wtorek, 11 kwietnia 2023

Dalajlama, czyli buddyzm z ludzką twarzą

 

      Ja oczywiście mam świadomość, że w ostatnim czasie świat tak dramatycznie przyspieszył, że wiele rzeczy, które jeszcze kilka lat temu mogły u nas wzbudzić choćby zaciekawione uniesienie brwi, dziś stały się całkowicie bez znaczenia, niemniej jednak mam nadzieję, że hasło Dalajlama przynajmniej wśród niektórych z nas sprawi, że jakiś tam dzwonek się odezwie. Dla porządku może jednak przypomnę, że choć dla większości z nas ów Dalajlama od zawsze był jedynie nazwą i symbolem czegoś ważnego choć nie do końca określonego, to gdyby nie Lech Wałęsa, który od czasu do czasu chwalił się, że z tym czymś, jak noblista z noblistą, miał kiedyś okazję się uściskać, to pies z kulawą nogą by o nim nie usłyszał. A zatem, jeśli ktoś zapyta, kto to taki ów Dalajlama, to przynajmniej część z nas zapewne odpowie, że to jakiś taki łysy w pomarańczowym i to tyle wszystkiego.

       Nie wiem zatem, czy fakt, że ledwie co wczoraj przeszła informacja – połączona z odpowiednim filmikiem – że ów Dalajlama podczas rozmowy z napotkanym chłopczykiem wystawił jęzor i poprosił rzeczone dziecko by mu ów język zechciało possać, zrobił na kimkolwiek wrażenie większe niż powszechnie ostatnio debatowana kwestia obrony pedofilii przez Jana Pawła II, natomiast, owszem, sprawa medialnie zaistniała, nawet sam Dalajlama wydał w tej sprawie oświadczenie, a ja mam w związku z tym coś do powiedzenia. Dla porządku jednak odwołam się do Wikipedii i powiem, o kim dziś tu rozmawiamy:

Przedstawiciel szkoły gelug – jednej z czterech największych szkół buddyzmu tybetańskiego. Buddyści tybetańscy uważają Dalajlamę za manifestację bodhisattwy współczucia Awalokiteśwary, który odradza się, aby udostępniać wyzwalające z cierpienia nauki innym czującym istotom”...

      To co dalej jest wprawdzie równie ciekawie, ale ponieważ jednocześnie równie kiepsko przejrzyste, zatrzymam się w tym miejscu, i tylko przypomnę, że mówimy o laureacie Nagrody Nobla, honorowym obywatelu miasta Warszawy, osobistym przyjacielu Lecha Wałęsy, bohaterze polskich elit, no i o kimś, ktoś właśnie poprosił jakieś dziecko, żeby mu possało język.

      W tej sytuacji, nie chwaląc się oczywiście jakoś szczególnie, ale ze świadomością, że nie po raz pierwszy, jeszcze przez laty, zdarzyło mi się zwrócić uwagę na coś, czego nikt inny zauważyć się nie odważył, chciałbym przypomnieć swój dawny już tekst, w którym zauważyłem, że ów Dalajlama, to czysty i oczywisty kretyn, co ów zademonstrował najlepiej jak tylko potrafił w tych właśnie dniach.

 

 

      Pamiętam jak kiedyś ojciec Józef Bocheński opowiadał, że kiedy on słyszy zachwyty nad pięknem oprawy i samą religijnością Prawosławia, to przypomina sobie, jak kiedyś wszedł do cerkwi, a tam kompletnie pijany pop „coś ryczał", a jak on przestawał, to „ryczała cerkiew". To tyle, jeśli idzie o stanowisko ojca Bocheńskiego wobec Cerkwi. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z wszystkich zastrzeżeń, jakie można mieć do tego typu ocen i samego sposobu ich formułowania, niemniej wciąż pamiętam te słowa ojca Bocheńskiego i zawsze wspominam je z uśmiechem, a nie ze złością, czy zawstydzeniem. I to nawet nie dlatego, że sam, jeszcze jako dziecko, w mojej rodzinnej wsi, z rozbawieniem obserwowałem popów, albo śpiących na ławkach, albo jadących pod gazem na rowerach. Z jakiegoś powodu, wydaje mi się, że ja doskonale wiem, o co ojcu Bocheńskiemu chodziło i uważam, że tu szło nie tyle o wytykanie Prawosławiu ich kiepskości, ale pokazanie nam, że naprawdę nie mamy co mieć tu jakichkolwiek kompleksów.

      A więc, jeśli już się mamy czegoś wstydzić, to nie naszego braku tolerancji, ale – wręcz przeciwnie – owych niepotrzebnych kompleksów. W tych dniach, w Polsce przebywa z wizytą niejaki Dalajlama. Szczerze powiem, że ja osobiście nigdy nie rozumiałem atmosfery czci, która jest wokół tego dziwnego człowieka roztaczana, ani nawet nie za bardzo wiem, kto to taki ten Dalajlama. To znaczy, wiem, że jest on przywódcą politycznym, tyle że nie on jeden, prawda? Wiem też, że jest on przywódcą religijnym, ale tu też tak się składa, że nie on jeden. Jest też Dalajlama laureatem Nagrody Nobla, no ale jeśli idzie o ten rodzaj zasług, to ja już bardziej wierzę w jego wybitność na każdym innym polu.

      Wczoraj w telewizji wystąpiła przez chwilę jakaś ostrzyżona na chłopaka kobieta, która z głupkowatym uśmiechem Buddy opowiadała, jak to ona bardzo by pragnęła, żeby Dalajlama choć przez chwilę był łaskaw dotknąć jej dłoni. Ją akurat rozumiem. Jest – jak głosił podpis – buddystką, więc pewnie dla niej taki event to mocna rzecz. Ale cała ta reszta? O co tu chodzi? Ja się pytam, kto to jest Dalajlama? Mam swoje lata i znam parę kultowych imion z tej kolekcji – Maharishi Mahesh Yogi, czy Guru Sri Chinmoy. No ale to były postaci na intelektualną miarę swoich patronów z kręgów kultury pop. Jednak Dalajlama? Czy on może jest jak Ghandi? No może, ale nawet wtedy, to by było chyba trochę zbyt mało, żeby cała Polska dostawała małpiego rozumu, z tego powodu, że on tu przyjechał i coś mówi.

      Ale posłuchajmy, co mówi. Wczoraj i dzisiaj, nawet najbardziej otumanieni tą propagandą, wiedzą, że nie mówi nic, co by warto było nawet nie zapamiętać, ale w ogóle zauważyć. Mnie to osobiście nie dziwi. Choćby z tego względu, że kiedyś dawno, kiedy jeszcze czytałem regularnie „Gazetę Wyborczą”, miałem okazję przeczytać cały długi wywiad Adama Michnika z tym Dalajlamą. I do dziś pamiętam, że byłem rozłożony na łopatki. Bo już wtedy wokół niego panowała atmosfera najdziwniejszego nabożeństwa, a ja czytałem, co on mówi i nie mogłem się nadziwić, że ktoś może być tak okropnie nudny, płytki i nieoryginalny. Przez całą tę rozmowę, Dalajlama robił wrażenie kogoś, kto nie jest w stanie sformułować jednej interesującej myśli. Nawet nie potrafi być po prostu zajmujący. Zupełnie jak jakaś Kasia Cichopek.

      No ale, przyjechał ten Dalajlama i tłumy po prostu oszalały. Tak jakby uznali, że jego charakterystyczny strój wystarczy, żeby go uznać za coś specjalnego. Chociaż pewnie coś jest w tej atmosferze szaleństwa, że oto sam Dalajlama raczył zaszczycić nasz kraj swoją obecnością. Lech Wałęsa urządził sobie imprezę z okazji Nobla. Od kilku miesięcy zapowiadano, jak to przez te dwa dni, Polska stanie się religijnym, kulturalnym i politycznym sercem świata. Jak to na zaproszenie Lecha Wałęsy i premiera Tuska, przyjedzie do nas nie tylko sam prezydent Francji, ale inni najwięksi politycy z całego świata, odbędzie się tu u nas, w Polsce, szczyt na miarę nowej ery, a głupi Kaczor będzie się błąkał gdzieś w Mongolii.

      No i przyszedł ten dzień. I z wielkich tego świata, widzimy jedynie Lecha Wałęsę, Donalda Tuska i Sarkozego. Możliwe więc, że na ich tle, Dalajlama faktycznie lśni.

      Mamy więc obecnie w Polsce atmosferę czegoś epokowego, czegoś szczególnego, czegoś autentycznie wielkiego. Oglądam trochę telewizję i widzę przemawiających ludzi – Wałęsę, tego Dalajlamę, jakiś innych noblistów, z tej długiej egzotycznej listy, którą tu kiedyś nawet miałem przyjemność opublikować. A w fotelach na sali, siedzą panowie politycy i z nabożną czcią chłoną słowa nijakie, puste, szare –                                                                                                                     tylko słowa. I robią mądre miny, marszczą w zachwycie czoła, kiwają mądrze głowami, i wmawiają sobie, że oto biorą udział w czymś, co ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie. No i uśmiechają się ironicznie pod nosem, że ten głupi kartofel tymczasem musi się snuć po świecie zdezelowanym samolotem.

       A troszkę poza tą salą Władysław Frasyniuk apeluje do wszystkich ludzi dobrej woli, żeby już nigdy, przenigdy nie podali ręki Jarosławowi Kaczyńskiemu. To mnie też nie zaskakuje. Dokładnie tak, jak gawędziarski i intelektualny poziom wspomnianego tu Dalajlamy.

       Ja pamiętam, jak jeszcze dawno, dawno temu, jakiś bardzo szlachetny redaktor telewizyjny zapytał Jacka Kuronia, dlaczego podaje rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Kuroń, jako człowiek o wielkim sercu, odparł, że od czasu jak kiedyś, w więzieniu podał rękę oficerowi Gestapo, postanowił, że będzie podawał każdemu. Każdemu, a więc i komuś takiemu, jak Kaczyński.

       Więc, jak widzicie, przygotowania trwały całe lata. Nic nowego.

       Nowe są tylko czasy i ich bohaterowie.

 

No a ja dziś może tylko dodam, że również ten co zawsze Dalajlama, człowiek którego wylizują mali chłopcy.



 

niedziela, 9 kwietnia 2023

Gdy "kulturowe zaplecze" postanowiło wziąć się za Kościól w Polsce

 

      Jako że zarówno temat jak i potrzeba dzisiejszej refleksji tego zdecydowanie wymaga, zamiast zwyczajowego wstępu, wzorem wielkiego Alfreda Hitchcocka zacznę mocno, a potem spróbuję temperaturę stopniowo podnosić. Bardzo proszę, oto okładka świątecznego wydania „Gazety Wyborczej” plus wielkanocne życzenia:




    

      Jak przynajmniej część z nas dostrzegła, gest jaki oni w stosunku do nas wykonali musi budzić zaciekawienie z dwóch powodów. Przede wszystkim, sytuacja w której było nie było Żydzi postanowili wziąć się za nasz Kościół i jako oręża w tej wojnie uznali za stosowne użyć Jezusa Chrystusa, którego 2000 lat temu, w imię Szatana, krew osobiście przelali, jest czymś doprawdy poruszającym. Druga rzecz to ta, że, jak wszyscy wiemy ze świadectwa Ewangelisty, przedstawiony na owej ilustracji Jezus w rzeczywistości ze świątyni wypędzał nie katolickich biskupów, księży i Bogu ducha winnych ministrantów, ale właśnie Żydów, a wśród nich, jak należy przypuszczać, również tych, którzy go po pewnym czasie ukrzyżowali. A to, że redakcja „Wyborczej” postanowiła swoim czytelnikom wcisnąć do ich zakutych łbów, że On ową rózgą potraktował Kościół, o którym zapewnił Piotra, że piekielne bramy Go nie przemogą,  już nie jest zwykłą ciekawostką, ale bezczelnością przebijającą wszystko, czego moglibyśmy się po nich spodziewać.

      Ktoś powie, że może i rzeczywiście owa okładka nie jest zbyt udana, ale zarzucanie „Gazecie Wyborczej”, że nimi kieruje agresywne żydostwo, to już przesada. Owszem, Michnik i może paru jeszcze innych to jak najbardziej Żydzi, no ale już taka Wielowieyska czy Kurski, a kto wie, czy nie większość redakcji, to jak najbardziej Polacy, którzy z żydostwem nie mają nic wspólnego poza tym, że ci im płacą, a zatem oni mają takie samo prawo jak my krytykować to co im się w naszym Kościele nie podoba, nawet jeśli coś im się tu i ówdzie pomyli. Otóż po pierwsze, zostawmy już tego Kurskiego, który ostatnio sam osobiście poinformował, że się właśnie dowiedział, że jest Żydem – swoją drogą, ciekawe, że oni wiedzieli, a on biedaczek nie – ale gdy chodzi o cała resztę, to diabli ich wiedzą. Druga natomiast, i to znacznie poważniejsza, kwestia jest taka, że jest coś takiego jak świadectwo niegdysiejszego Michała Cichego, wieloletniego i jednego z najbardziej wybitnych dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, który swego czasu zrobił karierę książką o zbrodniach jakie rzekomo mieli popełniać żołnierze AK na Żydach, po pewnym czasie przyznał, że owa książka to był błąd, został z „Wyborczej” pod strażą wyprowadzony, po czym udzielił wywiadu wicenaczelnemu ówczesnego „Dziennika”, Cezaremu Michalskiemu [sic!], w którym o środowisku „Gazety Wyborczej”, a przez wiele lat również swoim, powiedział co następuje:

Dla mnie Helena [Łuczywo] jest postacią rangi historycznej, nie można jej porównywać ze współczesnymi postaciami. Ze znanych mi ludzi, którzy w XX wieku żyli w Polsce, mogę ją porównać tylko do Celiny Lubetkin, która była żoną Antka Zukiermana, dowódcy ŻOB. I faktyczną dowódczynią powstania w getcie. Misja Heleny, która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem. To zadanie wykonała w stu procentach. Była komendantką ŻOB w latach 90. Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981, czy że generał Fieldorf był ofiarą mordu sądowego, w którym brała udział sędzia Wolińska. Misją Łuczywo było ratowanie sędzi Wolińskiej i wszystkich, obojętnie jak zapisanych w historii Polaków żydowskiego pochodzenia przed jakimkolwiek nieszczęściem. Także przed naprawdę istniejącym tutaj antysemityzmem”.

       I niech nikt nie sądzi, że Cichy, sam zresztą oczywiście Żyd, dostał cholery na tych co go tak fatalnie upokorzyli i postanowił sie zemścić. Nic podobnego. To co on mówi o Łuczywo, skądinąd, jego zdaniem, faktycznej szefowej owego projektu, to pochwalny hymn. Według Cichego, człowieka, który był w „Gazecie” przez tyle lat przez wzgląd na wielkość Heleny Łuczywo i który odszedł z niej mimo tej wielkości, tak jak, jest słusznie i właściwie. Dlaczego? Bo inaczej po prostu się nie da. Bo „problem polega na tym, że każdy widzi dookoła siebie tyle, ile może. Bardzo istotne jest to, kto się skąd wywodzi, jakie ma doświadczenia i czym nasiąka przy rodzinnych herbatkach i śniadaniach. Nie można mieć pretensji do Heleny Łuczywo, która była córką funkcjonariusza komunistycznej cenzury, Ferdynanda Chabera, że jej punkt odniesienia obejmował to środowisko, z którym miała do czynienia.

      Za Cichym bowiem stoi nie to w co on wierzy, czy co mu się wydaje, czy nawet nie to, co on by bardzo chciał. Za Cichym stoją fakty. On sobie tego nie wymyślił. On tam był, on słuchał co do niego mówią, on tego wszystkiego doświadczał, on to zaakceptował i w końcu z tym wszystkim żył. A skoro żył, to wiedział, a skoro wiedział, to i mówi, a mówił rzeczy porażające: „Ale jak pan [etnicznych kryteriów] nie bierze pod uwagę, to pan nic nie zrozumie. Tak się składa, że ludzie Agory byli w większości pochodzenia żydowskiego. Nie było to ani żadnym przypadkiem, ani żadnym powodem do wstydu. Ale nie można oczekiwać od ludzi z takim backgroundem, że nagle staną się piewcami Narodowych Sił Zbrojnych […]. O tym, kim się jest, decyduje środowisko, w jakim się żyje. Instynktownie przejmujesz pewne zachowania, myśli i sformułowania. Naczelnym pragnieniem każdego człowieka jest, po pierwsze unikanie problemów, a po drugie uzyskanie pochwały od stada swoich szympansów. To bardzo silny mechanizm wzbudzania pozytywnego konformizmu, bez którego umieramy”.

       Rozmowa, której Michał Cichy – dziś wraz ze swoim świadectwem wrzucony przez swoich w odmęty niepamięci – udzielił Michalskiemu ukazała się 21 lutego 2009 roku i z tego co pamiętam, ona została przez ówczesne media całkowicie przemilczana. Może tylko gdzieś tam przez łamy „Wyborczej” przeleciała wiadomośc, że Cichy zwariował i im nawet z szacunku dla ludzkiego nieszczęścia nie wypada go zadręczać polemikami, ale jest tak jak mówię: świadectwo Michała Cichego z punktu widzenia kogoś kto wpatruje się w świąteczną okładkę „Gazety Wyborczej” jest czymś powszechnie kompletnie nieznanym. A pomyśleć tylko, jak byłoby nam wszystkim łatwiej, nawet nie gdyby polskie państwo podjęło decyzję o zamknięciu tego całego geszeftu, jako wymierzonemu w historię i podstawowe interesy polskiego państwa, ale gdyby chociaż większość z nas uzyskała świadomość z czym i z kim mamy do czynienia. Oni wprawdzie i bez tego powoli gniją, ale niestety przez te wszystkie lata zdążyli już zaznaczyć teren i nawet kiedy już odejdą, będzie nam bardzo trudno po nich posprzątać.

 

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...