W temacie Ukrainy na naszym blogu
powstało dobrych paręnaście tekstów, ja jednak szczególnym sentymentem traktuję
dwa sprzed ponad 10 już lat, a to z tego względu, że tak naprawdę tylko te dwa
do dziś zachowują swoją świeżość. Dziś chciałbym przypomnieć jeden z nich,
zupełnie zaskakująco pasujący do naszej dzisiejszej sytuacji, a przy tym
pomagający mi bardzo przekazać pewną, bardzo ważną dla mnie, myśl. Najpierw
proszę przypomnieć sobie tamte słowa sprzed lat.
Poniższy tekst powstaje już od kilku dni
i, tak jak to zwykle bywa w tego typu sytuacjach, w pewnym momencie przychodzi
do głowy, żeby może dać spokój i całą tę Ukrainę przynajmniej na jakiś czas
odłożyć na bok. Niestety, sama Ukraina nie bardzo daje nam jakiekolwiek pole
manewru. Oto w „Uważam Rze” sprzed tygodnia natrafiłem na relację z,
ukraińskiej oczywiście, zbrodni sprzed lat, kiedy to we wsi Ostrówki na
Wołyniu, Ukraińcy zamordowali w najbardziej okrutny sposób 250 osób. Artykuł,
tak jak większość tego typu artykułów, opisuje zdarzenie z najdrobniejszymi
szczegółami, a nam nie pozostaje nic innego jak albo płakać, albo kipieć z
wściekłości. Ewentualnie jeszcze możemy się cieszyć, że już niedługo do Ostrówek
przyjedzie prezydent Komorowski, by zainaugurować kolejny nowy początek w
relacjach polsko-ukraińskich.
Tak się składa, że moje stanowisko we
wspomnianej kwestii jest nieco bardziej oryginalne od tego co mamy okazję
słyszeć, a sprowadza się ono do przekonania, że, w żaden sposób nie zapominając
o wszystkich okrucieństwach, jakich Polacy doświadczyli swego czasu z rąk
ukraińskich oprawców i zachowując tę samą na zawszę ocenę wątpliwych bardzo
zasług Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej przywódcy Stepana Bandery dla
historii człowieka i świata, powinniśmy, jako naród wielki i godny, machnąć
ręką na te wszystkie ukraińskie pretensje do niczym nie uzasadnionej wielkości,
i zająć się własnymi interesami. A wśród nich, być może jednym z
najważniejszych – by nie pozwolić Ukrainie wrócić pod skrzydła Rosji.
Z czego dokładnie wynika moje przekonanie
o tym, że nie powinniśmy rozpamiętywać, a już z całą pewnością pozwalać na to,
by pamięć o ukraińskich okrucieństwach wobec Polski i Polaków determinowała
nasze myślenie o przyszłości tej części Europy? Otóż chodzi mi o to że, moim
zdaniem, z jednej strony, coś takiego jak naród ukraiński historycznie nie
istnieje, i jeśli mamy mówić o Ukraińcach, to wyłącznie w kategoriach czegoś
bardziej na kształt lokalnego plemienia, niż narodu, z drugiej natomiast
strony, niezwykle rozbuchane pretensje dzisiejszej Ukrainy do tego by ta ich
zupełnie świeża państwowość była przez cały świat traktowana bardzo poważnie,
są i nie do opanowania, ale też i nie bardzo komukolwiek, poza oczywiście
Rosją, mogą przeszkadzać.
Wydaje mi się, że przy obecnym stanie
emocji, jakie obserwujemy po stronie ukraińskiej, a więc w postaci albo
służalczego parcia w stronę Rosji na Wschodzie, albo głupiego nadymania się tą
ich banderowską tradycją na Zachodzie, to nasze nieustanne żądanie od
Ukraińców, żeby przeprosili nas za to co nam swego czasu zrobili, i
jednocześnie pozwolili nam czcić pamięć Lwowa i okolic, jako naszą wspaniałą,
polską pamięć, jest niczym innym jak domaganie się od nich, by przyjęli
wreszcie owo naturalne dla nas, a dla nich nie do pomyślenia stanowisko, że oni
w najlepszym wypadku mogą liczyć na to, że historyczną i cywilizacyjną pozycję
choćby takiej Polski osiągną, jak dobrze pójdzie, za jakieś pięćset lat. A już
z całą pewnością, nie wcześniej niż w dniu, gdy ich jedynymi liczącymi się
bohaterami narodowymi przestaną być Stepan Bandera i Taras Szewczenko.
Jeszcze przed laty, kiedy swój blog
prowadziłem w Salonie24, dyskutując zagadkę owego ukraińskiego zbydlęcenia,
któryś z tamtejszych blogerów napisał coś takiego:
„Otóż UPA dokonała tych zbrodni z tak
straszliwym bestialstwem (wyłupywanie oczu, palenie, krojenie piłami,
obdzieranie ze skóry itd.) jak najbardziej celowo. Nie z powodu wrodzonego
bestialstwa i zdziczenia ale jak najbardziej celowo i racjonalnie. Ponieważ UPA
była bardzo zdyscyplinowana i zorganizowana, ale nie dość silna żeby wymordować
wszystkich Polaków na Kresach, więc uznała, że jeśli będzie dokonywać tych
mordów z tak straszliwym okrucieństwem, to wywoła przerażenie wśród wszystkich
Polaków i nawet ci, których nie będzie można wymordować, sami uciekną za Bug.
To bestialstwo było częścią dobrze zaplanowanej zbrodni”.
Jest to wyjaśnienie oczywiście bardzo
sensowne, choć jednak tylko częściowe. Bo ono na pytanie o ukraińskie
okrucieństwo odpowiada jedynie od strony technicznej. A ja bym chciał wiedzieć,
dlaczego akurat Ukraińcy? Dlaczego nie Serbowie, dlaczego nie Chorwaci,
dlaczego nie Wietnamczycy. Dlaczego nasi bracia Ukraińcy? Czyżby tamci byli
mniej zdyscyplinowani? Bądźmy poważni.
Ja jednak nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jedyne, co mi przychodzi do głowy:
„Bo tak”.
Ale
jeżeli „bo tak”, to tym bardziej nie ma już co dłużej na ten temat z Ukrainą
rozmawiać. Nie ma też co dłużej o tym z nimi rozmawiać, nawet jeśli ktoś
znajdzie na to pytanie odpowiedź bardziej intelektualnie umocowaną. Na
przykład, że Ukraińcy mają to coś we krwi, albo, że Szatan sobie Ukraińców szczególnie
upodobał. Bo oni, choćby się świat walił, winy na siebie nie wezmą. A jeśli nie
wezmą, to możemy, owszem, nadal publikować zdjęcia rozprutych brzuszków i
wyłupionych oczu i połamanych rączek i mówić, że to na cześć – ich i naszej –
pamięci. Jeżeli tej odpowiedzialności na siebie nie wezmą, możemy też
powiedzieć Ukraińcom, idźcie od nas w cholerę, bo jesteście zbyt straszni, żeby
wasze imię zakłócało nasz sen.
I wreszcie, jeśli nie wezmą, powinniśmy
natychmiast odwołać z Ukrainy naszego ambasadora, ich ambasadorów poszczuć
psami, a na granicy poustawiać zasieki.
A nie
wezmą. Bo wprawdzie była premier Tymoszenko dziś jest systematycznie truta
gdzieś w kijowskim więzieniu, a były prezydent Juszczenko już wkrótce może się
spokojnie spodziewać czegoś bardzo podobnego, jednak nie zmienia to faktu, że
na murach całej zachodniej Ukrainy wciąż się będą powtarzać te same plakaty,
billboardy i ten sam rodzaj graffiti, o jednym i tym samym przesłaniu – że nie
ma jak Stepan Bandera i jego boski projekt o nazwie UPA.
Minioną sobotę spędziłem w Samborze,
Truskawcu, Drohobyczu i – co być może najbardziej z tego wszystkiego znaczące –
przejechałem się karpacką koleją z Sianek do Wołosianki, przez coś, co można z
najczystszym sumieniem i drżącym sercem nazwać Zieloną Ukrainą. I, powiem
najzupełniej uczciwie, ta wizyta zrobiła na mnie wrażenie nie mniejsze, niż te
tyle już razu oglądane zdjęcia tych maleńkich dzieci przywiązanych kolczastym
drutem do tego drzewa w którymś z parków we Lwowie, czy diabli wiedzą gdzie… no
ale niewątpliwie tam, gdzie świat im wtedy pozwolił przez tę jedną chwilę
chodzić zupełnie samopas. Sambor wygląda dość dobrze. Biednie, ale nie
najgorzej. Natomiast Drohobycz, czy Truskawiec, gdyby nie te jeszcze nie do
końca zniszczone polskie resztki, nie byłoby nawet o czym mówić. To co najpierw
Sowieci, a później już sami Ukraińcy zrobili z tymi miasteczkami woła o pomstę
do nieba. I jakby tego było mało, gdzie nie spojrzeć, te ich nędzne bazgroły,
typu: „Sława gierojom UPA”, czy ów potężny, górujący nad drohobyckim rynkiem
jak cała kamienica, portret Bandery.
No
i te góry. Patrzyłem na tę zieleń, tak upojną i soczystą, tak gęstą i
nieporównywalną z niczym innym, zanurzoną w tej biedzie i zniszczeniu wręcz nie
do opisania, i myślałem sobie, że jaka to straszna niesprawiedliwość, że
zabrano nam coś tak pięknego, a za to dali nam… no co? Jezioro Barlineckie? Nie
żartujmy. Ale i to nie jest jeszcze najgorsze. Niechby i zabrali i coś tam
zbudowali. Tymczasem nic z tego. Zabrali i porzucili, by gniło.
Wyjechaliśmy tą brudną, śmierdzącą wódą,
lepką od jakiegoś wieloletniego syfu kolejką z wioski Sianki. Gdyby ktoś nie
wiedział, Sianki to miejsce dziś już przedzielone na pół granicą, i żywe –
ledwo żywe – jeszcze tylko trochę po ukraińskiej stronie. U nas już puste i
zarośnięte kwiatami i drzewami.
Przed wojną Sianki były znaną w całej
Polsce stacją sportów zimowych i jedną z największych miejscowości letniskowych
z czterech powiatów górskich województwa lwowskiego, a w powiecie turczańskim –
największym letniskiem. Wakacje regularnie spędzał tam marszałek Piłsudski. W
latach trzydziestych na spragnionych radosnych wakacji turystów czekało w
Siankach 10 domów letniskowych, 6 pensjonatów, luksusowo urządzone schronisko
Przemyskiego Towarzystwa Narciarskiego, dom kolonii wakacyjnych T.N.S.W. we
Lwowie, stacja turystyczno-narciarska P.T.T. u pani Genowefy Stefańskiej, kilka
restauracji, bufet kolejowy, 7 sklepów spożywczych, piekarnia, orkiestra
sezonowa, teatr amatorski, biblioteka, dancing, korty tenisowe, boisko do
siatkówki i koszykówki, skocznia narciarska i tor saneczkowy. W 1935 r.
powstała tu stacja meteorologiczna II rzędu, podobne stacje znajdowały się w
Cisnej, Komańczy , Dynowie, Dolinie Kościeliskiej i Nowym Targu.
Byłem tam parę dni temu i nie znalazłem
nawet echa tego, co tam się musiało przed laty dziać. I powiem szczerze, że nie
umiem nawet powiedzieć, jak by to miejsce wyglądało dziś, gdybyśmy naszej
Ukrainy swego czasu nie utracili, ale i tak nie udałoby się nam uniknąć tego
strasznego przejazdu przez Polskę sowieckich i polskich komunistów. Ale też,
gdybyśmy tej Ukrainy nie utracili, a te minione dwadzieścia lat
spożytkowalibyśmy tak, jak to widać, słychać i czuć aż nazbyt wyraźnie.
Natomiast zastanawiam się, czy nie byłoby nam, mimo wszystko, lepiej w
konfrontacji z tą bylejaką dzisiejszą Ukrainą i tymi Ukraińcami, snującymi się
po tej zagrabionej nam ziemi z portretami Stepana Bandery, gdybyśmy chociaż te
minione 20 lat poświęcili na to, by choćby tę naszą część Sianek doprowadzić do
jakiegoś względnego choćby porządku i coś tam od nowa postawić.
Tymczasem pozostaje nam jedynie
rozpamiętywać z jednej strony to co nam Ukraińcy, korzystając oczywiście
najlepiej jak tylko potrafili, z ruskiej i niemieckiej pomocy, przed laty
zrobili, a z drugiej tęsknić za tą zielenią. Nie wiem czy mam rację, ale wydaje
mi się, że gdybyśmy dziś, choćby teraz, przy okazji najbliższych wyborów byli w
stanie wybrać taką władzę, która rozumie czym jest Polska i co to słowo dla nas
znaczy, za kilka lat moglibyśmy stanąć na nogi i osiągnąć taką pozycję, że – skoro
już mówimy o Ukraińcach – oni by nam przynieśli siebie i ten Lwów i tę drugą
część Sianek na tacy i poprosili, byśmy zechcieli się nimi zaopiekować. A jakby
tego było mało, to by i przyznali, że ten Bandera to był jednak szubrawiec. A
tak, wciąż mogą sobie bezpiecznie, pod samym naszym nosem, coś tam roić. I to
jest nasz problem. Cała reszta, to już wyłącznie ich – i tylko ich –
zmartwienie.
Takie to sobie właśnie snułem w roku 2011
myśli, a dziś nagle uświadamiam sobie, że ta straszna wojna i ta najwspanialsza
na świecie obrona Ukrainy, to zupełnie unikalna, niemal zesłana nam z Nieba,
szansa na to że to wszystko o czym pisałem w tamtym czasie nabierze całkowicie
nowego wymiaru. Otóż jestem przekonany, że jeśli Ukraina osiągnie w tej wojnie
sukces, jeśli zmusi Rosję do wycofania swoich wojsk, jeśli tym samym doprowadzi
do odsunięcia Putina i jego ludzi od władzy, do postawienia ich przed
międzynarodowym trybunałem i osądzenia za wojenne zbrodnie, to zarówno Ukraina
jako państwo, a jednoczesnie jako nadzwyczaj bohaterski naród, uzyska zupełnie
nowe miejsce na politycznej mapie świata. Jeśli stanie się wedle tych moich prognoz,
co zresztą i tak już coraz więcej osób przewiduje, dojdzie do sytuacji, gdzie
Ukraina nie będzie w żaden sposób dłużej zmuszana do tego by czcić bohaterów
takich jak Bandera i organizacje taqkie jak UPA. Dlaczego? Dlatego mianowicie,
że dzięki temu co w ciągu tych strasznych dni pokazała całemu światu, i to
pokazała tak że lepiej się nie dało, dostanie coś na co wiele narodów musiało
pracować nierzadko przez długie wieki. A pokazała nie byle co, bo przede
wszystkim to, że Rosja to zakała tego świata, która nie zasługuje nawet nie na
to, by ją traktować jako partnera, ale co więcej, by tolerować jej istnienie w
kształcie w jakim się prezentuje od wieków. Pokazała też bardzo wyraźnie, że ta
tak zwana „potęga” to mit i kolos na glinianych nogach, którą można w ciągu
paru miesięcy najpierw zagłodzić, a potem już tylko dobić. No i wreszcie, co
nie najmniej istotne, że do tego by skutecznie przeprowadzić ową prezentację,
nie trzeba ani gospodarczego, ani finansowego, ani nawet wojskowego mocarstwa –
wystarczy Naród.
A skoro już się wszyscy o tym przekonamy
– przy okazji też przekonają się sami Ukraińcy – jest bardzo prawdopodobne, że
będziemy mogli się też spodziewać, że i oni zrozumieją, że ich dotychczasowa
historia to żałosny ersatz, w nowej sytuacji budzący jedynie zawstydzenie.
I nie muszę dodawać, że to jest wspaniała
perspektywa również dla nas, dla Polski. A zatem, wspierajmy Ukrainę.