Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tadeusz Wilecki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tadeusz Wilecki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 19 listopada 2019

Jeszcze o chłopcach narodowcach, czyli jak hartowała się stal

Ponieważ w reakcji na wczorajszą notkę, grupa Czytelników zwróciła się do mnie o podanie więcej sczegółów na temat udziału gen. Wileckiego w budowaniu przyszłości naszej Polski, pragnę przypomnieć swój tekst jeszcze z roku 2008 opublikowany przeze mnie pod zabawnym tytułem „Z TVN-em i z Duchem Świętym do lepszej Polski”, gdzie jak sądzę, po raz pierwszy zwróciłem uwagę na rolę środowisk narodowych w tworzeniu naszej przyszłości, teraźniejszości i przyszłości, że tak sprrytnie nawiążę do Orwella. Zapraszam więc z dreszczem emocji.


       Kiedy w kwietniu jeszcze 2007 roku, Marek Jurek, w odruchu szczerego patriotyzmu i niezwyciężonej wiary, wystąpił z Prawa i Sprawiedliwości i opuścił fotel marszałka Sejmu, natychmiast, z Arturem Zawiszą, Marianem Piłką i jeszcze paroma wybitnymi Polakami, założył nowe ugrupowanie prawicowe. Zrobił to oczywiście tylko po to, by jego gest nie poszedł na marne, żeby za gestem poszedł czyn i żeby wszyscy zainteresowani, a zwłaszcza ludzie marnego ducha, zobaczyli, gdzie droga, gdzie prawda i gdzie duch.
      Rozbity tym kompletnie bezsensownym aktem wandalizmu i zniszczenia, napisałem do Dziennika króciutki list, który zatytułowałem Głupstwo w imię Ducha Świętego, a który redaktorzy postanowili opublikować. Oto te kilka smutnych słów z kwietnia zeszłego roku:
"Chciałbym podzielić się wspomnieniem, jak po nieudanej pierwszej kadencji prezydenta Wałęsy, pragmatyczni politycy chcieli wystawić kandydaturę prof. Adama Strzembosza, by ten powstrzymał Kwaśniewskiego. Strzembosz był kandydatem idealnym. Miał duże poparcie, był lubiany i szanowany przez wiele środowisk i gdyby kampania przebiegała bez histerii ze strony patrzących na świat ‘z niebiesiech’ naszych specjalistów od Pana Boga, Kwaśniewski nie zostałby prezydentem, a Polska byłaby dziś może inna. Niestety politycy z ZChN i okolic, natychmiast wysunęli kandydaturę generała Wileckiego (sic!), później Hanny Gronkiewicz Waltz, a w międzyczasie kilku kolejnych przedziwnych postaci, które nad Strzemboszem miały tę przewagę, że podobno były bardziej pobożne, patriotyczne, czy polskie. Z całej pracy wyszło tyle, że prof. Strzemboszowi spadło poparcie i obraził się na Kaczyńskich, Wilecki odmówił, Gronkiewicz poparła Wałęsę, Wałęsa przegrał z komunistą. W tamtym czasie, po raz pierwszy ujrzałem tak wyraźnie, jak w imię Ducha Świętego można popełnić tak okropne głupstwo. Ostatnie dni pokazały ten ponury mechanizm równie mocno i równie bezwzględnie".
      Zarówno sam problem, z którym musieliśmy się przecież parę razy w naszej wspólnej historii zmierzyć, jak niejednokrotnie bardzo przykre konsekwencje opisanego przez mnie procederu, sprawiają, że oczywiście się powtarzam. Pisałem o tym ponad rok temu do Dziennika, wspominałem o tym już tu, w tym roku, w naszym Salonie i znów się – jakby to niektórzy pewnie określili – głupio podniecam. Na ale, jak tu się nie emocjonować, skoro wystarczy odrobinę otworzyć oczy i nastawić troszeczkę uszy, żeby nie przegapić ani jednego dnia dudniącego echem tych pełnych rozmodlenia czynów i słów sprzed lat.
      Dopiero co, po raz kolejny w ciągu paru ostatnich miesięcy, mieliśmy okazję się rumienić ze wstydu, będąc świadkami tej żenady pod tytułem Bolesław mówi, i przyglądając się bezradnie, jak najgorsze szumowiny bezlitośnie wykorzystują kompletny psychiczny upadek, było nie było, ale jednak bohatera naszej wspólnej historii. Widzimy te najbardziej obrzydliwe zabiegi wokół totalnie już odjechanego Lecha Wałęsy, mające jeden jedyny cel - zniszczyć do samego już końca wszelką nadzieję na odrodzenie tego, co zwiemy popularnie duchem narodu, i wiemy aż za dobrze, że ta porażka ma wyjątkowo wielu ojców.
      Ale przecież nie chodzi tu tylko o Lecha Wałęsę. Wczoraj w Rzeczpospolitej dwa teksty zajmujące niemal całą jedną stronę, teksty w pewnym sensie niezwykłe. Pierwszy z nich opisuje kwestię związaną z faktem, że, jak się okazuje, część opinii publicznej ma dylemat pod tytułem „Kto zyskał na bojkocie TVN”. Jakby ktoś, najsłuszniej zresztą, zapomniał, o co chodzi, przypominam, że politycy PiS-u w ramach odruchu protestu wciąż nie przychodzą do studia TVN i TVN24 i zdaje się, że niektórym ta sytuacja jest wybitnie nie w smak. Rzeczpospolita informuje jednak, że tylko niektórym. Bardzo zadowoleni z takiego obrotu sprawy są – a jakże by inaczej – Artur Zawisza i Marek Jurek. To oni podobno zyskali najbardziej na tym, że TVN tak długo niszczył ich byłych przyjaciół z Prawa i Sprawiedliwości, że ci w końcu nie wytrzymali i postanowili się na TVN wypiąć.
      Mówi Artur Zawisza: „Dostaliśmy prezent od losu, a może od Jarosława Kaczyńskiego”. O jaki prezent chodzi Zawiszy? Otóż telewizja rodziny Walterów, od czasu, jak do jej studia przestali przychodzić politycy PiS-u, wpadła w bardzo ciężki kłopot z powodu tzw. braku parytetu. Poważny kanał informacyjny, pozbawiony nagle całego politycznego skrzydła, przestaje być kanałem poważnym, a staje się zwykłym, nudnym, propagandowym śmietnikiem. Jaki jest sens dla człowieka w przeciętny sposób interesującego się życiem politycznym naszego kraju, gapić się w dzień w dzień na tępe potyczki między ministrem Schetyną, a przewodniczącym Napieralskim? Doskonale to wiedzieli przywódcy PiS-u, podejmując decyzję o bojkocie. Wiedzieli, że bez przedstawicieli tej części opinii publicznej, które reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość, TVN może po prostu zacząć wyłącznie puszczać powtórki. Oczywiście, przy znanym poziomie nieobiektywizmu i agresji dziennikarzy i przyjaciół TVN-u, nawet gdyby w ich programach występowali tylko Jacek Kurski na zmianę ze Zbigniewem Ziobro, główna strategia stacji i tak nie uległaby zmianie ani na jotę.          Niemniej bez pewnego zachowania pozorów, nawet tak wyrafinowana maszyna propagandowa, jaką jest TVN, musiałaby się w końcu zatrzeć i całe te pieniądze, tak pieczołowicie zbierane przez ostatnie lata, mogłyby bez tych właśnie pozorów pójść mocno na marne. Chyba jednak nie byli liderzy PiS-u na tyle przenikliwi, żeby pamiętać o istnieniu tej zawsze czujnej grupy, zawsze gotowej do działania na rzecz Narodu i jego zdrajców.
      Bo w tym samym właśnie momencie, kiedy PiS ogłosił bojkot, na pomoc panu Pieczyńskiemu, Wejchertowi i spółce przybiegli najlepsi z najlepszych, czyli byli posłowie Zawisza i Jurek. Zrobili to dla siebie? Ależ skąd! Oni wszystko, co robią, robią dla Boga i Ojczyzny. Przecież nie jest tak, że Zawisza z Jurkiem, kiedy pomagają TVN-owi złamać bojkot zorganizowany przeciwko kłamstwu i zdradzie, sami kłamią i w jakikolwiek sposób występują przeciwko swoim odwiecznym ideałom. Przecież nie jest tak, że oni nagle znależli się w sytuacji tzw. łamistrajków. Jakże tak! Ależ nigdy! Oni tylko skorzystali z okazji, żeby dorzucić swoje trzy grosiki na rzecz uciemiężonej Ojczyzny.
Każde słowo, jakie tych dwóch zacnych mężów, wypowiada, co drugi dzień na zmianę, do uszka któregoś z dziennikarzy TVN-u, to najszczersze słowa wiary, nadziei i miłości. No a poza tym Zawisza z Jurkiem grają. Oni grają tak, jak najlepsi synowie tej ziemi grali przed laty ze Służba Bezpieczeństwa. Oni rozgrywają Wejcherta tak, jak kiedyś rozgrywał Kiszczaka Adam Michnik, a Jaruzelskiego nieoceniony pan Bolesław. Oni są jak przyczajone tygrysy, ukryte smoki i jak cała Świątynia Szaolin. Oni pojawiają się w studio TVN24 i zaczyna się historyczny stare-out competition. A zwycięzca będzie tylko jeden – ten, który idzie w imię Naszego Pana.
      Artur Zawisza wyjaśnia ten konflikt między prawdą, a kłamstwem tak, jak tylko on potrafi. W swojej wypowiedzi dla Rzeczpospolitej podkreśla, że właściwie bojkot jest usprawiedliwiony i PiS faktycznie miał powody, żeby się obrazić na stację Walterów. Jednak zaznacza jednocześnie, że Kaczory są przy tym, w tym swoim proteście, bardzo zakłamani, bo „gdyby PiS na serio traktował swoje zastrzeżenia, to jego członkowie nigdy by się nie pokazywali w tej telewizji”. Co innego sam Zawisza. Ten się – owszem - pokazuje nieustannie. No ale on przecież tam się wcale nie pchał. On się o miejsce w studio nie prosił. On tylko skorzystał z okazji. Na a poza tym, każdy dobrze wie, że on akurat ma tylko jeden cel – ochronę życia poczętego. Gdyby Zawisza mógł wybierać tematy swoich pogadanek w wieczornych programach w TVN24, on by mówił wyłącznie o aborcji, a to przecież nie jego wina, że właściciele TVN-u to tacy sami bezbożnicy, jak Gosiewski z Kuchcińskim.
Dobry człowiek ten Artur Zawisza. Dobry jak Marek Jurek, jak Marian Piłka i jak... no ten, jak mu tam... no Wojtyła... Karol.. Natomiast żaden z nich na pewno nie jest tak dobry i tak mądry, jak Jerzy R. Nowak, któremu Rzepa oddaje znaczną część tej wczorajszej strony. No ale Nowak to nie byle kto. To nie zwykły polityk. To jedyny, prawdziwy, pełny strateg. To prawdziwy przywódca, to nasze wybawienie, to ostateczne rozwiązanie. To ostatnia ucieczka tego znękanego narodu. On do TVN-u nie chodzi. Na razie nie musi. On ma od tego swoich rycerzy. Sam czeka w odwodzie. Ale już wypowiedział pierwsze ostrzeżenie. Jeśli PiS się nie opamięta – to koniec z poparciem, koniec z miłosierdziem. Ruch Przełomu Narodowego już pali ogniska. A potem, jako sygnał do natarcia i ostatecznego zwycięstwa, wizyta Jerzego Roberta Nowaka u Moniki Olejnik. Albo... co tam u Olejnik! Niedługo wrzesień; wraca Kuba Wojewódzki. Będzie można walnąć z grubej rury.




poniedziałek, 18 listopada 2019

Generał Wilecki kontra Kaja Godek - nokaut w pierwszej.


      Ponieważ kontakt z tak zwanym „Szarym Człowiekiem” siłą rzeczy mam ograniczony do tych parunastu znajomych, no i do osób, które, jak to w życiu bywa, pojawiają się w okolicy i znikają, a wszystko co poza tym, to propaganda, której staram się przeciwstawiać jak tylko potrafię, muszę przyznać, że tak naprawdę jedyna realna socjologiczna wiedza, jaką posiadam, to ta wynikająca z wyników kolejnych wyborów i moich bieżących i odpowiednich analiz. Tak też zresztą było zawsze. Nawet w głębokim PRL-u, mimo że moje życie towarzyskie było wówczas znacznie bogatsze niż dzisiaj, to i tak na temat tego, co sądzi w tej czy innej kwestii ów „Szary Człowiek”, miałem pojęcie wręcz żadne. A jak bardzo żadne, mogłem się skutecznie przekonać wtedy, gdy się dowiedziałem, że wyborami w czerwcu roku 1989 zainteresowanie wykazało zaledwie 62,70% obywateli w pierwszej turze, natomiast w drugiej już tylko 25,31%. Co oczywiście nie zmienia faktu, że żadne mądre analizy mądrych ludzi nie dały mi tyle, co własnie owa sucha informacja odnośnie frekwencji.
Co zatem takiego wiem, że czuję się mimo wszystko w potrzebie jakoś na to co widzę i słyszę reagować i to reagować publicznie? Otóż przede wszystkim naprawdę dużo pamiętam i z tych nielicznych w rzeczy samej informacji potrafię, jak sądzę, wyciągać wnioski. Co takiego interesującego zatem dostrzegłem ostatnio i jakie wnioski z owej obserwacji wyciągnąłem, już wyjaśniam. Oto śledząc to co się dzieje w Internecie, nie mogłem nie zauważyć, że w sposób nadzwyczaj energiczny zaktywizowała się ta część opinii, która rozczarowana bardzo tym wszystkim, co nam proponuje dzisiejsza polityka, ze szczególnym uwzględnieniem oferty Prawa i Sprawiedliwości, głosi powstanie nowej siły, która najpierw rozkurzy w drobny pył całe to oszukańcze towarzystwo, a chwilę potem pokaże całej Polsce, czym jest autentyczna prawica – prawica wierna Bogu i Ojczyźnie i Honorowi – i z sukcesem poprowadzi Polskę ku dumnej światłości. Do jakiego stopnia owa internetowa aktywność przekłada się na emocje wspomnianego „Zwykłego Polaka”, nie mam naturalnie pojęcia; nie wiem nawet, czy „Szary Człowiek” w ogóle wie, co to za dziwadło... no może z wyjątkiem Janusza Korwina Mikke, który odniósł przynajmniej ten jeden realny sukces, że nawet moja świętej pamięci ciocia ze wsi wiedziała, kim jest ten wariat. No ale faktem jest, że przynajmniej gdy chodzi o Internet, to owi patrioci radzą sobie nadzwyczaj dobrze i jest całkiem prawdopodobne, że gdyby tak wybory parlamentarne były przeprowadzane wyłącznie na Twitterze, to oni by mieli większość konstytucyjną. Jakiej zatem wiedzy dostarcza ów fakt nam, czyli, jak mówię, ludziom, którzy wiedzą bardzo mało, natomiast mają dobrą pamięć i potrafią jakoś tam analizować wszystko to co z owej wiedzy i pamięci wynika?
      Otóż ja bardzo dobrze pamiętam, że już na samym początku wspomnianego marszu ku wolności, rozpoczętego wyborami roku 1989, obok oczywistego i pewnie że bardzo umownego podziału na Solidarność i Komunę, a więc Polskę i Bolszewię, w jednej chwili ujawniła się też trzecia siła, czyli tak zwani „Patrioci”. Z początku trzymali się oni oczywiście Solidarności, jednak już po krótkim czasie zaczęli coraz częściej demonstrować swoją autonomię, do tego stopnia, że pojawiły się również i odpowiednie etykiety. Kto tam się wyróżniał szczególnie mocno? No przede wszystkim oczywiście Konfederacja Polski Niepodległej oraz ZChN, a w tym takie postaci, jak – wymieniam ich zupełnie z tak zwanej „czapy” – Jan Łopuszański, Marek Jurek, Stefan Niesiołowski, Henryk Goryszewski, Leszek Moczulski, Michał Kamiński, Krzysztof Król, Adam Słomka, Jerzy Kropiwnicki, Marian Piłka, czy – tak, tak – Kazimierz Marcinkiewicz. I ja również bardzo dobrze pamiętam, że kiedy oni tylko zdecydowali się usamodzielnić, to ich głównym wrogiem nie stała się Bolszewia, lecz właśnie Polska. Oni, gdy tylko poczuli się odpowiednio mocno, natychmiast zaczęli demonstrować swoje nadzwyczajne wręcz kompetencje patriotyczno-kościelne, a przez nie naturalnie – państwowotwórcze. Dziś po owych dwóch organizacjach oczywiście, jeśli w ogóle pozostał jakikolwiek ślad, to w osobach Marcinkiewicza, Niesiołowskiego, Kamińskiego, Króla, no i być może jeszcze Słomki, choć tego ostatniego zaledwie lokalnie. Lata mijały, jedni znikali, inni się z mroków polityki wyłaniali, zawsze z tym samym hasłem na sztandarach: „Bóg, Honor, Ojczyzna”, zawsze z zapewnieniem, że tylko oni są prawdziwą prawicą, no i za każdym razem nieco inna nazwą, a więc jako Młodzież Wszechpolska, Liga Polskich Rodzin, Ruch Odbudowy Polski, Ruch dla Rzeczpospolitej, Ruch Katolicko-Narodowy... można wymieniać.
      I oto w tym momencie chciałbym zwrócić uwagę Czytelników na pewną niezwykle fascynująca prawidłowość. Otóż wszystkie te partie aktywizowały się zawsze wtedy, gdy pojawiała się realna szansa na to, by władzę w Polsce uzyskała owa symboliczna Polska. Pierwszy raz na to zwróciłem uwagę przy okazji wyborów w roku 1991, kiedy to obok Porozumienia Centrum startowały takie partie jak KPN, UPR, Wyborcza Akcja Katolicka, czy Partia Wolności z jej ówczesnym szefem, dziś już świętej pamięci Kornelem Morawieckim. Niedługo potem to wszystko się odtworzyło, kiedy pojawił się plan, by z jednej strony uniemożliwić Wałęsie drugą kadencję, a z drugiej, nie dopuścić do władzy Kwaśniewskiego. Myślę, że każdy może sobie dokładnie sprawdzić listę kandydatów, jaka pojawiła się przy tamtej okazji, a przy okazji zwrócić uwagę na fakt, że to wtedy właśnie, widząc aktywność prawdziwych patriotów, z Janem Olszewskim, Hanną Gronkiewicz-Waltz, oraz Januszem Korwinem-Mikke wycofał się z udziału w wyborach zgłoszony przez Porozumienie Centrum Lech Kaczyński.  
      Przy tej okazji, pragnę zwrócić uwagę, jakie to partie popierały kandydatury Jana Olszewskiego i Hanny Gronkiewicz Waltz, wówczas jeszcze bardzo pobożnej patriotki: Stronnictwo Ludowo-ChrześcijańskieZjednoczenie PolskiePartia KonserwatywnaKoalicja Konserwatywna, Ruch Chrześcijańsko-Narodowy Akcja PolskaRuch Trzeciej RzeczypospolitejPolskie Stronnictwo Ludowe MikołajczykowskiePolskie Forum Ludowo-Chrześcijańskie „Ojcowizna”Stronnictwo Wierności Rzeczypospolitej, oraz, last but not least, Polskie Forum Patriotyczne. To tam też zaczynał się kręcić być może największy patriota z nich wszystkich, gen. Tadeusz Wilecki, dziś, jak głoszą okoliczne ptaki, związany mocno środowiskowo z Konfederacją. Daję słowo, że nie zmyślam.
     I tak też dokładnie samo było w latach kolejnych: ile razy panował spokój, a więc rządziła Unia Wolności, PSL, komuna, czy nawet ten nieszczęsny AWS, a po latach Platforma, Polska Katolicka i Narodowa siedziały cicho jak mysz pod miotłą. Podnosili oni natomiast głowę natychmiast jak tylko pojawiała się szansa, że – cóż ja zrobię, skoro nigdy nie chciało być inaczej – Jarosław Kaczyński ze swoim projektem spróbuje zdobyć, odzyskać, czy wreszcie, tak jak dziś, utrzymać władzę. I oczywiście wcale nie po to, by wspólnie z nim wywalić w kosmos ludzi złych, głupich i występnych. Cel był niezmiennie taki, by zachęcić wyborców czy to Porozumienia Centrum kiedyś, czy później Prawa i Sprawiedliwości do głosowania na prawicę „prawdziwą”. Powtarzam, tak było zawsze i owa regularność mnie zastanawia bardzo.
      I dziś jest nie inaczej, a kto wie, czy nie jeszcze bardziej radykalnie. Niekiedy odnoszę wrażenie, że  owi „patrioci” nie mają już żadnego wroga poza Prawem i Sprawiedliwością, no a już z całą pewnością nikt tak jak PiS nie jest z ich punktu widzenia bardziej odrażający i godny zniszczenia. Takie to mam dziś myśli, jak sądzę głęboko słuszne, a co więcej gotów się jestem założyć – a mam nadzieję, że ten zakład nigdy nie zostanie rozstrzygnięty – że jeśli jakimś cudem Prawo i Sprawiedliwość utraci władzę i obejmie ją jakiś dziwny sojusz Platformy, Kukiza, PSL-u i komunistów, nikt nie będzie bardziej szczęśliwy, jak chłopaki z Konfederacji i ich wierni zwolennicy z Twittera. No i oczywiście sam generał Tadeusz Wilecki.
      I tylko w tym wszystkim żal tej biednej, głupiutkiej Kai Godek.


       

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...