czwartek, 31 sierpnia 2023

Wybory w czasach narcyzmu

 

   Wyborysposobnością do urzeczywistniania jawnych oraz nieświadomych aspektów psychiki. Umysł w procesie psychicznego różnicowania dokonuje selekcji obiektów i rodzajów relacji. Wolna wola może być użyta przez życiotwórcze lub działające przeciwko życiu psychobiologiczne siły, które istnieją prawdopodobnie w każdym żywym organizmie. Siły te organizują się w dynamiczne psychiczne struktury, które wchodzą w złożone relacje między sobą i ze światem zewnętrznym. Realizują własne, kłócące się cele. Istnieją świadome wybory tego, co jest dobre i rozwojowe, jak i tego co szkodzi i prowadzi do śmierci, np. narkotyków wszelkiej maści. Dym papierosa zawiera cztery tysiące trujących związków chemicznych ale palącym daje gratyfikacje, które rządzą i wybierają papierosa. Pojawia się wiele uzasadnień, by siebie i innych truć. Można przypuszczać, że poza tym, co się mówi i rozumie, działa coś jeszcze. Może się to odczuwa lecz nie potrafi zwerbalizować. Działają głębsze nieświadome aspekty psychobiologiczne, które wpływają na szkodliwe wybory.

   Dotyczy to także elekcji władców. Ładnie się prezentują. Na różne sposoby pragną zdobyć ludzkie serca. Aztekowie i inni, robili to poprzez wyrywanie bijących serc żywych osób i wytaczanie ich krwi. Miało to zapewnić pożywienie Słońcu, by mogło poruszać się po niebie. Magowie propagandy sprawiają, że ludzie dobrowolnie oddają swe serca przeróżnym Słońcom. Dokładają do tego swoje i swoich bliskich umysły, ręce, nogi i jak pokazuje powtarzająca się historia, życie.

   W cywilizacjach narcystycznych - opartych o dążenie do poczucia wszechmocy, kontroli i tracenie kontaktu z rzeczywistością - głoszone idee i obiecywane przemiany zaczynają się i kończą na słowach. Przekształcenia dotyczą jedynie wizerunku. To, że zdarzają się pozytywne działania cieszy ale nie neguje istoty zjawiska. Świadoma kłamliwa narracja oraz nieświadoma projekcja i identyfikacja projekcyjna przyjmowane są za prawdę także przez jej autorów. Uroczyście unieważniana jest rzeczywistość - czyli prawda. Coś czego nie ma, jest traktowane jakby było realne (np. „fakty prasowe”). Manipulacyjna inteligencja ukierunkowana przeciw życiu jest gloryfikowana. Dewaluowana jest inteligencja opiekuńcza.

   Powtarzają się traumy i katastrofy co jest celem komitetu obrony destrukcji – psychicznej struktury ulokowanej w głębi JA Wewnętrznegonieświadomym aspekcie osobowości. Jest on ukryty przed Ja Zewnętrznym – świadomą częścią osobowości. Treści nieodpowiednie dla Ja Zewnętrznego są wypierane do psychicznych gett. Trudno jest się z nimi ponownie zintegrować. Kotłują się tam niszczycielskie skłonności, fantazje, emocje, myśli, zamiary. To co się wydobywa szokuje. Przykładem może być wybór „niewłaściwej” politycznej opcji, który błyskawicznie potrafi skłócić bliskich sobie ludzi. Dochodzi do śmiertelnych obrażeń. Można przypuszczać, że wybory polityczne legitymizują podskórną, mającą również inne źródła, niszczycielską urazę, wściekłość, nienawiść. Zamaskowane psychiczne komitety obrony destrukcji czują się uprawnione do zrzucania masek. W ochronnej asyście tub propagandowych, instytucji i autorytetów (także tych prawdziwych w wybiórczych dziedzinach), w poczuciu jedności i siły - „świętą powinnością” staje się brutalne piorunowanie.

Destrukcyjne promowanie zasady przyjemności i niszczenie zasady rzeczywistości prowadzi do uszkodzeń i upadku pierwiastka kobiecego i pierwiastka męskiego: czułości, dobroci, twórczej ciekawości, prawdziwości, duchowości.

...."Dawniej bardzo bardzo dawno bywało solidne dno na które mógł się stoczyć człowiek....Człowiek współczesny spada we wszystkich kierunkach równocześnie w dół w górę na boki...". [Tadeusz Różewicz: "Spadanie"1963r.].

   Agresja i zajadłe patrzenie „jednym” i na dodatek złym okiem, może stać się obsesyjnym przymusem i rytuałem. Umysł zapieczony w ogniu emocji, regresujący się - potrafi oęd w podejściu do swoich konkurentów, przewrotnie traktować jako atrakcyjny wojujący magnetyzm. Można przypuszczać, że każdemu może się to przydarzyć.

   Pielęgnowanie uważności i refleksyjnego nadawania znaczeń swoim doświadczeniom, przekształcanie siły urazy w energię twórczą - to zaczyny obrony życiodajności - opiekuna wolnej woli.

Gerard Warcok, Bogusława Penc


poniedziałek, 28 sierpnia 2023

O grzechu wołającym o pomstę do nieba

      Gdy nasza starsza córka zdała maturę, był rok 2006, a ponieważ ona od dziecka interesowała się wszystkim co jest w jakikolwiek sposób związane z Życiem w najszerszym tego słowa rozumieniu, i przy okazji tak się złożyło, że w tym akurat roku na Uniwersytecie Śląskim otwarto kierunek o nazwie biotechnologia, ona w sposób całkowicie naturalny zdecydowała się ową biotechnologię studiować. Ponieważ to zawsze było bardzo poważne, solidne i pracowite dziecko, studia córka nasza ukończyła w terminie, z wynikiem bardzo dobrym, i oto, kiedy wszyscy byliśmy przekonani, że przed nią – a w przyszłości, kiedy już będziemy niedołężnymi starcami, również i przed nami – przyszłość jasna i piękna, okazało się, że dla niej nie ma absolutnie żadnej pracy. A kiedy mówię, że żadnej, to nie mam na myśli tego, że przez nią wymarzonej, czy choćby tak zwanej „dobrej”, ale w ogóle żadnej. Zero. Pomijając rozdawanie ulotek na ulicy 3 Maja – żadnej.

      Szukała więc moja córka jakiejkolwiek pracy, w międzyczasie zatrudniając się tu i ówdzie jako opiekunka do dzieci, i któregoś dnia, a był to rok 2012, trafiła na informację że w Krakowie działa prywatna firma biotechnologiczna, o jak najbardziej odpowiedniej nazwie BioTe21, zajmująca się na zlecenie różnego rodzaju państwowych jednostek, od sądów przez prokuraturę po policję, badaniem wszystkiego tego, o badaniu czego ona zawsze marzyła. No i się zgłosiła. Została przyjęta na miesięczną darmową praktykę, z obietnicą, że po przejściu okresu próbnego, zostanie odpowiednio oceniona i ewentualnie zatrudniona w owej firmie na pełen etat.

      Mieszkamy w Katowicach i dziś do Krakowa pociągiem jedzie się nieco ponad godzinę. Wówczas były to niemal dwie godziny, i przez kolejny miesiąc moja córka wstawała dzień w dzień wcześnie rano, wsiadała w pociąg, jechała do Krakowa, cały dzień badała te wszystkie próbki, sporządzała raporty a następnie wracała do domu, by następnego dnia, licząc, że to tylko miesiąc, znów wstać rano i iść na pociąg. To co ją jednak niemal od pierwszego dnia uderzyło, to to, że wśród osób, z którymi pracowała – głównie to były, tak jak ona, młode dziewczyny po biotechnologii – wszyscy pracowali za darmo, a jedyną osobą zatrudnioną na zwykły etat była księgowa. No ale czas mijał, córka moja jeździła do Krakowa i z powrotem, i mimo że jej entuzjazm powoli się wypalał, doznała szoku, kiedy minął miesiąc, pies z kulawą nogą się do niej nie zwrócił o rozmowę i ona, nie otrzymawszy nawet zaświadczenia o tym, że tam pracowała, jedyne co mogła zrobić to wstać od biurka i wrocić do domu. Później jeszcze wysyłała tam jakieś maile, ale ponieważ nikt nigdy jej nie odpowiedział, dała wreszcie spokój.

      Mijały kolejne lata, w końcu – niezbadanym wyrokiem Bożym – córka moja znalazła pracę, najpierw jako asystentka pewnego profesora, a potem jako tzw Pani Dziekan na Uniwersytecie Medycznym w Katowicach, a kiedy człowiek który ją promował odszedł, to i ona odeszła i dziś, zapomniawszy o swoich tak dużych niegdyś zawodowych umiejętnościach, jako szczęśliwa żona i mama dwóch wspaniałych córeczek, zajmuje się domem i rodziną. I pewnie nie miałaby powodu, żeby tamte czasy wspominać, gdyby wciąż w głowie nie miała tamtej upiornej nazwy BioTe21. I ja również nie miałbym najmniejszego powodu, żeby pisać ten tekst, gdyby nie ów temat bezrobocia, który ni stąd ni zowąd wypełnił naszą przestrzeń publiczną.

      Szukam dziś w Sieci tamtej nazwy BioTech21 i faktycznie coś tam wyskakuje, i owszem w Krakowie, nawet pokazuje się nazwisko właściciela, niejakiego Adama Mastera, ale o ile się orientuję, to są jakieś dawne adresy, dziś już zupełnie nieaktualne, jak ruiny po rządach koalicji Platformy Obywatelskiej i PSL-u.

       Kiedy wspominam dziś czas, kiedy to córka moja przez miesiąc pracowała dla któregoś z nich, nie otrzymując ani zapłaty, ani podziękowania, ani choćby standardowego „skontaktujemy się z panią”, myślę oczywiście przede wszystkim o moim znajomym Józku, który, zanim odszedł z tego świata, pracował za darmo na budowie nie przez miesiąc, ale pełne trzy, i jego los jest bez porównania straszniejszy i nie do opisania niż tylko ta w gruncie rzeczy chwila, która i tak skończyła się bardzo szczęśliwie. Ale myślę też o tych wszystkich ludziach, którzy dali jakoś radę i dziś są tu z nami, zastanawiając się jak to będzie z naszą Polską. Ale też nie mogę przestać myśleć o tych, którzy swego czasu zgotowali Polsce tamten los, a dziś jak gdyby nigdy nic przychodzą do nas i z bezczelną miną oferują swoje usługi.

       Niech ich piekło pochłonie.  

   


 


sobota, 26 sierpnia 2023

Prawda o bezrobociu, czyli i on zostanie spawaczem

 

Wczoraj, jak rozumiem, w reakcji na wyrok warszawskiego sądu, który przyznał, że za rządów Donalda Tuska wskaźnik bezrobocia w Polsce wyniósł 14,4%, na swoim oficjalnym twitterowym profilu Platforma Obywatelska opublikowała następujące coś:


Ktoś mi powie, że fakt iż dałem się zanspirować tego typu chucpą, świadczy o mnie nie najlepiej i byłbym pewnie skłonny się z tym zgodzić, gdyby nie fakt, że kiedy piszę ten tekst, ów obrazek zebrał grubo ponad 2,5 tys. tak zwanych polubień, a więc co najmniej 2,5 tys. zainteresowanych osób nie dość że uznało to kłamstwo za coś nadzwyczaj cennego, to jeszcze w nie uwierzyło. A to, moim zdaniem, daję pewną podstawę do przynajmniej zadumy.

Nie będe oczywiście analizował owej tak niesłychanie bezczelnej manipulacji, licząc że czytelnikom mojego bloga jakiegolwiek objaśnienia są jak psu na budę, lecz zamiast tego, przypomnę kolejny swój tekst, tym razem z roku 2012, wówczas zatytułowany pięknie „I ty zostaniesz spawaczem”, a dziś z pewną modyfikacją. Bardzo proszę.

 

      Głupio się przyznawać, ale jakoś przegapiłem niedawną wypowiedź Donalda Tuska, w której to zachęcał on młodych ludzi, by jeśli chodzą im po głowie jakieś ambitne plany zawodowe, i gdzieś tam szumi im myśl o robieniu kariery, porzucali te dyrdymały i brali się za co popadnie, zwłaszcza że podobno akurat jest zapotrzebowanie na spawaczy. Gdybym chciał z Donaldem Tuskiem wejść w debatę, powiedziałbym mu pewnie, że z tego co wiem, rynek spawania jest już dość szczelnie obłożony, natomiast podobno w Coventry poszukują operatorów wózków widłowych, no i w Warszawie niedługo ma się zwolnić stanowisko premiera, ale, jeśli idzie akurat o niego, to jedyne na co mam ochotę, to kiedy będzie schodził po schodach, zwyczajnie mu podstawić nogę, i liczyć na pomyślny rozwój wypadków, a poza tym ten akurat temat jest tak smutny, że nawet ta noga nie gwarantuje choćby minimalnej satysfakcji.

      No ale owszem, w końcu dowiedziałem się, że Donald Tusk każe moim obu córkom i synowi brać się za spawanie. Co więcej, okazuje się, że jemu ten pomyśl strzelił do głowy nie na zasadzie wypadku, ale on go najwidoczniej teraz będzie się lansował regularnie. Ostatnio powtórzył go w „Kropce nad i” u Olejnikowej. I to wrażenie było tak mocne, że ja praktycznie do dziś nie potrafię się z tego wygrzebać. Otóż proszę sobie wyobrazić, że mamy tę Polskę, te Europę, mamy ten rząd, mamy tę minister Kudrycką, która dba o rozwój tak zwanego szkolnictwa wyższego, mamy w tej chwili już chyba tysiące wyższych uczelni, na których studiują grube miliony maturzystów, mamy te najróżniejsze kierunki studiów, których liczba i różnorodność zwiększa się w postępie geometrycznym, mamy wreszcie tę naszą dumę, że Polska staje się krajem ludzi wykształconych, a na to przychodzi ten piłkarz i mówi: „A spawać już umiecie?”

      Mało tego. Oto przed nami stoi magister historii bez minimalnej choćby zawodowej praktyki, typowy przedstawiciel tak zwanej klasy pasożytniczej, a więc ktoś kto w normalnej sytuacji mógłby faktycznie już tylko aplikować na stanowisko spawacza gdzieś u niemieckiego bauera, i poucza tych wszystkich naiwnie jeszcze liczących na to, że ta nasza Polska podniesie się z tego błota, że on akurat wie najlepiej, jak to jest i być bez pracy i pracować, no bo i był nauczycielem, i wykładowcą na uczelni, a spawaczem jak najbardziej też. I on szczerze ten typ kariery wszystkim poleca. W końcu mamy kurwa kryzys, nie?

       To co mnie jednak w tym wszystkim porusza najbardziej to fakt, że namawiając moje dzieci do tego, by spróbowały się przekwalifikować i zapisać na kurs spawacza, on ma jak najbardziej właściwy ogląd sytuacji. Tak się bowiem składa, że ja w ostatnich tygodniach i miesiącach na temat tak zwanych perspektyw odbyłem z moimi dziećmi bardzo dużo rozmów i powiedziałem im mniej więcej to samo. Że prawdopodobnie przyjdzie im w końcu machnąć ręką na te swoje ambicje i marzenia, wsiąść w samolot, wiać stąd gdzie pieprz rośnie, i liczyć na to, że ktoś gdzieś ich zechce zatrudnić jak człowieka, płacąc przy okazji tyle, by gdy przyjdzie weekend mogli sobie gdzieś pójść i pospędzać czas. Tyle że moje gadanie i ich lęki to są nasze osobiste sprawy, do których mamy prawo, i na które możemy sobie pozwolić. Jeśli jednak pojawia się człowiek, który – właśnie przez to, że nie nadawał się do żadnej pracy, a którego wykształcenie też nie bardzo dawało mu jakiegokolwiek wyboru, a miał w sobie wystarczająco dużo bezwzględności – postanowił swego czasu zostać premierem rządu i w ten sposób wziął na siebie nie byle jaką odpowiedzialność, i dziś informuje ludzi, że nie ma już nic – to znaczy, że mamy do czynienia z bezczelnością wręcz kosmiczną. A bezczelność ta jest tym większa, że ten tak zwany premier przedstawia swój raport wręcz z szyderstwem w głosie skierowanym wobec tych, którzy nie chcą zrozumieć, że odpowiedzialne życie wymaga elastyczności. I żeby, gdy o to idzie, brać przykład właśnie z niego, który, kiedy było ciężko, się nie opierdalał.

      Czytam to tu to tam, że Donald Tusk jest w stanie bliskim obłędu. Że on jest już na krawędzi. A ja się zastanawiam, co dalej? I jedyne co mi przychodzi do głowy, to to, że on już niedługo ogłosi, że z punktu widzenia interesów Polski i Europy te 10 procent Polaków mający jakiś tam fach w ręku tak naprawdę całkowicie wystarczą. Reszcie wystarczyć powinna umiejętność rachowania i czytania. I w ten sposób jakiś wariat w końcu nie wytrzyma i mu zrobi jakąś krzywdę, a Angela Merkel, w dowód tradycyjnej niemieckiej wdzięczności, odznaczy go pośmiertnym medalem za zasługi dla polityki Rzeszy w stosunku do Państwa i Narodu Polskiego.

 

piątek, 25 sierpnia 2023

Modlitwa za Józka

 

Wczorajsze wpomnienie dawnego tekstu o moim znajomym Józku i – nie bójmy się tego słowa – męczeństwie, na jakie go skazał rząd Platformy Obywatelskiej i PSL-u, mnie samego poruszyło tak bardzo, że uznałem za stosowne w najbliższych dniach pociągnąć wątek pracy, jako tej części naszego życia, bez której w pewnych okolicznościach owo życie przestaje mieć sens. Dziś, kiedy ten problem stał się dla nas tak odległy, że wielu z nas nie dość, że o nim nie myśłi, to wręcz niekiedy może odnieść wrażenie, że on nie istnieje i niegdy nie istniał. A więc, będziemy wspominać. Zanim jednak przejdę do kolejnych refleksji przypomnę fragment tekstu już z roku 2018, w którym poinformowałem, że Józek zmarł i swoje nieszczęście zabrał ze sobą na tamten świat. I pomyśleć tylko, że między tekstem pierwszym, a drugim minęło zaledwie 6 lat. Tyle wystarczyło. Proszę posłuchać:

 

      Nie wiem, jak się sprawy mają w Polsce, ale gdy chodzi o Katowice, to bezrobocie praktycznie nie istnieje, a jeśli gdziekolwiek jeszcze pojawiają się jakieś dziury, są one skutecznie wypełniane przez pracowników z Indii – to, gdy chodzi o korporacje typu IBM – lub z Ukrainy – i tu mam na myśli poziom nieco bardziej przyziemny, czyli pracę rąk i pleców. Powiedziałbym chętnie, że bardziej mnie dziś interesuje ta druga część sceny, gdyby nie fakt, że naprawdę trudno jest określić, kogo widzimy tu więcej, Ukraińców, czy Hindusów, jednak faktycznie spróbuję się tu skoncentrować na Ukraińcach. Otóż w naszej najbliższej okolicy prowadzone są trzy, a do niedawna jeszcze pięć budów, w tym jedna najbliżej nas, a mam tu na myśli naszą kamienicę. Dodatkowo jeszcze sąsiad z góry do niedawna przeprowadzał kapitalny, a więc taki ze zrywaniem tynków i podłóg, remont naprawdę wielkiego  mieszkania. I w każdym z tych miejsc dochodzi mnie glównie mowa ukraińska. Ponieważ mniej więcej w tym samym czasie syn mój i jego żona potrzebowali ułożyć płytki w łazience i bezskutecznie poszukiwali w tej sprawie solidnego fachowca, spróbowałem rozejrzeć się dla nich za czymś po wspomnianej okolicy i okazało się, że na najbliższe pół roku nie ma na co liczyć. Przy tej okazji porozmawiałem sobie z jednym z tych ludzi – tu akurat Polakiem – który akurat pracował na naszym balkonie i opowiedziałem mu o Józku. On mojej historii wysłuchał uważnie, po czym wzruszył ramionami i poinformował mnie, że gdy chodzi o niego, to on osobiście od paru lat nie przeżył jednego dnia bez pracy, a ja pomyślałem sobie, że biedny Józek nie trafił w swój czas i już niestety nie trafi.

       Bo sprawy mają się tak, że dziś już Józek nie żyje. Jak mnie poinformowała jego żona, zachorował na raka i zmarł w miejscowym hospicjum, jako człowiek, który – jak już wspomniałem – nie trafił w swój czas. Pomódlmy się zatem za jego duszę i zamiast wspólnie z Donaldem Tuskiem i jego dawną ekipą budowlaną rwać sobie włosy z głowy z powodu tego, do czego prowadzą nas rządy Prawa i Sprawiedliwości, cieszmy się razem z tym kafelkarzem, który pracuje to tu to tam, dzień za dniem, a w weekendy wsiada w samochód i jedzie odwiedzić swoje dzieci i żonę, wypoczywających gdzieś tu w okolicznych lasach, których tu jest do wyboru i do koloru.

       I nie zapomnijmy nigdy tego, co gdzieś tam kiedy usłyszeliśmy, czy przeczytali, że wśród wielu naprawdę mniej i bardziej znanych i opisanych przyczyn nowotworów, które zabijają jest i ta związana z tym, że na człowieka spada niekiedy tak wiele zmartwień, że on traci swoją dotychczas naturalną odporność i zwyczajnie nie ma siły by się bronić. Jak widzimy, do tego by człowieka zatłuc jak psa, niektórym nie potrzeba pistoletu, ani nawet kija bejsbolowego.

 


 

 

czwartek, 24 sierpnia 2023

14,4%

 

Poniższy tekst, jeden z dwóch o moim znajomym Józku, opublikowałem po raz pierwszy w roku 2012 . Oryginalnie nosił on tytuł „Józek, czyli Polska w budowie”. Dziś, kiedy sprawa o której ów tekst wówczas traktował gwałtownie ożyła, zdecydowałem się go przypomnieć, tyle, że pod nowym, wiele mówiącym, nowym tytułem: „14,4%”. Serdecznie polecam.    

 

 

      Mamy dwa balkony. Jeden od ulicy, drugi od podwórka. Wprawdzie tak się jakoś złożyło, że w istocie korzystamy tylko z jednego z nich, a na drugi machnęliśmy praktycznie ręką, któregoś dnia przyszło nam do głowy, by ten, gdzie zdarza nam się spędzać czasem czas, odnowić. Zrobiliśmy to w sposób całkowicie standardowy, a więc kupiliśmy ładne szare płytki i zwróciliśmy się do znajomego fachowca, niejakiego Józka, by je nam tam elegancko położył. Z fachowcami, jak wiemy, bywa różnie, przede wszystkim z tego powodu, że oni są zwykle znacznie gorsi, niż się przedstawiają, a jeśli wziąć pod uwagę, że pewna część z nich każde zarobione pieniądze lubi wydać na flaszkę, mamy tu zawsze pewne ryzyko.

      Jednak nasz człowiek był już tak skonstruowany, że wydawał pieniądze głównie na utrzymanie rodziny, a jak idzie o robotę, to wygląda na to, że z nim sytuacja była odwrotna od tradycyjnej. On był akurat znacznie lepszy, niż można się było spodziewać. A zatem po jednym dniu porządnej pracy, nasz balkon lśnił urodą i elegancją.

      Józek nie jest naszym bliskim znajomym. Tyle wszystkiego, że mieszka niedaleko, nasze dzieci chodziły do jednego przedszkola, i kiedy się widzimy, mówimy sobie dzień dobry. Gdyby go nie znać zupełnie i spojrzeć jak przechodzi obok nas, można by było pomyśleć, że to jest własnie ktoś taki, kto za parę złotych położy nam płytki na balkonie, lub ewentualnie może i nawet wytapetuje kuchnię, a więc tu zaskoczenia nie ma. To co jednak może zaskakiwać, to to, że on praktycznie nigdy nie jest pijany. Ja go spotykam stosunkowo często, jednak jeśli zdarzyło mi się widzieć, jak wraca do domu z jakiegoś bardziej sympatycznego towarzyskiego spotkania, to najwyżej parę razy. Poza tym, on jest zaledwie typowym człowiekiem w starszym wieku, z bardzo typową zoną i typowymi dorosłymi dziećmi – jak znam życie, dziś pewnie gdzieś w Londynie, lub w Hamburgu.

      Niedawno szedłem sobie z rana z psem na spacer i spotkałem Józka. Myślę, że to jednak musiało być z jego inicjatywy, wyrażonej może gestem, a może ledwie spojrzeniem, ale tym razem przystanęliśmy i troszkęśmy pogadali. Oczywiście najpierw, niezwykle oryginalnie, zapytałem go co słychać, a on mi odpowiedział, że idzie szukać pracy. Wcześniej przez trzy miesiące pracował na jakiejś budowie, ale kiedy minął ów trzeci miesiąc, a właściciel firmy nadal mu nie płacił, zrezygnował, no i teraz chodzi i szuka czegoś nowego. Ponieważ w Katowicach strasznie się ostatnio dużo wszędzie buduje – włącznie z potężną budową w okolicach dworca kolejowego – on zdecydowanie ma gdzie chodzić, tyle że jak dotychczas zdecydowanie bez efektu. No więc opowiadał mi Józek, że był i tu i tam i jeszcze w wielu innych miejscach, ale nigdzie takich jak on nie potrzebują. Ale ponieważ, jak mówię, tych miejsc jest wciąż coraz więcej, on każdego ranka wychodzi z domu i chodzi po mieście w poszukiwaniu czegoś do roboty.

       Pogadaliśmy jeszcze chwilę, po czym ja poszedłem do parku z psem, a on na jakąś kolejną budowę. Kiedy wracałem do domu, znów spotkałem Józka, tyle że już nie w pobliżu naszych domów, ale w drodze do parku. Oczywiście pracy nie dostał, a teraz idzie do parku, bo nawet nie ma po co iść do domu. Nie bardzo jest się do czego spieszyć, prawda? A ja własnie wtedy zrozumiałem nagle ów szczególny wymiar tego naszego polskiego nieszczęścia, w jakim się nagle znaleźliśmy po tych wszystkich latach. Bo mam wrażenie, że bardzo łatwo jest odebrać, a następnie przyjąć do wiadomości informację, że iluś tam robotników zeszło z placu budowy którejś z nowych polskich dróg, bo już nie mają siły czekać na zaległe wypłaty. W końcu, jak wiemy, zawsze ktoś gdzieś na coś czeka, zawsze gdzieś ktoś kogoś wystawia do wiatru, gdzieś powstają jakieś nieprzyjemne spięcia, a poza tym, komu nie jest ciężko? No, proszę powiedzieć – komuż to nie jest dziś ciężko? I w tym wszystkim jakoś umyka nam ów wymiar najbardziej podstawowy, wymiar który zwykle potrafi dostrzec tylko on. Tylko Józek. Bo łatwo jest usłyszeć, że gdzieś znowu szlag trafił kolejny plan i znów trzeba będzie ograniczyć swoje oczekiwania, nieco trudniej jednak pójść ten krok dalej, że są też ludzie, dla których zarówno ten plan, jak i te oczekiwania oznaczały może ich całe życie. Spróbujmy pomyśleć o człowieku, który jest jakimś murarzem, malarzem, może cieślą, czy diabli wiedzą kim jeszcze, każdego ranka wychodzi z domu w poszukiwaniu pracy, a następnie – ponieważ już nie ma siły słuchać ciągłych narzekań żony – idzie na samotny spacer do parku, i nagle, któregoś dnia pojawia się ta tak długo oczekiwana szansa, bo oto albo powstaje jakaś autostrada, albo most, albo nowy hotel, czy kolejne centrum handlowe i jakimś cudem on tam idzie, a oni mu mówią: „Dobra, przyjdź pan jutro rano do roboty”.

      No i on oczywiście przychodzi. A ponieważ mu na tej pracy bardzo zależy, jest zawsze na czas, robi co do niego należy, jak trzeba – w końcu Mistrzostwa już niedługo, a czas goni – zostaje dłużej niż było umówione, a może i też pracuje w soboty, lub nawet w niedziele. I jest tam każdego dnia, od rana do wieczora, i w pewnym momencie ogrania go taka satysfakcja, że nagle myśli sobie, że jak dostanie pierwszą wypłatę, to weźmie, cholera jasna, poświęci się i nawet wrzuci coś na tacę. I oczywiście mija ten miesiąc pierwszy i kolejny i oczywiście – w końcu wszyscy wiemy jak jest – wiadomo już, że o żadnych pieniądzach mowy być nie może, tyle że jakoś tak głupio rzucić to wszystko i pójść sobie do domu, bo wtedy to już w ogóle nie ma o czym gadać. Więc wstaje Józek dalej każdego ranka i idzie na tę budowę i robi za trzech, żeby mu nikt nie powiedział, że się obija, więc mu się nie należy, aż w końcu przychodzi ten moment, że się dalej tak już po prostu nie da. Zwłaszcza że wcale nie jest tak łatwo wyjaśnić żonie, która jest dokładnie tak samo bezradna jak on sam, że to wszystko to naprawdę nie jest jego wina.

      Wczoraj w telewizji najpierw pokazano tych kręcących się w kółko po rozgrzebanej autostradzie robotników, którzy ani nie chcą się brać za te swoje łopaty, ani też kolejny dzień wracać do domu bez grosza, a zaraz po nich jakąś bardzo elegancką kobietę, która mówi, że ponieważ okazało się, że w Polsce budować drogi się nie opłaca, ona zwija ten interes, natomiast jak idzie o Józka, to jej jest bardzo przykro, ale nawet nie ma za bardzo czym mu zapłacić. Po niej pokazała się jakaś inna, równie elegancka kobieta, i oświadczyła, że ona nic o tym nie wie, żeby tamta nie miała czym płacić, a wręcz przeciwnie, wedle jej wiedzy, ona ma jak najbardziej, bo ona sama jej te pieniądze dała. Później przyszedł któryś z ministrów i powiedział, że wszystko jest na dobrej drodze, i jak trzeba będzie, to on da ze swoich. Na koniec już przyszła tradycyjna publiczność, z których część powiedziała, że pewnie, gdyby rządził Kaczyński, to on by wziął tę łopatę i sam wybudował tę autostradę, a część tradycyjnie wyruszyła na kolejną demonstrację w obronie wolnych mediów.

       A Józek? Normalnie. Trochę tam postał, trochę popyskował, i jeszcze zanim wrócił do domu, poszedł się przejść do parku, żeby wszystko sobie odpowiednio przemyśleć i zastanowić się, co ma powiedzieć, żeby było dobrze.



 

sobota, 19 sierpnia 2023

O fatalnych duchach niewiedzy i zapomnienia

 

       Kampania przed pażdziernikowymi wyborami powoli się rozpędza, a ja dziś trafiłem na wypowiedź premiera Morawieckiego, jaką ten podczas kolejnego wiecu skierował tym razem pod adresem osób starszych. I pewnie nie zwróciłbym na słowa Premiera szczególnej uwagi, gdyby nie to, że na samo zakończenie swojej wypowiedzi wyraził on przekonanie, że emeryci, w odróżnieniu, od wielu osób młodszych, bardzo dobrze pamiętają to, co się działo w Polsce lata temu i nie dadzą się nabrać na szalbierstwa Donalda Tuska i jego kompanii. Ja wprawdzie również bardzo liczę na to że wielu z nas ma wystarczająco dobrą pamięć, by 15 października podjąć jedyną sensowną decyzję, nie zmienia to jednak faktu, że niemal każdego dnia pojawia się zbyt wiele znakó, które, gdy chodzi o ową pamięć, mogą niepokoić.

        Oto, proszę sobie wyobrazić, wczoraj wieczorem, włączyłem sobie na chwilę telewizję TVP Info, gdzie akurat odbywała się codzienna awantura między zaproszonymi politykami, i w tym dokładnie akurat momencie nieznany mi poseł PSL-u opowiadał jak to za rządów AWS-u, w samym jego macierzystym regionie Warmińsko-Mazurskim, sprywatyzowano trzy ważne zakłady mięsne. Pan poseł bardzo starannie podkreślił fakt, że owa prywatyzacja odbyła się nie wbrew pozorom za rządów Platformy Obywatelskiej i PSL-u, ale AWS-u właśnie z ówczesnym Porozumieniem Centrum i połową polityków dzisiejszego PiS-u. A wniosek z tego, zdaniem Posła, płynie taki, że dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość powinno siedzieć cicho i na temat wyprzedaży polskiego majątku milczeć.

      Ponieważ oprócz wspomnianego przedstawiciela PSL-u, w telewizyjnym studio, nie licząc prowadzącego program Adriana Klarenbacha, znajdowała się jeszcze pani poseł z PiS-u, i minister z rządu premiera Morawickiego, można było się spodziewać, że od razu nastąpi oczywista interwencja. Tymczasem nic z tego. Ja, od czasu gdy wspomniany red. Klarenbach publicznie wyszydził głosy twierdzące, że w Republice Południowej Afryki kiedykolwiek żyli, czy nie daj Boże, wciąż żyją jacyś Biali, bo skąd oni mieli się tam znaleźć, skoro, jak wiemy, Czarny Ląd jest czarny, a nie biały, i kropka, po nim akurat za dużo się nie spodziewam, więc nie zaskoczyło mnie ani to, że on na wypowiedziane klamstwo, ani nie umiał w sensowny sposób zareagować, ani nawet nie za bardzo wiedział, co znaczy skrót „PC”. Zdziwiło mnie natomiast to, że temu cwaniakowi z PSL-u pozwolili szaleć pozostali goście w studio, w tym posłanka Prawa i Sprawiedliwości i minister w Prawa i Sprawiedliwości rządzie. Polityk PSL-u zatem bredził coś o wyprzedaży polskiego majątku dokonywanej w latach 90. przez Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi, a z drugiej strony jak zły duch pojawiła się owa straszna niepamięć, w którą, jak się zdaje, nie chce wierzyć nasz premier Morawiecki. I to nie niepamięć prostego emeryta, czy rozbuhanego młodzieńca, ale ludzi, dla których z czystej zasady pamiętanie jest psim obowiązkiem.

       Oni mają więc pamiętać, że w roku 1997, czyli w momencie gdy władzę w Polsce przejęła koalicja AWS-u i Unii Wolności, Porozumienie Centrum praktycznie zostało już zniszczone, Jarosław Kaczyński, był zaledwie skromnym posłem mikroskopijnego koła Ruchu Odbudowy Polski, które pozostawało w opozycji do rządu. Mają też pamiętać, że ministrem finansów w rządzie AWS-u był nie kto inny jak Leszek Balcerowicz, ministrem spraw zagranicznych Bronisław Geremek, ministrem sprawiedliwości Hanna Suchocka, szefem MON Janusz Onyszkiewicz, a za prywatyzacje odpowiadał niezapomniany Emil Wąsacz, który parę lat później stanął przed Trybunałem Stanu za swoją rolę w  prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej, ZUS-u oraz Domów Twarowych „Centrum”. Ten ostatni wprawdzie w roku 2020 został przez Sąd Najwyższy oczyszczony z zarzutów, ale, jak wszyscy świetnie wiemy, fakt ten nie mówi nam dokładnie nic.

       A zatem, taki to był ów rząd AWS-u, takie to było Porozumienie Centrum i taki to był w tym wszystkim przywódca polskiej prawicy, Jarosław Kaczyński, który gdy nadszedł moment próby, zażądał, by jego nazwisko usunąć z list wyborczych Akcji Wyborczej Solidarność. Ale taka to też jest owa tak ważna dla wszystkich nas pamięć. I w sumie można by się było w tym momencie zasmucić i czekać w lęku na tę październikową niedzielę, gdyby nie  to, że mimo wszystko jednak, to co jest dzisiaj, a nawet o to co było wczoraj, a kto wie, czy nie tydzień temu, pamięta nawet red. Klarenbach. I jest szansa, że to wystarczy.



     

 

 

wtorek, 8 sierpnia 2023

Czy Golum bierze się za nasze dzieci?

 

       Muszę przyznać,  że kiedy i do mnie dotarła wiadomość o zaginięciu pewnej Wiktorii z Sosnowca, ogarnęły mnie myśli najczarniejsze. Przede wszystkim zaniepokoiło mnie to, że i ze zdjęć, jakie się pojawiły w mediach, ale też z szybkości z jaką służby, a za nimi media, podjęły temat, musiałem uznać, że owa Wiktoria to nie jest dziecko, które sprawia regularne kłopoty i od czasu do czasu idzie w tak zwaną długą, a zatem musiało dojść do autentycznej tragedii. Im większe zatem były moje obawy, tym większa też radość spowodowana wiadomością kolejną, że dziecko to zostało odnalezione żywe i zdrowe. Niegdysiejszy chłopczyk uprowadzony z placu zabaw w tym samym Sosnowcu, zgwałcony i zamordowany, to i tak zbyt dużo jak na moje sterane życiem serce.

      O tym co się stało po tym gdy mała Wiktoria wyszła z domu wyrzucić śmieci, co się z nią działo przez te dwa dni, gdy jej rodzice umierali z rozpaczy, i w jaki sposób została odnaleziona, służby nie informują i w rzeczy samej wiadomośc jest tylko jedna i podstawowa: dziewczynka żyje i jest bezpieczna. Media i informatorzy z wszystkich stron jednak działają i mamy jakieś tam szczegóły. Przede wszystkim, wiadomo już, że w związku ze zniknięciem dziewczynki została zatrzymana jedna osoba, no i – uwaga uwaga – dziecko to zostało odnalezione w województwie Zachodniopomorskim.

       Ja mam świadomość, że przypadki się zdarzają, jednak wydaje mi się, że to byłby przypadek nie z tej ziemi, gdyby się miało okazać, że w minioną sobotę wieczorem jednastoletnia dziewczynka z Sosnowca znika w niewyjaśnionych okolicznościach i na drugi dzień zostaje odnaleziona na drugim końcu Polski, gdzie akurat, zupełnie przypadkowo,  odbywa się organizowany pod hasłem miłości, wolności i walki z faszyzmem festiwal Pol’and’Rock.

      Powiedzmy tu może parę słów na temat tego festiwalu. Wydarzenie to, będące uzupełnieniem dorocznej akcji pod nazwą Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, w żaden sposób nie przypomina festiwali typu gdyńskiego Openera, czy Off Festiwalu w Katowicach. Oczywiście i jedno i drugie otacza aura pewnej pokoleniowej, czy czasem wręcz ideologicznej manifestacji, niemniej jednak i tu i tam chodzi przede wszystkim o muzykę. Pol’and’Rock, podobnie jak wcześniejszy Woodstock, to przede wszystkim właśnie – i to wynika z wciąż powtarzanych deklaracji Jerzego Owsiaka –  manifestacja wspomnianych wcześniej miłości, wolności i walki z faszyzmem, a zatem mamy do czynienia przede wszystkim z ideologią. Jeśli się jedzie do Gdyni, czy do Katowic, to przede wszystkim po to, by pobyć i posłuchać muzyki; na festiwalu Owsiaka przede wszystkim należy być, by zademonstrować swoje przywiązanie – oczywiście w sposób bardzo uwspółcześniony – do wszystkiego tego, co tak dobitnie wyraził w swoim „Imagine” John Lennon, a dziś – jak o tym pisałem w poprzednim tekście – do tego co nam sprzedaje pewien Koreańczyk z firmy Nuga Best, szczęścia, miłości i wolności. Młodzi oraz młodzi podobno z całej Polski przybyli do Czaplinka głównie po to, by poczuć ów „vibe”, a przy okazji wytaplać się w błocie, najlepiej nago i poczuć tę wolność, miłość i wszechobecne kolory, a jeśli przy okazji będzie coś grało, to tym lepiej. O tak zwanej Akademii Sztuk Przepięknych nie wspominam, bo to akurat nie interesuje nikogo poza kilkoma politykami i ich sympatykami.

       I oto wracamy do Wiktorii z Sosnowca, która, jak podejrzewam, bardzo marzyła, by pojechać do Czaplinka, ale rodzice jej nie pozwolili i w tym momencie przypomina mi się coś sprzed wielu już, bardzo wielu, lat. Ponieważ było to naprawdę dawno temu, nie pamiętam, czy to miało miejsce jeszcze w PRL-u, czy już w nowej Polsce, ale bardzo dobrze pamiętam, że był to czas jeszcze zanim Jerzy Owsiak wpadł na pomysł swojej Orkiestry i nadawany był radiowy program w którym ten sam Owsiak gadał dokładnie tak samo jak dziś, puszczał piosenki i odbierał telefony od młodych słuchaczy. Któregoś dnia zadzwoniła do niego jakaś dziewczynka i poskarżyła się, że chciałaby bardzo pojechać na festiwal w Jarocinie, ale rodzice jej nie pozwalają. I proszę sobie wyobrazić – a ja to pamiętam równie dobrze – Owsiak jej odpowiedział: „Twoi starzy są popierdoleni”...

        Ja zdaję sobie sprawę z tego, że Jerzy Owsiak powszechnie kojarzy się dziś ze swoim hasłem „Róbta co chceta” i to z jego powodu jest przez jednych uwielbiony, a przez innych znienawidzony. Gdy chodzi jednak o mnie, to ja, ile razy go widzę, a już zwłaszcza słyszę, przypominam sobie tamte słowa sprzed lat: „Twoi starzy są popierdoleni”.

         Teraz jednak, kiedy Wiktoria z Sosnowca sprawiła, że wszystkim nam skamieniały serca, by już po chwili szczęśliwie powrócić do życia, myślę sobie, że między tamtym „Twoi starzy są pierdolnięci”, a nieco późniejszym „Róbta co chceta”, ale też i dzisiejszym, ledwie co upieczonym, „Kurwa, jesteście piękni” nie ma zbyt wielkiej różnicy.



sobota, 5 sierpnia 2023

O słonecznikach z turmalinu, czyli Jebać PiS

 

       Im bardziej się starzeję, tym bardziej, co jest zrozumiałe, odczuwam różnego rodzaju fizyczne dokuczliwości, a to z kolei powoduje, że coraz częściej myślę o tym, że nie zaszkodziłoby się sobą jakoś zająć. Wśród rozwiązań jakie mi przychodzą do głowy na pierwsze miejsce wysuwa się masaż, który wprawdzie życia mi nie przedłuży, ale, owszem, może sprawić, że stanę się trochę bardziej ruchliwy.

       Ponieważ jednak poza samą tą refleksją na wiele więcej nie było mnie stać, żyłem jak żyłem, gdy oto któregoś dnia szedłem sobie gdzieś tu w okolicy i zauważyłem bardzo wyraźnie oznaczony punkt pod nazwą Nuga Best i ofertę darmowego masażu pleców i nóg. Ponieważ uznałem, że jest to znana nam dobrze akcja typu "pierwsza godzina za darmo" i okazja wręcz się narzuca, zapisałem się na ów masaż i o oznaczonej porze stawiłem na miejscu. Nie minęło pięć minut jak zorientowałem się, że owo Nuga Best to jakiś koreański przekręt handlujący urządzeniami do masażu, a ja  jestem jedynie starszym panem, który okazł się kompletnym idiotą, a z punktu widzenia firmy Nuga Best posłużył im jako potencjalny klient. Zapytałem więc tej biednej Ukrainki, która tam była zatrudniona, czy będzie jakiś masaż, ona odpowiedziała mi że nie, więc wstałem i wyszedłem.

        Z prezentacji jakiej przez owe pięć minut zdołałem wysłuchać, pamiętam tylko strzępy, natomiast po powrocie do domu, jak najbardziej zajrzałem do Internetu i przede wszystkim dowiedziałem się, że owo Nuga Best operuje w całej Polsce, ma punkty w ponad 20 miastach, i od pewnego czasu bezlitośnie łupi z ostatnich oszczędności panie i panów w moim wieku, którzy byli na tyle samotni i bezradni, by zdać się na dobre serce jakiegoś cwanego Koreańczyka. Proszę spojrzeć, jak wygląda ich oferta, w kształcie praktycznie identycznym w stosunku do tej, jaką mi zaprezentowano w realu. Najpierw hasło przewodnie:

Nuga Medical promuje ludzkie zdrowie dzięki najlepszej technologii i miłości”.

A skoro jest już miłość, to dalej już wszystko leci z górki:

Założyciel firmy wykorzystał wiedzę medyczną Dalekiego Wschodu. Ceramiczny płaszcz, który stanowi podstawowe wyposażenie łóżek i innych akcesoriów bazuje na turmalinie – kamieniu półszlachetnym o znanych i wykorzystywanych na Dalekim Wschodzie od tysięcy lat właściwościach zdrowotnych. Stop, z którego wykonany jest turmalinowy płaszcz ceramiczny łóżka wzbogacony został germanem, elwanem i skałami wulkanicznymi. Powstała w ten sposób ceramika turmalinowa określana jako turmanium (Tourmanium Ceramics).

Turmalin jest głównym jej składnikiem. Ma zdolność emitowania ciepła w podczerwieni, przenoszenia stałego ładunku elektrycznego i tworzenia pola magnetycznego. Turmaliny zawierają: wapń, potas, magnez, mangan, żelazo, krzem, jod, fluor i inne pierwiastki. Ich stosowanie korzystnie wpływa na układ hormonalny, odpornościowy, krwionośny i limfatyczny, poprawia przemianę materii, równoważy układ nerwowy, rozrzedza gęstą krew i stymuluje jej krążenie. German przyspiesza eliminację toksyn i usprawnia metabolizm. Działa przeciwgrzybiczo, przeciwwirusowo, przeciwbakteryjnie i przeciwnowotworowo, stymuluje układ immunologiczny, wpływając korzystnie na naszą odporność na choroby. Elwan to minerał o korzystnym wpływie na skórę, pochłania szkodliwe substancje i metale ciężkie, oczyszcza wodę, zawiera wiele pierwiastków śladowych, jest źródłem promieniowania podczerwonego. Główną zaletą skał wulkanicznych jest zdolność długotrwałego zatrzymywania ciepła. Skały wulkaniczne pomagają też usuwać toksyny z organizmu.

       Siedząc tam na tym krześle przed ekranem monitora w katowickim oddziale firmy Nuga Best, zanim jeszcze wstałem i dałem nogę, pomyślałem sobie, że to jest absolutnie niemożliwe, by znalazła się gdzieś w miarę przytomna osoba, która byłaby w stanie nie dość, że wytrzymać czterdzieści minut tej chorej prezentacji na temat miłości i powszechnej eliminacji chorób na świecie, to jeszcze wydać pieniądze na diabli wiedzą jaki sprzęt do masażu, gdy oto, zaledwie kilka dni później ruszył kolejny, organizowany rok w rok przez Jerzego Owsiaka, festiwal Pol’and’Rock i w Internecie pojawiło się coś takiego:



a chwilę potem film z konkretną już ofertą, na którym przed sceną festiwalu stoją setki, czy tysiące ludzi ze słonecznikami w dłoniach, a ze sceny Jerzy Owsiak wykrzykuje do nich co następuje:

Polska może być krajem pełnym szacunku, gdzie szanujemy się nazwajem, gdzie możemy się przytulić, gdzie mamy dla siebie dobre słowo. Hej, Polsko, to jest właśnie Polska. Cudowna, kolorowa, tolerancyjna, zwariowana. Pełna małych dzieciaków z którymi tu jesteście. Kocham was za to, że wzięliście dzieciaki ze sobą. Niech się uczą jak można w życiu być z innymi. To jest niezwykle ważne, pamiętajcie kochani. Jesień niech będzie nasza, pamiętajcie kochani”.

      Owsiak w swoim znanym nam wszystkim stylu się wydziera, ci co go słuchają, biją brawo i  w pełnym uniesieniu machają tymi słonecznikami i ani im nie przyjdzie do głowy, że za udział  w tym ich ukochanym festiwalu, choć całkowicie darmowym, oni już zapłacili w styczniu tego roku, wykupując to jedno pełne autentycznej miłości serduszko.

       A ja z kolei sobie myślę, że moje refleksje jakie przeżywałem siedząc przez te pięć minut w punkcie firmy Nuga Best i wsłuchując się w słowa na temat turmalinu i jego zdolności do emitowania ciepła w podczerwieni, przenoszenia stałego ładunku elektrycznego i tworzenia pola magnetycznego, były jak kulą w płot. Moje przekonanie, że nie ma człowieka, który by te informacje przeżył tak, by za nie zapłacić realnymi złotówkami, były dowodem mojej fatalnej naiwności. Takich ludzi są jak najbardziej tysiące, a kto wie czy nie miliony. A przekonałem się o tym, oglądając na Twitterze ów krótki filmik, na którym Jerzy Owsiak opowiada tym ludziom ze słonecznikami – tyle że nieco innymi słowami – tak na prawdę o niczym innym jak o turmalinie emitującym ciepło w podczerwieni i przenoszącym stały ładunek elektryczny, a wszystko to w imię powszechnego szczęścia i miłości. A setki zaczadzonych do nieprzytomności ludzi ze słonecznikami w rękach słuchają tych słów z nabożeństwem, od którego kolejny krok prowadzi już tylko do przyjęcia propozycji, by zażyć specjalny eliksir , zasnąć i czekać cierpliwie aż nadleci specjalny pojazd kosmiczny i zabierze ich do krainy wiecznej miłości.

 

 

 

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...