Jutro i pojutrze
jestem na Targach Historycznych w Warszawie i nie wiem czy jeszcze uda mi się coś
napisać. A zatem już dziś przedstawiam swój felieton z najnowszego wydania „Warszawskiej
Gazety” i do zobaczenia albo jeszcze jutro rano, albo dopiero w poniedziałek.
Wprawdzie od procesu, jaki
Lechowi Wałęsie wytoczył Jarosław Kaczyński upłynęło już dość dużo czasu, jego
echo nie milknie, a ja podejrzewam, że nie umilknie przynajmniej do 6 grudnia kiedy
sędzia Weronika Klawonn nie wyda wyroku nakazujacego Wałęsie Kaczyńskiego
przeprosić. A że tak się stanie, jestem dziś przekonany.
Oczywiście, ponieważ przede
wszystkim znam sytuację, w jakiej znajduje się polskie sądownictwo, a dodatkowo
znam polityczne upodobania wspomnianej sędzi, biorę pod uwagę możliwość, że gdy
dojdzie co do czego, okaże się, że to Jarosław Kaczyński ma przepraszać Wałęsę.
Niemniej, znając przebieg tej rozprawy i kierując się zdrowym, a nie partyjnym
rozsądkiem, uważam, że Klawonn Wałęsę załatwi na czysto.
Czemu więc zajmuje mnie ta
kwestia aż tak, że poświęcam jej osobny felieton? Otóż moim problemem jest to,
że podczas gdy sędzia Klawonn w sposób ewidentny sprawę przeciwko Wałęsie
prowadziła wedle powszechnie przyjętych standardów sztuki sędziowskiej, spotkał
ją z tak zwanej „naszej” strony hejt wręcz niewyobrażalny. I co najgorsze, nie
mam na myśli głosu Internetu, ale jak najbardziej pierwszej ligi prawicowych
mediów, oraz polityki. O co są pretensje? Główna sprowadza się do tego, że
sędzia Klawonn trzymała cały czas stronę Wałęsy i prowadziła rozprawę tak,
jakby to Kaczyński był osobą pozwaną. Gdy jednak chodzi już o konkrety, zarzuty
są zaledwie trzy: po pierwsze, sędzia Klawonn nie ukarała Wałęsy gdy ten
odmówił odpowiedzi na pytania, po drugie, sędzia towarzyszący zapytał
Kaczyńskiego, czy on wciąż bardzo cierpi
z powodu śmierci brata i po trzecie wreszcie, Kaczyński był odpytywany trzy
godziny, podczas gdy Wałęsa zaledwie pół. Poza tym nie ma nic. Zero.
Od dawna twierdzę, że 90%
naszego dramatu w każdym możliwym wymiarze zawdzięczamy naszej ignorancji i
głębokiemu przekonaniu, że ona nam w żaden sposób nie przeszkadza w wyrażaniu
opinii. W tym wypadku mamy do czynienia wręcz z manifestacją tego nieszczęścia.
Otóż po pierwsze, sędzia mogłaby ukarać Wałęsę gdyby on odmówił zeznań jako
świadek, a nie osoba pozwana. Jako pozwany, on może wręcz sądowi powiedzieć,
żeby mu dał święty spokój, bo on jest głupi i nie rozumie co się do niego mówi.
Po drugie, ponieważ proces dotyczył obrazy uczuć, sąd musiał poprosić Kaczyńskiego,
by owe uczucia opisał. Po trzecie ostatecznie, to nie sędzia przez trzy godziny
trzymała na nogach Kaczyńskiego, lecz adwokat Wałęsy.
O co więc chodzi? Mógłbym pomyśleć, że posłowie
Czarnecki i Tarczyński, czy redaktor Jachowicz to prości durnie, jednak za tym
stałoby ewentualnie tylko podejrzenie, że nimi kieruje czyste lizusostwo. Jeśli
bowiem oni sądzą, że Kaczyński się na to weźmie, to muszą być wybitnie głupi. A
zatem pozostaje już tylko metoda. Oni świetnie wiedzą, że Klawonn nie można nic
zarzucić, natomiast zależy im wyłącznie na tym, by robić zwykłe bydło.
Po co? Aaaa… to już jest temat
na osobny felieton.
Jak wspomniałem,
w Warszawie pod Zamkiem trwają Targi Książki Historycznej, na których od kilku
już dobrych lata regularnie spotykam się z Czytelnikami. Zapraszam wszystkich i
tym razem w sobotę i niedzielę od 10 do 18. Siedzę lub stoję na stoisku Kliniki
Języka nr 11