Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dywersja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dywersja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Duda zameldował wykonanie zadania, czyli kto stoi za braćmi Karnowskimi?

Miałem już dzisiaj nic nie pisać, licząc na to, że może jeszcze komuś przydadzą się moje uwagi na temat szans Pawła Kukiza w jesiennych wyborach do parlamentu, gdy dotarły do mnie dwie wiadomości. Pierwsza to taka, że Kukiz, przynajmniej dziś rano, nie planuje budować struktur, a więc też, co za tym idzie, startować w owych wyborach. On się będzie wyłącznie skupiał na tworzeniu komitetów referendalnych, zbierać podpisy, a następnie, kiedy te JOW-y już będą, nie schodzeniu ze sceny i już tylko śpiewaniu, śpiewaniu i śpiewaniu. Ledwo doszedłem do siebie po zapewnieniu, że Paweł Kukiz jednak wciąż żyje w przekonaniu, że jest przede wszystkim artystą, kupiłem sobie najnowszy numer tygodnika „W Sieci” i zobaczyłem coś, co mną najzwyczajniej w świecie wstrząsnęło.
Ja znam tygodnik „W Sieci” i całe towarzystwo z nim związane, jak przysłowiowy zły szeląg, i daję słowo, że od nich nie oczekuję już niczego, poza tym, że znikną ze sceny tak szybko, jak się pojawili, zabierając oczywiście ze sobą portal wpolityce.pl. Widziałem więc też aż nazbyt wyraźnie, jak oni się zachowywali podczas kampanii Andrzeja Dudy, od pierwszego dnia, kiedy Jarosław Kaczyński zaproponował jego kandydaturę, aż do dziś, kiedy świętują to zwycięstwo specjalnym wydaniem tygodnika. Otóż kiedy owa kandydatura się pojawiła, oni pozostawali w najlepszym wypadku życzliwie obojętni; kiedy okazało się, że Duda radzi sobie nadspodziewanie dobrze, dziennikarze „W Sieci” pisali, że owszem, ten Duda jest faktycznie niezły, ale powinien koniecznie zmienić kampanię, bo to co dotychczas pokazał, na dłuższą metę nie wystarczy; kiedy sukces Dudy był już tak wielki, że jego zwycięstwo stało się realne, oni dalej powtarzali, że tak, wszystko idzie znakomicie, Duda to kandydat pierwszej klasy, jednak tym razem nad nim już tylko szklany sufit i teraz na pewno czas na wrzucenie dodatkowego biegu. A zatem, niemal do samego końca dziennikarze tacy jak Zaremba, Skwieciński, Mazurek, czy Warzecha, że nie wspomnę o tych mniejszych, byli co najmniej sceptyczni.
I oto dziś tygodnik „W Sieci” wypuszcza wydanie specjalne z okładką, na której widzimy Andrzeja Dudę na tle ogromnego Lecha Kaczyńskiego i tytuł: „Zadanie wykonane”. Otóż, jak wiemy, cała kampania Dudy, a przez to też jego zwycięstwo, oparte było na bardzo jednoznacznym podkreślaniu tego, że Duda to nie jest człowiek Kaczyńskiego. Reżimowe media wciąż namawiały Dudę, by się zdeklarował, że za nim stoi Prezes, pytali, czy jeśli wygra, podziękuje Prezesowi, czy zamelduje „wykonanie zadania”, na co Duda niezwykle sprytnie powtarzał w kółko te same słowa: mandat prezydenta pochodzi od narodu, prezydent służy narodowi i odpowiada przed narodem. Kiedy wygrał, ani szczególnie nie dziękował Prezesowi, ani nie deklarował wykonania zadania, tylko wciąż podkreślał, że dziś jest tylko on i naród. Wszyscyśmy to widzieli i wszyscyśmy tej postawie przyklaskiwali. I oto przychodzą Karnowscy z tą swoją niewyobrażalną tępotą i publikują okładkę, na której widzimy Dudę na tle ogromnego Kaczyńskiego („diabli, panie, wiedzą, który to; tacy oni przecież podobni”) i owego tytułu: „Zadanie wykonane!”
Przepraszam, bardzo, ale jakim idiotą trzeba być, żeby dziś, kiedy wszystko wydawało się tak pięknie i sensownie poukładane, jednym kopniakiem to próbować rozpieprzyć?
Jestem pewien, że Andrzej Duda sobie poradzi, nawet nie dlatego, że jest naprawdę sprytny i przebiegły jak lis, ale dlatego, że kiedy mówi, że za nim stoi wyłącznie prawda, nie kłamie. Jestem pewien, że ci durnie ze swoim bałwaństwem zostaną i się w końcu nim uduszą. Jestem pewien, że żadne wysiłki „naszych” nie zniszczą tego sukcesu. Zastanawiam się natomiast, czy oni faktycznie nie wiedzą co robią, czy rzeczywiście są tak durni, czy może to za nimi, a nie za Dudą, ktoś stoi.
I przypominam sobie dzień, kiedy moja córka zadzwoniła do sztabu Komorowskiego z owym niezwykłym pytaniem: „Co to znaczy wydudać?” To było coś tak fantastycznego, że w jednej chwili informacja o tym telefonie pojawiła się w niezależnej.pl, w Telewizji Republika, a nawet w internetowym wydaniu dziennika „Fakt” pod tytułem „Wpadka sztabowców Komorowskiego”. Ów telefon, opublikowany przez moje dziecko na youtubie, w jednej chwili zarejestrował tysiące odsłon, a co najciekawsze, spowodował usunięcie oryginalnego klipu Komorowskiego z owym nieszczęsnym „wydudaniem”. A więc, mieliśmy do czynienia z czymś autentycznie niemałym.
I proszę sobie wyobrazić, że portal wpolityce.pl nawet się na ten temat nie zająknął. Informacja o tym telefonie krążyła po całej sieci; na portalu wpolityce.pl – ani słowa. Oni tam pisali nawet o każdym najmniej istotnym wydarzeniu związanym z kampanią. Każda najbardziej idiotyczna plotka, każde najmniej istotne słowo, byle tylko wymierzone w Komorowskiego, było tam relacjonowane. Na temat owej kompromitacji sztabu Komorowskiego – zero. Dlaczego? Otóż ja nie mam najmniejszej wątpliwości, dlaczego. Powód musiał być tylko jeden, mianowicie nazwisko autorki owej prowokacji. Oni wiedzieli, że jeśli o tym napiszą, wszyscy będą wiedzieli, że za tym stoi człowiek, który ich systematycznie i zdecydowanie tępi. A to, by sobie tu nie dać dmuchnąć w kaszę, było dla nich znacznie ważniejsze, niż zwycięstwo Andrzeja Dudy. A skoro tak, to ja naprawdę zastanawiam się, czy oni są faktycznie tacy nieprzytomni, czy to są jednak szczwane lisy. Bo jeśli tak, to ja się naprawdę nie dziwię, że oni dziś zdecydowali się na taką a nie inną okładkę.

Oczywiście wszystkie moje książki są dokładnie tam samo, gdzie wczoraj i przedwczoraj, czyli na stronie www.coryllus.pl. Polecam bardzo uczciwie.

niedziela, 10 lipca 2011

I znów o cwanej prawicy w cwanym świecie

Poniższy tekst jest w dużej części zupełnie nowy, ale w pewnej też powtórzeniem czegoś, co się tu już pojawiło wcześniej. Jeszcze w czasach, kiedy my liczyliśmy na to, że prezydent Lech Kaczyński zostanie naszym prezydentem na drugą kadencję, oni, że może jakoś do wyborów zdechnie, a jeszcze inni rozglądali się nerwowo za jakimś innym kandydatem - bardziej patriotycznym, bardziej polskim i bardziej "naszym". Znacznie bardziej "naszym". Może to oczywiście świadczyć o tym, że moje możliwości twórcze w tym upale się wyczerpują, ale – i jednak bym się trzymał tego wyjaśnienia – że są rzeczy, które, mimo upływu czasu, nie tracą niestety na aktualności. I że pewne prawdy należy powtarzać z uporem maniaka. Zwłaszcza gdy ważą się pewne losy. Losy nie byle jakie. A zatem, proszę posłuchać, bo czas ku temu jest jak najbardziej odpowiedni.
Myślę że każdy z nas zauważył to niezwykle interesujące zjawisko. Ile razy zbliżają się kolejne wybory parlamentarne, zaczynają się uaktywniać najróżniejsze drobne ugrupowania polityczne, o których jeszcze rok wcześniej pies z kulawą nogą nie słyszał. Można by oczywiście uznać, że nie ma w tym nic szczególnie szokującego, z tego choćby powodu, że w normalnej demokracji to właśnie wybory parlamentarne dają szanse praktycznego udziału we władzy, a więc, konsekwentnie, wpływania na losy kraju. A w związku z tym, ci nawet, którzy dotychczas nie mieli za bardzo ani szansy, ani ochoty angażować się publicznie, dostają tego jednorazowego często przyspieszenia, i się aktywizują. Jest też czymś dość oczywistym, że jeśli komuś przychodzi do głowy, by założyć ugrupowanie polityczne, to akurat ta okazja – a więc wybory parlamentarne – wygląda na najbardziej naturalną.
Jest jednak coś, co każe mi się trzymać mojej oryginalnej tezy, a mianowicie tego, że to co się w Polsce dzieje przed każdymi wyborami od 20 już ponad lat, to coś jednak bardzo ciekawego. A to z tego mianowicie powodu, że nie wiedzieć czemu, największy ruch robi się zwykle po prawej stronie sceny politycznej. Jeśli się przyjrzeć uważnie, to po stronie lewej, czy może bardziej precyzyjnie, po systemowej stronie sceny politycznej, panuje dość powszechna zgoda i wszystkie ugrupowania, które biorą udział w tej walce z odpowiednim błogosławieństwem, jeśli w ogóle pozwalają sobie na jakieś bardziej znaczące ambicje, to wyłącznie na poziomie zupełnie podstawowych kwestii tożsamościowych. A więc faktycznie nie można sobie wyobrazić, by nagle SLD i Platforma Obywatelska utworzyły tu jakikolwiek sojusz wyborczy i wystąpiły w wyborach pod wspólnym szyldem, na przykład, „Antykaczystowskiego Sojuszu dla Polski”.
Oczywiście, może się też zdarzyć – jednak tu akurat tylko na poziomie zaangażowanej postkomunistycznej lewicy – że do wyborów wystartują partie typu „Komunistyczny Związek Młodzieży Studenckiej”, „Wegetarianie Zawsze Razem”, czy „Stowarzyszenie Wolnych Gejów i Lesbijek”, no ale to są autentyczni wariaci, więc się w naszych rozważaniach nie liczą. Natomiast naprawdę nie znam takich przypadków, żeby w ramach istniejącego SLD, czy już zupełnie nie w ramach obecnej Platformy Obywatelskiej, czy SLD, pojawiła się jakaś choćby minimalnie wpływowa grupa i zaczęła prowadzić kampanię pod hasłem „poszerzenia politycznej oferty na rzecz wzmocnienia siły głównej”. No, faktem jest, że pojawił się ten Ruch Palikota, ale ze względu na osobę samego Palikota, jest to sytuacja zupełnie egzotyczna. Całkowicie i jednorazowo.
Prawdziwa burza ideologiczna natomiast ma miejsce regularnie po stronie prawej. I w takich przypadkach, równie regularnie, na czele tego ruchu stoją tak zwani „prawdziwi polscy patrioci”. A zatem ugrupowania takie – jeśli wolno mi sobie pofolgować – jak „Jezus i Ojczyzna”, „Krzyż na Pierwszym Miejscu”, „Prawdziwi Polacy Przeciwko Wyprzedaży Ojczyzny”, czy „Orzeł Biały Niezwyciężony”. Pierwszy raz na nich wpadłem jeszcze za komuny. Byli dzielni, zawzięci i głupi. Ciekawe to były czasy. Wówczas jeszcze głupota była cnotą. Tylko bowiem człowiek głupi mógł wierzyć, że warto w ogóle cokolwiek robić i tylko człowiek głupi miał to przekonanie, że zwyciężyć potwora to tyle co splunąć. Spotykałem ich właściwie codziennie i jeśli patrzyłem na nich z podziwem, a jednocześnie wiedziałem, że oni w życiu nie wyjdą poza te swoje marzenia, to nie dlatego że byłem jeszcze głupszy, ale wręcz przeciwnie – byłem mądrzejszy. Tyle, że – jak już wspomniałem – to głupota była cnotą. To ona właśnie miała rację.
No i zwyciężyli. I poprowadzili dalej tę walkę, już w nowym wymiarze. Tyle że tu właśnie pojawiły się pierwsze przeszkody. Tu właśnie okazało się, że przeciwnik jest już bardzo konkretny, często znacznie bardziej wyrachowany, a przede wszystkim o wiele bardziej cwany. I w jednej chwili zdali sobie sprawę z tego, że tym razem już na pewno nic z tego nie będzie, bo oni naprzeciwko siebie już nie mają zwykłego, tępego straszydła, którego można było pokonać zwykłą wiarą i determinacją, ale Cywilizację. A z Cywilizacją, jak wiemy, nie ma żartów. Cywilizacja nie odpycha. Ona jest uprzejma, łagodna i gotowa do współpracy. A oni oczywiście byli nadal tak samo głupi, choć nie na tyle oczywiście, by nie zauważyć, że trzeba przegrupować siły. I że też trzeba się wycwanić. No i się wycwanili. Na swoją skromną miarę, ale się wycwanili.
Na dwa sposoby. Jedni nauczyli się ładnie mówić, kupili sobie lepsze skarpetki, niektórzy z nich zapisali się nawet na jakieś studia i zostali zaakceptowani jako część najnowszej historii Polski. Kiedy ostatecznie przegrali, poszli w biznesy i tylko już od czasu do czasu, przy okazji większych rocznic, wystąpią w telewizji i opowiedzą, jak to człowiek siedział za wolność. To większość. Inni pozostali wierni, ale jednocześnie postanowili, że oni już będą naprawdę cwani. I stworzyli właśnie tak zwaną Nową Polską Prawicę. Prawdziwą, wierną, bezkompromisową. I ich też mogłem oglądać, tak jak przed laty, w akcji każdego dnia. Tyle że już w tym nowym okresie ich walki. Od samego początku, dzień w dzień byłem świadkiem, jak ci sami bohaterowie sprzed lat, których kiedyś tak podziwiałem, i na których jednocześnie patrzyłem z góry, krzątają się po salonach i obracają w swoich wycwanionych już głowach nowe plany. Pamiętam więc ich z czasów, kiedy organizowali pierwszą kampanię Lecha Wałęsy. Pamiętam ich, jak obalali rząd Jana Olszewskiego. Pamiętam, jak w każdym momencie, gdy tylko dojrzeli nową dla siebie szanse, natychmiast zaczynali poważną „polityczną grę”. Pamiętam, jak upadali i natychmiast się podnosili i natychmiast szli tam, gdzie widzieli że się coś dzieje. Albo na ratunek Europy, albo Polski, albo autonomii swojego regionu, czy choćby wolności prostego obywatela niszczonego przez państwo. A szli tam, nie żeby uczestniczyć, nie żeby budować, tylko żeby rozrabiać. Rozrabiać tak jak za dawnych lat, tyle że dziś już w znacznie bardziej cwany sposób.
Jak to się stało, że dopuszczono ich do gry? W końcu to nie była byle jaka gra. To nie była już zabawa w rzucanie kamieniami i uciekanie do najbliższego kościoła. To, jak już wspomniałem, była wyższa jazda. Nie mogło być przecież tak, że przychodziło dwóch niedorobionych intelektualistów z krzyżami na piersiach, informowało, że właśnie założyli partię o nazwie „Ojczyzna Wolna – Ruch Patriotyczno-Konserwatywny ‘Szaniec’”, a III RP otwierała szeroko swoje ramiona i zapraszała ich do środka. Chociaż, kto wie? Może faktycznie chodziło o to, by stworzyć dwie elity, jedną realną, a drugą na niby? Ale skoro tak, to po co? Tu akurat już mamy do czynienia z zagadką – choć wydaje mi się, że odpowiedź i tak da się znaleźć – chodziło najpewniej o to, by nie dopuścić do powstania w Polsce normalnej, silnej prawicy. Ci co mieli takie rzeczy wiedzieć i – jak się okazuje – wiedzieli, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że prawica to taki śmieszny twór, który w połączeniu z głupotą, której zawsze jest w nadmiarze, będzie zawsze robił to, co mu się każe. A zatem, nie ma lepszego sposobu na dezintegrację prawicy, niż stworzenie jej odpowiednich warunków do swobodnej działalności, oczywiście z dyskretnym i stałym nadzorem.
No i dalej już poszło jak z płatka. Kiedy dziś wspominam kolejne nazwiska, kolejne twarze, kolejne polityczne ruchy na polskiej prawicy, wciąż widzę z jednej strony tę głupotę, a z drugiej święte poczucie, że nikt od nas nie jest bardziej cwany. I widzę też, jak stopniowo, pomaleńku, kiedy polski, rozproszony jak stado baranów, ruch konserwatywny ponosił kolejne porażki, jego liderzy, których praktycznie zawsze było tyle samo ile partii, a może nawet i więcej, zostawali na lodzie, ale za to z tym poczuciem, że co jak co, ale cwani to byliśmy naprawdę. No i patrzę na nich teraz, w najróżniejszych sytuacjach. Kiedy zawiązują koalicję parlamentarną i od pierwszego dnia kombinują, jaki by tu wykręcić numer, żeby wszystkim oko zbielało Albo rozwalają rząd, który współtworzą, bo sobie coś bardzo cwanego obmyślili i wierzą głęboko, że tym razem się uda. Albo wchodzą do publicznej telewizji i choć wiedzą, a może właśnie dlatego, że wiedzą, że to tylko chwila, zachowują się jak banda jajcarzy, którzy pękając ze śmiechu, są mocno przekonani, że oto właśnie nabijają sobie kolejne punkty. I występują w mediach, z chytrymi uśmiechami, wyszczekani tak że świat nie widział, oczytani w klasykach myśli konserwatywnej, pokazują wszystkim, jacy to z nich mistrzowie politycznej debaty. No i wreszcie, kiedy już nikt ich nigdzie nie chce, nawet jeśli tylko po to, by się z nich pośmiać, widzą nagle całą tę niezwykłą przestrzeń, której na imię Internet i tam dopiero zaprowadzają swoje porządki. Skoro nie udało się zapanować nad realem, to czemu nie spróbować w Sieci?
I to jest właśnie coś, co stanowi zjawisko w pewnym sensie zupełnie nowe, a z czym mamy do czynienia dziś, w tych dniach, niemal w przeddzień kolejnych – w pewnym sensie przełomowych – wyborów parlamentarnych. Jednak sam Internet nie jest tu elementem jedynym. To co robi wrażenie, to fakt, że ci bojownicy najwyraźniej uznali, że ów patriotyczno-ojczyźniany element, który raz że pozwalał się im wyróżniać, a dwa rzeczywiście zawsze był ich autentyczną obsesją, raczej szkodzi niż pomaga i zostawili tylko z jednej strony Internet, a z drugiej swoją zwykłą szczerą jak najbardziej prawicowość. To są dalej ci sami ludzie co zawsze, ale oni już nie chcą mówić o Żydach, o zdradzie narodowej, o Jezusie Królu Polski, nawet też nie bardzo o takich kwestiach jak aborcja czy eutanazja. Oni mają ten swój Internet, tę swoją często młodość i plan, którego podstawą jest wyłącznie uzupełnienie post-smoleńskiej oferty Prawa i Sprawiedliwości. A więc, gdyby ktoś się zapytał, po co oni to robią, czemu oni uznali za konieczne się zorganizować, czy wreszcie, co w ich programie jest takiego, bez czego polska zjednoczona prawica będzie jednak niekompletna, to tak naprawdę pozostaje tylko to jedno hasło – Internet.
Niektórzy twierdzą, że cały ten temat jest funta kłaków warty, bo to żadna prawica, a jedynie zwykła agentura. I oczywiście jest w tej opinii pewna słuszność. Za tymi ruchami bowiem każdorazowo stoi agentura potężna i jak najbardziej autentyczna. W końcu po coś oni są, po coś działają i ktoś im za tę robotę płaci. Jednak na samym początku mamy tylko naszą polską prawicę. Szczerą, ambitną i pełną fantazji. I strasznie zadowoloną z siebie, kiedy tylko zauważy, że się udało nagle wyskoczyć. Oczywiście nikt z nich nigdy się nie zastanowi, jak to się stało, że to wszystko poszło nagle tak szybko i gładko. A jeśli ta refleksja jednak się pojawi, to odpowiedź i tak będzie zawsze jedna – to dzięki naszym talentom i społecznym oczekiwaniom. A agentura? Czy agentury nie ma? Ależ oczywiście że jest, tyle że nie przy nas. My jesteśmy czyści jak śnieg.
Oto polska prawica. Z jednej strony strasznie zadumana i pełna niezwykle szlachetnych refleksji na temat życia, śmierci, i świętości jednego i drugiego. Pełna najgłębszych przemyśleń w kwestii zasad i ideałów. A z drugiej, intelektualnie, a przede wszystkim emocjonalnie, na poziomie kogoś, kto właśnie ukończył szkołę i zaczyna pisać biznesplan. Bo koledzy mu powiedzieli, że dobrze jest coś rozkręcić tam gdzie jest kasa i perspektywy. Polska prawica, patrząca z dumnie wydętymi wargami na wszystkich. I na tych którym się udało, i na tych którym się nie udało; i na tych, którzy przegrali, bo byli za mało zdolni, lub zbyt leniwi, ale też na tych, którym się udało, bo mieli spryt i talent… I działają, i walczą i tworzą plany i strategie, i zawsze są z siebie strasznie zadowoleni. Bo są. Bo nie wypadli z gry. No i też dlatego, że nawet „czerwoni” muszą od czasu do czasu się z nimi liczyć. A że wciąż nie ma nagrody? Ależ im na nagrodach nie zależy! Polska prawica to ideowcy. Wszystko co robią, robią wyłącznie dla Boga i dla Ojczyzny.
A codzienną satysfakcję, że znów udało się kogoś przechytrzyć, można zawsze potraktować jako bonus i bardzo miłą niespodziankę.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...