Syn mój wyszukał w Internecie informację, że tygodnik Time Magazine opublikował wyniki jakiegoś bardziej dogłębnego sondażu, zatytułowanego Top Ten of Everything 2010, w którym przedstawia dziesięć najważniejszych wydarzeń w całej kupie wszelakich dziedzin naszego życia. A więc jest dziesięć najpiękniejszych zdjęć, dziesięć największych zbrodni, dziesięć politycznych gaf, a nawet dziesięć wydarzeń, które okazały się wcale nie tak ważne, jak wcześniej prognozowano. Są zatem w tej całej masie zdarzeń i rzeczy ważne i szokujące i straszne i śmieszne i mądre i głupie. Jest nawet filmik, gdzie jakiś reporter-amator filmuje podwójną tęczę, jaka wyrosła na jego niebie i płacze jak dziecko ze szczęścia. Bo prawdopodobnie dotychczas jedynie słyszał, że jest coś takiego jak tęcza, a tu proszę – od razu dwie.
Kiedy dowiedziałem się, że Time ogłosił te wyniki, od razu – i pomyślałem, że to wcale niekoniecznie musi być moją obsesją, ale że u wielu innych osob mogła pojawić się podobna myśl – przyszło mi do głowy, by sprawdzić, czy w jakiejkolwiek z narzucających się kategorii nie znalazła się przypadkiem katastrofa w Smoleńsku. Wydawałoby się, że coś takiego jak śmierć prezydenta i całej politycznej elity dużego europejskiego kraju w katastrofie lotniczej, powinno być zauważone na przykład w kategorii ‘Wydarzenia ze świata’. No ale ponieważ zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że świat traktuje nas tak jak traktuje, brałem pod uwagę, że smoleńska katastrofa może trafić do grupy zdarzeń mniej ważnych, a nawet stosunkowo peryferyjnych. W grę więc wchodziły kategorie takie jak: ‘Wydarzenia niedocenione’, ‘Wydarzenia przecenione’, ‘pasjonujące momenty’, ‘zdjęcia’, czy ‘okładki magazynów’. Kategorię ’10 największych zbrodni’ skromnie odrzuciłem.
Proszę teraz sobie wyobrazić, że katastrofa, jakiej polski samolot uległ 10 kwietnia zeszłego roku w smoleńskiej mgle, katastrofa w której zginął nasz prezydent, jego żona, najważniejsi ministrowie, całe dowództwo polskiego – i natowskiego – wojska, katastrofa otoczona kontekstem tak niecodziennym i wyjątkowym, że trudno znaleźć coś tej wielkości w powojennej historii Europy i świata, zostało przez tygodnik Time całkowicie zlekceważone. Nie okazała się interesująca ani sama tragedia, ani liczba ofiar, ani funkcje, jakie poległe osoby pełniły przed śmiercią, ani nawet jedno choćby zdjęcie z tego wydarzenia. Nie znalazło się także na liście magazynu Time choćby jedno zdjęcie z pogrążonego w żałobie Krakowskiego Przedmieścia, czy z pogrzebu Prezydenta. Nic. Zero. 10 kwietnia 2010 roku i dni które nastąpiły po, w świadomości świata, w którym żyjemy, okazały się nic nie wartym, codziennym podmuchem kapryśnego losu.
Ktoś powie, że może ja sobie za dużo wyobrażam. Może każdego roku w świecie dzieją się dziesiątki rzeczy co najmniej tak samo istotnych dla przyszłości tego świata, jak katastrofa smoleńska, i nikt przecież nie zgłasza tu swoich pretensji. Bo wie, że nie wszystko co wzrusza nas, musi też wzruszać innych. No ale w tej sytuacji, popatrzmy na to, co się znalazło w głównej interesującej nas kategorii, a więc w „Wydarzeniach ze świata roku 2010”. Na pierwszym miejscu jest trzęsienie ziemi w Haiti. Dobra. Rozumiem. Dalej idą przecieki z Wiki. No dobra, niech będzie. Powodzie w Pakistanie. Górnicy z Chile. Skoro tak, zgoda. Ale mistrzostwa w piłce nożnej? Jakieś czerwone koszule w Tajlandii? Wojna narkotykowa w Meksyku? Kryzys finansowy w Europie? To wszystko jest ważniejsze od tego naszego biednego Smoleńska? Rozumiem, że tak. Tylko że to właśnie o to mi chodzi.
A może Time uznał, że śmierć polskiego prezydenta w być może zbrodniczym zamachu znajdzie się wśród najbardziej niedocenionych wydarzeń 2010 roku? Ależ skąd! Tam jest nawet gaz łupkowy, tyle że w Ameryce. Nie tu. No to w takim razie, może ktoś uznał, że tyle było zamieszania wokół tego Smoleńska, a tu pudło? I umieścił nas w części poświęconej największym bzdurom? Też nie. I myślę sobie, że może i dobrze, bo gdyby reporterzy magazynu Time uznali, że smoleńska mgła była większym głupstwem od ślubu córki byłego prezydenta Clintona, lub mniejszą bzdurą od szaleństwa na punkcie Justina Biebera, to już chyba byłoby lepiej, żeby nam powiedziano prosto w oczy i oficjalnie, że Polska to niemiecka prowincja i złożono nam w tej sprawie szczere gratulacje.
Patrzę na tę piękną, przygotowaną przez Time Magazine stronę, czytam o tych najróżniejszych wydarzeniach, od czasu do czasu mój syn zawoła mnie, żeby mi pokazać jakiś film, ilustrujący któreś z nich, taki jak ta podwójna tęcza i czuję się, jakbym dostał w łeb. I przypominam sobie, jak kiedyś dawno, dawno temu, kiedy jeszcze Lech Kaczyński żył i prowadził dla nas, tak dzielnie jak tylko potrafił, swoją politykę zagraniczną, tak by Polska była krajem szanowanym i traktowanym z powagą, wielu z nas rozumiało, że świat jest tak zbudowany, że wszystkie miejsca są już dawno pozajmowane. Że takie kraje jak Polska, Węgry, Czechy, Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina, Bułgaria, Rumunia, Gruzja – ale także nawet i Szwecja, Dania, czy Grecja – z punktu widzenia tego świata mają bardzo ograniczone prawa, żeby się o cokolwiek dopominać. A zatem, jedyne co możemy zrobić – ale też coś co na pewno powinniśmy robić – to pokazywać światu, że nawet jak mamy tak mało do powiedzenia globalnie, to nie ma powodu, żeby nami gardzić. Że mamy swoją dumę, swoją historię i swoje własne plany. Ale również, że możemy robić coś jeszcze: walczyć mianowicie o to, by jako największe z tych państw, o niezwykłej historii i o niepodważalnych zasługach dla dziejów tego miejsca, stać się przynajmniej liderem właśnie tu, na miejscu. A jeśli nawet i nie liderem, to przynajmniej ważnym, środkowoeuropejskim krajem, a nie wycieraczką dla francuskich i niemieckich butów. Po prostu.
Tymczasem miesiące, które minęły od smoleńskiej katastrofy, udowodniły nam dwie rzeczy. Że świat się naszą tragedią w ogóle nie przejął i że polskie władze zrobiły dokładnie wszystko, żeby temu światu pokazać, że postąpił jak najbardziej słusznie, i że gardzi nami jak najbardziej zrozumiale. Że jesteśmy tego świata pokornymi sługami i ta rola jest nam miła i prosimy o jeszcze. Oczywiście, podejmując najróżniejsze kroki, by jednak nasza krzywda została doceniona, przynajmniej my mieliśmy nadzieje, że może to wszystko jest jedynie kwestią czasu. Że jeśli tylko nasz krzyk będzie wystarczająco głośny, świat go jakoś usłyszy. Dziś, kiedy patrzę na wyniki tej zabawy, jaką dla całego świata zorganizował tygodnik Time, widzę, że nie ma już o czym mówić. To już koniec. Globalny porządek jest taki, że decyzje zapadają na poziomie oficjalnym i dopóki nie wybuchnie rewolucja, tak jak ostatnio w północnej Afryce, głosem społeczeństw nie przejmie się nikt. A kiedy ów oficjalny poziom jest opanowany przez zdrajców i gangsterów, dopóki pieniądze są zabezpieczone, wszystko się bezpiecznie utrzyma.
A zatem przed nami tylko rewolucja. Jest taka szansa, ze odbędzie się ona już za pół roku w sposób spokojny, demokratyczny, w powszechnych wyborach. Jeśli jednak nie, obawiam się, że będzie się musiała polać krew. I wtedy może się zdarzyć wszystko. A jedno na pewno. Świat usłyszy. Wtedy usłyszy. Może nawet trafimy do pierwszej dziesiątki czołowych międzynarodowych wydarzeń. Zaraz za Egiptem i Libią. A kto wie, czy również jakieś fajne zdjęcie nie trafi na pierwsze miejsce kategorii „Najlepsze zdjęcie”. Już je sobie wyobrażam. I choćby z tego względu mam apel do tych, co wiedzą. Nie majstrujcie przy tych wyborach. Tak będzie dla was lepiej. Choćby właśnie przez wzgląd na to zdjęcie.