Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maja Narbutt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maja Narbutt. Pokaż wszystkie posty

sobota, 17 stycznia 2015

O pilotach boeingów na traktorze

Pojawienie się na blogu Coryllusa dziennikarki tygodnika „W Sieci” Mai Narbutt wywołało pewne poruszenie, głównie dlatego, że na naszych blogach dziennikarze ze swoimi komentarzami z reguły się nie pojawiają. Owszem, oni z całą pewnością ślęczą tu dzień za dniem całymi godzinami, jednak gdy chodzi o to, by się pokazać, przedstawić i podzielić się jakąkolwiek opinią – o tym mowy być nie może; co najwyżej pod jakimś wymyślnym nickiem, no ale to, jak wiemy, się nie liczy. A zatem przyszła na blog Coryllusa red. Narbutt i spędziła tam znaczną część dnia starając się bardzo, by każdy zainteresowany zechciał zauważyć, że ona tak naprawdę nie wie, gdzie jest – czy na blogu Coryllusa, Maciejewskiego, Osiejuka, czy może jakiegoś Toyaha, a tego nie wiem, bo jako bardzo poważna dziennikarka nie ma możliwości znać każdego blogera. Jak mówię, wizyta ta przez swoją wyjątkowość zrobiła na niektórych z nas wrażenie, i to do tego stopnia, że część komentatorów wręcz wyraziła w stosunku do red. Narbutt uznanie, że, co by o niej nie mówić, przynajmniej się pokazała, przedstawiła i zechciała z nami porozmawiać.
Otóż gdy chodzi o mnie, nie jestem w stanie się tym wydarzeniem jakoś szczególnie przejąć, a to z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że ja na przykład bardzo dobrze pamiętam, jak na moim blogu przez pewien czas bardzo mocno się udzielali tacy dziennikarze, jak Łukasz Warzecha, Jan Osiecki czy sam mistrz Wojciech Sadurski i te wizyty za każdym razem kończyły się totalną klapą, drugi natomiast taki, że już właściwie pierwszy komentarz red. Narbutt pokazał, że ona – przepraszam wszystkie damy – kłamie jak bura suka, a w związku z tym można podejrzewać, że przychodząc na blog Coryllusa wypełniona jest wyłącznie złymi intencjami.
Co mam na myśli? Otóż proszę zwrócić uwagę, jak ona zareagowała na zarzut Coryllusa, że z jednej strony podobno nie czyta blogów, więc nie miała pojęcia o istnieniu blogera Salonu24 Krzysztofa Osiejuka, natomiast miała pełna świadomość tego, że dla wielu stałych czytelników tego bloga Osiejuk to Toyah. Oto, jak ona wyjaśnia tę zagadkę w komentarzu u Coryllusa:
„’Toyah’ pojawił się w moim blogu, bo tak mi wyskoczyło w google, kiedy sprawdzałam , co pisze się o moim tekście”.
Wyobraźmy sobie, jak to wszystko wyglądało. Opublikowała red. Narbutt wyniki swojego tak zwanego „śledztwa” w tygodniku „W Sieci” i od razu postanawiając sprawdzić reakcje czytelników, zaczęła wpisywać różne hasła w googlu, i oto trafiła na blog toyah.pl. Przeczytała, co tam jest napisane, siadła do laptopa i szybko napisała tekst do portalu wpolityce.pl o tym, jak to bloger Salonu24 Toyah wciąż wypisuje banialuki na temat jakiejś mitycznej Krainy Grzybów, bo mu o tym powiedziało dziecko. Przepraszam bardzo, ale czy ktoś tu może na chwilę stracił rozum?
Przeczytałem więc ów idiotyczny komentarz red. Narbutt i właściwie dalej mi się już nie chciało, bo wiedziałem, że już za chwile ona się zacznie kłócić z kolegami i będzie jeszcze gorzej. Zajrzałem tam jeszcze raz, tylko jednak po to, by zobaczyć, jak Maja Narbutt tłumaczy się z tego, że w swoim tekście w „W Sieci”, pisząc o Kamilu z Białej Podlaski, raz używa imienia Kamil, a raz Karol. Popatrzmy:
Ten ‘Karol’ to była freudowska pomyłka, rozmawiałam z prof. Hołystem o Karolu Kocie i jakoś ta rozmowa na mnie wpłynęła”.
I tu już naprawdę nie chodzi o to, że Maja Narbutt udaje, że tylko raz pomyliła Kamila z Karolem, bo to akurat w obliczu tego, co ona odstawiła przez całe owo popołudnie i wieczór jest nieważne, ale o tego „profesora Hołysta” oraz „Karola Kota”. Ja akurat o tym całym Hołyście usłyszałem od red. Narbutt po raz pierwszy w życiu, natomiast Kota przypomniałem sobie dopiero przed chwilą. A zatem należy przypuszczać, że tych dwoje w powszechnej świadomości raczej nie istnieją. I oto nagle Maja Narbutt mówi nam mniej więcej coś takiego: „Ach wiecie, w czym rzecz? Otóż rozmawiałam niedawno z profesorem Hołystem o Karolu Kocie i ten Karol tak mi jakoś mi utkwił w pamięci, że kiedy prowadziłam swoje śledztwo w sprawie tej satanistycznej sekty z Białej Podlaskiej, to zamiast Kamila, ten Karol cały czas mi chodził po głowie”, a tak naprawdę chcę nam zakomunikować, że jaka to ona jest światowa, że spotyka się z różnymi profesorami i rozmawia sobie z nimi o różnych sprawach. Nie to co jacyś blogerzy ze swoimi dziećmi.
I to jest to, co mnie naprawdę zainteresowało. Już nie te żałosne błędy, te kłamstwa, ta gnuśność i brak choćby jakiejś minimalnej pasji, ale sama postawa wyrażająca się w owym „profesorze”. Czytałem ten komentarz i przypomniałem sobie ich wszystkich: Warzechę, Osieckiego i Sadurskiego na tym blogu, i całą tę resztę: Ziemkiewicza, Feusette, Mazurka, Skwiecińskiego, Gursztyna i Goćka tam u siebie. Oni wszyscy są właśnie tacy, jak Maja Narbutt – beznadziejnie słabi, a jednocześnie żałośnie nadęci i tak komicznie przekonani o tym, że oni są tymi pilotami boeingów, a my tutaj wozimy się po polu traktorem. Wszyscy jednym.
Proszę zwrócić uwagę na to, jacy ludzie czytają nasze, moje i Coryllusa teksty i kim są ci, którzy je na jego i na moim blogu komentują. Mamy tu lekarzy, nauczycieli, przedsiębiorców, prawników, fizyków, sportowców, pracowników naukowych, biologów, biotechnologów, farmaceutów, inżynierów, muzyków, robotników, studentów i proszę zwrócić uwagę, że jeśli którykolwiek z nich próbuje nam pokazać, że jest od nas wszystkich lepszy, nigdy się nie powołuje na swoją profesję, czy na swoje towarzyskie powiązania. Nikt z nich nigdy nie dał nam do zrozumienia, że on jest od nas lepszy, bo jako znany lekarz, lub wybitny inżynier, czy muzyk ma okazję poruszać się w poważnym towarzystwie poważnych profesjonalistów, gdzie się pije lepsze wino, słucha lepszej muzyki i prowadzi poważniejsze rozmowy. Maja Narbut w pewnym momencie poinformowała nas, że ona już nie ma czasu z nami rozmawiać, bo musi się zabierać za kolejny ważny tekst. Otóż ja sobie nie przypominam, by tu ktokolwiek kiedykolwiek napisał, że on już nie ma czasu z nami gadać, bo musi spotkać się bardzo ważnymi prezesami, projektować nowy silnik, pisać habilitację, operować na otwartym sercu, czy przeglądać akta bardzo ważnej sprawy korupcyjnej. Że już nie wspomnę o głupstwach typu „nie było mnie w kraju”, czy „na studiach z mechaniki miałem celujący”. Co najwyżej powiedział, że na razie kończy, bo ma robotę.
Z dziennikarzami jest inaczej. Oni gdziekolwiek się pokażą, zachowują się, jakby nie zależało im na niczym innym, jak tylko na tym, by każdy wiedział, ze ma do czynienia z prawdziwym profesjonalistą. Proszę obejrzeć sobie którykolwiek z dostępnych na youtubie filmów z Klubu Ronina, gdzie trzech dziennikarzy popisuje się przed zgromadzona publicznością. Gdybym sam ich nie miał okazji oglądać w akcji, pewnie bym sobie pomyślał, że oni w stosunku do mnie zachowują się z taka wyższością, bo widzą, jak ja do nich nie mam za grosz szacunku i próbują się odegrać. Jednak nie. Kiedy Rafał Ziemkiewicz, Stanisław Janecki, czy ostatnio tu wciąż przywoływany Michalkiewicz, stają przed ludźmi, którzy w stosunku do nich czują wyłącznie podziw, traktują ich dokładnie tak samo – z wyniosłym lekceważeniem, a w najlepszym wypadku, protekcjonalnym zainteresowaniem. Popatrzmy może choćby na ich twarze, jak oni na nas patrzą. Śmiem twierdzić, że nawet Jan Pietrzak robi czasem sympatyczniejsze wrażenie.
Przyszła na blog Coryllusa red. Maja Narbut i część z nas się zastanawia, po co ona to zrobiła. A ja myślę, że znam odpowiedź. Ona przede wszystkim chciała nam dwóm pokazać, że my się jej mylimy, pod drugie liczyła na to, że przynajmniej część z czytelników poczuje do niej szacunek, jako prawdziwej profesjonalistki, no i po trzecie, z czystej już próżności, licząc na to, że nas tu zaraz wszystkich porozstawia po kątach, by nam było wstyd, żeśmy w ogóle z nią zadzierali. Czy powinniśmy jej owej odwagi pogratulować? Nie sądzę, bo nie sądzę też, by za tym jej gestem stała jakaś odwaga. Jeśli tu ze swoimi komentarzami nie przychodzą Zaremba, Mazurek, czy Skwieciński, to nie dlatego, że się boją, ale ponieważ wiedzą, że dostali by tu tak w skórę, że by się nie pozbierali, a to im się zwyczajnie nie opłaca. Z tego wynika, że mają od swojej koleżanki Mai więcej zwykłego instynktu samozachowawczego.
Ktoś już na sam koniec może mnie zapytać, czemu żaden z nich nie przyjdzie tu, normalnie jak człowiek, pogadać. W końcu i tak wszyscy oni siedzą całymi godzinami na tym swoim Twitterze i tracą czas. Co więc by im szkodziło się zwyczajnie spotkać z ludźmi. Bez awantur, bez zaczepek, bez kompleksów, ale i bez ciągłego popisywania się. Otóż na to nie ma szans. Żaden z nich tu nie przyjdzie, bo musiałby choć na chwilę przyznać się sam przed sobą, że jest tylko człowiekiem, a nie coachem, trenerem, sumieniem, czy diabli wiedzą, czym jeszcze. A to by go zwyczajnie zabiło.

Wszystkich tych, którzy mają ochotę kupić sobie coś naprawdę dobrego do czytania, zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia wszystkie moje książki, w tym ostatnio jakby zapomniany „Podwójny nokaut”. Nawet nie trzeba być wielkim fanem muzyki, by ją pochłonąć w jeden wieczór.

czwartek, 15 stycznia 2015

Jeszcze o Krainie Grzybów i oczach szeroko zamkniętych

Od czasu, gdy człowiek ze wściekłym psem zabrał mi telefon, korzystam ze starego Samsunga i w związku z tym, kiedy nie ma mnie w domu, a chcę się dowiedzieć, co słychać na blogu i w okolicach, muszę liczyć na pomoc rodziny i znajomych, bo Samsung wprawdzie coś transmituje, ale ledwo ledwo. Podobnie było wczoraj, kiedy całe popołudnie byłem poza domem, a z każdej strony otrzymywałem informacje, że redaktor Narbutt z tygodnika „W Sieci” napisała w portalu wpolityce.pl, że ona Toyaha nie czytała, nie czyta i czytać nie będzie. Oczywiście, w obliczu tego typu wiadomości, najlepiej pewnie by mi było unieść się honorem i zacząć tłumaczyć, że ja też Narbutt nie czytam i czytać nie będę, a mój tekst na temat mainstramu, któremu potrzebny był cały miesiąc, by odkryć, że zbrodnia pod Białą Podlaską była związana z rytuałem satanistycznym, jeśli wspominał coś o prawicowych dziennikarzach, to tylko w drodze całkowitego wyjątku. W końcu, skoro zawodowiec Narbutt może tak kłamać, to czemu nie ja, marny bloger. Jednak jakoś głupio, czyż nie?
Ktoś też może mnie spytać, po co ja w ogóle na ów wczorajszy tekst reaguję, skoro on jest od początku do końca tak nieuczciwy, że od razu widać, jakie intencje kierują red. Narbutt. I przyznaję, że jest to jakiś argument. Skoro ona nie ma potrzeby rozmawiać choćby odrobinę szczerze, to znaczy, że gadać nie ma z kim. Z drugiej strony, nie oszukujmy się. Nie codziennie się zdarza, że oni w aż tak otwarty sposób tu przychodzą i próbują zza rogu komentować. Nie wypada więc chyba udawać, że się nic nie stało. A więc, nie udawajmy.
Przyznaję zatem bez dyskusji, że ja zarówno Narbutt, jak i jej kolegów, niepokornych dziennikarzy czytam aż nazbyt systematycznie. Kiedy więc wróciłem wieczorem do domu, siadłem od razu do komputera, znalazłem odpowiedni tekst, w nim fragment dotyczący Toyaha i uznałem, że co jak co, ale pierwszą osobą, którą muszę poinformować o tym, co się stało, musi być moja młodsza córka, no bo w końcu i ona właśnie stała się sławna. Zawołałem ją i pytam: „Zosiu, wiesz kto to jest pani Maja Narbutt?” „No. To ta, co pisała o Zuzanie”, odpowiada moje dziecko. „Dziś pisze o tobie”, mówię córce, no to ona myk do komputera i zaczyna czytać. Najpierw zaczęła chichotać po przeczytaniu tytułu, a po pewnym czasie podnosi głowę, patrzy na mnie z niepokojem i pyta: „Czy to są może jakieś jaja?” „Jaja?” odpowiadam. „Jakie jaja? To jest poważny prawicowy portal”. „A czemu ona nie umie pisać po polsku?”…
I to jest właśnie to, co chciałbym dziś powiedzieć. Otóż jedną z korzyści, jakie daje blogowanie, z całym bagażem towarzyszących mu czynności, a wśród nich z możliwością obserwacji tego co się dzieje w oficjalnej przestrzeni, jest to, że człowiek wie, że coś takiego jak zawodowe dziennikarstwo skończyło się wraz z końcem PRL-u. Jeśli krytycznie spojrzymy na to co nas otacza, a stanowi fragment publicznej rzeczywistości, możemy niemal w jednej zauważyć, że wraz z końcem PRL-u skończyło się i tradycyjne, a więc profesjonalne dziennikarstwo, szkoła, szkolnictwo wyższe, film, literatura, rozrywka, nauka, system sprawiedliwości, polityka – można wymieniać. To z czym mamy do czynienia, to upadek tak straszny, że niekiedy aż trudno uwierzyć, że do czegoś podobnego mogliśmy doprowadzić. A Maja Narbutt jest zaledwie tego bardzo skromnym przykładem.
I ja wcale nie przesadzam. Kiedy syn mój studiował, miał zajęcia z pewną panią doktor, specjalistką od angielskiej kultury i literatury, no i któregoś dnia, robiąc jakieś ćwiczenia trafili oni na dialog: „Czy byłeś w Hampton Court?” „Tak, tulipany były przepiękne”. Pani doktor najpierw się zmarszczyła, potem podrapała w głowę, a w końcu powiedziała: „Hmm… no wiecie, tego to za bardzo nie rozumiemy, wydaje się jednak, że może chodzić o budynek jakiegoś sądu, gdzie na oknach stoją doniczki z tulipanami”. I znów, muszę powtórzyć: ja naprawdę nie przesadzam, a ta historia jest zaledwie jedną z wielu, które mi syn niemal codziennie przynosił z uczelni. A ja jestem pewien, że każdy z nas ma dziesiątki podobnych, tyle że już niekoniecznie związanych z uniwersytetem.
No i na to wszystko pojawia się red. Narbutt z tygodnika „W Sieci” i z wyniosłym spojrzeniem informuje nas, że to ona jest tu zawodowcem, a my najwyżej możemy sobie coś tam podłubać. A robi to, gdy chodzi o język, interpunkcję, czy samą edycję tekstu, gdzie każde praktycznie zdanie stanowi osobny akapit, w taki sposób, że na maturze za coś takiego dostałaby dwóję. Jak już jednak powiedzieliśmy, jest jak jest i inaczej nie będzie. To jest oferta, przed jaką stoimy i jedyne co nam pozostaje, to ją albo przyjąć, albo zlekceważyć, tyle że wówczas będziemy musieli konsekwentnie zlekceważyć większość z tego, co nas otacza.
W tej sytuacji może nie będę się wyśmiewał z technicznej nieporadności demonstrowanej przez red. Narbutt, a więc choćby owego „drugiego, trzeciego i czwartego drugiego dna”, na które zwrócił uwagę w swoim dzisiejszym tekście Coryllus, lecz skupię się na tym, co tu stanowi samą treść jej wystąpienia, zachowując oczywiście siłą rzeczy oryginalną pisownię. Pisze Maja Narbutt w ten sposób:
Przyznam jednak, że rozbawił mnie bloger salonu 24, który już kolejny blog poświęca nieudolności autorów wPolityce..pl. Nie potrafiliśmy skorzystać z jego inpiracji. A przecież on ,przeniknął kulisy zbrodni. Wie, że stoi za tym internetowy kanał Kraina Grzybów”.
Otóż, zakładając oczywiście, że red. Narbutt pisze o kolejnej notce, a nie blogu, chciałbym zwrócić uwagę, że moje trzy oryginalne teksty na temat zabójstwa w Rakowiskach nie były poświęcone redaktorom tygodnika „W Sieci”, lecz temu, że podczas gdy nawet moja młodsza córka była w stanie w ciągu pół godziny zorientować się w owego zabójstwa satanistycznej inspiracji, praktycznie wszystkie mainstreamowe media zastanawiały się nad tym, czy Zuzanna z Kamilem zabili, bo obejrzeli właśnie film „American Psycho”, czy „Urodzonych morderców”. Jeśli więc wspominałem w tamtych tekstach kolegów red. Narbutt, to tylko po to, by do nich apelować o ogarnięcie się i wypełnianie swoich podstawowych obowiązków. Ja mam znacznie więcej powodów, by dokuczać tak zwanym „autorom niepokornych”. Tym razem jednak chodziło mi o to, by sprawa dotycząca czegoś co w ostatnich latach staje się autentycznym trendem, a więc owego wszechobecnego kultu śmierci, została wreszcie potraktowana tak jak na to zasługuje. I naprawdę nie powinna Maja Narbutt tak z naszego lęku przed Krainą Grzybów, jako autentycznego dziś już zjawiska kulturowego, szydzić, bo przede wszystkim rola w tym mojego dziecka sprowadzała się zaledwie do pokazania mi facebookowego profilu Zuzanny, a nie wyjaśniania, czym jest autentyczny satanizm. Poza tym, ja nigdy nie sugerowałem tego, że ona i Kamil zamordowali, bo się owej Krainy Grzybów za bardzo naoglądali, lecz zaledwie to, że oni, podobnie jak dziesiątki tysięcy dzieci w Polsce, są jej aktywnymi budowniczymi i mieszkańcami.
I jeśli w swoim tekście, który stanowił już bezpośrednią polemikę z artykułem Mai Narbutt w tygodniku „W Sieci”, o cokolwiek do niej miałem pretensję, to o to, że jeśli z niego wyrzucić wszystkie te zakrwawione koty, powieszone na krzyżach dzieci, czy noże wbite w kość, to tam tak naprawdę nie ma już nic więcej, a tak zwane „nasze śledztwo” sprowadza się do wygrzebania w redakcyjnych archiwach numeru „Rzeczpospolitej” sprzed lat, niewykluczone że z artykułem samej Narbutt, oraz przeklejania z Internetu tego, co w dniach po zabójstwie pisała lokalna prasa w Białej Podlaskiej.
Powtórzę to, co już 16 grudnia ubiegłego roku pisałem na temat tej zbrodni:
Mam nadzieję, że również pamiętamy, jak pisząc o owej Krainie Grzybów, wspomniałem, że moje dzieci w momencie, kiedy się zorientowały, o czym mowa, dokonały osobistych przeszukań na Facebooku i stwierdziły, że bardzo wielu z ich znajomych ma ten projekt „zlajkowany”, i wielu z nich bardzo chętnie w nim uczestniczy zarówno w sposób bezpośredni, jak i przez przejmowanie proponowanej tam estetyki, już jako swojej. Co mam na myśli mówiąc o estetyce, wydaje mi się, że najlepiej by może wyraziło właśnie moje najmłodsze dziecko. Otóż ona twierdzi, że jeśli się przyjrzeć kierunkowi, w jakim rozwija się to, co do niedawna stanowiło zaledwie niegroźne hipsterstwo, możemy zauważyć, że, pod względem estetycznym właśnie, modny bardzo staje się przekaz oparty na choćby minimalnie zniekształconym obrazie. Co ów obraz będzie przedstawiać, pozostaje bez większego znaczenia. Oczywiście dobrze jest, jeśli będzie to Matka Boska, lub Jan Paweł II, ale tak naprawdę może to być cokolwiek, byle by tylko ów obraz był zniekształcony. Pokazuje mi ona kolejne facebookowe profile osób sobie mniej lub bardziej znajomych, lub całkiem obcych, przewija zdjęcie za zdjęciem, i mówi: ‘Popatrz, widzisz? Chodzi o chaos’. A ja na to mówię: ‘Chodzi o śmierć’.
Ale to nie tylko są obrazy. Bardzo często mamy tam jakieś pourywane zdania, czy luźne słowa, jakieś rysunki, a to co je wszystkie łączy, to to, że każde z nich wywołuje wciąż te same pytania: ‘O co tu chodzi? Czemu tak? Co to takiego?’ I powtórzę to raz jeszcze. Moja córka twierdzi, że ten rodzaj estetyki stanowi autentyczną plagę. Jej zdaniem to już nie tylko jest moda, ale rodzaj kultury. A proszę, weźmy pod uwagę fakt, że ona akurat, wbrew temu co niektórzy z nas mogą sądzić, Diabła się nie boi i jest głęboko przekonana, że moje obsesje, którym dałem wyraz w swojej książce o TymKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji, mówiąc krótko, nie są warte poważniejszej refleksji, tu jednak stwierdza bez śladu szyderstwa, że to z czym w tym wypadku mamy do czynienia, to satanizm. Tak właśnie mówi: satanizm. I powtarza, że to już jest kultura”.
Wróćmy więc jeszcze na sam koniec do Mai Narbutt (cały czas z zachowaniem pisowni oryginału):
Nie mogę złożyć żadnych obietnic. Zapewne będzie jak dawniej. To znaczy my nie będziemy czytać jego blogu, a bloger Toyah nasze teksty - tak.
Może jednak powinien udostępnić mediom kontakt do swego think- tanku. Czyli telefon do dziecka. Z takim intelektualnym wsparciem można rozwiązać wszystkie zagadki”.
Ponieważ ja wiem, że red. Narbutt tak tylko żartowała z tym nie czytaniem „blogu” Toyaha, i że ona bez niego nie jest w stanie zacząć i skończyć dnia, chciałbym w tym miejscu do niej zaapelować, i to w tym momencie już naprawdę poważnie i ze szczerym sercem: Proszę Pani, moje dziecko nie jest moim think-tankiem. Moim think-tankiem jest Pani i Pani koledzy-dziennikarze. Ja na Was patrzę, czytam Wasze teksty, słucham Waszych wypowiedzi i jestem już tak zainspirowany, że każda dodatkowa porcja informacji by mnie zwyczajnie zabiła. Co do tego numeru telefonu, to bym odradzał. Przy tym, co ona o was myśli, mnie możecie traktować, jako wiernego fana.

No i jeszcze coś. Niech Pani, Pani Redaktor, zrzuci z siebie tę głupią dumę, wejdzie na stronę www.coryllus.pl i kupi sobie moje dwie książki z felietonami z tego bloga. Pierwsza z nich jest nawet sygnowana Pani ulubionym nickiem „Toyah”. Jestem pewien, że one Pani dobrze zrobią. Choćby pomoga Pani zobaczyć, jak się ładnie pisze po polsku






poniedziałek, 12 stycznia 2015

O pedantycznym Karolu i dziennikarzach, co Diabła spotkali

Po tym, jak dotarła do nas informacja o owym strasznym grudniowym zabójstwie pod Białą Podlaską, natychmiast napisałem na tym bogu tekst, a w kolejnych dniach dwa kolejne, w których, widząc jak wszystkie – a więc zarówno mainstreamowe, jak i tak zwane „offowe” – media nie chcą zauważyć i ogłosić prawdy, sam ją ogłosiłem i wypowiedziałem to straszne słowo „satanizm”. Przez trzy dni pod rząd, 16, 17 i 18 grudnia publikowałem tu w Salonie24 i u siebie na blogu teksty, w których apelowałem do przede wszystkim tak zwanych „naszych” dziennikarzy, by przestali się bać i powiedzieli głośno, wyraźnie i jednoznacznie, że za tą zbrodnią stał Szatan w najbardziej oczywistej postaci. Bez rezultatu. Ja dostarczałem bezpośrednich dowodów na ową czarną inspirację, a oni wciąż powtarzali kłamstwa na temat złego wychowania, czy zgubnego wpływu muzyki heavy metalowej, czy brutalnych filmów.
Jak mówię, od 16 do 18 grudnia opublikowałem tu na blogu trzy teksty, w których wskazałem na satanistyczną inspirację owej zbrodni i zaapelowałem przede wszystkim do dziennikarzy tygodnika „W Sieci” oraz portalu wpolityce.pl, by oni jako pierwsi przekazali tę wieść szerzej i ogłosili autentyczne zagrożenie, wobec którego stoimy, jako społeczeństwo, jako rodzice i jako pojedynczy osoby. Jedynym efektem było to, że każdy z tych tekstów znalazł się na liście trzech najszerzej komentowanych notek na tym blogu. Ogólnopolskie media z zawziętością godną lepszej sprawy, udawały, że nie słyszą. A słyszały. Co do tego, że słyszały, nie ma wątpliwości.
W pewnym momencie, widząc, co się dzieje, 17 grudnia zapisałem następującą refleksję: „Ja jestem niemal pewien, że kiedy oni wreszcie przeczytają ten mój tekst, to jakaś Nykiel napisze wreszcie w tygodniku ‘W Sieci’ tekst o tym, co się dzieje w Internecie. W końcu, w przypadku katastrofy w Bangladeszu ci durnie też musieli najpierw wpaść na mój blog, żeby ruszyć swoje dupy”. Natomiast już następnego dnia zapisałem następujące słowa: „Ja gadam trzeci już dzień i jestem szczerze przekonany, że najzwyczajniej w świecie nie wolno mi zamilknąć, z tego jednego powodu, że oto mamy do czynienia z autentyczną agresją najbardziej brutalnego satanizmu – satanizmu, można by rzecz, zinstytucjonalizowanego – a cały świat udaje, że się nie dzieje nic bardzo szczególnego”.
Ktoś kto nie czytał tamtych tekstów może spytać, skąd ja wiedziałem, że te dzieci dokonały swojej zbrodni z inspiracji Szatana. Otóż ja to wiedziałem, bo to wszystko od samego początku można było przeczytać na facebookowym profilu owej Zuzi i jej znajomych. Ona niczego ani nie ukrywała, ani nie próbowała udawać, że to co widzimy to tylko takie złudzenie. Tam nie było ani telewizyjnej przemocy, ani Nergala, ani narkotyków, ani rodzinnych kłopotów i problemów ze szkołą, ale wyłącznie Szatan i zachwyt nad śmiercią. Tymczasem wokół nas kłębił się tłum kolejnych ekspertów, by nam tłumaczyć, że to jest naprawdę bardzo zagadkowe, jak mogło dojść do czegoś tak wyjątkowego. Jeszcze nawet parę dni temu telewizja TVN24 przedstawiła dłuższy reportaż, którego autorzy posunęli się do tego, by sugerować, że Zuzanna namówiła tego Kamila, żeby zamordował swoją mamę, bo sama miała kłopoty ze swoją i to była taki psychologiczny transfer emocji.
I oto dziś, miesiąc po tym, jak wydarzyło się to nieszczęście, jak słyszę, tygodnik „W Sieci” wreszcie uznał za stosowne zareagować odpowiednim tekstem, licząc zapewne na to, że upłynęło wystarczająco dużo czasu, by nikt nie pomyślał, że oni są tak fatalnie w tej swojej gnuśności niesamodzielni. A gdyby tu jeszcze były jakieś wątpliwości, już na samej okładce wybijają informację: „nasze śledztwo”, że niby oni tego miesiąca potrzebowali na to, by wszystko dokładnie zbadać i posprawdzać. Prawdziwi dziennikarze śledczy, cholera!
A ja bym pewnie nawet się nie zająknął w tej sprawie – w końcu czyż nie o to właśnie chodziło, żeby oni poszli po rozum do głowy i problem odpowiednio opisali? – gdyby właśnie nie ta idiotyczna uwaga o rzekomym śledztwie. Bo dzięki niej, ja nagle sobie uświadomiłem, dlaczego ci wszyscy dziennikarze są już na zawsze skazani na porażkę. Rzecz bowiem w tym, że oni wyłącznie albo komentują, albo na nowo piszą to, co już ktoś dawno przed nimi napisał. Oni nic nie tworzą – oni wyłącznie przetwarzają, to co ktoś, nawet nie im, ale komuś, wcześniej powiedział.
Zacząłem ten tekst pisać już wczoraj w nocy, ale postanowiłem go przerwać, by dziś, idąc na spacer z psem, kupić ów słynny już numer tygodnika „W Sieci” i zobaczyć, co oni tam piszą. I przyznaję, że muszę złożyć samokrytykę. Otóż przede wszystkim autorem relacji z Białej Podlaskiej, gniazda satanizmu, nie jest red. Nykiel, lecz red. Maja Narbutt. Poza tym, wbrew moim podejrzeniom, pisząc swój tekst, red. Narbutt nawet nie zerknęła na mój blog, a swoje śledztwo oparła na całkowicie innych źródłach. I oto, czego się dowiadujemy z najnowszego wydania tygodnika „W Sieci”:
1. Zuzanna i Kamil najprawdopodobniej byli członkami sekty satanistów;
2. W Białej Podlaskiej już kilka lat temu, o czym szeroko donosiły media, działała sekta satanistyczna, która jednak po kilku samobójstwach została przez miejscową policję rozbita;
3. Zuzanna swojej koleżance odgryzła kawałek sutka;
4. Podczas morderstwa i Zuzanna i Kamil działali z taką brutalnością nie dlatego, że byli pod wpływem narkotyków, ale z innych powodów, których możemy się domyślić (patrz punkt 1);
5. Zuzanna wbijając nóż w ciało ojca Kamila, trafiła w kość i wbiła go tak mocno, ze już nie umiała wyjąć;
6. Rodzice Kamila byli bardzo bogaci i Kamil liczył na spadek;
7. Kamil w więzieniu jest spokojny, śpi dobrze, czyta książki, ogląda telewizję, gra w szachy z innymi osadzonymi i nie wygląda na szczególnie przejętego tym, co zrobił.
Wbrew temu, na co mocno liczyłem, nie ma w tekście red. Narbutt ani słowa o Krainie Grzybów, o muzyce, której słuchała, o jej profilu na Facebooku, nawet o Nergalu, który znalazł się na okładce wydania; słowa też nie ma o tym, kto jej wydał i zapłacił za tomik tych wierszy i jak to się stało, że ta książka została zrecenzowana aż na poziomie tygodnika „Polityka”. Natomiast jest jeszcze bardzo wstrząsająca pointa w postaci informacji, że tomik wierszy Zuzanny nosi tytuł 33, a kiedy ona wyjdzie na wolność będzie miała właśnie 33 lata. Brrrrrr…
Oto śledztwo. „Nasze śledztwo”. Asystent Mai Narbut zadzwonił do rzecznika prasowego dyrektora służby więziennej w Lublinie, zapytał go, czy to prawda, że Kamil, od momentu, gdy się zorientował, co zrobił, „wyje i chodzi po ścianach”, powiedział, że to nie jest prawda, i że jest wręcz odwrotnie. A więc potwierdził też to, co w pierwszych dniach po zabójstwie powiedział prowadzący śledztwo policjant, a o czym tu też pisaliśmy: nie wolno zapominać, że jak by nie patrzeć, to jednak to on zamordował swoich rodziców, a nie ona swoich.
Przyznaję jednak, że jest tam coś, czego nie mogłem nie zauważyć, a co mnie, mimo poważnego tematu, rozbawiło. Otóż przez cały tekst, Maja Narbutt, pisząc o Kamilu, używa albo imienia Kamil, albo Karol. A więc raz mamy Kamila, innym razem Karola. Powiem uczciwie, że już wcześniej czując, jaki charakter ma ów tekst, sądziłem, że pod koniec się okaże, że Kamil nosił pseudonim „Karol”, aby wyszydzić świętego papieża Jana Pawła II. Okazuje się, że nie. Wygląda na to, że owo śledztwo polegało głównie na przeklejaniu najróżniejszych raportów, no i ktoś tam się pomylił. Mam tylko nadzieję, że teraz nie trzeba będzie przepraszać osadzonego N.
Jak mówię, takie to jest to śledztwo. Przepraszam bardzo, ale chyba jednak wolę inne, to które przeprowadził wczoraj portal wpolityce.pl, idąc pod kościół w sąsiedztwie i znajdując tam kwestujące dzieci od Owsiaka. Wprawdzie tu też dziennikarze o tym skandalu dowiedzieli się od czytelników, no ale informacja i tak jest sensacyjna:
Nasi reporterzy zauważyli, że zdesperowani słabnącą ochotą Polaków do wspierania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i coraz większymi wątpliwościami co do skali wsparcia tej akcji z pieniędzy publicznych, wysłannicy Owsiaka próbują zdobyć pieniądze… przed kościołami. Zauważyli ich w tych miejscach nasi Czytelnicy, zdokumentował to także nasz fotoreporter”.
I to jest naprawdę coś. Jest i fotoreporter i są zdjęcia. Czyste fakty, a nie żaden głupi fotomontaż, jak ten z Nergalem

Przypominam, że na stronie www.coryllus.pl jest do nabycia moja książka o rock’n’rollu i nie tylko. To nie jest nudna encyklopedia; to jest coś, czego wcześniej zwyczajnie nie było. Polecam bardzo szczerze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...