piątek, 29 kwietnia 2022

Czy Jan Maria Rokita to troll z powieści Dostojewskiego?

     Mój stosunek do Jana Marii Rokity determinowany jest przez jego jedną, bardzo dziś już zapomnianą, wypowiedź z czasów gdy pełnił on jeszcze funkcję szefa gabinetu Hanny Suchockiej, a celem systemu było – nie bójmy się tego słowa – zamordowanie Jarosława Kaczyńskiego, a najlepiej obu. Oto ledwo co upadł rząd Jana Olszewskiego, Porozumienie Centrum znalazło się w kompletnej politycznej izolacji i w momencie gdy Jarosław Kaczyński i związani z nim politycy próbowali zwrócić uwage świata na to co się w Polsce aktualnie od – że tak brzydko powiem – pierdala, ów Jan Maria Rokita publicznie ogłosił, że „Polskie Państwo użyje całej swojej siły by zniszczyć jego wrogów”. Możliwe, że on użył innych słów, ale sens był właśnie taki i stąd moje wyjątkowo zimne uczucia w stosunku do Jana Marii Rokity.

       To był ów pierwszy raz i nie były w stanie go przebić wszelkie kolejne wybryki tego dziwnego człowieka, zaczynając na pamiętnym adresie, w którym ów ogłosił, że dla opuszczającego szeregi PiS-u Antoniego Meżydły Paltforma Obywatelska gotowa jest postawić specjalny Łuk Triumfalny, może jeszcze bardziej pamiętne wrzaski: „Ratunku, Niemcy mnie biją!”, czy ostatni wybryk w postaci upozowania się na owego ruskiego mędrca z powieści Dostojewskiego i w owym anturażu cotygodniowego dzielenia się swoimi mądrościami w tygodniku „Sieci”.

       Jednak, przyznać muszę, że to właśnie felietony pisane przez Rokitę dla tygodnika braci Karnowskich sprawiły, że pomyślałem sobie, że ów ekspert, określany przez niektórych z jego znajomych mianem „piekielnie inteligentny”, chyba jednak wspiął się na wyższy poziom bałwaństwa. Oto parę tygodni temu, tuż po wizycie Joe Bidena w Polsce, we wspomnianym tygodniku Jan Maria Rokita przedstawił felieton, który zaczął w następujący sposób:

Co w sensie strategicznej przyszłości państwa polskiego obiecuje nam Ameryka? To że odpuszcza wojnę z Rosją na terytorium Ukrainy po to, by być może w przyszłości stoczyć tę wojnę na terytorium Polski. Pewnie dlatego tak trudno mi pojąć ową erupcję polskiego samozadowolenia, które zdominowało klimat warszawskiej wizyty Joego [sic] Bidena”.

       Aby pokazać stan umysłu Rokity mógłbym właściwie zacytować cały jego tekst, w którym od początku do końca wyjaśnia nam jak to nie mamy co liczyć na Stany Zjednoczone – a przy okazji na resztę świata – bo Ukraina wobec rosyjskiej agresji pozostaje niemal całkowicie osamotniona, ale nie zrobię tego z dwóch powodów. Raz że jeszcze gdy czytałem tamten tekst, pomyślałem sobie że nie ma o czym gadać, gdy naprzeciwko siebie mamy jeszcze jednego ruskiego trolla, a dwa że zaledwie parę tygodni później, Rokita w sprawie rosyjskiej agresji na Ukraine zabrał właśnie głos po raz drugi i jak donoszą jego kumple z portalu wpolityce.pl napisał co następuje:

Na naszych oczach zmienia się właśnie amerykański plan dla Ukrainy. Po raz pierwszy w swej historii Ukraina to dla Stanów Zjednoczonych obszar geopolityczny, na którym możliwe stało się militarne pokonanie Rosji przez Zachód oraz odepchnięcie jej daleko i na długo na wschód od granic NATO. To dlatego jadą teraz przez Polskę czołgi, transportery, ciężka artyleria, a za chwilę polecą być może także bojowe samoloty.

Warto pamiętać, że w kręgu politycznej amerykańskiej elity wojskowo-politycznej związanej z obozem demokratów, presja na zwiększenie zaangażowania militarnego USA na Ukrainie wywierana była niemal od chwili wybuchu wojny

Wyraźnie widać, iż w Waszyngtonie zaczyna być na serio traktowany scenariusz militarnego zwycięstwa nad Rosją osiągniętego rękami Ukraińców”.

      A zatem, jak widzimy, nie minęła więcej jak chwila, gdy Jan Maria Rokita uznał że chyba jednak Ukraina tej wojny nie przegra i postanowił się nagle pokazać nie dość jako „nasz człowiek”, to jeszcze ktoś kto niemal jako pierwszy informował nas, jak to jest z tą wojną i tą naszą Ukrainą.

      Dziś już nawet ślad nie pozostał po mądrościach typu:

Dokładnie w chwili, gdy w ubiegłą sobotę samolot Josepha [sic!] Bidena startował z Okęcia w drodze powrotnej do Ameryki, prezydent Andrzej Duda udzielał wywiadu telewizji TVN24. Przykry i smutny był to wywiad. A jednoczesność ujęcia obu obrazów na przepołowionym ekranie telewizora tym silniej podkreślała, iż wywiad polskiego prezydenta jest w istocie celnym podsumowaniem całej podróży Bidena do Europa.

Z wyjątkową jak na polityka otwartością Duda konstatował całkowitą rozbieżność pomiędzy coraz bardziej nerowo zgłaszanymi prośbami Wołodymira Zelenskiego o pomoc i coraz bardziej stanowczą odmową ze strony Zachodu”.

      A ja się już tylko zastanawiam, ile temu cwaniakowi Karnowscy płacą za jego popisy. I sam sobie odpowiadam, że diabli wiedzą, jakie są tą pieniądze, ale z całą pewnością większe niż on swego czasu dostawał za szczucie na Polskę. W końcu z punktu widzenia interesów globalnych, wojna na Ukrainie to coś znacznie poważniejeszego niż próba zamordowania Jarosława Kaczyńskiego.



wtorek, 26 kwietnia 2022

Czy Niemcy kiedykolwiek spłacą dług wdzięczności wobec Rosji?

      Jakby na przekór kolejnym doniesieniom o niezmiennie potężnym – i coraz potężniejszym – oporze Ukraińców wobec czerwonej bolszewickiej barbarii, nie jestem w stanie przestać tracić nadziei i wiary w to, że to zło zostanie w końcu pokonane, ukarane i zniszczone. Co ciekawe jednak, ów kryzys nie jest spowodowany ani tym, że na wierzch wychodzą coraz straszniejsze zbrodnie Rosjan, ani nawet to że, jak wiele na to wskazuje, oni wciąż stoją mocno na nogach i niewiele wskazuje na to, że uda się im te nogi skutecznie odstrzelić, ale to, w jaki sposób do tego horroru ustawia się znaczna część europejskich elit, z Niemcami na czele. Docierają do mnie kolejne informacje na temat takich czy innych wystąpień Niemców przede wszystkim, i ogarniają mnie bardzo niedobre, bo pozbawione cienia również i miłości, myśli.

      Rzecz bowiem w tym, że od momentu gdy Putin najwyraźniej uznał, że co będzie to będzie, ale najważniejsze jest to by ukraińskie miasta zetrzeć z powierzchni ziemi a ich mieszkańców wybić co do nogi, a rosyjska agresja na Ukrainę przybrała charakter wręcz osobistej zemsty, wciąż nie mogę zrozumieć jaki jest sens tego wszystkiego. Jaki jest sens doprowadzenie państwa i narodu, wraz z całym, że tak to ujmę, inwentarzem, do anihilacji? Co Rosja, gdy to już wszystko się skończy, zrobi z tym całym terytorium? Zaorze i posadzi tam ziemniaki? I co dalej? Będzie żarła te ziemniaki, znienawidzona przez niemal cały tak zwany cywilizowany świat?

       I wtedy właśnie wrócił temat ziemniaków i przy tym jak najbardziej Niemców. Ale może od początku. Otóż wraz z wcześniej postawioną kwestią, pojawia się pytanie kolejne: A co z Niemcami, kiedy jednak Ukraina z tej wojny wyjdzie zwycięsko? Co z tą czarną chołotą po tych wszystkich latach uciekania przed podstawową ludzką sprawiedliwością? Gdzie się znajdą wówczas Niemcy jako państwo i naród, gdy się nagle okaże, że oni w tej kluczowej dla siebie rozgrywce najgłupiej jak tylko było można przelicytowali i już nigdy nikt normalny nie będzie ich traktował poważnie?

      Wszyscy przyglądamy się zachowaniu Niemiec, nie tylko zresztą w kwestii owej wojny, ale w ogóle we wszelkich sprawach dotyczących dzisiejszego porządku rzeczy i z tym całym bagażem doświadczeń ja przynajmniej myślę sobie, że w swej ogromnej większości Niemcy, widząc tych starców, te wszystkie kobiety, dzieci, a nawet niemowlęta, że już nie wspomnę o zwykłych ludziach takich jak my, w odróżnieniu od nas, nie czują nic innego jak zwykłe obrzydzenie i pogardę w stosunku do tych co przegrali i dziś z wyglądają dla nich tak marnie choćby z estetycznego punktu widzenia.

        Wspomniałem o ziemniakach nie bez przyczyny. Otóż wspominałem tu o nich parokrotnie i uważni czytelnicy wiedzą, w czym rzecz, dziś natomiast próbuję skończyć zaczętą miesiące temu książkę niejakiej Moniki Black zatytułowanej „Niemcy opętane”. Książka, krótko mówiąc, traktuje o psychicznym stanie w jakim znaleźli się Niemcy, gdy po przegranej wojnie zorientowali się, co uczynili światu i co świat o nich może sobie myśleć. Obok jednak tych wszystkich relacji na temat umysłowego szaleństwa w jakim znalazł się przeciętny Niemiec, zrozumiawszy nagle że jest niczym więcej jak kupą krowiego placka, dowiadujemy się z książki Moniki Black, jakie tuż po wojnie były wobec Niemiec plany. A w pierwszej chwili były to plany praktycznie likwidujące to państwo, a z narodu niemieckiego czyniące jakieś plemię, które to zamiary później tak fatalnie dla nas i całego świata pokrzyżowała ni mniej ni więcej jak zwycięska Bolszewia. A uczyniła to w momencie gdy świat uznał, że go nie stać na utrzymywanie w środku Europy owej niemieckiej nędzy, bez przemysłu, waluty i przede wszystkim narodowej świadomości, z ludźmi nadającymi się wyłącznie do leczenia psychiatrycznego, w sytuacji gdy Stalin uznał, że wojna wcale się nie skończyła, a najlepsze wciąż przed nami. To wtedy bowiem właśnie zapadła decyzja by całe to niemiectwo reanimować. A resztę już załatwili, jak to oni, sami Niemcy.

       I dziś mamy to co mamy. Niemców, z tą ich nieśmiertelną wdzięcznością wobec Wielkiej Rosji, w którejkolwiek z jej postaci, za to  ze gdyby nie ona, dziś już świat by nawet nie pamiętał, że kiedykolwiek pełzało po świecie coś takiego jak Niemcy.

       


piątek, 22 kwietnia 2022

O tym jak brak modlitwy, różańca, pokuty i jałmużny uczynił z papieża Franciszka schizmatyka

 

       W swojej poprzedniej notce, zwróciłem uwagę na – dla mnie absolutnie wstrząsający – fakt, że ludzie wydawałoby się nie dość że tak jak większość z nas pobożni, to jeszcze z ową pobożnością obnoszący się w glorii ekspertów, wydają się nie mieć kompletnie świadomości, czym jest grzech w wymiarze społecznym i czym, w tym samym ujęciu, jest modlitwa. Obserwując całą serię kierowanych przez owych specjalistów ataków przeciwko papieżowi Franciszkowi, nie mogłem się nadziwić jak wszyscy oni, kierując się wyłącznie swoimi politycznymi obsesjami, kompletnie tracą świadomość, jak bardzo nasza nieustanna modlitwa, nasze codzienne czynienie dobra, nasze „miłowanie” nieprzyjaciół i wreszcie zaniedbywanie tych naszych chrześcijańskich obowiązków ma znaczenie nie tylko dla nas, ale dla całego świata. Nie potrafiłem tego zgnuśnienia zrozumieć, zwłaszcza gdy nie ma dziś praktycznie dnia, byśmy ze wszystkich stron nie słyszeli apeli o to, by się modlić o pokój na Ukrainie i na całym, tak bardzo dotkniętym różnymi nieszczęściami, świecie. Jak można – będąc człowiekiem Wiary – nie rozumieć, że owo wezwanie to nie jest próżny gest, podobny do życzeń urodzinowych, czy świątecznych, ale potencjalnie coś wręcz rozstrzygającego. A mówię o ludziach, którzy przy byle okazji to tu to tam wzywają do „szturmu modlitewnego”, nie tylko za czyjeś zdrowie, za czyjeś życie, ale niekiedy nawet za pomyśłnie zdany egzamin na prawo jazdy. To oni wierzą w to, że ów szturm działa, czy nie? I czy wierzą, że brak tego szturmu może mieć znaczenie, czy nie? I czy oni nie wiedzą, że każdy grzech, a w tym również grzech zaniedbania, zawsze niesie skutki społeczne?

        Myślałem o tym przez ostatnie dni i nagle przypomniałem sobie coś, co każe mi wierzyć, że oni ani o niczym nie zapomieli, ani nie są tak głupi, jak by się mogło wydawać. Rzecz bowiem wyłącznie w tym, że każdy z nich zapewne przez wspomniane wcześniej obsesje, postanowił to wszystko na chwilę odłożyć na bok i wrzasnąć jednym głosem: „A gdzie w tym wszystkim jest jakakolwiek moja wina?!” Oto parę już lat temu przedstawiłem tu tekst o tym jak to w telewizyjnym programie Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” on sam plus trzech jego pobożnych znajomych, redaktorzy Grzegorz Górny i Sebastian Kratiuk, oraz ksiądz Isakowicz – Zaleski, załamywali ręce nad papieżem Franciszkiem, który rzekomo rozważa zniesienie swoim papieskim autorytetem obowiązku kapłańskiego celibatu. Wszyscy oni po kolei grzmieli na temat wielkiej schizmy w Kościele, do jakiej z pewnością dojdzie jeśli Papież się „nie opamięta”, ksiądz Isakowicz dziękował każdemu z nich za to, że mówi coś, czego „jemu mówić nie wolno”. W końcu jednak i on się przełamał i zagrzmiał otwartym tekstem:

Trzeba się również modlić za papieża Franciszka o jego.... boję się tego słowa... ale muszę je wypowiedzieć – opamiętanie, żeby nie doprowadził do schizmy. Ale również potrzebny jest głos ludu, właśnie wtedy, gdy zawodzą ci najważniejsi pasterze”.

      I w tym oto momencie zabrał ponownie głos główny kościelny ekspert prawicowych mediów Grzegorz Górny i poinformował, że w tej sytuacji nie pozostaje nic innego jak „modlitwa, różaniec, pokuta oraz jałmużna”.

      A ja dziś sobie nagle przypominam ową modlitwę, różaniec, pokutę i jałmużnę za nawrócenie papieża Franciszka i przede wszystkim już wiem, że oni jednak wiedzą, że każde zło ma wymiar uniwersalny, że my za nie jesteśmy zawsze w jakiś tam sposób odpowiedzialni i, co najważniejsze, naszą modlitwą i dobra czynienie możemy to zło pokonać. Oni to wiedzą, tyle że przez swoją gnuśność, beztroskę i zwykłe zaniedbanie, często pozwalają temu złu się bezkarnie panoszyć. Ciekawe, czy którykolwiek z nich, na czele z księdzem Isakowiczem-Zaleskim ma dziś świadomość, że przez swój brak konsekwencji po opisanym telewizyjnym występie są współwinni temu, że papież Franciszek doprowadza ich do cholery, zarzucając im tak niesprawiedliwie, że to również dzięki nim Ukrainę dziś prześladuje to straszne nieszczęście.



 

wtorek, 19 kwietnia 2022

O grzechu naszym powszednim

 

       Wspominałem tu niedawno o tym jak nasi tak zwani „prawi” stają wręcz na głowie, by znajdując z każdym dniem coraz to nowe występki papieża Franciszka, doprowadzić albo do jego śmierci, albo przynajmniej do abdykacji. Powodów do tego by oni go mogli po raz kolejny uznać za antypapieża jest mnóstwo, z tego jednak co zaobserwowałem od tamtego czasu wynika, że dziś główna pretensja dotyczy tego, że Franciszek rzekomo poinformował nas, że wszyscy jesteśmy winni temu co się dziś dzieje na Ukrainie. Po raz pierwszy ów zarzut pojawił się tuż po tym jak jakiś idiota prowadzący twitterowe konto Ojca Świętego podał tę informację w postaci całkowicie zafałszowanej, sugerując że wypowiedź Papieża dotyczyła nie wojen w ogóle, lecz właśnie wojny na Ukrainie. A potem, mimo wielokrotnym wyjaśnieniom ze strony Kościołą, już tylko kolportowana przez ludzi, którzy moim zdaniem nie tylko mają w nosie wojnę na Ukrainie, nie tylko grzech jako taki i nie tylko jakiekkolwiek podłe kłamstwo, ale uważają Franciszka za lewaka, którego należy niszczyć wszelkimi dostępnymi środkami.

        No i okazuje się dziś, że to szaleństwo rozpasało się już do tego stopnia, że nawet publiczna telewizja, która dotychczas, jak najbardziej podszczypując Papieża, zachowywała jednak pewną wstrzemiężliwość, postanowiła nie dość że się odsłonić, to jeszcze odsłonić w sposób wyjątkowo podły i agresywny. Oto parę dni temu w programie „W tyle wizji” redaktorzy Janecki oraz Ogórek całkowicie bezpośrednio, bez zachowania jakichkolwiek pozorów, przez parę dobrych miniut na zmianę obrzucali Franciszka obelgami, informując widzów, że z całą pewnością Duch Święty jest jego postępowaniem oburzony, ale że już się tak w historii Kościoła parokrotnie działo, bo tak naprawdę to kto zostaje papieżem to zaledwie  decyzja grzesznych kardynałów, a nie Boga w Trójcy Jedynego. No i, jak rozumiem, również nie Prawego Bożego Ludu, który przecież nie wywołał wojny na Ukrainie, o czym zaświadczają czyste sumienia Ogórek i Janeckiego.

        Kto chce, a przy okazji jest na tyle przytomny, by rozumieć że Papież nie uważa nas za winnych rosyjskiego okrucieństwa wobec ukraińskich kobiet i dzieci, ale dla zobrazowania problemu, proponuję założyć że on mówił właśnie o Ukrainie. Każdy z nas, który w dzieciństwie uczestniczył w lekcjach religii, a dziś nabożnie przeżywa swoje religijne życie, choćby uczestnicząc co niedzielę we Mszy Świętej, wie że z punktu widzenia nauki Kościoła wszelkie zło jakie dzieje się na świecie nie wynika wyłącznie z grzechu sprawcy, ale również z naszego zaniedbania, naszej gnuśności, naszej głupiej beztroski, wreszcie z braku codziennej modlitwy. Ja sam od dziecka wiem, że moim obowiązkiem jest codzienna modlitwa nie tylko za zdrowie i powodzenie swoje i swoich bliskich, nie tylko za tych których kocham i szanuję, ale przede wszystkim za ludzi grzesznych, czyniących zło, a nawet za tych co owo zło czynią bezpośrednio mnie. Od dziecka wiem, że trzeba kochać nie tylko przyjaciół, ale również nieprzyjaciół, no i znów – modlić się i jeszcze raz modlić, bo jeśli my zobojętniemy, to i cały świat zobojętnieje. Z tego też względu, przepraszam wszystkich bardzo, temu co się dziś dokonuje choćby w Mariupolu, nie są winni wyłącznie Putin i to bydło, które on tam wysłał. Powtarzam: wystarczy czytać uważnie Pismo Święte i słuchać co w kazaniu mówi do nas ksiądz, by to wiedzieć. Wystarczy zachować przytomność gdy sami co tydzień recytujemy:

       Spowiadam się Bogu wszechmogącemu i wam bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Przeto błagam Najświętszą Maryję zawsze Dziewicę, wszystkich Aniołów i Świętych, i was bracia i siostry, o modlitwę za mnie do Pana Boga naszego”.

        Czy to możliwe, że zarówno Janecki jak i Ogórek, gdy powtarzają te słowa w swoim kościele, uważają że tu chodzi tylko o to, by przeprosić za to, że zapomnieli nakarmić chomika? Otóż moim zdaniem, oni, podobnie jak zresztą wielu innych, podobnie jak oni pobożnych, katolików, nie mają tu jakichkolwiek refleksji, bo gdyby mieli, to by wiedzieli, że grzech nie jest naszą prywatną sprawą, dotyczącą tylko nas i tych co stoją obok. A ich atak na papieża Franciszka jest skutkiem ich totalnej ignorancji i braku  swiadomości tego, czym jest nasza Wiara.

        Myślałem sobie o tym w te Święta Wielkanocne, kiedy dotarła do mnie informacja, że „Gazeta Wyborcza”, chcąc na swój czarny sposób uczcić Zmartwychwstanie Pańskie, opublikowała wywiad z pracownikiem Instytutu Filozofii i Kognitywistyki Uniwersytetu Szczecińskiego, niejakim prof. dr hab. Ireneuszem Ziemińskim, który powiedział się co następuje:

       Uważam, że chrześcijaństwo jest jedną z najbardziej amoralnych religii, również w sferze dogmatycznej. Sam założycielski mit chrześcijaństwa – ofiara niewinnego Jezusa za grzech ludzki – obnaża w sposób niesłychany ludzką pychę. Nie wyobrażam sobie, że można być grzesznikiem i żądać od Boga odkupieńczej ofiary lub godzić się na ofiarę niewinnego Boga na krzyżu, który cierpi i umiera tylko po to, żeby mnie od kary i winy uwolnić. To jest zaprzeczenie wszelkich moralnych zasad, urąga jakiejkolwiek zasadzie sprawiedliwości [...]

         Pomyślmy, sędzia, który skazałby niewinnego na śmierć, by uwolnić od kary prawdziwych winowajców, a jeszcze wykonanie tej kary powierzył tymże złoczyńcom, zostałby przez nas potępiony, dlatego że łamie elementarne zasady moralne. Dlaczego więc mielibyśmy taką religię przyjmować? [...]

       Chrześcijaństwo nie jest religią zbawczą, taką, którą człowiek mógłby z etycznego punktu widzenia zaakceptować. Konieczna jest zatem pewna forma demitologizacji chrześcijaństwa, a także samej postaci Jezusa. Jezus wprawdzie umarł, ale nie zmartwychwstał, nie był Bogiem ale człowiekiem, który zrewolucjonizował sposób myślenia o człowieku i Bogu. Jezus opowiada się po stronie słabych, wykluczonych i prześladowanych, zwłaszcza przez instytucje religijne. Kościół katolicki jednak tę ideę Jezusa zastąpił figurą Chrystusa Eucharystycznego, który zbawia świat nie przez miłość, lecz przez sakramenty. [...]

      Gdyby bowiem po śmierci miała nas czekać jakaś forma nieba, zbawienia, obcowania z Bogiem czy świętymi, to musielibyśmy pamiętać nasze doświadczenia z życia na ziemi. A tu tak wielu ludzi spotyka zło, cierpienie, okropności, których wspomnienie musiałoby być nie do zniesienia. Dlatego uważam, że życie wieczne wcale nie byłoby czymś dobrym, lecz nieustannym przeżywaniem naszych dramatycznych cierpień z przeszłości. Gdy pomyślimy, co może czuć matka, która traci dziecko, albo ktoś, komu zamordowano rodzinę, jaką traumę nosi w sobie osoba zgwałcona, skrzywdzone dziecko, to trudno uwierzyć w odkupienie ich cierpień. Gdyby zatem ich doświadczenia miały być pamiętane w jakimś niebie lub raju, to ich los byłby w istocie piekłem”.

       O postępku „Gazety Wyborczej” i głuptactwie tego profesora informują nas prawicowe media, oburzając się na to, że oto źli ludzie nas obrażają. A ja mam do nich wszystkich jedną już tylko uwagę. Gdybyście sami nie byli tacy głupi i gnuśni i przynajmniej więcej i szczerzej się modlili za lepszy świat, lub choćby poznali Katechizm Kościoła katolickiego, on byłby lepszy. A tak, możecie mieć pretensje tylko do siebie.

 


       

piątek, 15 kwietnia 2022

x. Rafał Krakowiak: Co nam pokazuje Bóg

 

W kwietniu 2010 roku, jeszcze w Salonie24, opublikowałem dość ponurą notkę zatytułowaną „Gdy zło się otrząsnęło”, którą na swój absolutnie wyjątkowy sposób skomentował samozwańczy duszpasterz tego bloga, ksiądz Rafał Krakowiak. Był to kwiecień, któreś z dni chwilę po Katastrofie Smoleńskiej, końcówka Wielkiego Postu, a dziś, jako że, podobnie jak wtedy, nadchodzi Święto Męki Pańskiej i Zmartwychwstania, a jednocześnie po raz pierwszy od tylu lat pojawia się bardzo realna szansa na to, że to co się wtedy stało zostanie, jak najbardziej publicznie, nazwane, uznałem że przed nami znakomita wręcz okazja, by  przypomnieć tamtą niezwykłą refleksję. Niech ona nam dziś służy na obecne dni i dni, które dopiero przed nami. A ja, zanim zostawię nas wszystkich z Księdzem, chciałbym życzyć wszystkim przyjaciołom tego bloga zdrowia, codziennych radości i wszelkich łask od Jezusa Zmartwychwstałego.

 

      Najpierw dorzucę swój kamyczek do metafizycznych interpretacji Katastrofy. Jest odwiecznym zwyczajem, że od 5 niedzieli Wielkiego Postu, w naszych świątyniach zakrywa się krzyże, albo wręcz wynosi się je z kościoła. Istnieje wiele interpretacji tego zwyczaju (zasłona jako znak tajemnicy, którą jest Boża miłość do człowieka; „post dla oczu”; znak uniżenia się Syna Bożego), ale mnie osobiście zawsze odpowiadała ta, której sensem było pytanie: „Wyobraź sobie, co by się stało ze światem, z ludźmi, z Tobą, gdyby nie było tego wszystkiego, co krzyż sobą wyraża?”

      Ta myśl o braku obecności krzyża i wynikających z tego konsekwencjach, przyszła mi do głowy w sobotę, 10 kwietnia, gdy w telewizyjnych relacjach opisujących mordercze cechy smoleńskiej mgły, pokazywano katyński krzyż, jego cień i te puste krzesła, na których nikt już nie usiadł… Przyszła mi ta myśl do głowy, bo ktoś powiedział, że w prezydenckim samolocie była cała Polska. Była tam cała Polska (taka, jaką Ona w swej różnorodności jest, w wymarzonych przez śp. Prezydenta ideowych proporcjach, oraz z tym, co z owych proporcji może wynikać), ponieważ Lechowi Kaczyńskiemu – i pewnie Bożej Opatrzności – zależało, by cała Polska (właśnie taka!) pokłoniła się Ofiarom Katynia i by cały świat to zobaczył. No i zobaczył…

      I ta Polska została zasłonięta, zabrana. Pozostała pusta przestrzeń (albo jak chce Lech Wałęsa: Polska z obciętą głową i wyrwanym sercem, tzn. trup), w którą żałobnie się wpatrujemy, mając okazję by zastanowić się, co się stanie ze światem, z Polakami, jeśli Polski (z wiadomymi ideowymi proporcjami i różnorodnością) nie będzie i nie będzie tego wszystkiego, co taka Polska sobą stanowi.

      I Pan Bóg w dobroci swojej pokazuje nam co się stanie.

     Pokazuje, że Polska bez głowy i serca (tzn. trup), jest wreszcie państwem, które tak dobry człowiek jak premier Putin, traktuje z należytą atencją. Może to już czynić, ponieważ – jak to wczoraj ocenił moskiewski dziennik "Kommiersant" – po tragedii w Smoleńsku powstała sytuacja, w której możliwy jest prawdziwy przełom w stosunkach między Rosją i Polską, a – cytuję: "ci politycy w Polsce, którzy opowiadają się za pojednaniem z Rosją, otrzymali taką swobodę manewru, o jakiej tydzień temu mogli tylko marzyć".

      Prawda, że to jest piękne?

      Bóg pokazuje, że Polska bez głowy i serca (tzn. trup) może być zarządzana bez głowy i serca, co unaocznia nam wszystkim biedny i jakoś taki zdziwiony premier Tusk (dlaczego zdziwiony? Przecież jako dobry chrześcijanin, głęboko przeżywający w niedawnym Wielkim Tygodniu tajemnice Męki Pańskiej, powinien był wiedzieć, że gdy dzieje się jakieś zło, to działa wtedy ręka szatana, posługująca się niekiedy ręką całkowicie materialną, oraz Ręka Bożej Opatrzności, która – z szacunku dla ludzkiej wolności – zło dopuszczając, z tego zła dobro wyprowadza. Czyżby Pan Premier poczuł się zaskoczony obecnością ręki, pisanej z małej litery?). Oczywiście, premier Tusk osobiście bardzo się stara i na pewno bardzo dba o zachowanie Majestatu Rzeczypospolitej. Stąd też tylko i wyłącznie głupocie jego niefrasobliwych, pozbawionych wyobraźni doradców można przypisać fakt, że wszystkie asy dzierży w swych dobrych dłoniach premier Putin.

      Skoro jednak ambasador Polski w Moskwie, razem ze wszystkimi swoimi ludźmi nie rozpoczął „okupacji” smoleńskiego lotniska, skoro nie podjęto próby (być może naiwnej), by jak najszybciej polskimi siłami to lotnisko zabezpieczyć, skoro nikt z rządu Pana Tuska nie zwrócił się z prośbą o powołanie międzynarodowej komisji (choćby NATO-wskiej) d.s. zbadania okoliczności śmierci Zwierzchnika Sił Zbrojnych RP i najwyższych polskich dowódców wojskowych, no to co tak prostolinijny i szczery człowiek jak premier Putin miał zrobić? Pozwolić, by we wraku zderzonego ze smoleńską mgłą prezydenckiego samolotu, grasowały jakieś cmentarne hieny? Oczywiście, że nie mógł na coś takiego pozwolić. A to, że przy okazji wpadła mu w ręce możliwość by sprawić (np. sugestią, iż w smoleńskiej katastrofie, miały swój „ręczny” udział polskie służby specjalne), aby premier polskiego rządu przytulał się do niego skwapliwie, ufnie i na zawołanie, świadczy tylko o tym, że Premier Rosji wie doskonale, iż polityka to m.in. sztuka wykorzystywania możliwości.

      Bóg pokazuje, że Polska bez głowy i serca (tzn. trup), jest już gotowa na to, by usłyszeć rosyjskie „przepraszamy za Katyń”. Co prawda, do niedawna oficjalne stanowisko Kremla (równoległe do klękania premiera Putina w Katyniu) wyrażone przed sądem w Strasburgu było następujące: „Nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono, ani też tego, czy Polaków w ogóle rozstrzelano” – ale cóż, sytuacja rozwija się w sposób dynamiczny.

      Gdy w minioną sobotę, o godz. 8:56 pojawiła się owa wspominana już, a wymarzona swoboda manewru, nic nie stoi na przeszkodzie (nawet zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji, ze strony bezczelnych i chciwych potomków katyńskich ofiar, chcących swymi roszczeniami oskubać biedne rosyjskie państwo na sumę przynajmniej 22 miliardów dolarów), by prezydent Miedwiediew mógł powiedzieć, że katyński mord został dokonany z polecenia najwyższych władz radzieckich, w tym Józefa Stalina. Możemy tylko domniemywać, dlaczego sobotnia katastrofa w sposób tak nagły zwiększyła bezpieczeństwo naszych rosyjskich przyjaciół, ale tak czy inaczej czują się bezpieczniejsi i już.

      Bóg pokazuje także i to, że Polska bez głowy i serca, jest znakomitym, pragmatycznym i elastycznym partnerem gospodarczym. Wymarzona swoboda manewru, która jakże niespodzianie (żeby nie powiedzieć: szczęśliwie) pojawiła się w minioną sobotę, daje możliwość chociażby sfinalizowania polsko-rosyjskiej umowy o dostawy gazu ziemnego do Polski. Dzięki temu obecny i następne polskie rządy, nie będą sobie musiały zaprzątać głowy dywersyfikacją dostaw (te wszystkie kosztowne, nie mające ekonomicznego uzasadnienia gazoporty, azerbejdżańskie rury, czy mityczne łupkowe gazy), bo i faktycznie, sama myśl o innych źródłach paliw niż rosyjskie, jest nadużyciem zaufania i wielką krzywdą wobec tych, którzy okazują nam tak wielkie zrozumienie i solidarność.

      Na tę nową, ekonomiczną jakość Polski, rynki finansowe zareagowały pozytywnie, czego znakiem było to, iż w miniony poniedziałek, na warszawskiej giełdzie „WIG20 po spokojnej sesji wzrósł o prawie 1 proc., czym ustanowił nowy rekord zwyżki i pokazał swoją siłę”. I trzeba się z tego cieszyć, bo jak mówi jeden z finansowych analityków (Piotr Kuczyński), po sobotnich wydarzeniach „rządząca koalicja (przez rynki odbierana jako dla nich korzystna) umocniła się. Pamiętać też trzeba, że wybór nowego szefa NBP zapewni jednolitość opinii na linii RPP – NBP – rząd. Znikną swary. Dlatego też, brutalnie mówiąc, inwestorzy zagraniczni mogą niedługo jeszcze lepiej oceniać sytuację w Polsce”.

      Coś pięknego!

      No i na koniec, a propos – jak to w komentarzu nieco wyżej zostało ładnie ujęte: „obrzydliwej w treści, a ślicznej w formie” notki toyaha, Bóg pokazuje nam, że Polska bez głowy i serca, będzie Polską ruskich buców (powodowany ostrożnością procesową wyjaśniam, że określenie „ruski buc”, jest na blogu toyaha terminem technicznym, opisującym coś co jest bardzo osobiste, intymne, wręcz ontologiczne - a skutkujące mentalnością charakteryzującą się wewnętrzną pustką, kulturowym wykorzenieniem, pobłażliwym stosunkiem do fałszu i lekceważeniem dla prawdy, swego rodzaju bezwzględnością i innymi tym podobnymi przymiotami).

      Oczywiście, biorąc pod uwagę to, co napisałem wyżej, należy zauważyć, że te nasze swojskie, ruskie buce, to jednak druga liga, w porównaniu ze wschodnimi mistrzami. Tym niemniej pomysł, propagowany przez tak wiele znakomitych autorytetów, by nienawiść i szaleństwo w imię jedności społeczeństwa podnieść do rangi normy powszechnej, ze wszech miar zasługuje na uznanie.

      Czy to już wszystko, co dobry Bóg nam pokazuje? Oczywiście, że nie. Bóg pokazuje także i to, że nadszedł czas, by się na coś zdecydować: albo na żywą (w wiadomych ideowych proporcjach i różnorodności) Polskę Kaczyńskiego, (i tu trzeba się liczyć chociażby: z zimnym wiatrem i mgłą z Rosji, niezadowoleniem inwestorów zagranicznych, rechotem i fuckami ruskich buców), albo na święty spokój Polski martwej, nie mającej wpływu na bieg spraw politycznych, gospodarczych czy społecznych.

      Nie wiem dlaczego właśnie teraz nadszedł czas wyboru. Ale wiem, że Bóg pokazując nam to wszystko pragnie, byśmy wybrali dobrze. Już wkrótce zasłona będzie zdjęta. Czas namysłu minie. Polska nie jest jeszcze trupem. Na razie śmierć dotknęła Jej symbole. To jest bolesne, ale Polska jest, żyje. Patrząc na tłumy chcące pokłonić się Prezydenckiej Parze, jestem optymistą. Tych ludzi żadne wulkaniczne pyły nie przykryją.

      No i jest Pan Jarosław, który owych ludzi – daj Boże! – poprowadzi.



 

wtorek, 12 kwietnia 2022

O prawości i pobożności, jako mieszance śmiertelnie trującej

 

     Niedawno tu na tym blogu zwracałem uwagę na trzy główne kierunki natarcia rosyjskiej – tak ją właśnie odbieram, jako rosyjską – propagandy, dająca się zauważać, jak sądzę powszechnie, dziś w wielu miejscach na świecie, choć mnie naturalnie interesuje najbardziej Polska. Miałem tu na myśli – historycznie rzecz ujmując – przede wszystkim cały ruch antyszczepionkowy, w dalszej kolejności propagandę antyukraińską, no i wreszcie różnego rodzaje manipulacje kierowane nieustannie przeciwko papieżowi Franciszkowi. Ponieważ uważam, że zarówno Ukraina jak i wszelkie kwestie wokół-pandemiczne radzą sobie w tej wojnie całkiem dobrze, chciałbym dziś swoją uwagę poświęcić Papieżowi właśnie, który robi tu dziś wrażenie całkowicie bezbronnego. Czemu tak? Odpowiedź moim zdaniem jest prosta. Podczas gdy zarówno COVID wraz z całym swoim inwentarzem, jak i sprawa ukraińska, generują atak który można wskazać wręcz palcem i znajdujący się dziś pod dość skuteczną kontrolą, to gdy chodzi o agresję przeciwko papieżowi Franciszkowi prowadzony ze wszystkich możliwych stron, czyli najpierw przez tych wszystkich „prawdziwych katolików”, którzy przeklęli Franciszkowy Kościół za tak zwane „lewackie skrzywienie”, następnie ośrodki zgłaszające pretensje o kapitulację wobec „pandemicznego spisku”, no i wreszcie przez tych najbardziej oburzonych rzekomą obojętnością Stolicy Apostolskiej wobec nieszczęścia Ukrainy. A ja nie mogę się wręcz nadziwić dwóm rzeczom. Pierwsza to ta, że wszystkie owe kierunki natarcia łączy jedno: one są koordynowane przez wciąż te same grupy, które tu u nas w Kraju najlepiej chyba symbolizuje... no tu mam kłopot, bo tego kwiatu, jak to mówią, jest pół światu, ale niech będzie ksiądz Isakowicz-Zaleski. A druga, całkiem poboczna, że ci sami ludzie którzy wciąż wypominają Ukrainie Wołyń, dziś zgłaszają swoje żale do papieża Franciszka za to, że on nie chce jednoznacznie potępić Rosji za jej agresję przeciwko Ukrainie. Jeśli to nie jest schozofrenia, to, przepraszam bardzo, ale co? Odpowiedź jest jedna: Rosja i potrzeba robienia ciągłego zamieszania.  

       A ja pewnie nawet nie zajmowałbym się tą kwestią, bo raz że nie lubię, gdy temat staje się zbyt oczywisty, a dwa że w ogóle ostatnio wszystko staje się zbyt oczywiste, a ja przez to tracę chęć do komentowania, gdyby nie fakt że za atakowanie Papieża wzięły się media, jak je nazywam, „przyrządowe”, a tu mam na myśli przede wszystkim tygodniki "Gazeta Polska", „Sieci”, portal wpolityce.pl, no i, co najgorsze, tvp.info. Oto, proszę sobie wyobrazić, że w tych dniach nie gdzie indziej jak na oficjalnej stronie tvp.info ukazał się tekst krytykujący bardzo głęboko i brutalnie Papieża za to, że ten rzekomo określił agresję Rosji na Ukrainę jako „grzech nas wszystkich”. Ponieważ autorem owego artykułu jest znany nam aż nazbyt dobrze Grzegorz Górny, a więc ktoś kto – cokolwiek by o nim nie mówić – osoba poinformowana i wydawałoby się w miarę przytomna, uważam że atakując Papieża, on doskonale wiedział, że ten, wspominając o wspólnym grzechu , nie miał na myśli wojny na Ukrainie, ale wojny w ogóle. Franciszek w swojej wypowiedzi bardzo wyraźnie stwierdził, że to co się dzieje na Ukrainie to dzieło Szatana, natomiast przy okazji odniósł się do kwestii wojny jako takiej i tu właśnie powiedział, że straszne są zbrojenia, finasowanie wojen, no i wreszcie to, że temu że dziś, po tylu latach tak strasznych doświadczeń, wciąż na świecie trwają i wybuchają nowe wojny, jesteśmy winni my wszyscy. Podobnie, on musiał wiedzieć, że nie ma mowy o tym, by Papież, wspominając o tym, że nie ma wojen sprawiedliwych, mówił o tym, że kraj nie może się bronić przed wojenną agresją.

        On to powiedział bardzo wyraźnie, a ja jestem całkowicie przekonany, że Grzegorz Górny akurat – nie wiem, jak zwykli komentatorzy, którzy zwykle są zbyt leniwi i gnuśni, by sięgać głębiej do źródła – doskonale to wiedział, a jeśli uznał za stosowne mimo to zaatakować Papieża, to znaczy, że on go ma na celowniku z zupełnie innych przyczyn niż Ukraina, czy nawet COVID. Dla niego, podobnie jak dla jego kumpli z kościoła, problemem jest to że Franciszek to Antychryst, a z Antychrystem należy walczyć przy pomocy wszelkich środków.

       I tu się pojawia kłopot główny. Otóż gdyby Górny i jego pobożne towarzystwo byli sami sobie sterem i żeglarzem, nie było by problemu. Rzecz w tym, że w obecnej sytuacji politycznej rządzą tak zwani „prawi”, i to ci bardziej pobożni, a to już jest prawdziwe nieszczęście. No i temat na osobną refleksję, zwłaszcza gdy w najnowszym, świątecznym, wydaniu tygodnika "Sieci", jak już od killku dni zapowiada portal wpolityce.pl, wspomniany Grzegorz Górny przedstawia swoje rozważania na temat "Tajemnicy Cierniowej Korony".



piątek, 8 kwietnia 2022

O wariatach, oszustach i zwykłych agentach

         Dużo się ostatnio mówi na temat propagandowego ataku prowadzonego na wszystkich możliwych kierunkach i pod wszelkimi możliwymi hasłami przeciwko prawdzie, a ja, jak zawsze staram się mieć oczy i uszy otwarte. Mam zatem z każdym dniem coraz silniejsze przekonanie, że choć podstawowa inspiracja płynie z Moskwy i z Niemiec to tu u nas znana nam grupa próbująca, często bardzo skutecznie, sterować umysłami wielu, składa się zaledwie z kilku osób i organizacji, a więc – pomijając naturalnie tak zwaną „totalną opozycję” – przede wszystkim Konfederacji z Grzegorzem Braunem i Korwinem na czele, Piotra „Kurki” Wielguckiego, ośrodka Polonia Christiana i wreszcie samotnego strzelca, Łukasza Warzechy. To tu mianowicie prowadzona jest dystrybucja owego rusko-niemieckiego towaru, czy to w postaci histerii antyszczepionkowej, czy to antyukraińskiej propagandy, czy wreszcie nieustannego szczucia na Kościół w osobie papieża Franciszka.

      I teraz, w momencie gdy zarówno Braun jak i Korwin stają się powoli passe, i wokół nich gromadzi się już coraz mniejszy tłum, Łukasz Warzecha nie ma na tyle siły by się przebić przez mur anonimowości, a za Franciszka się już zabrała państwowa telewizja i wygląda na to, że jesteśmy bez szans, pozostaje wymieniony wcześniej Matka Kurka, który, jak się zdaje wciąż i to od wielu już lat niezmiennie, przyciąga do siebie znaczną liczbę durniów, których tu nigdy nie było zbyt mało.

          Poświęciłem tu owemu dziwnemu człowiekowi dotychczas bardzo dużo miejsca i choć zawsze męczyły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia, to i dziś uważam za stosowne zająć się owym fenomenem. Dlaczego? Bo twierdzę w szczerym przekonaniu, że to on tu dziś, przynajmniej w internecie, jest projektem absolutnie najbardziej niebezpiecznym dla psychicznego zdrowia Polaków i chcę przypomnieć kilka rzeczy z przeszłości, które mogły wielu z nas umknąć.

         Jak niektórzy wiedzą, ów Matka Kurka – przypominam że owa nazwa od początku stanowiła oczywiste szyderstwo z Ojca Rydzyka – od wielu lat prezentuje się na swoim blogu zatytułowanym Kontrowersje. Co jednak powszechnie pozostaje nieznane, znaczna część jego przemyśleń została stamtąd przez niego samego wystrzelona w kosmos, tak by nikt nigdy nie pomyślał, że ma do czynienia z ewidentnym psychopatą i oszustem. Dziś, jak mówię, po tamtych notkach nie pozostał nawet ślad, ja natomiast jeszcze przed laty zdążyłem część z nich zapisać i dziś chciałbym je przypomnieć. Bardzo proszę. Czytajmy i ruszmy łaskawie głową. Oto mamy początek roku 2010, tuż przed zamordowaniem Lecha Kaczyńskiego, a przed nami Matka Kurka, znany dotychczas z najbardziej obrzydliwych ataków, prowadzonych w przeróżnych miejscach i pod różnymi imionami, pod adresem Polski, Kościoła i wreszcie Prawa i Sprawiedliwości oraz braci Kaczyńskich, z być może najbardziej szokującym apelem, by gdy oni już wreszcie zdechną, pogrzebać ich najdalej od miejsca gdzie on, Matka Kurka, urzęduje, melduje co następuje:

Wyobraźcie sobie faceta, który mógł mieć każdą kobietę w swoim otoczeniu, bez najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i przebierać do woli, ale taki miał twardy charakter, że zapanował nad tym, nad czym żadnemu facetowi panować niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi pokłony i nie czuję się godnym sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych sandałów. Brzmi jak żart, jednak wcale żartem nie jest, poświęcić się tak swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów penisa, od podświadomości, od skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest geniusz i męskość o jakiej każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus ujarzmił pożądanie, coś co pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty męski organizm jest tak właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III zasadzie termodynamiki i II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na podniecaniu się kawałkiem cycka, 96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy wokół każdego falującego tyłeczka i 4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4% na ‘Makbeta’.

Dlaczego Chrystus zaszedł tak wysoko, tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego dzieło jest nieśmiertelne, a on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i jak na razie ostatni facet, który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96% czasu, myślenia i wysiłku poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym penisem. Chrystus jest moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i nigdy nie przestanę, postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak właśnie należy pojmować męskość.

Mężczyzna jako dostarczyciel wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem, ściąganie się na wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z organizmu, jest sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i uczynił to w stylu, który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest nieśmiertelny, a przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej, przewartościowanie skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku tolerancji i zacofania. Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety pozbawioną seksualności czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co dla ciemnego, konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy Żyd wierzył, że dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli już dotknął musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie nieczystość. Z takim zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony. Chrystus skupił wokół siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była dla niego materiałem na świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na przyjaciela Boga, celnik na uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał swoją epokę o więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i nieśmiertelne. Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej tradycji, został znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i siostry sprzedali go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną śmierć, bo nie rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.

     Mijają niespełna cztery miesiące, nadchodzi owa upiorna sobota 10 kwietnia, gdy Wielgucki – już z samego powyższego fragmentu widać, że ewidentny wariat – robi kolejny krok:

Na Lecha Kaczyńskiego miałem głosować, nie była to żadna prowokacja, nie był to zabieg pod klikalność, to była moja głęboko przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem za co ta kara. Ta kara jest za wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na ludzkie wady. Mam taką cechę, Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej, może tylko jego brat dostał więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny, ale do czasu do czasu do mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki, które nie mówią, ale krzyczą.

Dzisiejsza tragedia wykrzyczała mi, że człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało opisane na milion sposobów, ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które nie wpadłby żaden śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki interpretacji, tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.

Zapala się prawy silnik, albo przejeżdża TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w plecy, albo spektakularnie na grobami 20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra tygodni będą padać takie zdania: ‘No i co z tego, trzeba żyć dalej, a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie, że zginął, żadnego PiS, żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o Kaczyńskim wiele lat i nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie ma znów inny smak, znów mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem pewien dokąd jadę i jakie kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi bardzo nie tak, nie muszę robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie wyrywa: ‘Moje kondolencje, moje współczucie, moje przygnębienie, moja bezsilność’".

       I tu, gdy może się ju z wydać, że on wkracza na wciąż mocno pokrzywioną, ale jednak nową drogę, mija zaledwie kilka dni i pojawia się kolejny wpis:

„„W jednym radzieckim samolocie nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz poleciało 88 oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania, ale na miejscu startu komunikaty meteorologiczne pukały się w czoło. Polski prezydent według protokołu dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym wojskowym samolotem, takim samym jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami. Następnie zapakowano trumnę do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i przewieziono zwłoki w takim tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego dnia jeżdżą niemieckie samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się nie zająknął, bo takie miał chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział, że Tusk też się mógł zabić i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale nie gorszy. Kto inny mówi o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z Przemyśla, to się u nas nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest najważniejsze, abyśmy zapomnieli o tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo mówić, o tej demagogii, kto ile zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze są wnioski, a wnioski są takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie wykończymy tego gnoma Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z Bartoszewskim, jak nie dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy Wałęsy, jak nie zglanujemy bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi Sikorskiemu, jak nie obetniemy cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy żywcem Balcerowicza i nie pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka, jak nie damy całej władzy rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to się w tej jebanej Polsce z tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie zmieni. Najpierw musimy się zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby Polska będzie Wolska 3 razy po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem miłości do polityki korupcji. Amen kurwa”.

         Jak mówię, tamte notki Piotr Wielgucki już starannie bardzo usunął z Sieci, natomiast mamy go na miejscu i dziś. Wciąż w wybornej formie, sugerującego że wszystkie te doniesienia o rosyjskiej rzezi realizowanej każdego dnia na Ukrainie to fejk i zwykłe zawracanie głowy, bo to co się naprawdę liczy to rzekone 200 tys. ludzi zamordowanych podczas epidemii przez premiera Morawieckiego. A publiczność słucha i podziwia ową przenikliwość.

         Powiem szczerze, że choć jestem już starszym panem, w dodatku nigdy nie mającym ambicji na polach bitwy, zapewniam że gdybym miał okazję spotkać się z Piotrem Wielguckim, potłukłbym go do nieprzytomności zakupioną wcześniej ruską flagą na odpowiednio twardym drzewcu. Tak się oczywiście nigdy nie stanie, natomiast do końca życia będę miał tę satysfakcję, że jestem prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która tego zakłąmanego sukinsyna potrafiła doprowadzić do autentycznego szału. Kto ciekawy, niech zajrzy tu. Tego akurat uznał on za stosowne nie usuwać:

http://kontrowersje.net/tresc/genialny_matka_kurka_palcem_wytyka_przecietnego_osiejuka



wtorek, 5 kwietnia 2022

Gdy Polska wygrywa

 

        Zwycięstwo Victora Orbana w węgierskich wyborach uradowało mnie do tego stopnia, że jedyne co mogłoby ową radość przebić, to wiadomość, że Putin został fatalnie pogryziony przez swoje psy i już do końca życia będzie spędzał czas na wózku inwalidzkim podłączony do rurek. Ale nie tylko samo zwycięstwo. Było mi też bardzo miło usłyszeć, że jego Fidesz będzie rządził większością konstytucyjną, i w efekcie tego próbująca go zniszczyć czerwono-brunatna koalicja zapewne rozpadnie się na dziesiątki nic nie znaczących kawałków. Nie mogę też nie wspomnieć o czymś jeszcze co sprawia, że jestem od dwóch dni w bardzo dobrym nastroju. Otóż od dawna nie spotkało mnie coś równie przyjemnego jak widok całej tej bandy europejskich liberałów, nieprzytomnych z wściekłości na to, że coś co wydawało się już niemal wyłaniać zza rogu, okazało się zwykłym chciejstwem.

        Tyle jeśli idzie o zwykłą satysfakcję z tego, że źli ludzie dostali po łbie. To co się stało na Węgrzech ma w moim odczuciu również wymiar jak najbardziej praktyczny. Otóż Polska, której dobro przede wszystkim mam na sercu, nie zostanie opuszczona na swoim polu walki ze zdemoralizowaną i zlewaczałą Europą, wystawiona na tysiące okrutnych cięć tym bardziej bolesnych im bardziej wspomniane wcześniej zło będzie mogło triumfować w przekonaniu, że na placu broni pozostał już tylko jeden realny przeciwnik. W czasach gdy pierwszą faktyczną władzą stała się propaganda, to co by musiało wokół nas eksplodować po zwycięstwie tak zwanych „sił demokratycznych” na Węgrzech, niewątpliwie doprowadziłoby do tego, że w wyborach w przyszłym roku Prawo i Sprawiedliwość, a więc jedyna dziś siła gwarantująca cywilizacyjne status quo, zmarniałoby i przeminęło z wiatrem. Tu jednak wszystko wskazuje na to, że zwycięstwo chrześcijańskiej cywilizacji na Węgrzech zwiastuje dobry nowy rok i tu w Polsce. Tego jestem pewien i tym bardziej klęska węgierskiej opozycji mnie cieszy.

       Ktoś pewnie już się wyrywa z pytaniem, a jak ja mianowicie widzę w tym wszystkim to co jest dla nas dziś najważniejsze, czyli agresję Rosjan na Ukrainę, to całe nieszczęście, jakiego niemymi świadkami przyszło nam dziś być, no i gratulacyjny, pełen radości list, jaki do Victora Orbana, z okazji sukcesu Fideszu, wysłał Władimir Putin. Odpowiem bardzo krótko: Putinowi życzę, by żył milion lat i dopiero Sąd Ostateczny sprzątnął jego marną duszę z tego świata, nad Ukrainą płaczę, liczę na jej zwycięstwo i jak najbardziej zasłużoną niepodległość, a to co na temat Węgier i samego Orbana myśli Putin, mam w głębokiej obojętności. Podobnie zresztą, jak w głębokiej obojętności mam to, co o Orbanie myśli Donald Tusk i Tomasz Lis, co o Putinie myśli Włodzimierz Cimoszewicz, jak głęboko dzisiejszy los Ukrainy noszą w sercu Maciej Gdula i marszałek Grodzki, i – last but not least – co o Ukrainie myśli sam Orban. Ponieważ bowiem nigdy ani przez chwilę nie wyznawałem zasady, że wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem, czy że przyjaciel mojego przyjaciela jest moim przyjacielem, podobnie jak wreszcie że przyjacielem jest wróg mojego wroga, tylko samodzielnie wypatrywałem wrogów i przyjaciół, mam w nosie to co Żeleński myśli o Orbanie, co o Orbanie myśli Tusk lub Wałęsa, i co o Wałęsie myśli Orban. Powiem więcej: ja mam głęboko w nosie to jakie zdanie ma na temat aktualnych sojuszy tak zwana „polska prawica” z Tomaszem Sakiewiczem i braćmi Karnowskimi na czele. Ja mam swoich wrogów i przyjaciół i nikt mi nic tu nie będzie podpowiadał. I dziś jest tak że moim wrogiem jest Tusk i jego ferajna, Putin ze swoimi psami, skorumpowana do szpiku kości tak zwana „Europa”, Niemcy, Serbowie, Francuzi, Holendrzy, Chiny, a przyjaciółmi prezydent Żeleński i cała tak cudowanie dzielna Ukraina, Borys Johnson, Joe Biden, i jak najbardziej Victor Orban, z nich wszystkich przyjaciel Polski najbardziej sprawdzony.

       A zatem cieszmy się, że wszystko idzie w odpowiednim kierunku i miejmy nadzieję, że to całe zło, które dziś nie daje nam żyć, ostatecznie zdechnie.

  


       

niedziela, 3 kwietnia 2022

Obrazki z frontu takie i owakie

 

       Po opublikowaniu mojej ostatniej notki, dotarły do mnie głosy, że to o czym napisałem to żywa nieprawda, usprawiedliwiona wyłącznie tym, że wciąż w naszej Polsce obchodzony jest zwyczaj o nazwie Prima Aprilis, a ja na starość nie potrafię się od świętowania tego czegoś uwolnić. Otóż nie. Wszystko co tam napisałem to szczera prawda, w dodatku, kiedy o tym wszystkim myślę, to dochodzę do przekonania że i tak nie cała, więc przy okazji tej ni stąd ni z owąd zimowej niedzieli chciałbym nam tu kwestię nieco uzupełnić.

       Jak być może pamiętamy, wspomniany przeze mnie polityk Platformy Obywatelskiej, chcąc mnie przekonać do tego, że Prawo i Sprawiedliwość od lat trzyma sztamę z Putinem i jego Rosją, wysłał mi serię zdjęć na których mogliśmy zobaczyć Mateusza Morawieckiego, jak się brata z Marie LePen i Mateo Salvinim, Jarosława Kaczyńskiego w towarzystwie Matthew Tyrmanda, plus fotomontaż na którym widać Morawieckiego z Putinem i filmik ze wspomnianym Kaczyńskim, gdzie ten rzekomo całuje w rękę Radka Sikorskiego.

         Od publikacji tamtej notki minęły już dwie doby, a ja wciąż mam wrażenie, że czegoś nam do zamknięcia tematu brakuje. W tej sytuacji chciałbym czytelników tego bloga zaprosić na pewną prezentację. Bardzo proszę o skupienie.

 


 

 


 


 


 


 


         A na sam koniec prawdziwy hit, gdzie oni jak najbardziej uznali za stosowne spotkać się z najgorszymi z nich wszystkich, bo kolaborantami. Bardzo proszę.

 


 



      Miłej niedzieli wszystkim Państwu.

piątek, 1 kwietnia 2022

Gdy nie wiedzą że kłamią

 

      Wspomniałem tu kiedyś pewne zdarzenie jeszcze z dość głębokiego PRL-u, kiedy to oglądaliśmy z moim śp. Tatą „Dziennik Telewizyjny” i ten w pewnym momencie zwrócił się do mnie z następującym pytaniem – pamiętam je do dziś słowo w słowo – „Powiedz mi, Krzysiek, czy on wie że on kłamie”.

       Zachwyciła mnie ta refleksja przede wszystkim przez jej niezwykłą wręcz prostotę, która mogła była wyjść wyłącznie z ust człowieka doskonale prostolinijnego, nie skażonego tym strasznym i tak powszechnym w dzisiejszym świecie przekonaniem, że tak naprawdę wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane niż nam się wydaje, i wśród ludzi oświeconych nie ma miejsca na jakiekolwiek jednoznaczności. A jednocześnie jednak przeraziła, bo nagle sobie uświadomiłem, że tego się akurat nigdy nie dowiemy, bo ci kłamcy nigdy nam tego nie ujawnią, a my ani w ich oczach, ani w geście nie zobaczymy nic.

        Żyłem więc przez wszystkie kolejne lata, próbując bezskutecznie rozgryźć ową zagadkę, raz to wpadając w przekonanie, że owi kłamcy kłamią w głębokim przekonaniu, że mówią prawdę, a innym razem nagle przyłapując się na wierze, że to jednak wyłącznie cynizm, a skoro tak, to przed nimi jest jeszcze szansa na nawrócenie. A potem znów zwątpienie... i tak wszystko od nowa.

         I teraz, proszę sobie wyobrazić, stało się coś co sprawiło, że po raz pierwszy od wszystkich tych lat poczułem, że wiem i to wiem na pewno i ostatecznie. Otóż natychmiast po opublikowaniu przeze mnie tekstu na temat rodziny Schnepf, skontaktował się ze mną prywatnie jeden z powszechnie znanych polityków Platformy Obywatelskiej, by wyrazić oburzenie moją oceną moralnej kondycji w jakiej znajdują się zarówno żywi jak i martwi członkowie owej czarnej rodziny. W pierwszej chwili, przyznam uczciwie, poczułem satysfakcję, bo autentycznie ucieszyło mnie to, że tekst dla mnie bezwzględnie ważny, by nie powiedzieć, że ostatnio być może najważniejszy, wzbudził w owym polityku aż tak wielkie poruszenie, że nie mógł się powstrzymać przed tym, by się owym poruszeniem ze mną podzielić. Potem jednak sprawy potoczyły się tak niezwykłym torem, że zrobiło się już ani wesoło, ani nerwowo, ale zwyczajnie smutno i wreszcie przerażająco.

       Początek był przewidywalny, a więc zarzut, że ja nie mam prawa oceniać ludzi opierając swą ocenę na grzechach ich rodziców, a za nim też jeszcze bardziej oczywista moja odpowiedź, że ja nie oceniam ludzi po grzechach rodziców, a tym bardziej dziadków, a nawet po ich własnych grzechach, pod warunkiem że oni swoje grzechy odkupili, jak choćby miało to miejsce w przypadku św. Pawła, niewykluczone że swego czasu najgorszego z nich. Próbowałem sobie również radzić z kolejnym argumentem, że również w PiS-ie są politycy, których rodzice, czy dziadkowie wyrywali ludziom paznokcie, wyjaśniając że nie tylko wspomniany wcześniej św. Paweł zapewne robił rzeczy jeszcze straszniejsze od wyrywania paznokci, ale swoje musieli przejść także ci wszyscy co setkami rozrywali na strzępy nienarodzone dzieci, ale dzięki Bożej łasce odnaleźli odkupienie.

       Wszystko na nic. I, szczerze powiedziawszy, niczego więcej się nie spodziewałem. To co mnie natomiast od początku zastanawiało, to to, czemu ów straszny człowiek postanowił mnie na swój obraz ewangelizować, no i czy on to robił szczerze, czy w jakimś nieznanym mi brudnym celu. Ponieważ jednak owego celu nie potrafiłem sobie wyobrazić, uznałem że za tym musiało stać szczere przekonanie o swojej racji. No bo jaki sens jest brnąć w te kłamstwa, kiedy jesteśmy tylko my dwaj i przed nikim nie można się popisać i zyskać jakieś polityczne punkty. Mimo to nie kończyłem rozmowy, wierząc że on mnie zaledwie chce oszukać i chcąc mu pokazać, że się nie dam. No ale czy tam było jakiekolwiek kłamstwo, poza szczerze wyrażoną opinią? No nie. Jednak po dwóch dniach – tak, tak, ta rozmowa trwała dwa dni – nastąpił autentyczny hit. Oto w momencie gdy rozmowa zeszła na temat rzekomego odwiecznego sojuszu Prawa i Sprawiedliwości z Putinem, może nie bezpośredniego, ale przez poparcie dla premiera Orbana, wysłałem mojemu rozmówcy kilka zdjęć na których z Putinem, czy ministrem Ławrowem ściskają się Donald Tusk, Radek Sikorski i cały wahlarz polityków unijnych i poprosiłem o chociaż jedno zdjęcie, na którym kiedykolwiek w najnowszej historii Polski Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Andrzej Duda pokazał się w ich towarzystwie. Jedno. Choćby jedno.

        I tu, proszę sobie wyobrazić najpierw otrzymałem informację, że tego jest całe mnóstwo, a jako dowód dokładnie pięć zdjęć. Najpierw zatem popularny w Sieci swego czasu fejk z Morawieckim szczerzącym się do Putina, zdjęcie Morawieckiego z Marie LePen, Morawieckiego z Orbanem i premierem Włoch, ministra Raua spotykającego się z Ławrowem w ramach misji OBWE, tuż przed napaścią Rosji na Ukrainę, oraz (sic!) zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego z synem Leopolda Tyrmanda, z adnotacją że to akurat jest najlepsze, oraz informację, że gdzieś jest jeszcze zdjęcie jak Jarosław Kaczyński całuje w rękę Radka Sikorskiego.

        Kiedy poinformowałem mojego nieszczęśnika, że wszystkie te zdjęcia może wsadzić sobie w nos, to pojawił się dowód w postaci starego jak świat filmiku, jak premier Kaczyński witając się ze swoimi ministrami, zagapia się, jak to on, i uznając że ma przed sobą którąś z kobiet, pochyla się nad dłonią Sikorskiego – wówczas jeszcze ministra w rządzie Prawa i Sprawiedliwości – i wykonuje przez chwilę ruch jakby chciał Sikorskiego pocałować w rękę.

        I w tym momencie – podkreślam, że jeden z ważniejszych polityków Platformy Obywatelskiej – uwaga! uwaga! – poprawia się i stwierdza, że na tym filmie to chyba jednak nie jest Jarosław, ale Lech Kaczyński. I to jest z mojego punktu widzenia koniec jakiejkolwiek dyskusji, a przy okazji jakichkolwiek naszych rozterek. Otóż nie dość że mamy przed sobą ludzi, którzy kłamiąc jak bure suki, są głęboko przekonani, że wszystko co mówią to święta prawda, to w dodatku są tak straszliwie w tym swoim obłędzie nieprzytommni, że są gotowi uwierzyć, że Lech Kaczyński był premierem w rządzie, w którym ministrem był Radosław Sikorski, a z tego wszystkiego jedyny sprawiedliwy to Sikorski.

       A jaką informację to wszystko niesie dla nas? Otóż, jak już wcześniej wspomniałem, niewesołą. Problem bowiem w tym, że oni nie wiedzą, że kłamią. A skoro nie wiedzą, to wszyscy ci co na co dzień przyjmują ich kłamstwa, czyli nasi braci, siostry, matki, ojcowie, szwagrowie i zwykli znajomi, z któymi od czasu do czasu politycznie się ścieramy, są tym bardziej szczerze przekonani, że to wszystko co im się wydaje, to fakty.  A skoro fakty, to znaczy, że oni wszyscy, nawet gdy im się na talerzu przyniesie po stokroć potwierdzoną prawdę i podstawi się ją pod sam nos, to nie uwierzą. Żaden z nich nie uwierzy. Będą do końca świata żyli w kłamstwie, a my musimy się z tym pogodzić. Bo jak było napisane: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby ktoś z umarłych powstał, nie uwierzą”.

       A ja mam dziś dzień szczególny. Po tych wszystkich latach, które minęły od owego niezwykłego pytania mojego Ojca, czy on, Krzysiek, wie że on kłamie, ja mam wreszcie na nie odpowiedź: Oni nie wiedzą że kłamią. Oni są najzwyczajniej w świecie opętani. I to opętani na dobre. To jest koniec.



 

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...