Zanim ostatecznie otworzę dzisiejszy temat, muszę się przyznać do pewnej obsesji. Otóż, jeśli idzie o wszystkie lata III RP, nic mnie chyba tak emocjonalnie nie angażuje, jak, do dziś niewyjaśniona i pozostająca jedną z najczarniejszych historii tego ćwierćwiecza, sprawa uprowadzenia córki swego czasu bardzo prominentnego polityka Porozumienia Centrum, oraz wicemarszałka Sejmu, a dziś już nieżyjącego Andrzeja Kerna – Moniki. Ponieważ wciąż biorę pod uwagę, że, z jednej strony, ten blog wciąż ma nowych, często całkiem młodych, czytelników, a z drugiej, pamięć ludzka, szczególnie, gdy pozostawiana sama sobie, bywa dramatycznie bezradna, bardzo króciutko przypomnę, w czym rzecz.
Otóż w sytuacji gdy politykami niezwykle skutecznymi, a przy okazji niezwykle zdeterminowanymi, by, wbrew umowom Okrągłego Stołu, wprowadzić Polskę na drogę autentycznego rozwoju, okazali się Jarosław i Lech Kaczyński, System użył wszystkich, jakie miał wówczas w swojej dyspozycji, sił, by go unicestwić, nawet jeśli nie fizycznie, to przynajmniej politycznie. Jedną z „odpryskowych” ofiar tego ataku okazała się rodzina Andrzeja Kerna.
W jaki sposób atak na ową rodzinę został przeprowadzony? Otóż Służby wymyśliły sobie, że jeśli otoczą nieletnią córkę Kernów swoją opieką w taki sposób, by ona najpierw uciekła z domu, a następnie, przy odpowiedniemu zaangażowaniu ogólnopolskich mediów, stała się bohaterką obyczajowego skandalu, ów medialny zgiełk doprowadzi do kompromitacji rodziny Kernów a przy okazji samego Porozumienia Centrum, i, w efekcie, samego Jarosława Kaczyńskiego i jego brata.
Na rzecz powodzenia całego przedsięwzięcia zaangażowane zostały nie tylko media, ale i pojedyncze osoby, że pozwolę sobie tu choćby wspomnieć, do dziś bardzo aktywnego, promowanego przez Administrację Salonu24, blogera Jerzego Skoczylasa z Krakowa, który w tamtych szczególnych latach stworzył fikcyjną postać ekskluzywnej, operującej na terenie polskiego Sejmu, kurwy, Anastazji P., i napisał książkę z jej rzekomymi wspomnieniami, którą mu następnie Służby odpowiednio wydały.
Ponieważ jednak, jak już pisał o tym stary Lenin, kino to podstawa totalitarnej propagandy, System sięgnął po dawno już nieczynnego – jak się domyślam, na granicy śmierci alkoholowej – swojego byłego współpracownika, a przy okazji też swego czasu reżysera filmowego, Marka Piwowskiego, i zamówiły u niego film o miłości niewinnej nastolatki do jeszcze bardziej niewinnego nastolatka, na drodze którego to uczucia stanął bezwzględny aparat państwowej przemocy. Piwowski ze zleconej roboty wywiązał się znakomicie, a biorąc pod uwagę, że fundusze przeznaczone na realizację filmu były zapewne nieograniczone, w całym przedsięwzięciu udział wzięła czołówka polskiego aktorstwa, a to wystarczyło, by film odniósł sukces.
Zaglądam do informacji na temat wspomnianego filmu i widzę, że tam zgodziły się wystąpić takie gwiazdy, jak, dziś już w pełni „nasz”, Janusz Rewiński, Wojciech Mann, Krzysztof Materna, Stanisław Tym, Wojciech Waglewski, Cezary Pazura, że nie wspomnę już o Poli Raksie, czy samym Piwowskim. Przypominam – mówimy o filmie, w sposób oczywisty i bez najmniejszych wątpliwości, zleconym i zrealizowanym przez Służby, oraz przez ludzi przez owe Służby wynajętych.
Ktoś powie, że ten Mann z Materną i Tymem na dokładkę, to jakaś ciężka nędza, a Piwowski w jednej z głównych ról, to już chyba tylko dowód na to, że tam już naprawdę musiało być ciężko. Może i tak. Może to faktycznie tak było, że nawet to, jak wiemy, kompletnie zepsute środowisko, znalazło w sobie ten odruch, by w pewne rzeczy się nie angażować, i tę robotę zostawiło zwykłym błaznom. Otóż wygląda na to, ze niekoniecznie. Główną bowiem rolę w tym szczególnym projekcie, rolę okrutnego ojca Agaty, zgodził się przyjąć sam Jerzy Stuhr, już wtedy jeden z pierwszych polskich aktorów. Będę to podkreślał do znudzenia: mówimy o filmie zrealizowanym na jednoznaczne zlecenie polityczne, mające na celu wyłącznie zniszczenie politycznego przeciwnika, a przy okazji życia jednej niewinnej kompletnie rodziny. Jerzy Stuhr tę rolę przyjął i się z niej wywiązał do końca. To on sprawił, ze ten film w publicznej pamięci nie pozostał jakąś tam komedią, ale prawdziwym dramatem.
Dziś czytam, że w wywiadzie dla Onetu ten sam Jerzy Stuhr oświadczył, że on w życiu by nie przyjął roli w filmie o Smoleńsku, a to z czysto moralnych względów, bo (i tu cytat):
„Zawsze miałem zasadę i utrzymuję tę zasadę, że nigdy nie wystąpię w widowisku kłamliwym historycznie i nihilistycznym, czy to będzie film, czy przedstawienie teatralne. Tej zasady udało mi się pilnować przez całe życie. Nihilistycznym, czyli takim, które propaguje idee anarchistyczne albo nie daje nadziei. Występuję, żeby dać iskierkę nadziei widzowi”.
Myślę, że ci wszyscy, którzy ten blog znają, wiedzą, że oto osiągnęliśmy moment, kiedy to jedyne słowa, jakie przed nami, to albo słowa któregoś z bardziej dźwięcznych Psalmów, albo coś, co może wyprodukować już tylko zimna podłość tego bloga autora. I może tym razem, ograniczmy się do tego: Pierdol się, szmato!
Proszę o wspieranie tego, co tu powstaje – ostatnio, chyba nawet zbyt często – pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.
Proszę o wspieranie tego, co tu powstaje – ostatnio, chyba nawet zbyt często – pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.