Od wczoraj chodzi mi po głowie, by napisać coś o dziennikarzu nie jako o zawodzie, czy pojedynczym przypadku z konkretnym wybrykiem, lecz o dziennikarzu, jako stanie umysłu. Niedawno pewien znajomy, który zalegał z wypłatą, powiedział mi coś bardzo zabawnego: „Księgowa to nie zawód, to charakter”. A ja sobie od wczoraj, intensywnie, jak chyba nigdy dotąd myślę, że również dziennikarz to nie zawód, ale charakter. Czemu od wczoraj? To chyba jasne. Otóż wczoraj właśnie na blogu Coryllusa pojawiła się redaktorka tygodnika „W Sieci” Maja Narbutt i zrobiła na wszystkich absolutnie takie wrażenie, że w okolicach północy tam już tylko szedł czarny dym.
A więc od razu pomyślałem sobie, że dziś napiszę tekst o dziennikarzu właśnie nie jako zawodzie, ale charakterze, jednak nagle się dowiedziałem, że dziś cały dzień będę musiał poświęcić na pisanie tekstu dla Piotra Bachurskiego o Liliane Bettencourt i nie ma takiej możliwości, bym stworzył coś solidnego obok tego. A zatem, do sprawy wrócę jutro, dziś natomiast – znów trochę wcześniej niż zwykle – ostatni felieton z „Warszawskiej Gazety”. Bardzo proszę:
Jak wiemy, doszło podobno do zamachu na lewicowy paryski tygodnik „Charlie Hebdo”, w którym poza 12 pracownikami redakcji, zginął też podobno policjant, co nam bardzo dokładnie pokazał niezastąpiony Internet. Ponieważ jako osoba wychowana na policyjnym dramacie filmowym, gdzie zawsze było tak, że jeśli ktoś komuś strzelał w głowę, to ta głowa nawet jeśli się nie rozpadała na kawałki, to przynajmniej krwawiła, jestem do przedstawionego zdarzenia uprzedzony, spróbuje się skupić na czymś nie mniej ciekawym, a kto wie, czy nie istotniejszym.
Otóż, jak również wiemy, na wezwanie poruszonej zdarzeniem opinii publicznej, do Paryża przybyli polityczni przywódcy z całego świata, by wraz z milionami Francuzów wziąć udział w marszu przeciwko terroryzmowi. I oto, proszę sobie wyobrazić, w Internecie trafiłem na zdjęcie maszerujących polityków… i nagle się okazało, że oni idą zupełnie sami. Jak się okazało, owym milionom demonstrantów wydzielono specjalny fragment Paryża, by się tam przez parę godzin poudzielalać, natomiast politycy zebrali się na stronie, wzięli pod łokcie, zrobili sobie zdjęcie, jak w solidarnym proteście idą całą szerokością ulicy, po czym się rozeszli.
Zdjęcie to – nie to od przodu, gdzie wszystko wygląda tak, jakby za nimi szły te miliony, ale z góry, gdzie widzimy zaledwie grupkę jakichś dziwnych, stłoczonych w jednym miejscu, osób – oczywiście robi na nas wrażenie, najlepsze jednak przed nami. Oto, jak wiemy, w takich sytuacjach zawsze istnieje hierarchia wynikająca z osobistego prestiżu, a zatem, w pierwszym rzędzie idą najważniejsi, w drugim mniej ważni, a w dalszych ważni jeszcze mniej, no i najmniej. W tym wypadku, protokół z przodu postanowił postawić kanclerz Merkel, prezydenta Hollanda, premiera Nethaniahu, premiera Camerona i dalej wedle szyku. W drugim rzędzie natomiast znalazło się miejsce między innymi dla Donalda Tuska i prezydenta Autonomii Palestyńskiej Abbasa. I w czasie gdy politycy strzelali sobie słitfocię, doszło do zdarzenia, które przez nasze media zostało niemal całkowicie ocenzurowane. Oto niemiecki dziennik „Bild” opublikował serię zdjęć, na których widać, jak w trakcie owej sesji palestyński prezydent próbuje dostać się do Merkel i do tego wykorzystuje naszego Tuska. Najpierw bierze go pod rękę i zaczyna go ciągnąć do przodu, następnie widzimy obu, jak stoją w pierwszym rzędzie – Tusk obok Merkel, Abbas obok Tuska. Na kolejnym Abbas pochyla się przed nosem Tuska, by się przywitać z Merkel… a na następnym już stoi obok niej, miło sobie z nią gawędząc, z Tuskiem ponownie wyrzuconym do drugiego rzędu. A nam wystarczy spojrzeć na jego minę – na którą i „Bild” zwraca uwagę – by zrozumieć, co się stało. Również, by zrozumieć, co się stało, wystarczy spojrzeć na minę Nethaniahu. A wszystko to dzięki nowemu „prezydentowi Europy”.
Wiedzieliśmy, że on się tam przyda. Jego miejsce i rolę określił na początek prezydent Abbas. Jestem pewien, że inni już się ustawiają w kolejce.
Jak zawsze oczywiście zachęcam do kupowania naszych książek w księgarni pod adresem www.coryllus.pl
Jak zawsze oczywiście zachęcam do kupowania naszych książek w księgarni pod adresem www.coryllus.pl