Pojawienie się na blogu Coryllusa dziennikarki tygodnika „W Sieci” Mai Narbutt wywołało pewne poruszenie, głównie dlatego, że na naszych blogach dziennikarze ze swoimi komentarzami z reguły się nie pojawiają. Owszem, oni z całą pewnością ślęczą tu dzień za dniem całymi godzinami, jednak gdy chodzi o to, by się pokazać, przedstawić i podzielić się jakąkolwiek opinią – o tym mowy być nie może; co najwyżej pod jakimś wymyślnym nickiem, no ale to, jak wiemy, się nie liczy. A zatem przyszła na blog Coryllusa red. Narbutt i spędziła tam znaczną część dnia starając się bardzo, by każdy zainteresowany zechciał zauważyć, że ona tak naprawdę nie wie, gdzie jest – czy na blogu Coryllusa, Maciejewskiego, Osiejuka, czy może jakiegoś Toyaha, a tego nie wiem, bo jako bardzo poważna dziennikarka nie ma możliwości znać każdego blogera. Jak mówię, wizyta ta przez swoją wyjątkowość zrobiła na niektórych z nas wrażenie, i to do tego stopnia, że część komentatorów wręcz wyraziła w stosunku do red. Narbutt uznanie, że, co by o niej nie mówić, przynajmniej się pokazała, przedstawiła i zechciała z nami porozmawiać.
Otóż gdy chodzi o mnie, nie jestem w stanie się tym wydarzeniem jakoś szczególnie przejąć, a to z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że ja na przykład bardzo dobrze pamiętam, jak na moim blogu przez pewien czas bardzo mocno się udzielali tacy dziennikarze, jak Łukasz Warzecha, Jan Osiecki czy sam mistrz Wojciech Sadurski i te wizyty za każdym razem kończyły się totalną klapą, drugi natomiast taki, że już właściwie pierwszy komentarz red. Narbutt pokazał, że ona – przepraszam wszystkie damy – kłamie jak bura suka, a w związku z tym można podejrzewać, że przychodząc na blog Coryllusa wypełniona jest wyłącznie złymi intencjami.
Co mam na myśli? Otóż proszę zwrócić uwagę, jak ona zareagowała na zarzut Coryllusa, że z jednej strony podobno nie czyta blogów, więc nie miała pojęcia o istnieniu blogera Salonu24 Krzysztofa Osiejuka, natomiast miała pełna świadomość tego, że dla wielu stałych czytelników tego bloga Osiejuk to Toyah. Oto, jak ona wyjaśnia tę zagadkę w komentarzu u Coryllusa:
„’Toyah’ pojawił się w moim blogu, bo tak mi wyskoczyło w google, kiedy sprawdzałam , co pisze się o moim tekście”.
Wyobraźmy sobie, jak to wszystko wyglądało. Opublikowała red. Narbutt wyniki swojego tak zwanego „śledztwa” w tygodniku „W Sieci” i od razu postanawiając sprawdzić reakcje czytelników, zaczęła wpisywać różne hasła w googlu, i oto trafiła na blog toyah.pl. Przeczytała, co tam jest napisane, siadła do laptopa i szybko napisała tekst do portalu wpolityce.pl o tym, jak to bloger Salonu24 Toyah wciąż wypisuje banialuki na temat jakiejś mitycznej Krainy Grzybów, bo mu o tym powiedziało dziecko. Przepraszam bardzo, ale czy ktoś tu może na chwilę stracił rozum?
Przeczytałem więc ów idiotyczny komentarz red. Narbutt i właściwie dalej mi się już nie chciało, bo wiedziałem, że już za chwile ona się zacznie kłócić z kolegami i będzie jeszcze gorzej. Zajrzałem tam jeszcze raz, tylko jednak po to, by zobaczyć, jak Maja Narbutt tłumaczy się z tego, że w swoim tekście w „W Sieci”, pisząc o Kamilu z Białej Podlaski, raz używa imienia Kamil, a raz Karol. Popatrzmy:
„Ten ‘Karol’ to była freudowska pomyłka, rozmawiałam z prof. Hołystem o Karolu Kocie i jakoś ta rozmowa na mnie wpłynęła”.
I tu już naprawdę nie chodzi o to, że Maja Narbutt udaje, że tylko raz pomyliła Kamila z Karolem, bo to akurat w obliczu tego, co ona odstawiła przez całe owo popołudnie i wieczór jest nieważne, ale o tego „profesora Hołysta” oraz „Karola Kota”. Ja akurat o tym całym Hołyście usłyszałem od red. Narbutt po raz pierwszy w życiu, natomiast Kota przypomniałem sobie dopiero przed chwilą. A zatem należy przypuszczać, że tych dwoje w powszechnej świadomości raczej nie istnieją. I oto nagle Maja Narbutt mówi nam mniej więcej coś takiego: „Ach wiecie, w czym rzecz? Otóż rozmawiałam niedawno z profesorem Hołystem o Karolu Kocie i ten Karol tak mi jakoś mi utkwił w pamięci, że kiedy prowadziłam swoje śledztwo w sprawie tej satanistycznej sekty z Białej Podlaskiej, to zamiast Kamila, ten Karol cały czas mi chodził po głowie”, a tak naprawdę chcę nam zakomunikować, że jaka to ona jest światowa, że spotyka się z różnymi profesorami i rozmawia sobie z nimi o różnych sprawach. Nie to co jacyś blogerzy ze swoimi dziećmi.
I to jest to, co mnie naprawdę zainteresowało. Już nie te żałosne błędy, te kłamstwa, ta gnuśność i brak choćby jakiejś minimalnej pasji, ale sama postawa wyrażająca się w owym „profesorze”. Czytałem ten komentarz i przypomniałem sobie ich wszystkich: Warzechę, Osieckiego i Sadurskiego na tym blogu, i całą tę resztę: Ziemkiewicza, Feusette, Mazurka, Skwiecińskiego, Gursztyna i Goćka tam u siebie. Oni wszyscy są właśnie tacy, jak Maja Narbutt – beznadziejnie słabi, a jednocześnie żałośnie nadęci i tak komicznie przekonani o tym, że oni są tymi pilotami boeingów, a my tutaj wozimy się po polu traktorem. Wszyscy jednym.
Proszę zwrócić uwagę na to, jacy ludzie czytają nasze, moje i Coryllusa teksty i kim są ci, którzy je na jego i na moim blogu komentują. Mamy tu lekarzy, nauczycieli, przedsiębiorców, prawników, fizyków, sportowców, pracowników naukowych, biologów, biotechnologów, farmaceutów, inżynierów, muzyków, robotników, studentów i proszę zwrócić uwagę, że jeśli którykolwiek z nich próbuje nam pokazać, że jest od nas wszystkich lepszy, nigdy się nie powołuje na swoją profesję, czy na swoje towarzyskie powiązania. Nikt z nich nigdy nie dał nam do zrozumienia, że on jest od nas lepszy, bo jako znany lekarz, lub wybitny inżynier, czy muzyk ma okazję poruszać się w poważnym towarzystwie poważnych profesjonalistów, gdzie się pije lepsze wino, słucha lepszej muzyki i prowadzi poważniejsze rozmowy. Maja Narbut w pewnym momencie poinformowała nas, że ona już nie ma czasu z nami rozmawiać, bo musi się zabierać za kolejny ważny tekst. Otóż ja sobie nie przypominam, by tu ktokolwiek kiedykolwiek napisał, że on już nie ma czasu z nami gadać, bo musi spotkać się bardzo ważnymi prezesami, projektować nowy silnik, pisać habilitację, operować na otwartym sercu, czy przeglądać akta bardzo ważnej sprawy korupcyjnej. Że już nie wspomnę o głupstwach typu „nie było mnie w kraju”, czy „na studiach z mechaniki miałem celujący”. Co najwyżej powiedział, że na razie kończy, bo ma robotę.
Z dziennikarzami jest inaczej. Oni gdziekolwiek się pokażą, zachowują się, jakby nie zależało im na niczym innym, jak tylko na tym, by każdy wiedział, ze ma do czynienia z prawdziwym profesjonalistą. Proszę obejrzeć sobie którykolwiek z dostępnych na youtubie filmów z Klubu Ronina, gdzie trzech dziennikarzy popisuje się przed zgromadzona publicznością. Gdybym sam ich nie miał okazji oglądać w akcji, pewnie bym sobie pomyślał, że oni w stosunku do mnie zachowują się z taka wyższością, bo widzą, jak ja do nich nie mam za grosz szacunku i próbują się odegrać. Jednak nie. Kiedy Rafał Ziemkiewicz, Stanisław Janecki, czy ostatnio tu wciąż przywoływany Michalkiewicz, stają przed ludźmi, którzy w stosunku do nich czują wyłącznie podziw, traktują ich dokładnie tak samo – z wyniosłym lekceważeniem, a w najlepszym wypadku, protekcjonalnym zainteresowaniem. Popatrzmy może choćby na ich twarze, jak oni na nas patrzą. Śmiem twierdzić, że nawet Jan Pietrzak robi czasem sympatyczniejsze wrażenie.
Przyszła na blog Coryllusa red. Maja Narbut i część z nas się zastanawia, po co ona to zrobiła. A ja myślę, że znam odpowiedź. Ona przede wszystkim chciała nam dwóm pokazać, że my się jej mylimy, pod drugie liczyła na to, że przynajmniej część z czytelników poczuje do niej szacunek, jako prawdziwej profesjonalistki, no i po trzecie, z czystej już próżności, licząc na to, że nas tu zaraz wszystkich porozstawia po kątach, by nam było wstyd, żeśmy w ogóle z nią zadzierali. Czy powinniśmy jej owej odwagi pogratulować? Nie sądzę, bo nie sądzę też, by za tym jej gestem stała jakaś odwaga. Jeśli tu ze swoimi komentarzami nie przychodzą Zaremba, Mazurek, czy Skwieciński, to nie dlatego, że się boją, ale ponieważ wiedzą, że dostali by tu tak w skórę, że by się nie pozbierali, a to im się zwyczajnie nie opłaca. Z tego wynika, że mają od swojej koleżanki Mai więcej zwykłego instynktu samozachowawczego.
Ktoś już na sam koniec może mnie zapytać, czemu żaden z nich nie przyjdzie tu, normalnie jak człowiek, pogadać. W końcu i tak wszyscy oni siedzą całymi godzinami na tym swoim Twitterze i tracą czas. Co więc by im szkodziło się zwyczajnie spotkać z ludźmi. Bez awantur, bez zaczepek, bez kompleksów, ale i bez ciągłego popisywania się. Otóż na to nie ma szans. Żaden z nich tu nie przyjdzie, bo musiałby choć na chwilę przyznać się sam przed sobą, że jest tylko człowiekiem, a nie coachem, trenerem, sumieniem, czy diabli wiedzą, czym jeszcze. A to by go zwyczajnie zabiło.
Wszystkich tych, którzy mają ochotę kupić sobie coś naprawdę dobrego do czytania, zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia wszystkie moje książki, w tym ostatnio jakby zapomniany „Podwójny nokaut”. Nawet nie trzeba być wielkim fanem muzyki, by ją pochłonąć w jeden wieczór.
Wszystkich tych, którzy mają ochotę kupić sobie coś naprawdę dobrego do czytania, zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia wszystkie moje książki, w tym ostatnio jakby zapomniany „Podwójny nokaut”. Nawet nie trzeba być wielkim fanem muzyki, by ją pochłonąć w jeden wieczór.