Jako że, jak to mówią Amerykanie, „long
time no see”, przyszedł czas, by się odezwać i wytłumaczyć, a jednocześnie
dorzucić do tego kilka słów w temacie wspomnianych Amerykanów i ich wielkiego,
pięknego kraju. Oczywiście mam świadomość, że ostatni miesiąc, o którym muszę
dać pewne istotne świadectwo, nie odpowiada za moje ostatnie milczenie, ale, owszem,
gdyby nie on, kto wie, jak by było. A zatem do rzeczy. Otóż proszę sobie
wyobrazić, że w związku z długim majowo-czerwcowym weekendem, nasza młodsza
córka wybrała się do naszego Przemyśla na samotny wypoczynek. Pierwszego już
dnia, podczas zakupów straciła przytomnoś i została zabrana do szpitala. Po
przeprowadzeniu tomografii stwierdzono obrzęk mózgu i dalsze badania odłożono
do następnego dnia. Rano wykonano rezonans głowy i w obecności psychologa poinformowano
ją, że stwierdzono dwa przerzutowe guzy w mózgu z najbardziej fatalnymi
prognozami. Ona dziś już tego nie pamięta, ale z robionych na bieżąco zapisków
wie, że z miejsca zaczęła odmawiać Nowennę Pompejańską, a ja z kolei pamiętam,
że moją pierwszą reakcją było udanie się do spowiedzi i w ramach zadanej
pokuty, uklęknięcie i wypowiedzenie trzy razy zdania: „Jezu, ufam Tobie”. Taka
pokuta, ciekawe, prawda?
Po kilku godzinach, z Przemyśla nadeszła wiadomość,
że po skonsultowaniu wyniku rezonansu, lekarze uznali, że to co widać na
zdjęciu, to nie są guzy, a tym bardziej nie złośliwe, zdiagnozowany na początku
obrzęk ze zmianami niewiadomego pochodzenia. Kolejne parę dni mijały w nadziei,
wierze i łzach, by wreszcie uznano, że nasza córka czuje się na tyle dobrze, by
ją przewieźć do Katowic i umieścić w naszej klinice. Po kolejnych dniach badań,
lekarstw, stopniowego wykluczania pierwotnego nowotworu i coraz lepszego
samopoczucia, córka, z całą kupą lekarstw, została odesłana do domu i dziś jest
tak, że jeśli czuje się nie najlepiej, to wyłącznie ze względu na uboczne
skutki zażywania owych lekarstw. Oczywiście, ostatecznej diagnozy wciąż nie ma,
bardzo mądrzy profesorowie oglądają te zdjęcia i wszyscy zachodzą w głowę, jak
to jest, że one są tak dziwne. No właśnie, dziwne, a wokół nich dziś już
dobiegają modlitwy z całej Polski.
W miniony wtorek, do naszego kościoła
garnizonowego zostały uroczyście wprowadzone relikwie błogosławionej rodziny
Ulmów. W nocy z poniedziałku na wtorek córka obudziła się około 1 i zaczęła się
modlić o to, by za wstawiennictwem owej Rodziny, ona mogła podczas nadchodzącej
uroczystości nie prosić tylko dziękować. I, jak mi opowiada, nigdy dotychczas
nie miała tak silnego, niemal fizycznego odczucia, że oto dzieje się Cud. Następnego
ranka, podczas kolejnej konsultacji otrzymała mocną sugestię, że ona nie ma
żadnego nowotworu, a jej choroba nie jest w ogóle problemem neurochirurgicznym
tylko stanem zapalnym.
Ona jest oczywiście wciąż chora,
ostateczna diagnoza wciąż przed nami, ale wszystko wskazuje na to, że będzie
juz tylko lepiej, a już w sierpniu ona będzie mogła zatańczyć na swoim weselu.
Tymczasem
wokół nas kręci się ten nasz świat i już naprawdę brakuje słów i chęci, by komentować
nie tylko te nasze smutne sprawy, ale i to co się dzieje na świecie. Wczoraj w
Stanach Zjednoczonych odbyła się pierwsza z zaplanowanych debat między Joe
Bidenem, a Donaldem Trumpem. Oglądałem owego występu fragmenty, czytałem
komentarze i wygląda na to, że zgodnie z naszymi wcześniejszymi obawami, ten
wielki, wspaniały, potężny, piękny kraj ponownie nie był w stanie znaleźć
kandydatów na urząd prezydenta, z których jeden nie byłby wariatem, a drugi
półprzytomną rośliną. W całym kraju, przez tyle juz lat – kto wie, czy nie od
czasów Ronalda Reagana – Ameryką rządzą jacyś kosmici.
Otóż to: czy rządzą? Patrzę na Francję,
Wielką Brytanię, Niemcy, Polskę, Kanadę, Brazylię, całą tę nieszczęsna Brukselę
i, przepraszam bardzo, ale w jakim stopniu przywódcy są mądrzejsi, bardziej uczciwi, czy
choćby sympatyczniejsi? No dobra, Biden i Tusk to są zepsute roboty, ale
reszta? Przecież to jest wszystko podobny poziom. Czemu my ich wybieramy.
Oglądam jeszcze raz tego Bidena, co chwilę czytam kolejnego tweeta Donalda
Tuska i myślę sobie, że może rzeczywiście ci, którzy realnie rządzą światem nie
życzą sobie, by pojawił się gdzieś jakiś lokalny lider, który będzie sie
wtrącał, gdy starsi rozmawiają. Może faktycznie, oni podczas swoich codziennych
zajęć wykonują ogromną, dodatkową pracę na rzecz przekazania lokalnej włądzy w
ręce durniów. I to oni też, gdy się coś nie uda, to podejmą wszelkie możliwe
kroki, by zniszczyć kogoś takiego jak Jarosław Kaczyński, Viktor Orban, czy,
paradoksalnie nieco, wspomniany Donald Trump. A jeśi tak jest, to obawiam się,
że lecimy wraz z całym światem wszyscy głową w dół i nie ma ręki, która ten straszny lot zatrzyma.
Co zatem? Odpowiedź jest prosta. Pozostaje
sie nam obudzić w środku nocy, pomodlić w intencji kanonizacji rodziny Ulmów i
w pewnym momencie, tak jak moje biedne dziecko, poczuć ten niezwykły, żywy
dreszcz.