środa, 25 sierpnia 2010

Gdy Krzyż trafił na margines

Przed chwilą przed klasztorem na Jasnej Górze pojawili się biskupi i przynieśli nam z dawna wyglądane rozwiązanie naszych zmartwień. Otóż powinno dojść do spotkania prezydenta Komorowskiego, Donalda Tuska, Bufetowej, Waldemara Pawlaka, Grzegorza Napieralskiego i Jarosława Kaczyńskiego i oni wszyscy powinni uradzić, co zrobić z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu.
Kiedy usłyszałem tę informację, pomyślałem sobie, że muszę wymyślić z tej okazji jakiś paradny żart, czyli na przykład coś w stylu, że bardzo jestem dumny z moich biskupów i mam tylko jedną małą poprawkę, by wśród uczestników tej słodkiej debaty znalazł się jeszcze Kaszalot. Albo że może w tej debacie powinien wziąć jeszcze udział biskup Nycz, żeby swojemu kumplowi Komorowskiemu od czasu do czasu wytłumaczyć, jak to było z tym Jezusem. Ale jakoś, cholera, nie jest mi do żartów. Bo co w tym zabawnego, że Kościół, który zawsze, w sytuacjach choćby nawet najbardziej dramatycznych, potrafił się wznieść ponad głupi strach i nędzną doczesność, nagle postanowił oddać pole niemal bez walki? I to nawet nie na poziomie też prostej przecież polityki, ale na poziomie Krzyża. A więc samej podstawy i sensu bycia. Co za wstyd!
A zatem, żartów nie będzie. Wszystko będzie śmiertelnie poważne i przynajmniej częściowo próbujące wyjaśnić problem, z jakim mamy do czynienia. A problem to nie byle jaki. Bo, o ile sobie przypominam, poza paroma krótkimi, bardzo kryzysowymi zapaściami, Kościół nigdy nawet nie drgnął na poziomie czystej wiary. Różne chwile były w polityce, bywało lepiej i gorzej, kiedy oczekiwaliśmy od Kościoła zdania w kwestiach ogólnospołecznych. Mieliśmy księży leni, księży głupków, księży pijaków, agentów i dziwkarzy. Kiedy jednak dochodziło do kwestii priorytetowych, tam nie było nawet jednego obcego oddechu. Do dziś pamiętam cudowne kazanie biskupa Życińskiego o trzech Maryjach. Dziś władza wokół najważniejszego krzyża w Polsce zbudowała podwójny, czy może już w tej chwili potrójny kordon, odgradzający od niego ludzi pobożnych i tworzący ten nieprawdopodobnie bolesny pomnik nienawiści do jednego dobrego człowieka, a Kościół mówi – dajcie nam spokój. To nie nasza sprawa. Czemu tak mówi? Czemu ogarnął go tak okrutny strach?
Opowiem pewną historię, niemal całkowicie prawdziwą. Otóż w moim mieście mieszkają pewni starsi już państwo, którzy szczycą się tym, że są bardzo blisko zaprzyjaźnieni z naszym arcybiskupem Zimoniem. Bezpośrednio, muszę powiedzieć, że znam tych państwa ledwo-ledwo. Natomiast wiem, że arcybiskup Zimoń bywa u nich w domu, podobnie jak bywał wielokrotnie wcześniej, tak jak my bywamy u ludzi, których znamy i lubimy. Nic szczególnego. Podobnie jak wielu innych księży, w tym i biskupów, a i przecież jak wiemy i papieży, arcybiskup Zimoń nie jest w stanie prowadzić zycia towarzyskiego wyłącznie na poziomie swojego sekretarza, czy gospodyni, bo by od tego najzwyczajniej zgłupiał. A tego nikt z nas by nie chciał. Więc ma różnego rodzaju znajomych, czy przyjaciół, którzy go inspirują na przeróżnych poziomach.
Państwo o których mówię są ludźmi niezwykłymi o tyle, ze nie każdy z nas może się chwalić przyjaźnią z samym arcybiskupem. Natomiast to co w nich jest jak najbardziej zwykłe, to to że oni są opętani polityką dokładnie tak jak dziś wielu z nas, i podobnie jak wielu dziś z nas, gdyby tylko uzyskali odpowiednie gwarancje, to do tej wawelskiej krypty zgodziliby się nawet dorzucić i Jarosława Kaczyńskiego z kotem. Jak mówię, potrzeba im tylko gwarancji. Nienawiść jaką ci państwo czują do Jarosława Kaczyńskiego, a wcześniej do Lecha Kaczyńskiego, jest wręcz modelowa, jeśli tylko wiemy, co mam na myśli mówiąc o modelu. Jak mówię, osobiście tych państwa znam w stopniu niewielkim, natomiast bardzo dobrze znam innych ich serdecznych przyjaciół, poza Arcybiskupem. I stąd właśnie wiem, jak bardzo polityka na poziomie właśnie roztrząsania szans, jakie Jarosław Kaczyński ma na długie życie, stanowi treść ich zycia. I na tym koniec co do nich.
Mogę oczywiście nie mieć wszystkich informacji, ale na tyle na ile się orientuje, nie jest w żadnej mierze tak, że kiedy arcybiskup Zimoń wpada do tych państwa na kolację, temat polityki przestaje istnieć. Nie jest też niestety tak, że oni się nieustannie o politykę kłócą. Możliwe, że kiedy na przykład ta pani tłumaczy Arcybiskupowi, że ona swojemu mężowi pozwala kląć wyłącznie kiedy mówi o Kaczyńskich, to on się pobłażliwie uśmiecha i bierze ze stołu kolejne winogrono. Na pewno natomiast nie jest tak, że kiedy ona mu opowiada takie rzeczy, to on ja napomina. Mówi jej, że nie powinna, że robi źle, że grzeszy. To akurat jest o tyle pewne, o ile pewne jest, że gdyby on się zachował aż tak dziwnie, ta wiadomość by natychmiast do mnie dotarła. A zatem, muszę spokojnie założyć, że tam do żadnych scysji nie dochodzi. Czy to mnie dziwi? Otóż już nie. Kiedyś może tak, ale dziś już nie. Choćby z tego względu, że na przykład znam osobiście już jednego księdza, który nie ma nic przeciwko temu, by głosić, że za katastrofą Smoleńską stał zwyczajnie palec boży. Dlaczego ma takie zdanie? Bo bardzo interesuje się polityką.
Ktoś mi powie, że są też księża, biskupi, kardynałowie, a nawet papieże, którzy pasjonują się polityką równie mocno, jak opisani przeze mnie państwo i jak wspomniany przeze mnie ksiądz, tyle że znaleźli sobie inne towarzystwo i są dziś zakręceni mniej więcej tak samo, tyle że w innym kierunku. Nie będę się spierał. To jest fakt jak najbardziej oczywisty, i byłbym niemądry, gdybym zaczął nagle twierdzić, że tu mamy do czynienia wyłącznie z obozem wariatów i obozem spokojnych, pobożnych i obiektywnych duszpasterzy. Tak nie jest. Podobnie jak z jednej strony siedzi biskup, który uważa, ze Jarosław Kaczyński to nieszczęście Polski i Polskiego Kościoła, po drugiej stronie siedzi inny, dla którego największym nieszczęściem naszego narodu jest Tusk i jego ferajna. Tyle że to jest właśnie problem, który nas zwyczajnie rozrywa na strzępy.
Otóż jest tak że Kościół w Polsce zawsze, jeśli tylko idzie o sferę publiczną, trzymał się bardziej władzy niż ludzi. Dlaczego? Dlatego, że ludzie są tylko ludźmi – po jednej i po drugiej stronie – i towarzystwo establishmentu z reguły zawsze było bardziej interesujące dla członków tego establishmentu, niż towarzystwo motłochu. Do pewnego momentu więc, kiedy podział był taki, że z jednej strony był motłoch, a drugiej elity, duchowieństwo – czym wyżej, tym bardziej – wolało się bardziej zadawać z elitami, niż z motłochem. Coś się jednak w tym zmieniało wtedy zawsze, gdy motłoch przejmował władzę, lub do tej władzy aspirował. Wtedy część elit – ze zwykłego odruchu serca, lub częściej dla zwykłej zabawy - sunęła w stronę motłochu i usiłowała się dzięki temu poczuć lepiej i przede wszystkim piękniej. Hierarchia nie pozostawała w tyle. Dochodziło więc do paradoksalnej sytuacji, kiedy z jednej strony biskupi klepali się po plecach z różnymi ministrami, ubowcami i ważnymi urzędnikami, a z drugiej na wieczorne przyjęcia chodzili do hołoty. Bo to i ciekawie, a poza tym zawsze można było liczyć na to, że się tam spotka kogoś ekstra. No a poza tym, Jezus kocha nas wszystkich, czyż nie? I tak się inspirowali.
Od dwudziestu lat jednak w Polsce mamy sytuacje absolutnie wyjątkową. Establishment taki jakim go znamy, został uzupełniony z jednej strony przez bardziej światłą część motłochu, a z drugiej przez artystów i tzw. ludzi kultury, którzy już nie musieli szukać inspiracji na zewnątrz. Na zewnątrz pozostał wyłącznie margines. Możliwe, że w jakiś niezwykły sposób większy nawet od mainstreamu, ale i tak margines. Nawet nie motłoch. Po prostu margines. W tym momencie, znaczna część duchowieństwa wreszcie poczuła się u siebie jak u siebie. W jednej chwili wielu księży i biskupów uznało, że oni już do ludzi iść nie muszą, bo wśród ludzi już są. I jest im tam świetnie. I w tym momencie nastąpiło coś, czego nikt się pewnie nie spodziewał, ale co w tym ogólnym poczuciu szczęścia i satysfakcji ani nikomu szczególnie nie dokuczyło, ani nawet wielu nie zauważyło. Mainstream wypowiedział marginesowi wojnę i to wojnę na wyniszczenie. Wojnę straszną, wojnę w której nie bierze się jeńców, wojnę gdzie za jedno życie można co najwyżej splunąć. Wojnę gdzie nie ma żadnych reguł, nie istnieją jakiekolwiek zasady i idee, gdzie wszystko się zmienia, i gdzie wszystko stoi, gdzie nie ma ani prawdy ani fałszu, ani dobra ani zła, ani wściekłości ani współczucia. Gdzie cel jest jeden. Zabić, a pamięć zatrzeć. Wojny jakiej historia nie zna, bo wojny tak samo nowej jak nowe są czasy.
Co zrobili biskupi? Najpierw zwrócili się do elit. Elity odpowiedziały, że wszystko jest na swoim miejscu. Następnie więc zwrócili się do ludu… i lud też powiedział, że wszystko gra. Biskupi się rozejrzeli, rzucili okiem to tu, to tam i się skonsultowali. A kiedy się skonsultowali, to okazało się, że tak naprawdę nie bardzo wiadomo, co się dzieje. Bo jedni widzą to, inni widzą tamto i – niech będzie pochwalony! – naprawdę trudno zdecydować. Ale zaraz – co z Krzyżem? Z czym? Z Krzyżem? No z Krzyżem… wiadomo… tego tam.
Dziś, kiedy słuchałem konferencji prasowej – KONFERENCJI PRASOWEJ! – biskupów na Jasnej Górze, uderzył mnie pewien szczególny moment. Otóż na koniec, kiedy już swoje powiedział biskup Budzik i arcybiskup Nycz, zabrał głos ktoś z samej Jasnej Góry, podziękował wszystkim za starania i modlitwy, i powiedział, że teraz zaprasza wszystkich na… I w tym momencie autentycznie się przestraszyłem, bo sobie pomyślałem, że on za moment powie „na obiad”, albo „na kolację”, albo „na lampkę dobrego wina”. Nic takiego nie nastąpiło. Zaprosił na mszę. Tyle dobrego. Jednak co sobie pomyślałem, to moje.
Z czym zostajemy? Otóż okazuje się, że mamy pat. Biskupi, jako ludzie obyci towarzysko i zainteresowani tym co się dzieje w naszym kraju, otwarci na najróżniejsze opinie – ogólnie rzecz biorąc, ludzie dokładnie tacy jak każdy z nas – wspólnie z nami przeżywają nasze zmartwienia i radości. Tyle że jedni z nich trafili tu, a inni jeszcze znaleźli się tam. Ze swoimi emocjami, swoimi grzechami, swoimi najbardziej wstydliwymi tajemnicami. Tak jak my – cieszą się, nienawidzą, złorzeczą, modlą się, kochają, zaciskają w poczuciu bezradności pięści. Wciągnęło ich to życie. No i wciąż wraca problem tego Krzyża… Co? Krzyż? Jaki Krzyż? No Krzyż. Ach ten…. tego… No, Jezus nas kocha, a Krzyż trzeba szanować.
Dziś rzecznik rządu w telewizyjnej wypowiedzi wyraził ubolewanie, że Episkopat znów stchórzył. Ależ oni się wybezczelnili! Przecież arcybiskup Michalik zaproponował rozwiązanie niemal idealne. Powtórzę. Niech Komorowski, Tusk, Pawlak i Napieralski zgodzą się spotkać z Jarosławem Kaczyńskim i go najzwyczajniej w świecie opierdolą, kopną w dupę, a na koniec za nim zwyczajnie spluną. Niech wypierdala. A jak się będzie rzucał, to dostanie w ryj tak że ani nie piśnie. I co w tym było nie tak? Wygląda na to, że władza jest wciąż o krok do przodu. Margines wciąż nie do końca na marginesie. Lepiej uważać. To margines z dowiadczeniem. I to dowiadczeniem potężnym



25 komentarzy:

  1. Oni (biskupi) nie boją się tego jednego krzyża.
    Oni się boją, że polski Kosciół zejdzie na margines. Że stanie sie nad Wisłą to samo, co w Hiszpanii.
    Dlatego uznali, że problem z Krzyżem na Krakowskim Przedmiesciu nalezy jak najszybciej rozwiązać.
    --
    Mozna się zastanawiać, czy mowa episkopatu w tym temacie brzmi jak ewangeliczne "tak-tak, nie-nie". Brzmi w każdym razie bardzo żle.
    --
    Poruszyłes wiele watków, toyahu.
    Nie bardzo chcę się ustosunkowywac do Twojej opinii o przeszłej i teraźniejszej postawie biskupów na linii władza-lud. Nie wiem tez właściwie, co powiedziec o konferencji episkopatu. Nie oglądałem, nie słuchałem, a w doniesienia mediów średnio wierzę. Twoja relacja mnie trochę szokuje, zwłaszcza ten fragment o Biskupie Michaliku, bo on akurat dotychczas mnie nie zawodził...
    --
    Poruszający ten Twój wpis i smutny. Zwłaszcza ten fragment o biskupie katowickim. Ja po katastrofie smoleńskiej kilku znajomym powiedziałem prosto w twarz, co myslę o ich postawie (zauroczenie Palikotem nienawiśc do Kaczyńskigo itd. - wiadomo). Takie na zimno i twardo wyrażone oburzenie przynosi efekt. A że ochładzi znajomośc, albo i wygasi?

    Smutny ten obrazek z biskupem Zimoniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Kazef
    Problem polega na tym, że biedny Michalik był bez wyjścia. Podobnie zresztą jak Życiński i cała reszta. Oni się zakleszczyli. Jednak pieprzyć politykę. To czego im zabrakło, to wiara.

    OdpowiedzUsuń
  3. "To czego im zabrakło, to wiara."

    I to jest własnie najgorsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Toyah

    A może oni, tak jak kazef tutaj podsuwa, we wielkiej panice walczą o przetrwanie?

    Czyli koncentrują się na doczesności a nie wierze. Spoglądają na Holandię, Belgię, Niemcy, a teraz nawet, o zgrozo!, na Hiszpanię i po prostu się boją.

    Więc wolą politycznie wybierać stronę władzy, bo to się po prostu opłaca.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mimo wszystkich zawodów, jakich nam nie szczędzili, liczyłam na to, że znajdzie się wśród nich choć jeden sprawiedliwy. Ale w gruncie rzeczy można to było przewidzieć, odkąd tak zdecydowanie przeciwstawili się lustracji. Widzę w tym umywaniu rąk ten sam strach. On połączył ich z "ludźmi rozumnymi".
    Na szczęście to tylko hierarchowie. Niezależnie od nich są jeszcze prawdziwi pasterze w Kościele.

    OdpowiedzUsuń
  6. czyli aby odpolitycznić krzyż - biskupi zwojują gremium stricte polityczne...

    albo to bezdenna głupota albo bezdenna hipokryzja

    albo bezdenna wiara w bezdenną głupotę Polaków, czyli bezdenny cynizm

    jak dla mnie bezdenne dno.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kazef - a czy kościół ma być częścią państwa, częścią bieżącej polityki?
    Kiedy Kościół był silniejszy teraz czy za czasów Prymasa Tysiąclecia kiedy żadnych wpływów politycznych nie miał?
    Czy Kościół powinien stać na straży doczesności czy też dbać o głębię wiary swych członków, czy głębiej wierzy się w Jezusa syna cieśli widząc prałata stojącego ręka w rękę z politykiem, czy może gdy widzi się swego duszpasterza dającego świadectwo w ubóstwie?

    OdpowiedzUsuń
  8. @jazgdyni
    Myślę, że problem jest znacznie bardziej prozaiczny. Oni zawsze wybierali stronę władzy w tym sensie, że stanowiąc część lokalnego establishmentu, z tym establishmentem byli też związani towarzysko.
    Ja już nie mówię o biskupach, ale spójrz na zwykłego księdza. Jakie on ma towarzystwo poza parafianami i gospodynią? Do kogo on może pójść wieczorem na kolację i plotki? Do ludzi, których poznał i którzy są jakoś tam ciekawi. A kim oni są? Najczęściej kimś, kogo mu przedstawiono i kto uznał, że wśród swoich znajomych warto też mieć jednego księdza. A już najlepiej jest, jeśli to ktoś z lokalnej elity.
    A przyjaciele? Prawdziwych przyjaciół w ogóle brak. Ile na przykład ja mam przyjaciół przez całe moje życie? Dwóch? Trzech?
    Ksiądz Popiełuszko miał o tyle dobrze (ale też może i źle), że kiedy jego gwiazda rosła, wszystkie lokalne poza-reżimowe elity były przeciwko władzy. A więc, jeśli on się miał z kimś spotykać i się z kimś kolegować, to mógł nawet iść do Olbrychskiego bez żadnej szkody dla siebie. Jakiś biskup Orszulik, czy kto to tam wtedy się lansował po okolicy, miał jeszcze lepiej, bo i pewnie bywał na zmianę u Rakowskiego i u Wiłkomnirskiej, a i czasem u Mai Komorowskiej.
    A im dany biskup był mądrzejszy, bardziej oczytany, dowcipny, tym więcej wokol niego kręciło się tych kolekcjonerów.... i go natychmiast wysysali. Stało się tak z Życińskim, Pieronkiem, dziś - obawiam się - też z Nyczem i paroma innymi.
    Z kim się dziś ma zadawać biskup Zimoń? Ze mną? Nie żartujmy. Z Ginewrą? W jaki sposob? Wiadomo, że u Sławka lepiej, no i z pewnością spotka tam jeszcze kogoś fajnego. Może oczywiuście pójść do Kilara, ale wtedy go od razu wszyscy oopieprzą, że się zadaje z pisowskim wariatem i robi obciach.
    Więc tak to się dzieje.
    Ja i tak się dziwię, że wciąż jest tylu cudownych księży i biskupow, którzy w tej swojej strasznej samotności jakoś sobie poradzili i że pozostali wierni. Że potrafili zobaczyć co jest prawdziwe, a co nie.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Marylka
    Ja jestem pewien, że się mylisz. Że wśrod nich może być nawet większość tych, którzy wiedzą, czym jest Krzyż. Tylko że te podziały zaszły juz tak daleko i stały się tak mocne, że oni są unieruchomieni. Przecież oni nie mogą zrobić głosowania nad tym, czy Komorowski to zdrajca, czy nie? No jak?

    OdpowiedzUsuń
  10. @Niezgoda
    Ani cynizm, ani głupota. To czysta bezradność. Musieli przedstawić wspólne stanowisko i nic innego im już nie zostało.

    OdpowiedzUsuń
  11. Święta prawda Toyahu

    Wychowywałem się właśnie w Orłowie w cieniu prałata św. pamięci kś. Zawadzkiego. To był 100% "nasz człowiek". Pozostawał trochę w cieniu śp. kś. Jankowskiego.

    Po twoim wpisie uświadomiłem sobie jak on musiał cierpieć na samotność. Oczywiście był przyjmowany z otwartymi ramionami przez gdyńskie elity. A jeszcze w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych były prawdziwe elity. Godzinami kś. Zawadzki dyskutował z zapomnianym dzisiaj poetą i folklorystą Franciszkiem Fenikowskim, który po 56 miał zakaz publikacji w Polsce. Ksiądz wprost łaknął towarzystwa, dobrej rozmowy i strawy intelektualnej. Ale był bardzo silny. To on kształtował postawy i opinie. Teraz nawet księża są często przypadkowi.

    A inny nasz proboszcz, też w Orłowie, nie wytrzymał samotności. Gdy tylko przeszedł na emeryturę, zrzucił sutannę i zaczął wieść cywilne życie.

    No więc na prawdę jest jak piszesz - mają normalne ludzkie potrzeby.

    OdpowiedzUsuń
  12. Toyahu
    Jeżeli chodzi o naszego arcybiskupa Zimonia, to zawsze lubił on się otaczać ludźmi z profesorskimi tytułami i podkreślać na każdym kroku, jakie to osobiste sytuacje go z nimi łączą. To takie przydawanie sobie splendoru, które ma głębokie podłoże w różnych kompleksach. Nie on jeden tak ma.

    Masz oczywiście rację, że biskupi stanowią część establishmentu. Oni już tak dobrze się czują w blasku kamer, że dawno zapomnieli o swoich obowiązkach wobec wiernych i Kościoła. Zapomnieli, że sprawowanie posługi biskupiej (nie na darmo się to tak nazywa!), to ogromna odpowiedzialność, obowiązek i służba. I tu dochodzimy do sedna. Oni, celebryci w fioletach i purpurze, mają służyć? Komu? motłochowi, o którym piszesz? Never!
    Oni uwierzyli, że są od pouczania i wymagają bezwzględnego posłuszeństwa. O ile kapłani takie posłuszeństwo ślubują, my wierni, na szczęście, jesteśmy winni posłuszeństwo "tylko" Chrystusowi.

    Przykro patrzeć, jak hierarchowie tracą resztki autorytetu i dokąd prowadzą nasz Kościół.

    OdpowiedzUsuń
  13. @jazgdyni
    No więc właśnie. I ani słowa więcej.

    OdpowiedzUsuń
  14. @Ginewra
    A ja kiedyś sobie szedłem z moją córką, no i go spotkaliśmy jak też sobie szedł. Stanął, pogadał sobie z nami i powiedzial, że musimy koniecznie do niego wpaść. Koniecznie. Wybobrażasz sobie? Mamy tam zajść, zapukać i hop! Zimoń nas przyjmie na ciasteczkach. Any time, jak to mowią. Any time.

    OdpowiedzUsuń
  15. Toyahu
    Trzeba było spytać: Kiedy konkretnie mamy wpaść? Jutro o piątej czy może w niedzielę po nieszporach?

    OdpowiedzUsuń
  16. Na ciasteczka zapraszam do mnie.

    P.S.
    Próbuję coś napisać, ale z różnych względów ciężko idzie.
    Tym niemniej, co się odwlecze...

    P.P.S.
    A z autorytetem hierarchów bywało (i pewnie bywa) bardzo różnie. Polecam np. casus ś.p. kard. Mieczysława Ledóchowskiego: człowiek nie chce, człowieka niechcą, nawet pieśń "Boże coś Polskę" mu przeszkadza, a historia (Pan historii) i tak pewne rzeczy na nim wymusza i czyni zeń bohatera.
    W górę serca więc rodacy!

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  17. @Ginewra
    Jesteś okropna. Nawet ja nie miałbym sumienia księdza biskupa stawiać w aż tak trudnej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Don Paddington
    Już się nie mogę doczekać, bo jak sam Ksiądz widzi, poruszam się po bardzo cienkiej kreseczce.
    A ciasteczka nam nie uciekną.

    OdpowiedzUsuń
  19. @toyah

    Kolejny kapitalnie napisany tekst. Wracasz do wybitnej formy, to dobrze!

    Z Twymi tezami w milczeniu sie zgadzam. W milczeniu i z bolem.

    Ale cos musze napisac. Jose Maria Escriva w swojej Drodze tak pisze

    "Tak jak dobrzy synowie Noego, okryj płaszczem miłosierdzia słabości, które dostrzeżesz w twoim ojcu, Kapłanie."

    (Nie, nie jestem z Opus dei, nie zaprosili mnie, przynajmniej dotychczas).

    Dlugo rozwazalem te mysl. Kiedys - w calkowitym protescie. Teraz z wiekszym uznaniem dla jej madrosci. Czy ktos sie ze mna zgodzi?

    Serdecznosci!

    OdpowiedzUsuń
  20. Byłem kilka ostatnich dni w Holandii. W kręgu holenderskich katolików, na nabożeństwie ("mszy"?) prowadzonej przez dwie kobiety, w pięknym wielkim kościele z ok 15 wiernymi w wieku 70-80 lat (nabożeństwa raz w tygodniu), gdzie w renesansowych konfesjonałach leżą deski i puszki z farbami.

    Co możemy zrobić to pomagać i wpierać naszego proboszcza. Bez niego wizja kościoła holenderskiego będzie zbliżać się nieubłaganie. Nie zostawiajmy go samego przed telewizorem!

    OdpowiedzUsuń
  21. @LEMMING
    Lepiej oczywiście byłoby, gdybym nigdzie nie musiał wracać, ale niech będzie i tak. Dziękuję Ci za dobre słowo i nie tylko.
    Co do Opus Dei, może niech Cię nie zapraszają, bo będziesz musiał się przyjąć. Znam jednego co go poprosili, i wolę być tu gdzie jestem.
    A sam Escriva - wszelkie słowa zbędne.

    OdpowiedzUsuń
  22. @krzychoppp
    Święta racja. Toteż jesteśmy w niesutannej gotowości. Wierni i pełni zrozumienia.

    OdpowiedzUsuń
  23. Czytam Twój tekst i jest mi przykro. Obawiam się, że to jest ich marzenie: postawić hierarchię Kościoła w takiej sytuacji, co by nie zrobili, będzie źle. A my będziemy już tylko naśladować Adama M. i pewnym momencie zrozumiemy, że jednak bliżej nam do Wielkiego Brata.

    OdpowiedzUsuń
  24. Sz.Państwo !
    Przecież to nie jest spór, ani konflikt o krzyż przed Pałacem Prezydenckim w W-wie, lecz protest, sprzeciw ludzi prawych o sposób, czy formę przede wszystkim lekceważenia krzyża, także nie szanowania osób poszkodowanych i pamięci ofiar, także wobec próby zaniechania ustalania, dochodzenia do prawdy i upamiętnienia tragicznych wydarzeń smoleńskich.
    Kto jest zobowiązany i władny ów spór rozstrzygnąć, a konflikt zażegnać?....
    Wspólnota Jego Kościoła tj. osoby duchowne i świeckie są jedną ze stron trwającej dyskusji, ponieważ rzecz dotyczy znaku chrześcijańskiego i naszych bliźnich.
    "Kluczem" do rozstrzygnięcia akurat tego przedłużającego się konfliktu zapewne jest usilne staranie w celu poznania ukrywanej prawdy i właściwe odczytanie intencji, tych żarliwie modlących się nie tylko, pod krzyżem w W-wie, także sprawiedliwe i godne upamiętnienie obu śp. Prezydentów RP i wszystkich ofiar tragicznego zdarzenia.
    Szczęść Boże !

    OdpowiedzUsuń
  25. @SilentiumUniversi
    Ich marzenia są tak wielorakie w swojej perwersyjności, że nie jestem w stanie się nimi przejmować, ani nawet o nich myśleć. Natomiast jak idzie o nas, to każdy odpowiada za siebie. I ja i Ty i nawet arcybiskup Nycz.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...