poniedziałek, 30 stycznia 2023

Wygraliśmy z sepsą, czyli gdy każdy grzech znaczy więcej niż głupia stówa

 

      No i minęła owa kolejna niedziela, którą próbowałem odpowiednio scharakteryzować we wczorajszej notce, a ja, mimo że, jak tyle już razy wcześniej, byłem mocno pewien, że wszystko co miałem i mogę jeszcze mieć do powiedzenia, już powiedziałem, staję tu znowu i nie mogę się powstrzymać przed wypowiedzeniem jeszcze paru zdań.

      Otóż poszliśmy wczoraj, jak zawsze w niedzielne przedpołudnie do kościoła, jak zawsze od lat w styczniu przy samym wejściu natknęliśmy się na grupkę dzieci z puszkami WOŚP, a ja, jak zawsze przy tej okazji, wzruszyłem ramionami i pomyślałem sobie, że oni wszyscy wciąż i niezmiennie, przy całej swojej nienawiści do Kościoła, doskonale wiedzą, że nigdzie tak jak tu nie trafią na prawdziwie złotą żyłę. I oto nagle, kiedy już po kazaniu pan kościelny ruszył z tacą, uświadomiłem sobie, po raz pierwszy w życiu, że za pomysłem, by nie tylko organizować ów event w niedzielę i by dzieci z tymi puszkami wysyłać pod kościoły, stoi coś znacznie większego i bardziej przemyślanego, niż prosta obserwacja, że tam akurat jest dużo wrażliwych ludzi, któzy zawsze są gotowi by okazać serce tu i tam. Nagle sobie uświadomiłem, że podczas gdy owszem tam jest większy ruch, to ruch ten jest generowany przede wszystkim przez osoby, które wychodząc z domu wzięły ze sobą 2, 5, 10, a może i 20 złotych z tą myślą że je wrzucą do koszyka, i że jest nadzwyczaj prawdopodobne, że wiele z tych osób, emocjonalnie sterroryzowanych przez te dzieci, pozbędzie się owych pieniędzy jeszcze przed wejściem do kościoła, na zasadzie: „Oj tam! Dziś jest ten szczególny dzień, te dzieci tak tu marzną, najwyżej za tydzień wrzucę więcej”. A w ten sposób, najlepiej jak tylko można zrealizuje się pojawiające się ostatnio bardzo często wezwanie: „Nie daję pedofilom w sutannach, daję na Owsiaka”. Pomyślałem o tym i zdałem sobie sprawę też z tego, że mało rzeczy jest bardziej oczywistych niż to, że taki to musiał od początku być plan: zwinąć pieniądze z tacy.

       Ale pojawiła się jeszcze jedna kwestia. Otóż, jak się okazało, akurat na tę wczorajszą niedzielę, Kościół ogłosił dzień pomocy dla osób trędowatych, w związku z czym nasz ksiądz na zakończenie Mszy ogłosił dodatkową zbiórkę, a ja w tym momencie pomyślałem, że wielu z nas, jeśli miało jeszcze jakieś drobne po uzupełnieniu puszek WOŚP-u, to wrzuciło je na tradycyjną tacę, a na trędowatych już raczej nie starczyło. A wszystko przez fakt, że od początku swojego istnienia Orkiestra trąbi, i to trąbi głównie przed kościołami, przed i po Mszy Świętej.

        Żona moja twierdzi, że niepotrzebnie węszę spiski, bo pomysł by obstawiać kościoły jest tak pozbawiony wszelkiej ideologii i tak biznesowo oczywisty, że nie ma sensu tu grzebać, ale jest jeszcze moja dziś już bardzo dorosła córka, która w pewnym sensie poparła opinię swojej mamy, ale z drugiej mocno potwierdziła ów aspekt biznesowy dzieląc się ze mną swoim wspomnieniem z czasów, gdy jeszcze była uczennicą gimanazjum. Otóż przypomina ona sobie, że był jeden moment w jej życiu, gdy ona autentycznie rozważała ewentualność wzięcia udziału w owej akcji, ten jeden jedyny raz, gdy w któryś „powośpowy” poniedziałek jej koledzy i koleżanki z klasy licytowali się wzajemnie, ile to złotych przez tę niedzielę zebrali do tych puszek, a pewien kolega nawet zaprezentował wszystkim cały banknot stuzłotowy, który mu wrzucił „jakiś idiota”. I to wtedy właśnie, moje biedne i naiwne dziecko, jak się dziś przyznało - przez szczęśliwie tylko krótką chwilę - pomyślało, że skoro to takie proste, to ona by też tak chciała.

       Opowiedziała mi moja córka ową historię, a ja w tym momencie sobie przypomniałem, że przecież i ja przed wielu laty pracowałem przez jeden rok w pewnym osiedlowym gimnazjum i tam również w ów styczniowy poniedziałek dzieci te nie potrafiły się zająć nauką, bo ich całe życie kręciło się wokół przerzucania z kupki na kupkę rozłożonych na szkolnych ławkach banknotów.

       No a my jesteśmy po kolejnym już wydaniu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, z historycznie prawdopodobnie absolutnie rekordowym wynikiem, a ja sobie myślę, że nawet jeśli sam Jerzy Owsiak jest zbyt głupi, by swego czasu sobie te niedziele pod kościołami przeliczyć na konkretne wyniki, to dzieci, które nie muszą przecież udawać, że są tak strasznie przejęte losem swoich koleżanek  kolegów cierpiących w szpitalach, że są gotowe zarwać cały, często bardzo mroźny, dzień dla tej jakiejś dobroczynności, z pewnością potrafią kalkulować, zwłaszcza gdy każdy dodatkowy grosz jest na wagę złota, a starsi koledzy mają już swoje doświadczenie.

      Na koniec jeszcze jedna refleksja, związana już bezpośrednio z tym, o czym pisałem wczoraj. Otóż kiedy Jerzy Owsiak dopiero startował ze swoim projektem, a nawet wtedy gdy moje dziecko chodziło do gimnazjum, a ja pracowałem w owej osiedlowej szkole, wpływy ze zbiórek ulicznych mogły faktycznie znaczyć wiele. Dziś, jak mam prawo sądzić, zdecydowana większość pieniędzy, a być może niemal całość, które wpływają na konto rodziny Owsiaków nie pochodzi z owych zbiórek, ale ze wspomnianej przez mnie wczoraj ogólnopolskiej ekspansji po bankach, supermarketach, czy innych biznesach. Tym samym więc, jest bardzo prawdopodobne, że te dzieci, które widzieliśmy wczoraj na ulicach, jak stoją ze swoimi puszkami, dziś już całkiem legalnie mogą wygrzebywać te pieniądzę do swoich kieszeni, a sam Jerzy Owsiak zaliczy ów proceder jako drobny koszt działalności, z przeznaczeniem na tak zwany popularnie pijar, również skierowany pod adresem swojego głównego patrona, czyli TegoKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji. 

 


      

niedziela, 29 stycznia 2023

Czy papież Franciszek wspiera Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy?

       Po raz kolejny wkroczyliśmy w doroczne obchody Narodowego Dnia Jałmużny, a ja, mimo że obiecywałem tu już parokrotnie, że z tą hucpą definitywnie kończę, nie potrafię się już dłużej powstrzymywać, bo zjawisko na które zwróciłem uwagę już parę lat temu zaczyna się bardzo niebezpiecznie rozkręcać. Mam tu na myśli to, że Jerzy Owsiak nie dość, że do realizowania swojego planu nie używa już jedynie pojedynczych instytucji oraz biznesów, ale stopniowo, rok za rokiem, zawłaszcza kolejne elementy polskiego państwa, to jeszcze robi to w sposób tak agresywny, że drugiej stronie nie pozostawia praktycznie żadnego innego wyboru, jak się przyłączyć. Mało tego. Budując tę swoją piramidę wymuszonej dobroczynności, powoli tworzy sytuację, gdzie ci którzy tworzą kolejne poziomy owej piramidy zaczynają się angażować wbrew swojej woli, ale wręcz wiedzy. Niedawno znalazłem w Sieci informację, że grupa Play od każdego zapłaconego przez abonentów rachunku automatycznie przeznacza złotówkę na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, a w tej sytuacji ja sam nie mogę już mieć pewności, że płacąc czy to abonament Orange, czy to NC+, czy to wreszcie opłacając miesięczny czynsz za mieszkanie, nie jestem zmuszany do okazywania swojego „wielkiego serducha”. A dla tych w miarę jeszcze przytomnych jest też oferta: każdy z nas który dokonuje zakupów na Allegro już wpierwszej chwili otrzymuje propozycję, by część swojej wpłaty przeznaczyć na WOŚP; każdy z nas któremu się przydarzyło założyć konto w M-Banku jest w momencie wejścia na swoje konto zachęcany do kliknięcia w owsiakowe serduszko, by przekazać mu to czy tamto. A ja nie mogę już nawet wiedzieć, czy kiedy robię zakupy w Lidlu, Żabce, Stokrotce, czy choćby na okolicznym placu targowym, to przez decyzję tej czy innej osoby, na przykład jeden procent z mojego rachunku nie zostaje automatycznie przekazany na konto fundacji Jerzego Owsiaka. Widząc co się dzieje, jak to zło opanowało całą przestrzeń publiczną, nie mogę się nie obawiać, że już za parę lat, każdy z nas w ten czy inny sposób będzie musiał owo „serducho” okazać.

       Ostatnio prawicowa część Internetu przeklęła na wieczne czasy naszą wybitną tenisitkę Igę Świątek za to, że nie dość że przekazała na owsiakową orkiestrę jedną ze swoich zwycięskich rakiet, to jeszcze pozwoliła sobie zapozować do zdjęcia z pierwszym szatanem. Nie wiem jakie ma poglądy na świat i życie Iga Swiątek poza tym, że tak jak dziś my wszyscy, a razem z nami najgorsza nędza tej ziemi, stoi twardo za Ukrainą przeciwko Rosji. Wiem natomiast, że jeśli dojdzie do sytuacji, że ktoś o jej pozycji zostanie zauważony przez ludzi Jerzego Owsiaka z wiemy wszyscy jaką propozycją, on nie ma żadnej możliwości, by powiedzieć, że nie ma czasu, a tym bardziej że nie popiera, bo wystarczy jedna chwila, by światowe – nie polskie, ale światowe media – tego kogoś zniszczyły.  

        Kiedy obserwuję atmosferę, jaka się wytworzyła wokół dorocznej celebracji wymuszonej jałmużny, uważam że moje obawy są uzasadnione, a im bardziej są one uzasadnione, to ja tym bardziej sobie nie życzę, by moje „serducho”, które i bez łaskawego udziału Jerzego Owsiaka uważam za wielkie, sztucznie nadmuchiwać, w dodatku wśród zgiełku trąb, bębnów i dzwonków, oraz wrzasku wynajętej nagonki. Nie życzę sobie brać udziału w owym biznesowym przedsięwzięciu, które uważam za czyste, perfidnie zaplanowane, oraz czynione z pełną premedytacją zło, którego sama już nazwa „Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy” stanowi oczywiste szyderstwo ze znanych przecież powszechnie słów Jezusa: „Strzeżcie się, abyście waszej jałmużny nie czynili przed ludźmi dlatego, byście przez nich byli widziani; inaczej nie macie zapłaty u waszego Ojca, który jest w niebiosach. Dlatego, gdybyś czynił jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak to czynią obłudnicy w bóżnicach i na ulicach, aby byli chwaleni przez ludzi; zaprawdę powiadam wam, odbierają swoją zapłatę”.

         Zaznaczyłem oczywiście odpowiednio, że powyższe słowa Chrystusa są powszechnie znane, ale to też prowadzi nas do wymiaru religijnego całej tej sprawy. Otóż wielu z nas zastanawia się, dlaczego w sprawie owego bluźnierstwa jakim niewątpliwie jest Wielka Orkiestra Swiątecznej Pomocy, głosu nie zabrał jeszcze instytucjonalny Kościół. A ja w dodatku ciekawy jestem, jak to się stało że bezpośrednio do papieża Franciszka nie uderzyli katolicy związani z grupą Polonia Christiana i nie zażądali od niego by wypowiedział się w sprawie jak nakazał Jezus – tak tak, nie nie. Otóż oni pewnie nie zrobili tego jeszcze dlatego, bo wiedzą że sprawa jest dziś czysto polityczna, a Kościół do polityki się z zasady nie wtrąca. Oni oczywiście również wiedzą, że polityczną jest też kwestia wojny na Ukrainie, no ale są już przez powszechną proapagandę tak ogłupieni, że tu akurat nie panują nad odruchami i się plują. Ja natomiast mam do opowiedzenia jeszcze jedną historię.

        Oto zaledwie wczoraj została wypieprzona z państwowej telewizji ich stała korespondentka Magdalena Wolińska Riedy, bo napisała na Twitterze, że Polacy wyssali nienawiść z mlekiem matki i nie chcą zrozumieć, że Niemcy i Rosjanie to ludzie od wieków tacy sami jak my, tyle że zagubieni. Wszyscy dziś się zastanawiamy, czemu Riedi, w końcu osoba o pewnej ustalonej pozycji, postanowiła się aż tak skompromitować, a ja sobie myślę, że ona, słuchając papieża Franciszka jak tak strasznie dyskretnie – i jakże słusznie –  wypowiada się na temat agresji Rosjan na Ukrainę, postanowiła, że pokaże światu, że jest bardziej papieska niż papież. A jej nieszczęście polegało na tym, że nie zdała sobie sprawy z tego, że papież Franciszek to Kościół, którego bramy piekielne nie przemogą, a ona jest zaledwie żoną jednego z papieskich gwardzistów.

        Do czego zmierzam? Nadeszła kolejna niedziela, kiedy Szatan w świetle kamer i reflektorów wyszydza święte słowa Jezusa w kwestii jałmużny, i w ogóle działalności dobroczynnej, a my się zastanawiamy, czemu wreszcie na to bluźnierstwo nie zareaguje instytucjonalny kościół. Otóż reagujemy my, a tu – pozostając przy kwestii jakże symbolicznego wybryku dziennikarki TVP Info, Magdaleny Wolińskiej Riedi – powinniśmy zrozumieć, że to nieszczęście z jakim musimy żyć od tylu już lat, to jest sprawa tej ziemi i nie ma co liczyć na to, że choćby polski episkopat potępi to zło, bo to jest juz tylko polityka. A ja, wracając w tym jakże pobocznym wątku do Magdaleny Wolińskiej Riedi, chciałbym zauważyć, że całe jej nieszczęście polega na tym, że zamiast pozostać przy polityce, postanowił pokazać jaka jest uduchowiona i jak ona bardzo duże rozumie.

          A sprawa, z naszego punktu widzenia, jest taka prosta: Rosjanie to zło, Niemcy to zło, Jerzy Owsiak i jego Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to zło, ale jeśli już to chcemy ogłaszać, to trzymajmy się swoich ograniczeń i nie próbujmy wchodzić w rolę, która nie została nam przeznaczona. Biedna Magdalena Wolińska Redi na moment o tym przykazaniu zapomniała i już po niej. A taka była ładna.



 

sobota, 28 stycznia 2023

Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie...

 

      Proszę mi pozwolić, że dziś, tak jak to już parę razy wcześniej bywało – mimo że wydawałoby się, że jest całkiem odwrotnie – zacznę od końca. Otóż przed wielu już laty, ale już jak najbardziej w naszym Nowym Wspaniałym Świecie, rozmawiałem z pewnym znajomym, który cały niemal okres  swojej zawodowej kariery poświęcił na pracę w branży bankowej, i powiedział mi on, że nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak wielu z owych staruszków, których mijam codziennie na ulicy, sądząc że to jest dokładnie ta sama bieda co cała reszta, na swoich kontach bankowych trzymają grube miliony. Informacja ta oczywiście, pozostawiła mnie z rozdziawioną buzią, nie wyłowując jednak większych refleksji, no bo skąd? Jednak już niedługo potem media zaczęły informować o osobach, które jako swój sposób na życie wybrały tak zwane „oszustwa na wnuczka”, czy nieco poóźniej już „na policjanta”, i w ten sposób byłem w stanie niejako potwierdzić, że mój znajomy mówił prawdę i że faktycznie wiele z tych osób które mijamy na ulicy, a kto wie, czy nawet nie siedzimy obok nich na Mszy Swiętej w kościele, nie podejrzewając, że są oni w jakikolwiek sposób inni od nas, mają majątki o jakich my możemy jedynie marzyć. No i wreszcie przyszedł czas gdy wybuchła niesławna afera Amber Gold i nie było dnia byśmy nie otrzymali szansy by w tych czy innych mediach mediach wsłuchać się w żale dokładnie tych samych staruszków, którzy tym razem nie zostali oskubani z życiowych oszczędności, tym razem już jednak nie w ramach metody „na policjanta”, czy „na wnuczka”, ale „na Tuska”. Właśnie tak: na Tuska.

      I to był moment, kedy nagle sobie uświadomiłem, kim są owi staruszkowie, którzy wedle relacji mojego znajomego trzymają na swoich bankowych kontach grube miliony. To są dokładnie ci sami ludzie, którzy przekazali na rzecz Amber Gold swoje złoto i dziś nagle się zorientowali, że chyba jednak znacznie lepiej by zrobili, gdyby ten swój majątek ulokowali w PKO BP, czy choćby w Skokach. A zatem co to za ciekawi państwo, o których tu rozmawiamy? Otóż tak: moim zdaniem, to są albo starzy esbecy, albo wdowy, które ich przeżyły, albo ich dzieci, albo diabli wiedzą kto taki, ale z całą pewnością ci, którzy z jednej strony zebrali ów majątek, a z drugiej, postanowili go zainwestować tam gdzie wszystko wskazywało na to, że jest napewniej i najbezpieczniej. A więc w projekt, który otrzymał najwyższe gwarancje. Od kogo? Wszyscy wiemy.

       I tym sposobem, skoro odpowiedni wstęp mam nadzieję odpowiednio wybrzmiał, przejdźmy do czasów jak najbardziej współczesnych. Rozmawiałem niedawno z pewnym swoim znajomym, zatrudnionym w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych na stanowisku kogoś kto administruje resortowymi mieszkaniami jeszcze z czasów PRL-u i opowiedział mi on nadzwyczaj ciekawą historię. Otóż zdecydowana większość tych mieszkań jest wynajmowania, podczas gdy ich faktycznie właściciele, a więc byli funkcjonariusze, mieszkają w wypasionych willach, zapisanych na ich żony czy dzieci, prowadzą wypasione życie, tyle że raz na jakiś czas muszą podjechać swoimi wypasionymi terenowymi toyotami pod ten czy inny blok i porozmawiać z moim znajomym na temat pękniętej rury, czy zatkanego kibla. No i oczywiście – bo to są najczęsciej bardzo sympatyczni i chętni do pogawędek starsi państwo – pogadać o tym jak to rząd PiS-u pozbawił ich środków do życia, sprowadzając ich emeryturę z 11 tys. do 2,5, i oni teraz musza wynajmować swoje miejszkania, by jakoś przeżyć.

      Oto, jak wielu z nas wie, Donald Tusk spotkał się niedawno ze swoimi sympatykami w Siedlcach i w pewnym momencie na scenę wyszedł pewien „pan Jan” i przedstawiwszy się jako były esbek, zapytał Donalda Tuska, czy on, jako przyszły premier zadba o to, by przywrócić dawną sprawiedliwość, i jemu oraz jego kolegom z resortu zrekompenować straty wynikłe z polityki Prawa i Sprawiedliwości. Donald Tusk natychmiast zapewnił esbeka, że oczywiście, jak najbardziej i bez najmniejszych wątpliwości, esbek z kolegami nagrodzili Tuska brawami, a ja piszę dziś ten tekst ponieważ męczy mnie jedno tylko pytanie: po ciężką cholerę ów esbek tam przyszedł i pozwolił sobie na tego rodzaju coming-out? Przecież on z całą pewnością wie doskonale, że gdy chodzi o interesy jego i towarzystwa jakie on tam reprezentuje, nie ma nikogo kto by tak jak Donald Tusk gwarantował im jakieś tam bezpieczeństwo. Tu jednak pojawia się pewien problem: otóż nie ma pewności, czy Donald Tusk o owych zobowiązaniach pamięta. Oglądałem w telewizji owego esbeka i nie mogłem nie zauważyć, że wokół niego siedziała cała kupa jego kolegów z resortu. Jak to mówi znany bon mot, to było widać, słuchać i czuć. I ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że oni dziś prowadzą życie na tyle wygodne, by nie musieć zarywać dnia by pojawiać się na organizowanych przez Donalda Tuska eventach i prosić go by ten, kiedy już pokona PiS, przywrócił im dawne emerytury. A zatem, w moim głębokim przekonaniu, wspomniany esbek – dziś już, dzięki wolnym mediom, wiadomo że to człowiek o nazwisku Jan Orzyłowski z Siedlec – wraz ze swoimi kolegami przyszedł tam tylko po to, by uprzedzić Donalda Tuska, że jeśli on przez te dziewięć czy dziesięć miesięcy jakie mu pozostały do Sądu Ostatecznego nawali, to może stracić poparcie bardzo znacznej części swojego naturalnego elektoratu. I to będzie koniec.

       Donald Tusk przekaz zrozumiał. Brawo!



wtorek, 24 stycznia 2023

Kronika zapowiedzianej śmierci

 

      Nie chcę się chwalić, ale opierając się na bardzo pobieżnej kwerendzie, nie mogę nie zauważyć, że Radosław Sikorski na tym blogu od samego początku jego istnienia zajmuje miejsce honorowe, ciesząc się niemal czterdziestoma unikalnymi notkami, a diabeł jeden wie, ile razy on tu został wspomniany ot tak, przy okazji. Czemu uważam ów wynik za swój sukces? Otóż z tej prostej przyczyny, że jeśli dziś cała Polska zastanawia się, czy fakt że Sikorski robi to co  robi, mówi co mówi, i zachowuje się jak zachowuje, stanowi wynik jego alkoholizmu, uzależnienia od narkotyków, czy którejś z wielu opisanych w naukowych czasopismach chorób psychicznych, to wiem, że ja akurat zawsze trzymałem się przekonania, że Sikorski to człowiek, jak najbardziej przytomny, i choć cwany tak jak większość osób odbywających dziś wyroki w nie tylko polskich więzieniach, to zwyczajnie intelektualnie wybitnie ograniczony, a więc, jak to niektórzy z nas lubią określać – głupi.

      Przyznaję, że jest jedna rzecz, której, gdy chodzi o Radka Sikorskiego, nie rozgryzłem. Nie mam bladego pojęcia jak to się stało, że jakoś tam przecież ustawiona żydowska rodzina robiąca jakąś tam karierę w Stanach Zjednoczonych zdecydowała się wydać swoją jedyną córkę za Polaka, katolika i konserwatystę, w dodatku bez grosza przy duszy. Tego akurat nie wiem i nie podejrzewam, bym się miał tego zanim odejdę z tego świata dowiedzieć. Wiem natomiast, że gdy chodzi o samego Sikorskiego, kariera jaką ten przez lata realizował nie jest wynikiem ani jego osobistych zasług, czy talentów, ale wyłącznie wcześniej wspomnianego cwaniactwa. Ale wiem też, że podobnie jak w przypadku owych sukcesów, które są wynikiem wyłącznie jego cwaniactwa, tak samo dzisiejszy upadek, który ja dziś tu zapowiadam, a którego różnego rodzaju zapowiedzi mamy okazję akurat od pewnego czasu to tu to tam obserwować, jest wynikiem jego całkowitej bezbronności. Radosław Sikorski – wierzę w to głęboko – nie jest ani pijakiem, ani narkomanem, ani wariatem w klasycznym tego słowa rozumieniu. W moim rozumieniu, Sikorski jest człowiekiem do tego stopnia głupim, że korzystając ze swojego cwaniactwa zapędził sie tak głęboko, że nagle nawet on musiał zauważyć, że dalej jest już tylko ściana i gdziekolwiek się obróci zobaczy wyłącznie śmierć. Właśnie tak – śmierć.

      I nie chodzi mi o to, że on zobaczył kogoś, kto czyha na niego z kawałkiem sznura, czy nie daj Boże, jak śp. prezydent Adamowicz, kolejnego wariata z nożem. Nie, on prawdopodobnie zrozumiał, że jeśli nagle coś się jakimś cudem nagle nie zmieni, to jemu nie pozostanie nic innego jak tę całą tak wydawałoby się fantastycznie przygotowaną przygodę zakończyć jednym ponurym gestem. I oto ledwie co wczoraj, Radosław Sikorski udzielił wywiadu Radiu Zet – swoją drogą ciekawy jestem, czy to że oni go tam wciąż zapraszają i zachęcają do gadania, nie stanowi też części jakiegoś bardzo perfidnego planu – podczas którego wyraził przekonanie, że w momencie gdy Rosja zaatakowała militarnie Ukrainę, rząd Prawa i Sprawiedliwości uznał, że oto otworzyła się szansa zrobienia z Putinem odpowiedniego dealu i w ten sposób odzyskania utraconego po II Wojnie Światowej Lwowa i pozostałych zagrabionych przez tak zwany „wiatr dziejów” terenów i przyczajony, oczekiwał cierpliwie rozwoju sytuacji. Tak dokładnie wyraził się Radosław Sikorski w wypowiedzi dla Radia Zet i dziś wielu z nas się zastanawia, czy kiedy on rozmawiał z red. Rymanowskim, to był pijany, czy pod wpływem narkotyków, czy rzecz się ma tak, że jest on zwyczajnie psychicznie chory.

       A ja uważam, że problem jest zupełnie inny. Sikorski jest tak przytomny jak nie był nigdy w swoim nędznym życiu. On wie, że koniec zbliża się bardzo szybkimi krokami, i znikąd ratunku. Sikorski musi wiedzieć znacznie lepiej niż każdy z nas, co on takiego za sobą ciągnie, co w pierwszym zamierzeniu miało mu dać władzę, fortunę i miejsce w historii, a ostatecznie oznacza dramatyczny upadek. On to wie i stąd te jego występy, do których go w dodatku zachęcają ludzie żli i podstępni.

       A ja nagle sobie pomyśłałem, że jeśli ta skromna notka zechce stanowić zapowiedź śmierci, to wówczas wszystko będzie na swoim miejscu.



sobota, 14 stycznia 2023

O wyrzucaniu pieniędzy w błoto

 

      Od dłuższego czasu staram się tu unikać tematów, które i bez mojego łaskawego udziału dobrze sobie radzą w publicznej przestrzeni, a już zwłaszcza takich które dotyczą wystąpień osób, o których istnieniu wolałbym nigdy nawet nie wiedzieć. Stało się jednak ostatnio coś, czego zingnorować nie mogłem, a co szczęśliwie zainspirowało mnie do rozważań odpowiednio poważniejszych. By jednak właściwie zacząć dzisiejsze refleksje, muszę przedstawić ich głównego bohatera.

      Nie wiem, czy znają Państwo nazwisko Filiks. Magdalena Filiks. Jeśli nie, to owa Filiks jest jednym z ponad stu posłów Platformy Obywatelskiej, o której pies z kulawą nogą nigdy by nie słyszał, gdyby nie fakt, że to ona właśnie swego czasu oddała swoje dzieci pod opiekę pewnemu działaczowi Platformy, a przy okazji swojemu znajomemu, który zamiast się owymi dziećmi opiekować, na zmianę albo je gwałcił, albo faszerował narkotykami, za co aktualnie odsiaduje jakiś tam wyrok. Jak mówię, gdyby nie owo niefortunne zdarzenie, w które najpierw została Filiks uwikłana, a następnie, zgodnie z polityką swojej partii robiła wszystko, by to co się stało nie ujrzało światła dziennego, o Filiks choćby pies z kulawą nogą by nie usłyszał, a co dopiero ktoś taki jak ja. No ale usłyszałem i postanowiłem się ową wybitną, jak się okazuje, działaczką zainteresować. Znalazłem zatem jej profil na Twitterze, sprawdziłem jej jak najbardziej partyjnie poprawną aktywność, przy czym nie mogłem nie zauważyć, że jeśli po ujawnieniu nieszczęścia, jakie spotkało ją i jej rodzinę, on na dobrych kilka dni praktycznie zamilkła, to tylko po to, by po ogarnięciu sprawy zaktywizować się w sposób wręcz zaskakujący. Dziś częstotliwość, z jaką Filiks się publicznie udziela, a jednocześnie agresywność owych wystąpień, są iście porażające.

       I oto parę dni temu, zamieściła ona na wspomnianym Twitterze zdjęcie przyłapanej podczas spaceru Janiny Goss, dobrej znajomej Jarosława Kaczyńskiego, a jednocześnie świeżo mianowanego członka zarządu Orlenu, i dodała do tego obrazka wręcz wulgarnie złośliwy komentarz dotyczący wieku pani Goss, na co ja zasugerowałem Filiks, by może zamiast się popisywać swoim chamstwem, zajęła się swoimi dziećmi, gdyż te, pozostawione bez opieki, mogą znów wpaść z łapy jakiegoś zboczeńca. Proszę więc teraz sobie wyobrazić, że na ową życzliwą radę, posłanka Filiks zareagowała taką złością, że zapowiedziała skierowanie „sprawy” do obsługującej ją kancelarii, by się dalej mną już zajęły odpowiednie służby.

       I tu, proszę sobie wyobrazić, pojawiło się coś jeszcze ciekawszego. Oto tweet posłanki Filiks polubił wspomniany przez nią prawnik, niejaki Bartek Piotrowski tu z Katowic, przedstawiający się na wspomnianym Twitterze informacją „JEŻECH ZE ŚLŌNSKA” i dopiskiem „#PADisBAD”, plus informacja dodatkowa Adwokat, Europejczyk, Polak, Ślązak. Członek Naczelnej Rady Adwokackiej”, co, jak rozumiem z jednej strony stanowi wyraźną polityczną deklarację, ale przede wszystkim oczywiste przyłączenie się do gróżb Filiks.

       W swojej internetowej karierze, przed wystąpienieniem Filiks i jej prawnika, podobne groźby spotkały mnie dwukrotnie. Pierwszy raz jeszcze w dawnych czasach Salonu24, kiedy to krakowski dziennikarz Jerzy Skoczylas zażądał ode mnie przesłania mu swoich osobistych danych w celu umożliwienia mu złożenia pozwu za nazwanie go „bucem”, co podobno w Krakowie jest przyjmowane bardzo źle, a drugi raz ze strony organizatorów satanistycznego festiwalu Unsound, z tym że ci dodatkowo jeszcze, całkowicie pozaprawnie, zażyczyli sobie bym na konto jakiejś fundacji, jak się okazuje, imienia ks. Józefa Tischnera wpłacił 12 tys. złotych. Filiks z mecenasem Bartkiem to już trzeci tego rodzaju wybryk, a ja się już tylko zastanawiam, co tymi ludźmi kieruje, poza oczywistym obłąkaniem.

        I oto, wczoraj właśnie, dzień po groźbach Filiks, portal i.pl przekazał informację o wpłatach jakich politycy Platformy Obywatelskiej i ich rodziny dokonywali na fundusz wyborczy swojej partii. Bardzo proszę najpierw rzucić okiem na fundusz senacki:

Rekordzistami, jeśli chodzi o wysokość darowizny na Fundusz Wyborczy, jest Marek Plura oraz Jolanta Hibner – oboje uiścili na rzecz Funduszu Wyborczego Platformy Obywatelskiej w 2019 roku po 56 tysięcy 250 złotych. Drugi pod względem hojności okazał się być Jacek Bury, który na cele kampanijne podarował 47 tysięcy złotych. Trzecie miejsce na podium zajmuje Kazimierz Ujazdowski, który we własnym imieniu wpłacił na rzecz Funduszu 43 tysiące złotych. Wpłatami równymi lub przekraczającymi 30 tysięcy złotych mogą pochwalić się Artur Dunin, Andrzej Kobiak i Tomasz Grodzki, którzy wpłacili kolejno 35 500, 35 000 i 30 000 złotych”.

        A teraz Sejm:

Jagna Marczułajtis-Walczak, 8 wpłat w sumie na 56 250 złotych, okręg 14 (Nowy Sącz); 1 miejsce na liście,

Dariusz Rosati – 1 wpłata na 56 250 złotych; okręg 19 (Warszawa); 3 miejsce na liście;

Krystyna Skowrońska - 4 wpłaty, w sumie na 56 000 złotych, okręg 23 (Rzeszów), 3 miejsce na liście;

Adam Cyrański – 1 wpłata na 56 000 złotych, okręg 33 (Kielce); 2 miejsce na liście;

Bogusław Sonik – 2 wpłaty w sumie na 55 000 złotych, okręg 8 (Kraków); 8 miejsce na liście;

Jacek Protas – 5 wpłat, w sumie na 53 450 złotych, okręg 34 (Elbląg); 1 miejsce na liście;

Rafał Grupiński – 3 wpłaty, w sumie na 50 000 złotych, okręg 39 (Poznań); 2 miejsce na liście;

Jan Grabiec- 2 wpłaty w sumie na 50 000 złotych; okręg 20 (Warszawa II); 1 miejsce na liście.

Roman Kosecki - 13 tys. zł

Zbigniew Niemczycki - 20 tys. zł

      Ja zdaję sobie sprawę, że wśród czytelników tego bloga jest wiele osób, u których suma 20 tys. czy nawet 50 tys. nie wywołuje żadnych emocji, z mojego punktu widzenia jest to jest jednak coś. Popatrzmy więc na rodziny owych darczyńców. Jak oni sobie poradzili z nieprzekraczaniem przepisowych 56 250 tys. zł.:

Wśród darczyńców Funduszu próżno szukać Krzysztofa Brejzy, ale już Dorota Brejza z Inowrocławia (okręg wyborczy senatora) zasiliła Fundusz Platformy Obywatelskiej dwiema wpłatami opiewającymi w sumie na 55 tysięcy złotych. Podobnie rzecz się ma z senatorem Marcinem Bosackim z okręgu poznańskiego. Chociaż sam znajduje się na liście darczyńców Platformy Obywatelskiej (zasilił partię trzema wpłatami na kwotę w sumie 18 750 złotych), figuruje tam również Katarzyna Bosacka, która w celach kampanijnych przekazała Platformie w sumie 56 250 złotych.

Poseł Sławomir Piechota, startujący w wyborach parlamentarnych do Sejmu w 2019 roku z 4 miejsca na liście w okręgu wrocławskim, również nie wpłacił nic na Fundusz Wyborczy pod własnym imieniem. Natomiast na Fundusz Wyborczy 42 800 złotych w czterech rzutach wpłaciła Elżbieta Piechota z Wrocławia, która według danych z KRS związana była z przedsiębiorstwem Impel. Jak czytamy w biogramie posła Piechoty w portalu mamprawowiedziec.pl, w latach 2002 – 2004 pracował jako dyrektor departamentu prawnego w przedsiębiorstwie Impel.

Kolejnym takim przypadkiem jest Michał Krawczyk z Lublina. Chociaż sam nie wpłacił nic na Fundusz Wyborczy PO, to już Stanisław Krawczyk z Lublina uiścił w trzech wpłatach w sumie 43 500 złotych na rzecz kampanii wyborczej. Zgodnie z danymi w BIP, Stanisław Krawczyk jest ojcem posła Krawczyka.

Jednym z posłów, którego duże zaangażowanie finansowe nie budzi żadnych wątpliwości, jest Dariusz Rosati. Fundusz Wyborczy Platformy Obywatelskiej wspomógł szczodrą darowizną w jednorazowej kwocie 56 250 złotych. W jego ślady poszła Teresa Rosati, znana projektantka mody, wysupławszy na cele wyborcze analogiczną kwotę, uiszczoną w dwóch wpłatach. Polityczny front Platformy Obywatelskiej wsparł również Marcin Rosati, który zasilił budżet wyborczy kwotą 40 tysięcy złotych.

Jacek Bury, który we własnym imieniu dokonał hojnej darowizny, nie pozostał bez wsparcia Urszuli Bury, która Fundusz Wyborczy dotowała kwotą 43 500 złotych. W sumie ich udział w finansowy w Funduszu wyniósł 90 tysięcy złotych.

Również Jarosław Wałęsa, syn byłego prezydenta Lecha Wałęsy, mógł liczyć na wsparcie rodziny. Kandydat do Sejmu w okręgu 25 (Gdańsk), startujący z 2 miejsca na liście, wpłacił na rzecz Funduszu Wyborczego 40 000 złotych. Danuta Wałęsa dorzuciła się do zbiórki kwotą 45 000 złotych, a Lech Wałęsa, wpłacił na cele kampanijne 30 000 złotych.

Poseł Małgorzata Janyska, „jedynka” w okręgu 38, który obejmował Piłę, na Fundusz Wyborczy nie wpłaciła nic, ale już Andrzej i Maria Janyscy z położonego nieopodal Piły Czarnkowa przeznaczyli na kampanię po 20 i 29 tysięcy złotych.

W ten sposób kilka osób o nazwisku Arłukowicz zasiliło budżet wyborczy w sumie 130 tysiącami złotych. Danuta Arłukowicz, uiściła na ten cel 45 000 złotych. Edyta – 55 000 złotych. Zygmunt Arłukowicz dofinansował wyborcze przedsięwzięcia kwotą 30 000 złotych. Sam Bartosz Arłukowicz nie figuruje na liście darczyńców.

Była premier, a dziś europoseł Ewa Kopacz przeznaczyła na Fundusz Wyborczy 18 000 złotych. Z kolei Katarzyna Kopacz-Petranyuk, była bardziej szczodra: na cele wyborcze wpłaciła 40 tysięcy złotych.

Próżno szukać na liście darczyńców europoseł Elżbiety Łukacijewskiej. Szukając pod tym nazwiskiem można jednak znaleźć informację, że Grzegorz Łukacijewski, zasilił Fundusz Wyborczy kwotą 50 tysięcy złotych, a Gabriela – sumą 20 tysięcy.

Kolejny z europosłów, Jan Olbrycht, również wykazał się szczodrością. Na rzecz Funduszu Wyborczego wpłacił 56 000 złotych. Chociaż o życiu prywatnym europosła trudno znaleźć jakiekolwiek informacje, zastanawia zbieżność nazwisk na liście darczyńców: Anna Olbrycht wpłaciła na rzecz Funduszu 20 000 złotych, a Katarzyna Olbrycht – 30 000 złotych.

Radosław Sikorski również wsparł finansowo starania Platformy Obywatelskiej w wyborach w 2019 roku. Ze swojej strony uiścił 56 000 złotych na rzecz Funduszu Wyborczego. Jego syn Alexander zasilił budżet wyborczy 30 000 złotych. Zastanawia zbieżność nazwisk - na liście obok nich figuruje jeszcze Magdalena Sikorska, która dorzuciła się do przedsięwzięcia datkiem w postaci 20 000 złotych.

Pozostali trzej europosłowie – Jerzy Buzek, Andrzej Halicki i Tomasz Frankowski – dokonywali wpłat we własnym imieniu. Jerzy Buzek w dwóch wpłatach przeznaczył na cele kampanijne w sumie 56 250 złotych. Tomasz Frankowski, niegdyś legendarny napastnik i czterokrotny król strzelców polskiej ekstraklasy, a dziś czynny polityk, na Fundusz Wyborczy wpłacił 50 tysięcy złotych. Andrzej Halicki ograniczył się do darowizny w postaci 12 000 złotych.

      Zdaję sobie sprawę, że zwłaszcza ten ostatni zestaw był być może trudny do zniesienia, jestem jednak jednocześnie przekonany, że on się tu pojawił z pożytkiem dla dobra wspólnego, a poza tym tworzy mi on znakomity wręcz epilog dla dzisiejszych wynurzeń. Otóż, w moim osobistym odczuciu, nic tak dobrze jak owa, skromna tak naprawdę na tle tego wszystkiego co nas dziś dręczy, informacja wyjaśnia nam sens całego nieszczęścia, które nas tak osobiście dotyka, a tu też mam na myśli rodzinne przypadki posłanki Filiks, które nagle stają się całkowicie pozbawione znaczenia. Wszystko bowiem wskazuje na to, że za owym szaleństwem nie stoi nic innego jak tylko pieniądz, który gdy się kończy, albo gdy pojawiają się pierwsze wskazówki, że koniec już za progiem, staje się całym sensem życia, a jeśli owego sensu zabraknie, to pozostaje już tylko owa pamiętna gałąź.

       Gdy piszę ten tekst jest piętnaście minut po północy, a więc mój jak najbardziej naturalny czas. Nie zaglądam oczywiście na Twittera, a zatem też nie wiem, co słychać u pani poseł Filiks, ani też u mecenasa Piotrowskiego, którzy jeszcze wczoraj o tej porze byli jak najbardziej na nogach. Wiem natomiast, że i ona i on mają w głowie wyłącznie jedną myśl: co zrobić by przeżyć, zwłaszcza w sytuacji gdy, jak wiele na to wskazuje, lepiej już nie będzie. Zbyt wiele bowiem zostało zainwestowane w projekt, który tak niefortunnie wydał im się interesujący, by teraz iść spokojnie spać.



 

 

 

 

 

  

środa, 11 stycznia 2023

Za co świat liberalnej demokracji pokochał papieża Benedykta XVI?

 

      Zmarł papież Benedykt XVI i, pomijając powszechny i całkowicie naturalny, spowodowany tym odejściem smutek, oraz towarzyszące mu modlitwy, komentarze odnośnie owego zdarzenia koncentrują się na jednej tylko kwestii: który z tych dwóch, Benedykt czy Franciszek był większym skurwysynem. I tu znów, pomijając antyklerykalny mainstream, gdzie wspólny przekaz głosi, że, podobnie jak cały Kościół, jeden i drugi to jedna i ta sama zaraza, którą należy wyrzucić poza nawias cywilizowanego świata, doszło do intelektualnego sporu między tymi co uważają, że wraz z odejściem Jana Pawła II i Benedykta XVI zakończył się najczarniejszy okres w historii Kościoła, Kościoła zamkniętego, nieludzkiego i zepsutego do szpiku kości, a tymi drugimi, którzy twierdzą, że, owszem, nastąpił koniec, ale na rzecz upadku, którego zwiastunem, w ich pojęciu, jest nie kto inny jak papież Franciszek. A ja dziś, jako że w pełni zgadzam się ze słowami najświętszej pamięci Benedykta, który stwierdził, że największe zło płynie od nas samych i że „ataki na papieża i na Kościół nie pochodzą tylko z zewnątrz, ale cierpienia Kościoła pochodzą z jego wnętrza, z grzechu, który jest w Kościele”, chciałbym się zająć przede wszystkim tymi, co odejście Benedykta XVI postanowili wykorzystać do ostatecznego rozprawienia się z Franciszkiem.

        Czytam wypowiedzi koncesjonowanych z każdej możliwej strony specjalistów od Kościoła i ścieżek po których prowadzi Go Pan, i z jednej strony nie mogę pojąć, jak można dojść do tego momentu opętania, by nawet przy tej szczególnej okazji nie dać chwili spokoju Franiszkowi, a z drugiej, jak straszne musi być owo opętanie, by przypuścić ów atak nie niezależnie od pogrzebu Benedykta, ale właśnie w bezpośrednim z nim związku. W pierwszej kolejności, nie mamy bladego pojęcia co do przyczyn pamiętnego ustąpienia Benedykta. Oficjalne wyjaśnienie, przekazane nam przez samego Papieża, jest takie że jego zdrowie było tak słabe, że się zwyczajnie nie czuł na siłach, by dalej kierować Kościołem. Parę dni temu w telewizji rozmawiano z księdzem, bliskim przyjacielem Ojca Świętego, który opowiadał jak już pod koniec jego urzędowania, spotkał się z nim, a ten go nie poznał, co by mogło świadczyć, że oficjalny komunikat był prawdziwy. Cała reszta, to już wyłącznie medialne plotki, związane głównie czy to z tym, że Papież wziął na siebie odpowiedzialność za dramatyczne zepsucie Kościoła, czy też z tym że owo zepsucie jest tak wielkie, że go przeraziło i zwyczajnie zdezerterował, przekazując ów urząd komuś takiemy, jak Franciszek, a więc jednemu z Gangu, ewentualnie że to sam Gang go zmusił do odejścia. A więc nie wiemy nic poza tą kupą idiotyzmów, których słuchać nie powinniśmy, ale nie możemy się powstrzmać, by wciąż nastawiać ucha.

       Ale nie wiemy jeszcze czegoś. Otóż nie jesteśmy nawet zbliżyć się do prawdy na temat relacji między papieżem Franciszkiem, a Benedyktem, nie mamy najmniejszego pojęcia, jak Benedykt widział to co się dzieje w Kościele i wokół niego samego, i nigdy się nie dowiemy, dlaczego uroczystości pogrzebowe Benedykta wyglądały tak a nie inaczej, a tym bardziej czy za ową oprawą stało coś więcej niż jego osobiste życzenie, czy może osobiste życzenie Franciszka, a skoro tak, to jakie on miał podstawy do takiej a nie innej ocenny sytuacji. Jedyne co możemy moim zdaniem zrobić, to siedzieć cicho i się nie wtrącać w to co w ogóle nie należy do nas. Tymczasem zamiast tego, część z nas doznała niewyobrażalnego wręcz ożywienia i toczy dyskusje, których jedynym, jak rozumiem celem, jest podważanie autorytetu jedynego papieża jakiego ma Kościół, a więc Franciszka, i żadnemu z tych nieszczęśników nie przyjdzie do głowy, że jeśli oni dopną swego, to jedyne co im pozostanie to już tylko zwrócić się o ratunek do Lutra.

       Skąd ta w moim odczuciu kompletnie obłąkana niechęć do Franciszka, nie mam pojęcia. I nie chodzi mi o to, że dla mnie akurat, czym dłużej go słucham i obserwuję, on tym bardziej jest dla mnie jak Jezus. Czym dłużej go mam przed oczyma, tym bardziej jestem pewien, że gdyby zamiast niego stał Jezus, to mówiłby to samo i – uwaga, uwaga – prowokowałby dokładnie te same pretensje. Weźmy choćby kwestię stosunku Franciszka do tego co się dzieje dziś na Ukrainie i reakcji świata na ową wojnę. Pisałem w jednym z ostatnich tu tekstów o moim zadziwieniu tym jak to wspomniany świat, praktycznie z dnia na dzień, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, najzwyczajniej świecie, nie dość że się zainteresował Ukrainą, to jeszcze na jej punkcie autentycznie oszalał. Z dnia na dzień. Oglądałem niedawno na youtubie wielki koncert zespołu Okean Elzy z roku 2018 na stadionie w Kijowie, gdzie 70-tysięczny tłum zgotował światu zupełnie bezprecedensowe widowisko pod hasłami „Wolność dla Ukrainy”, „Precz z rosyjską okupacją”, czy wreszcie oczywiście słynnym dziś już na całym świecie „Gierojom sława”. Widzę ten niebiesko-żółty tłum, to morze patriotycznego uniesienia, pochłaniam wszystkimi zmysłami muzyczne widowisko, ktore bije na głowę największe koncerty największych gwiazd światowego rocka i bardzo bym chciał wiedzieć, jak to się działo, że ledwie cztery lata temu ci z nas, którzy dziś tak naciskają na Franciszka, żeby potępił tak jak my Rosję za jej agresję i tak jak my wsparł naszych braci Ukraińców, nawet jeśli słyszeli (a może właszcza ci, co słyszeli) o tym, że wschodnia Ukraina znajduje sie pod brutalną rosyjską okupacją, byli zajęci swoimi sprawami, a ukraińskie losy mieli głęboko w nosie. No i jak to się dzieje, że oni dziś prezentują tak wielkie moralne wzburzenie postawą Franciszka.

        Napisałem, że w ostatnich miesiącach, im dłużej obserwuję Franciszka, tym bardziej go kocham i tym częściej myślę sobie, że on jest jak Jezus. Jednocześnie jednak nie mogę nie zauważyć, że i tak już powszechna do niego niechęć rozszerza się coraz bardziej, i to do tego stopnia, że zwłaszcza od czasu gdy na Ukrainie toczy się wojna, jego nienawidzą już nie tylko ultra-konserwatywni katolicy, oskarżając go o chodzenie na pasku nowej liberalnej demokracji, czy wręcz najbardziej zboczonego lewactwa, ale sami przedstawiciele jednych i drugich, tym razem ruszając z pretensjami o faktyczne wspieranie moskiewskiej cerkwi przeciwko wolnej Ukrainie. Proszę zwrócić uwagę, co na temat Franciszka mówi dziś owo lewactwo, oblepione ni stąd ni z owąd od góry do dołu narodowymi barwami Ukrainy oraz karykaturami Putina z hitlerowskim ząbkiem. Jakiej ono dostaje cholery, gdy po raz kolejny Franciszek nie zechciał wysłuchac ich apeli i  nadal pozostaje wciąż tak oburzająco niejednoznaczny.

        A ja się zastanawiam, jak by na owe żądania zareagował Jezus, gdyby w dzisiejszej sytuacji oni wszyscy zgłosiliby się do Niego właśnie i z błyskiem w oku zapytali: „Co powiesz, Nauczycielu, na to co Putin wyprawia Ukrainą? Co powiesz, Nauczycielu, Cyrylowi, który ową wojnę wspiera moralnie? Czy wezwiesz wreszcie Putina, by sie opamiętał?” Otóż ja nie przypominam sobie jednego przypadku, by na tego typu prośby Jezus zareagował z jednoznacznością taką jakiej zwłaszcza uczeni Żydzi od niego oczekiwali. Owszem, o ile dobrze pamiętam, Jezus bardzo chętnie i prezyzyjnie udzielał odpowiedzi na pytania typu: „Co mam czynić?” „Jak mam żyć?” „Jak mogę uzyskać zbawienie?”, natomiast nigdy nie dał się wciągnąć w oczywiste prowokacje, czy choćby czyjeś choćby najbardziej uczciwe interesy. Tymczasem, jak widzę, ci tutaj stają przed Franciszkiem i krzyczą: „Czy powiesz coś wreszcie na temat tej zbrodni?”, a kiedy on ze smutkiem spuszcza głowę i mówi: „Trwa trzecia wojna światowa zglobalizowanego świata, więc módlcie się o pokój, żyjcie Ewangelią, proście Boga o miłosierdzie dla nas wszystkich?”, ci wszyscy wrażliwcy jak jasna cholera zaczynają tupać nogami i wrzeszczeć: „A co z Putinem? Pójdzie do piekła?”.

        Pochowaliśmy papieża Benedykta XVI, a ja się obawiam, że owo żądanie „Santo subito!”, jakie poznaliśmy po śmierci Jana Pawła II, nie było nawet w połowie tak głośne, jak to które będziemy słyszeć dziś, no i tym razem ono głównie będzie pochodziło z gardeł tych co na swoich tęczowych sztandarach mają starannie wykaligrafowane gwiazdki w liczbie osiem.



     

środa, 4 stycznia 2023

Gdy Państwo podnosi się z fotela

 

       Muszę przyznać bez bicia, że tegoroczny Sylwester Marzeń nie dość że mnie zainteresował jak żaden inny Sylwester taki czy inny, który udało mi się zapamiętać, to w dodatku był to jedyny sylwestrowy koncert jaki w ogóle obejrzałem. A stało się tak wbrew pozorom ani nie dlatego, że nie wystąpiła na nim gwiazda niegdysiejszych Spice Girls Mel C., ani też przez to, że wystąpiło słynne Black Eyed Peas, ale wyłącznie dzięki temu, że przy tej akurat okazji byłem świadkiem tego, czym jest potęga Państwa w konfrontacji z owego Państwa nieprzyjaciółmi. Wielu z nas pewnie pamięta, w jaki sposób wspomniane siły próbowały – ale też próbują od wielu już lat – zneutralizować propagandowy sens wspomnianego przedsięwzięcia. Niemal w tej samej chwili, gdy Telewizja Polska tryumfalnie ogłosiła przyjazd do Zakopanego brytyjskiej gwiazdki, nastąpiła natychmiastowa kontrakcja środowisk związanych z ideologią LGBTQ, a przy okazji agendy tworzącej nad nią swój polityczny parasol i już po chwili można było ogłosić, że faszystowska Polska nie może liczyć na to, że demokratyczny świat pozostanie głuchy na to co tu się każdego dnia wyprawia.

      Oczywiście skuteczność tego ataku zrobiła na mnie pewne wrażenie, ale w tej samej chwili poczułem niemal pewność, że polskie państwo nie pozostawi tej sprawy bez rozstrzygnięcia i pokaże, że z pewnych rzeczy zrezgnować nie może i że tam gdzie trzeba potrafi utrzymać kontrolę. I wtedy właśnie uznano, że skoro z Mel C. się nie udało, to odpowiednie budżety trzeba będzie jednak zwiększyć i sprowadzić kogoś, przy kim nawet całe, świeżo reaktywowane Spice Girls, nie robiłoby wrażenia. I w ten sposób na scenie w Zakopanem pojawiło się Black Eyed Peas. Z dnia na dzień. Ot tak!

        Nie znam ani jednej piosenki zespołu Spice Girls, a tym bardziej nie wiedziałem nawet że taka Mel C. w ogóle jeszcze się estradowo udziela; nie znam też ani jednej piosenki zespołu Black Eyed Peas, ale przede wszystkim moja córka zna wiele z nich na pamięć, a ja z kolei mam świadomość, że ów zespół to jest dziś absolutny top muzyki popularnej. Ale przy okazji wiem coś jeszcze, i ta świadomość mnie trzyma od paru dni, a mianowicie to, że gdyby Sylwestrowi Marzeń groził jakikolwiek kryzys, to Telewizja Polska, a więc tak naprawdę polskie państwo, byłoby w stanie sprowadzić do Zakopanego nawet Roda Stewarta, Paula McCartneya, czy Harry’ego Stylesa. Gdyby trzeba było. Dlaczego tak? Otóż z tej prostej przyczyny, że Państwo, które ma swoje priorytety i nad tymi priorytetami utrzymuje kontrolę, w sytuacji kryzysu, jeśłi ulegnie agresji, to wyłącznie ściśle militarnej, i to też nie pierwszej lepszej.

        Ale to nie wszystko. Oto wystąpił na zakopiańskiej scenie zespół Black Eyed Peas – i to nie tak,  że wystąpił, wsiadł w helikopter i odjechał w nieznane, ale został na owej scenie do północy – i zademonstrował jak tylko mógł najwyraźniej, że Polska nie jest ani krajem faszystowskim, ani homofobicznym, ani nawet zwyczajnie nietolerancyjnym. A Polskie Państwo zrobiło wszystko, by z owej sceny słowo „miłość” wybrzmiało głośniej i częściej niż podczas niesławnego expose Donalda Tuska z roku 2007. I proszę zwrócić uwagę na fakt, że podczas tej demonstracji ani nie spalono choćby jednego samochodu, ani nie wybito jednej szyby wystawowej, ani na scenę nie wpadła jakaś banda pomyleńców, by się przykleić do tych desek. Zero. Pozostała wyłącznie polska tolerancja, polska otwartość, no i przede wszystkim „miłość, miłość w Zakopanem, polewamy się szampanem”. I wściekłość. Nieprzytomna wręcz wściekłość z jednej strony tych, którzy zrozumieli, że nie są w stanie pokonać rządu Prawa i Sprawiedliwości – specjalnie nie używam nazwy Zjednoczonej Prawicy, bo czegoś takiego nie ma i nigdy nie było – przy pomocy dotychczas tak świetnie im służącego popu, a z drugiej tych tak zwanych „naszych”, którzy po raz kolejny się przekonali, że wszelkie marzenia o odebraniu władzy Jarosławowi Kaczyńskiemu mogą sobie wsadzić sobie w nos.

      (A już całkiem na marginesie, nie sądzą Państwo, że tak naprawdę posłowie Ziobro, Kowalski, czy Warchoł zdecydowanie bardziej woleliby podczas zabawy sylwestrowej słuchać piosenek „Kryzysowa narzeczona”, „Nie płacz Ewka”, czy „Szklana pogoda”?)

      No ale lećmy dalej. Otóż wiele już razy wcześniej miałem tu okazję – niestety dramatycznie nieskutecznie – zwrócić uwagę na pewną, dla mnie wręcz historyczną, wypowiedź prof. Pawła Śpiewaka, jakiej ten jeszcze w roku 2011 udzielił Robertowi Mazurkowi, a w niej taki oto fragment:

Jeśli PO wygra jesienne wybory, to ma wszystko: parlament, rząd, prezydenta, swój Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich, wkrótce IPN. Ma telewizje, radia, swoje media. Będą mieli pod kontrolą wszystko, łącznie ze sportem. [...] Ja się tego nie boję, bo nie bardzo wierzę w despotyczne skłonności PO. Pocieszam się, że to byłby raczej miękki reżim. Dziennikarze będą się bali mocniej zaatakować Platformę, niezależni eksperci nie będą się tak wyrywać do krytykowania rządu, sędziowie będą brali pod uwagę to co powie prezydent Komorowski. Wszyscy będą wiedzieć, że z nimi trzeba się liczyć.[…] Ale będzie to wszystko jakieś miękkie, da się to przeżyć”.

        Po raz kolejny wspominam tamte słowa, próbuję je odnieść do tego z czym mamy do czynienia dziś i widzę, że mimo iż minął już siódmy rok, jak wspomniany „mięki reżim” odszedł w siną dal, nie zmieniło się wiele. Oni nadal, pomijając formalną władzę, mają pod kontrolą niemal wszystko: telewizje, radia, różnego rodzaju papierowe i elektroniczne media, wielu dziennikarzy nadal boi się atakować Platformę, większość tzw. „niezależnych ekspertów” nadal nie wyrywa się do krytykowania przedstawicieli owego „miękiego reżimu”, sędziowie nadal biorą mocno pod uwagę, jakie zdanie w różnych kwestiach ma choćby i Bronisław Komorowski i wciąż wystarczy się rozejrzeć, by zobaczyć tłumy tych, którzy uważają, że „trzeba się liczyć”. I nie łudźmy się. Parlament, rząd i prezydent to coś co można zlikwidować w jeden dzień, wysyłając choćby tego czy owego w podróż podstawionym samolotem. To co się bowiem bowiem liczy, to siła realna, a tę, jak się okazuje, można uzyskać tylko z trzech, za to skumulowanych w jedno, źródeł, a mianowicie państwowej telewizji, państwowych służb i społecznego poparcia. Platforma Obywatelska, w roku swego upadku miała dużo więcej niż jej było potrzebne i ostatecznie zabrakło jej tylko jednego: społecznego poparcia. Dziś Prawo i Sprawiedliwość nie ma ani sądów, ani większości mediów, ani uniwersytetów, ani znacznej części kultury popularnej, natomiast to co kluczowe dla odparcia wszelkich możliwych ataków jak najbardziej zachowuje, a mianowicie jedno wielkie medium, służby, no i bardzo wysokie społeczne poparcie, o które niezmiennie dba i które wzmacnia jak tylko może, i to mimo kiedyś pandemii, dziś wojny za wschodnią granicą i bezprecedensowych nieprzerwanych ataków ze strony moskiewskiej, berlińskiej, brukselskiej i – last but not least – wewnętrznej agentury.

        Pamiętam rok 2007, kiedy służby właśnie wraz z mediami, o których, jednych i drugich, czystość i lojalność ówczesny rząd nie potrafił zadbać, doprowadziły do upadku rządu Prawa i Sprawiedliwości, cieszącego się, o czym już naprawdę wielu z nas zapomniało, dość bezpieczną społeczną popularnością. Pamiętam też przy tym jak wyglądały wówczas panoszące się po handlowych galeriach kioski z różnego rodzaju gadżetami wyposażonymi w hasła typu „kaczy fuhrer”, „radio ma ryja”, „Borubar na prezydenta”, czy – a owszem – „Giertych do wora”; pamiętam książkę z rysunkami Andrzeja Mleczki, gdzie najbardziej dowcipny obrazek przedstawiał limuzynę z prezydentem Kaczyńskim holującą za sobą budkę z napisem toi-toi; pamiętam menela zwanego Hubert H. i jego turnee po wszystkich telewizjach, gdzie mógł do woli opowiadać o tym jak go pisowskie państwo chciało zniszczyć. Ale pamiętam też owe przedwczesne wybory roku 2007, gdzie przy pomocy miejscowych i niemieckich służb Leszek Balcerowicz, pod hasłem „Zabierz babci dowód”, uruchomił wielki propagandowy geszeft i zaledwie w ciągu miesiąca wśród najmłodszych wyborców zorganizował około czteromilionowy ruch, który doprowadził do upadku rządów prawa i sprawiedliwości i wpuścił na scenę Donalda Tuska, Ewę Kopacz, Bronisława Komorowskiego i całe to ludzkie ścierwo, które odważny profesor Śpiewak nazwał po latach „miękim reżimem”.

        I znów – oni wciąż zachowują pełnię władzy na ogromnej części politycznej, medialnej, ale i kulturowej sceny, jednak to co im nie daje żadnej szansy w starciu z dobrze zarządzanym państwem to fakt, że nie mają kontroli nad służbami, publicznymi mediami, w tym przede wszystkim TVP i społeczeństwem, którym owo państwo skutecznie się zaopiekowało i któremu ono zaufało. Dziś, jak słyszę, Jarosław Kaczyński traktuje jako priorytet doprowadzenie do tego, by w nadchodzących wyborach wzięła udział jak największa, rekordowa liczba głosujących. Osobiście nie wiem, jak to można osiągnąć, ale jeśli uda się powtórzyć owe 4 miliony głosów z roku 2007, to uważam, że PiS, nawet bez łaskawej pomocy Ziobry, Kukiza i kogo tam jeszcze, może wejść w dziewiąty rok swoich rządów z większością konstytucyjną, a my będziemy sobie siedzieć z założonym rękoma i oglądać spektakl przy którym finałowa scena popularnego filmu „Marsjanie atakują” to bajka dla małych dzieci. 


 

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...