Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Boguław Wolniewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Boguław Wolniewicz. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 lutego 2016

O tym jak Bogusław Wolniewicz wybrał się na gapę do Torunia

Gdybym któregoś dnia zwariował i postanowił policzyć wszystkie tak zwane „tagi”, które przez te wszystkie lata zawieszałem na swoich notkach, nie mam pojęcia, ile by mi ich w sumie wyszło, ale myślę, że bardzo grube tysiące. Paręnaście tysięcy pojęć, zjawisk, nazw i nazwisk, które przez ów ostatni czas wypełniały życie każdego z nas, a ja niemal codziennie miałem na ich temat coś do powiedzenia. Kiedy ostatnio zastanawiałem się nad tym, jak już wszystko, co musiałem powiedzieć na każdy niemal temat, powiedziałem i dziś już właściwie pozostaje mi się tylko systematycznie powtarzać, doszedłem do wniosku, że i gdy chodzi o wspomniane tagi, nie mam jakiegokolwiek sposobu, by tam dodać coś nowego. I oto dziś nagle uświadomiłem sobie, że jest jeszcze coś, o czym się przez minione osiem lat nie zająknąłem jednym choćby słowem i przysięgam, że nie umiem powiedzieć, dlaczego. No ale może dziś mi się mimo wszystko uda odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nigdy na moim blogu nie zostało wspomniane nazwisko Bogusława Wolniewicza.
Oczywiście ja owego Wolniewicza znam od wielu lat i z nazwiska, i z wyglądu, i z głosu, i z tego, co on ma do powiedzenia na przeróżne tematy i przyznaję, że parę razy wysłuchałem go z zainteresowaniem, a w dodatku jeszcze niekiedy z tym, co on głosił się solidaryzowałem, a mimo to wystarczyło, że od jego zniknięcia z ekranu czy to telewizora, czy komputera minęła minuta, czy dwie, ja niezmiennie byłem już zajęty czym innym. Wystarczyła chwila, by Wolniewicz ze swoimi mądrościami przestawał dla mnie istnieć. Jest oczywiście znacznie więcej komentatorów kojarzonych powszechnie z tak zwaną prawicą, którzy są mi wybitnie obojętni, że wspomnę choćby takiego Michalkiewicza, czy Ściosa, jednak co by o nich nie powiedzieć, muszę przyznać, że zarówno jeden jak i drugi przynajmniej parę razy jakoś tam jednak mnie zainspirowali. Wolniewicz nigdy. Tu akurat świeci kompletna pustka. Pustka do tego stopnia, że ile razy ktoś mi poleca – a zdarza się to nad podziw często – jakiś jego wykład, czy choćby pyta, czy Wolniewicza przy jakiejś tam okazji słuchałem, czuję, jeśli nie złość, to czyste poirytowanie.
Ktoś się zapyta, co się zatem takiego stało, że nagle dziś postanowiłem o nim pisać. Otóż stało się tak, że Wolniewicz, prawdopodobnie korzystając z jednej z ostatnich okazji w swoim życiu, by się nam wszystkim ostatecznie przedstawić, wystąpił w TV Republika i w reakcji na uwagę Ewy Stankiewicz, że w Smoleńsku doszło do zbrodni zabójstwa, dostał takiej cholery, że najpierw się popluł, potem wszystkich poobrażał, a w końcu wściekły wyszedł ze studia. Dlaczego? Bo przede wszystkim on akurat nie rozumie, skąd sześć lat po Katastrofie komukolwiek mogą po głowie chodzić aż tak absurdalne pomysły, jak zamach, a poza tym gorąco protestuje przeciwko – wybitnie jego zdaniem szkodliwemu z polskiego punktu widzenia – obrażaniu Rosji.
Dowiedziałem się o tej szczególnej demonstracji i ze zdziwieniem zauważyłem, że nie czuję się w żaden sposób zaszokowany. Ja wiem oczywiście, że 90 procent wygłaszanych przez Wolniewicza to tu to tam opinii, predestynuje go nie tylko do tego, by wywiady z nim przeprowadzała sama Ewa Stankiewicz, ale i do tego nawet, by ojciec Rydzyk ustanowił go jednym ze sztandarowych komentatorów w swoich mediach, mimo to jednak, kiedy widzę starego wariata, który zachowuje się jak wariat, to trudno, żebym się zaczął dziwić. Jeśli coś mnie zastanawia, to wyłącznie zawziętość, z jaką nie tylko przecież ojciec Rydzyk, ale cały legion bardzo poważnych prawicowych autorytetów postanowił przymykać oko na oczywisty obłęd tego dziwnego człowieka, tylko po to, by ten mógł publicznie i autorytatywnie nawrzucać Unii Europejskiej, Donaldowi Tuskowi, oraz bezbożnemu światu.
A zatem, kiedy dowiedziałem się, że on wpadł w szał, kiedy Stankiewicz wspomniała o smoleńskiej zbrodni, pomyślałem, że wreszcie przyszedł czas i na niego. No i zadałem sobie w związku z tym trud, żeby przyjrzeć się uważnie temu dziwnemu człowiekowi i bez fałszywej skromności muszę stwierdzić, że moje oko i moja intuicja mnie i tym razem nie zawiodły. Oto przede wszystkim dowiaduję się, że życiorys Wolniewicza to typowy życiorys jeszcze jednego klasycznego peerelowskiego cyngla. I to podany nam bez najmniejszych niedomówień. Przy okazji też jednak, już nie tylko poznaję kolejne opinie Wolniewicza na temat tego, jak to bezbożny świat pożera resztki tego, co zbudowała cywilizacja chrześcijańska, ale dowiaduję się, że wśród tych wszystkich bardzo smakowitych kąsków przechowywanych na wypadek, gdy trzeba będzie coś powiedzieć dla mediów ojca Rydzyka, czy w ogóle dla prawicowej masy, ten dziwny staruszek skrywa precyzyjnie opracowaną teorię na tematy znacznie bardziej konkretne, a więc na przykład, jakie to mamy pożytki z aborcji, eutanazji i w ogóle z eliminowania z zajmowanej przez nas przestrzeni wszystkiego, co słabe i kruche. No i, kiedy już wszystko, co trzeba było poznać, poznać zdołałem, trafiam na jeszcze jedną, niezwykle, moim zdaniem, znaczącą myśl owego od wielu już lat bohatera naszej prawicowej i chrześcijańskiej wrażliwości. Oto zapytany, czy gdyby życie jego córki byłoby uzależnione od przeszczepu nerki, podtrzymałby swoją negatywną opinie na temat transplantacji, on rzuca: „Nie oddałbym. Powiedziałbym: ‘Niech umrze’”.
Strasznieśmy tu niedawno szydzili z tak zwanych „naszych”, że oni, tylko po to, by zdobyć choć jeden dodatkowy głos w bieżącej przepychance, najlepiej głos z tamtej strony, gotowi są się na chwilę pogodzić z samym nawet Szatanem. I oto pojawia się ktoś jeszcze lepszy. Wolniewicz. Bogusław Wolniewicz. Szczery sowiecki faszysta, który jeśli jeszcze nie zdecydował się powiedzieć, gdzie leży prawdziwe zbawienie świata, to tylko po to, by się zbyt wcześnie nie zdekonspirować. I co? On musiał się dopiero wściec na Stankiewiczową, żebyśmy zobaczyli, kogo oni nam tu podsunęli? Niech jego kariera będzie wiecznym wyrzutem sumienia dla nich wszystkich, ze szczególnym jak najbardziej uwzględnieniem Torunia.
A co ja? Ja już i tak rozgadałem się na jego temat do granic przyzwoitości. Więc kończę. I przynajmniej ten jeden raz się z nim zgodzę. Niech umiera.

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl. To jest pierwsze miejsce, gdzie, jeśli ktoś ma ochotę, może sobie kupić którąś z moich książek. Nie tylko o polityce.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...