Podobnie jak Traube „na długość” narozrabiam, ale jako samozwańczy kapelan niniejszego bloga:), proszę wszystkich chętnych o zapoznanie się z poniższą historią. Myślę, że jest ona w nastroju notki, którą nam Toyah zapodał. Historia ta, jest dość swobodnie oparta na biblijnym tekście zawartym w 11 i 12 rozdziale 2 Księgi Samuela i dotyczy pewnego wydarzenia z życia króla Dawida. Dawid – wybitny władca dawnego Izraela - był jak wiadomo, doskonałym wojownikiem. Często prowadził wojny i zazwyczaj w tych wojnach zwyciężał. Wielką pomoc w dowodzeniu wojskami Izraelitów, okazywał królowi jego serdeczny przyjaciel Joab, któremu Dawid bezgranicznie ufał. Zdarzało się niekiedy, że cały ciężar prowadzenia wojny spoczywał na Joabie, zwłaszcza w tych przypadkach, kiedy spełnianie obowiązków monarszych, wykluczało osobisty pobyt króla na froncie.
Historia, którą chcę opowiedzieć, dotyczy takiej właśnie sytuacji: Joab poprowadził wojsko na wojnę z Ammonitami, a Dawid zmuszony z jakichś względów do pozostania w Jerozolimie, dzielnie rządził całym krajem. Ponieważ, wbrew pozorom, sprawowanie rządów w państwie nie jest czynnością zbyt wesołą ani ciekawą, król rozglądał się za jakąś rozrywką, bo mówiąc prawdę, nudził się jak mops. I oto któregoś dnia, szczęście uśmiechnęło się do znużonego władaniem monarchy. Przechadzając się bowiem po tarasie królewskiego pałacu i przypatrując się codziennej krzątaninie swoich poddanych, Dawid zwrócił uwagę na jedną z mieszkanek Jerozolimy. Zainteresowanie króla dla tej niewiasty wzięło się stąd, iż kobieta owa brała właśnie kąpiel, a firanek w łazience:) niestety, nie zasunęła. Co tu dużo mówić: Dawid po prostu zaczął ją bezwstydnie podglądać - świntuch jeden.
Kobieta była bardzo piękna: no, ładna przynajmniej na tyle, że królowi się spodobała. Dawid długo się więc nie namyślał i zaprosił ją do siebie..., powiedzmy, że zaprosił ją do siebie na kolację. Kobieta - Batszeba było jej na imię - zaproszenie królewskie chętnie przyjęła i zrobiwszy się na „bóstwo", wieczorem - „puk, puk", „dzyń, dzyń" - do drzwi pałacu się dobija. Dawid (który służbie pewnie dał wychodne) był już oczywiście przygotowany: stół zastawiono, świece się paliły, gdzieś tam z kąta - z ówczesnego CD - muzyczka dla nastroju rozbrzmiewała, no i czuło się tę wspaniałą atmosferę królewskich przyjęć. W efekcie, wieczór dla obojga okazał się być bardzo miły, a Dawid w swej dobroci rozmawiał z Batszebą w sposób tak bezpośredni i sympatyczny, że ta nawet nie zauważyła, jak szybko czas zleciał. W każdym bądź razie, tak się oboje zagadali, że Batszeba wyszła od króla dopiero nad ranem...
I właściwie, w tym momencie, opowieść nasza powinna się skończyć - tak przynajmniej Dawid mniemał - bo ostatecznie, mile spędzona noc, jest tylko mile spędzoną nocą, niczym więcej. Nie ma o czym mówić i myśleć...
Okazało się jednak, że jest o czym myśleć, ponieważ tak mniej więcej dwa miesiące później, Batszeba przypomniała królowi o swoim istnieniu powiadamiając go, że wtedy, owej wiadomej nocy, chyba za bardzo się... zagadali, ponieważ ona - Batszeba - jest w ciąży. Dawid, zapoznawszy się z tą wiadomością, lekko się zafrasował. W całej tej sytuacji był bowiem pewien problem polegający na tym, że Batszeba była zamężna. Mąż jej, Uriasz, należący najprawdopodobniej do gwardii królewskiej, akurat wtedy kiedy Dawid i Batszeba, wzmiankowanej nocy ze sobą... rozmawiali - dzielnie na wojnie walczył za króla i zresztą cały czas, dalej na owej wojnie przebywał. Dlatego też Batszeba, przewidując, że już wkrótce ciąża będzie widoczna, obawiała się wścibskich pytań rozmaitych ludzi, dociekających bezczelnie jak to jest możliwe, iż spodziewa się dziecka, skoro jej mąż jest od kilku miesięcy nieobecny. Przecież nie będzie się powoływać na skuteczność w tym względzie kontaktu korespondencyjnego. A skoro tak, to mogła być oskarżona o cudzołóstwo. Cudzołożników zaś - tak mężczyzn jak i kobiety - Żydzi (straszliwi zacofańcy) kamienowali.
Batszeba, będąc w wielkim przerażeniu, prosi więc Dawida, by ją uratował od śmierci.
Król osobiście nie bał się o swoją skórę, ponieważ zdawał sobie sprawę, iż nikt nie jest mu w stanie udowodnić cudzołóstwa. Wiadomo jednak, że brak dowodów nie rozwiewa wątpliwości. I z tego właśnie względu Dawidowi zależało na tym, by sprawa nie nabrała rozgłosu. Owszem, król obawiał się o życie Batszeby, ale obawiał się też tzw. ludzkiego gadania. Jako monarcha Dawid musiał dbać o nastroje ówczesnej „opinii publicznej".
Poza tym Dawid jako Król Izraela, pełnił funkcję Najwyższego Sędziego - a więc człowieka, który był powołany do czuwania nad przestrzeganiem Prawa Bożego. Zanosiło się więc na poważny skandal skoro ten, który nad przestrzeganiem Prawa Bożego miał czuwać, sam owo Prawo w sposób jaskrawy naruszył.
Poza tym Dawid jako Król Izraela, pełnił funkcję Najwyższego Sędziego - a więc człowieka, który był powołany do czuwania nad przestrzeganiem Prawa Bożego. Zanosiło się więc na poważny skandal skoro ten, który nad przestrzeganiem Prawa Bożego miał czuwać, sam owo Prawo w sposób jaskrawy naruszył.
Co tu zrobić?... Jaki sposób wymyślić, by Batszebę od śmierci ocalić, a samemu dobrego imienia i popularności nie stracić?
Dawid myślał, myślał - aż i wymyślił. Postanowił pod byle pretekstem, ściągnąć Uriasza - męża Batszeby - z frontu do Jerozolimy, a następnie posłać go do domu, do małżonki, by sobie z nią czule, jak mąż z żoną... porozmawiał. W efekcie owej... rozmowy, będzie można uznać Uriasza za sprawcę batszebowej brzemienności. Fakt, że dziecko urodzi się o dwa miesiące za wcześnie, jest już właściwie drobiazgiem, ponieważ jak wiadomo medycyna zna takie przypadki.
Plan był dobry, ale z realizacją owego planu były pewne trudności. Owszem, Uriasz przybył do Jerozolimy i zameldował się u króla. Ale kiedy Dawid, wysłuchawszy aktualnych wiadomości z frontu zaproponował Uriaszowi, by poszedł do swego domu i z żoną ... porozmawiał, dzielny wojak zaprotestował. Będąc typem tępego służbisty, powiedział królowi mniej więcej tak: „Co? Ja mam iść do domu by z żoną... rozmawiać, gdy tam na froncie, moi koledzy giną za króla? W życiu nie pójdę!" I – taki cham! – nie poszedł.
Dawid sądził, iż jeśli Uriasza parę dni przytrzyma blisko żonki, to ten zmięknie (zwłaszcza gdy jako środka zmiękczającego użyje się jakiegoś wysokoprocentowego trunku:). Ale niestety - Uriasz, nawet pijany, zdania nie zmienił: położył się na progu królewskiego pałacu, a co do Batszeby nie poszedł , to nie poszedł (niektórzy złośliwi bibliści twierdzą, że niechęć Uriasza do spotkania z żoną świadczy o tym, iż opinia o nadzwyczajnej urodzie Batszeby jest stanowczo przesadzona:)
W tej sytuacji Dawid doszedł do wniosku, że w tym całym układzie trzech osób: Dawid, Batszeba, Uriasz - przynajmniej jedna osoba jest zbędna. Uznał oczywiście, że zbędny jest Uriasz...
Napisał więc list do Joaba - dowódcy swoich wojsk - w którym to liście rozkazywał Joabowi, aby w najbliższej potyczce z Ammonitami, postawił Uriasza w najbardziej niebezpiecznym miejscu. W momencie gdy Ammonici uderzą, towarzyszący Uriaszowi żołnierze mieli go odstąpić i… i przypatrywać się w jaki sposób samotny królewski gwardzista, radzi sobie z przeważającymi siłami wroga. Napisawszy list, Dawid zapieczętował go i wręczając owo pismo Uriaszowi poprosił, by ten przekazał je Joabowi. Uriasz, z wyrokiem śmierci na siebie odjechał na front i tam przekazał wodzowi królewski list. Joab zaś - też zresztą typ tępego służbisty - przeczytawszy rozkaz Dawida, sumiennie ów rozkaz wykonał i Uriasz zginął...
Od tego momentu, było właściwie po problemie. Batszeba wskutek śmierci Uriasza stała się nieutuloną w żalu wdową. Nikogo więc nie dziwiło, że Dawid jął się dzieła utulania i pocieszania - a to, że z owego utulania pojawiło się dziecko, było już czymś najnaturalniejszym w świecie. Było to naturalne tym bardziej, że król na wieść o śmierci Uriasza, sprowadził Batszebę na stałe do swego pałacu , a nawet się z nią ożenił.
I był Dawid z powodu owej historii, bardzo z siebie zadowolony. Ostatecznie, nie dopuścił do skandalu, a w osobie Batszeby zyskał ładną żonę, z której spodziewał się potomka. Można się też spodziewać, że ucieszył króla prawdopodobny wzrost jego popularności wśród poddanych. Ludzie pewnie mówili: „Och, ten nasz Dawid! Cóż to za wspaniały władca! Może nieco za często wojuje, ale za to, czule się opiekuje wdowami po swych poległych żołnierzach - a nawet żeni się z niektórymi". Dodatkowym plusem sprawy był fakt, że nikt nie wiedział, o całej tej dawidowej intrydze. Nie było konieczne, by wtajemniczać we wszystko Batszebę, czy Joaba: ona szczerze opłakiwała poległego na wojnie męża, a on wykonywał rozkazy, o nic nie pytając. O tym dlaczego zginął Uriasz, wiedział tylko Dawid... No i Pan Bóg.
Mówi Pismo Święte, że postępek, którego Dawid się dopuścił, nie podobał się Bogu. Postanowił więc Bóg wtrącić się (cóż za nieznośny, boski zwyczaj) w życie zadowolonego z siebie króla; i rozkazał Pan ówczesnemu prorokowi o imieniu Natan, by poszedł do Dawida i napomniał go.
Natan obawiał się trochę króla - jego reakcja na to, co prorok miał mu do powiedzenia, mogła być dość gwałtowna i nieprzyjemna. Dlatego też Natan przyszedł do Dawida, pod pretekstem szukania rady u monarchy. Zwrócił się do króla jako do Najwyższego Sędziego z prośbą , by ten ocenił postępowanie pewnego człowieka, o którym prorok słyszał. I Natan zaczął o owym człowieku opowiadać, co następuje:
"W pewnym mieście było dwóch ludzi,jeden był bogaczem, a drugi biedakiem. Bogacz miał owce i wielką liczbę bydła, biedak nie miał nic, prócz jednej małej owieczki, którą nabył. On ją karmił i wyrosła przy nim wraz z jego dziećmi, jadła jego chleb i piła z jego kubka, spała u jego boku i była dla niego jak córka.
Raz przyszedł gość do bogacza, lecz jemu żal było brać coś z owiec i własnego bydła, czym mógłby posłużyć podróżnemu, który, do niego zawitał. Więc zabrał owieczkę owemu biednemu mężowi i tę przygotował człowiekowi, co przybył do niego."
Przedstawiwszy tę historię, Natan zapytał króla, jaki by wydał wyrok na bogacza, ze względu na postępek, którego ten się dopuścił. I mówi Pismo Święte, że Dawid oburzył się bardzo na owego bogacza, mówiąc: „Na życie Boga, człowiek, który tego dokonał, jest winien śmierci. Nagrodzi on za owieczkę w czwórnasób, gdyż dopuścił się czynu bez miłosierdzia”. Natan oświadczył wtedy Dawidowi: „Królu, ty jesteś tym człowiekiem...”
Cóż tak naprawdę wtedy się stało? Oto Dawid, jako sędzia, wydał wyrok. Myśląc, że ów wyrok dotyczyć będzie jakiegoś zupełnie obcego człowieka, o którym Natan opowiadał, król starał się ocenić owego bogacza maksymalnie obiektywnie - na zimno. W efekcie, wyrok był bardzo surowy. I wtedy prorok uświadomił Dawidowi, kogo ów wyrok dotyczy: król zrozumiał, że wydał wyrok sam na siebie. Gdy pojął, że owym bogaczem bez miłosierdzia jest on sam, w tym momencie dotarło do niego, jak wielkiego zła się dopuścił. Dzięki interwencji Boga, Dawid zobaczył ohydę swego czynu: dostrzegł ogrom grzechu, w którym tkwił. Był przecież cudzołożnikiem, oszustem, mordercą - był po prostu człowiekiem bez miłosierdzia, człowiekiem, który zasłużył na śmierć. Król uświadomił sobie prawdę o sobie samym: jeszcze przed chwilą, oszukując siebie i innych, cieszył się i chlubił swoim postępowaniem; widział siebie na szczytach bystrości, przemyślności i powodzenia, mimo iż w gruncie rzeczy, był na samym dnie. Zrozumiawszy to wszystko, Dawid ze szczerego serca - serca, które Bóg widział - uznał swoją winę i powiedział: „Zgrzeszyłem wobec Pana!”
Tradycja żydowska podaje, że król opłakiwał swój grzech, modląc się słowami znanymi dzisiaj jako Psalm 51:
"Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość. Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego. Uznaję bowiem moją nieprawość, a grzech mój jest zawsze przede mną…"
Dawid opłakiwał swój grzech. Smucił się głęboko, z powodu niedoli w którą wpadł - grzesząc ciężko. Zrozumiał, że grzech jest największym nieszczęściem. Pojął, iż fakt popełnienia grzechu, jest najważniejszym powodem, dla którego należy smucić się i płakać.
A Bóg przyglądał się Dawidowi. I widząc jego szczery smutek, oraz żal serdeczny - przebaczył mu.
Tyle biblijna historia.
Pewnie można w oparciu o jej treść, dojść do wielu ciekawych przemyśleń dotyczących tematu toyahowej notki.
Ja jednak chcę w tym momencie tylko przeprosić, że w tak lekki i trochę prześmiewczy sposób przedstawiłem obrzydliwe postępowanie Dawida. Chciałem tą formą zwrócić uwagę, że to co lekkie, prześmiewcze, relatywne, znakomicie przykrywa to co obrzydliwe - więcej nawet: sposób PRZEDSTAWIENIA tego rodzaju historii (wszystko jedno czy ich bohaterem jest Dawid, Eluana, Jej ojciec czy zabortowane dziecko…) powoduje, że do obrzydliwców czujemy sympatię, a na ofiary patrzymy – w najlepszym przypadku – obojętnie. Owo lekkie, prześmiewcze, relatywne PRZEDSTAWIANIE świata wartości, jest urabianiem umysłów i dusz ludzkich w taki sposób, by zabić w ludziach moralną wrażliwość. Człowiek tej wrażliwości pozbawiony, nie potrafi zasmucić się z powodu swoich grzechów, bo zanika w nim poczucie grzechu.
I dopiero potrzeba proroka Natana, by z natchnienia Bożego przywrócił rzeczom właściwą miarę.
Ale, czy poza nami, ktoś Go zechce słuchać?
Serdeczności.
Świetny przykład manipulacji narracją:).Przez chwilę czułem całkiem sporą niechęć do tępego, upartego Uriasza;).
OdpowiedzUsuń@Cz.Baryka
OdpowiedzUsuńNarracja, manipulacja?
Moim zdaniem (z całym szacunkiem dla księdza, cokolwiek zamierzył), ta opowieść, to świetny pastisz o władzuchnie (jako takiej) i o jej stosunku głupio ufnych Uriaszów, gdy stają się niewygodni nierozumiąc dlaczego?
A to, jak ten Uriasz gorliwie szedł walczyć za swoją władzuchnę, tak wielu dziś idzie spać i wstaje przeklinając "te Kaczory". Z automatu, już nie wiedząc dlaczego. Bluzg napędza bluzg.
A może raczej zadbać o swoje Batszeby?
Owszem, zgadzam się w 100%. Ale odwołuje się do zabiegu jaki Ksiądz zastosował, o przedstawianiu niektórych zdarzeń w sposób zabawny, trochę rubaszny i prześmiewczy, tak że niektóre postacie wydawały się sympatyczne i wesołe, ale mimo wszystko czyniące zło, które niestety już nie było takie wyraźne?Poprzez taką formę zupełnie inaczej się to odbiera, zacierają się granicę i całkiem nieświadomie dochodzi do tego nieszczęsnego pomieszania wartości tak dzisiaj obecnego wśród ludzi. Nie będę odkrywczy, stwierdzając, że taki zabieg można było dostrzec w większości mediów tylko trochę w inną stronę. Informacje podawane na temat ś.p. Lecha Kaczyńskiego często były zabarwione jakimiś "śmiesznymi" niedopowiedzeniami, obrazkami, "humorystycznie" zabarwione, już nie mówiąc o zwyczajnym chamstwie.
OdpowiedzUsuńW tej historii jest jakby drugie dno (morał?).
OdpowiedzUsuńOtóż skruszonej władzuchnie Pan przebaczył, ale tępo gorliwego sługi Uriasza Pan nie wskrzesił. Co to, to nie!
Witam wszystkich, szczególnie Kapelana!
OdpowiedzUsuńWpadłam na chwilę w szpony cywilizacji, więc i do Toyaha zajrzałam... A tu eskalacja uduchowienia, niebanalnym podszyta morałem. Good bless you, DP!
A żem wredna jest katechetka, nie powiem, co się potem stało z tym owocem nocnego rozmawiania (siglum w tekście, jednak nie radzę szukać amatorom dobrych zakończeń).
Ciekawam, czy Don zna tę historię w narracji kardynała Martiniego...
Wydawałoby się, że już nic się więcej nie da wydobyć, ale "Kazanie na samotną sobotę" przypomniało mi o pokorze wobec Opatrzności, która daje nam także nielubianych rudych władców...
I żebym pamiętała, że liczy się nadzieja - nawrócenie - natchnienie.
Dzięki, Toyah, także za Twoją pokorę...
Dobrej Nocy, Marylko i nie tylko!
PS Chyba dziś jeszcze nie dam rady pomodlić się za Tuska (np.), ale już wiem, że to źle.