Wczorajsza notka Coryllusa, przyznaję, wprawiła mnie w nastrój dość ponury, bo nagle sobie uświadomiłem, że strona, którą zwyczajowo określamy przy pomocy zaimka „oni”, ma tak strasznie dużo środków i sposobów, przy użyciu których może nami na wszelkie sposoby manipulować, że my tak naprawdę nie mamy w tej potyczce absolutnie żadnych szans. Oczywiście, co do tego, jaki jest faktyczny stan rzeczy, ja już nie miałem wątpliwości od dawna, o czym może świadczyć choćby uporczywe pisanie przeze mnie słowa „System” z dużej litery, niemniej zawsze czegoś mi w tym moim spojrzeniu na sytuację brakowało, co by kazało mi dojść do przekonania, że my faktycznie stoimy na pozycji przegranej.
Wspomniałem o manipulowaniu, i jestem pewien, że wszyscy wiemy, co mam na myśli, jednak nie możemy się łudzić, że owa manipulacja sprowadza się wyłącznie do relacji między nimi a nami, czyli że oni próbują nami manipulować, a my albo owej manipulacji ulegamy, albo ją mężnie odrzucamy i na tym koniec. Otóż nic podobnego. To z czym mamy do czynienia, to niekończący się łańcuch, który w dodatku niemal od samego początku, i to niemal w tempie geometrycznym, tworzy łańcuchy kolejne i kolejne i jeszcze kolejne, i w efekcie, ów proces manipulacji jest na końcu tak rozległy i zautomatyzowany, że „oni” już nawet nie muszą nic robić – to wszystko działa już samo.
Jak czytamy w tekście Coryllusa, oto w znanym nam aż nazbyt dobrze wydawnictwie o nazwie „Czarne” ukazuje się książka niejakiego Wójcika pod tytułem „W rodzinie ojca mego”, poświęcona opisywaniu tej części Kościoła w Polsce, którą popularnie określa się, jako „taliban”. Okazuje się teraz, że ów Wójcik, przez kilka lat zatrudniony w redakcji „Gościa Niedzielnego”, w pewnym momencie zwrócił się do posłanki Prawa i Sprawiedliwości Krystyny Pawłowicz z prośbą o wywiad, ta się na rozmowę z chęcią zgodziła i najszczerzej, jak tylko potrafiła, z Wójcikiem porozmawiała. Ten, kiedy sprawę uznał za załatwioną, już jako dziennikarz „Gazety Wyborczej”, pobiegł z tym wywiadem – i, jak się domyślam, paroma jeszcze innymi, które uzyskał, jako przedstawiciel „Gościa” – do wydawnictwa pod nazwą, nomen omen, „Czarne” i wydał tam wspomnianą wcześniej książkę o „rodzinie ojca mego”, która dziś, jak się okazuje, kompromituje środowisko Pawłowicz na całej linii.
Ja nie wiem, jak to się stało, że „Gość Niedzielny” nie dość, że swego czasu w ogóle owego Wójcika zatrudnił, to jeszcze trzymał go u siebie przez siedem lat, i wyrzucił z roboty dopiero, kiedy Wójcik roześmiał im się w twarz i powiedział, że teraz, kiedy on już ma wszystko co chciał, to oni mogą go pocałować w tyłek, i powiem szczerze, wiedzieć ani nie potrzebuję, ani nie chcę. Natomiast nie mogę się powstrzymać od myśli, że taki „Gość Niedzielny” jest wystawiony na atak Systemu w sposób wręcz modelowy i w jego redakcji nie ma nikogo, kto by się temu potrafił przeciwstawić, z tego przede wszystkim powodu, że jedna trzecia redakcji to właśnie takie Wójciki, druga jedna trzecia to księża, którzy wszyscy wiemy, jacy są, a reszta to ci, którzy jakimś cudem dostali tę robotę i mają w nosie, co się tam wyprawia. A naprzeciwko stoi armia uzbrojona po zęby tak, że świat nie widział, i ani jej w głowie brać jeńców, czy kogokolwiek oszczędzać.
Szedłem sobie wczoraj z psem na spacer i w drodze do parku rzucił mi się w oczy ogromny billboard w ostrych czerwono-czarnych barwach, przedstawiający dwie złączone dłonie kobiety i mężczyzny, splecione jednak nie ślubnymi obrączkami, lecz… wężem. Wielki napis głosi „Konkubinat to grzech – nie cudzołóż”. Ponieważ już wcześniej przeczytałem notkę Coryllusa o posłance Pawłowicz i jej przygodzie z Wójcikiem, pomyślałem sobie, że to jest jak nic kampania zorganizowana przez „Gościa Niedzielnego”. Uznałem, że z całą pewnością ktoś z redakcji wpadł na pomysł, by w ten fantastyczny sposób zaangażować się w kampanię na rzecz zwycięstwa Andrzeja Dudy w najbliższych wyborach, pokazując Polakom, jacy my katolicy jesteśmy pomysłowi, porządni, a przede wszystkim pobożni, a przy okazji ruszyć sumienia tych, którzy żyją w grzechu, i w ten sposób, za jednym zamachem, upiec dwie pieczenie: zachęcić ich do nawrócenia, no a potem to już tylko do głosowania na Dudę. Tak sobie pomyślałem, ale kiedy wróciłem do domu, w Sieci znalazłem informacje na temat tej akcji i okazuje się, że za tych z nas, którzy żyją w nieślubnych związkach postanowiono się wziąć na wyższym szczeblu, a mianowicie w Krajowym Ośrodku Duszpasterstwa Rodzin, i to tam właśnie zorganizowano tę niezwykłą kampanię. Po co? Ideę tłumaczy nam dyrektor Ośrodka, ksiądz Przemysław Drąg:
„Od pewnego czasu obserwujemy wzrost liczby konkubinatów i spadek zawieranych małżeństw, zarówno cywilnych, jak i sakramentalnych. Chcieliśmy dotrzeć do ludzi młodych z przekazem bezpośrednim, mocnym”.
Ja wiem, że z księżmi nie ma sensu dyskutować, a publicznie to już zwyczajnie nie wypada, ponieważ jednak mam głębokie przekonanie, że za projektem, którego tak pięknie broni ksiądz Drąg, stoi ktoś zupełnie inny, któremu jest znacznie bliżej do wydawnictwa „Czarne”, niż do Kościoła, chciałbym Księdzu zwrócić uwagę na fakt, że przeróżnych grzechów, poza cudzołóstwem jest cała kupa, w tym takie, o których znaczna większość z nas myśli jak najgorzej. A więc nawet ludzie, którzy z Kościołem nie chcą mieć nic wspólnego, wiedzą, że nie należy kraść, kłamać, zabijać, być niedobrym dla swoich rodziców, obżerać się, wybuchać gniewem, lenić się, zazdrościć, pysznić się, wstrzymywać zapłatę. Tak się też składa, że, jak to pięknie określa ksiądz Drąg, „od pewnego czasu obserwujemy wzrost” większości z nich. Na przykład, jestem pewien, że nawet ksiądz Drąg, który najwidoczniej najbardziej dziś jest przejęty tym, że pary, zamiast się żenić, żyją w wolnych związkach, zauważył, że coraz więcej ludzi, szczególnie młodych kobiet, nieumiarkowanie się obżera. Zauważył on też zapewne, że wielu z nas nie czci tak jak należy dnia świętego. Jestem przekonany, że ksiądz Drąg widzi, jak ostatnio często wielu z nas popełnia grzech wołający o pomstę do nieba, polegający na wstrzymywaniu zapłaty. Myślę również, że musiał ksiądz Drąg zauważyć, jak ostatnio coraz częściej ludzie kłamią i oszukują. Mam też silne podejrzenie, że zaobserwował też ksiądz Drąg gwałtowny wzrost osób, które z różnych powodów popadają w rozpacz, a która, jak wiemy, jest grzechem niezwykle ciężkim. Widząc to wszystko, on postanowił jednak nie wyjść do ludzi z paskudnym wężem na billboardzie i hasłem: „Weź się w garść – rozpacz jest grzechem”, lub „Zapłać pracownikowi i nie żyj w grzechu”, lecz wszcząć na całą Polskę kampanię przeciwko ludziom, którzy postanowili żyć w tak zwanym konkubinacie. Bo ich jest coraz więcej, a konkubinat, jak wiemy, to cudzołóstwo. Rzecz jednak w tym niestety, że ów konkubinat, to jest już chyba jedyny z tych grzechów, który dla wielu z nas, jest czymś równie błahym, jak zjedzenie w piątek hamburgera. Niedawno, o ile czegoś nie pomyliłem, sam papież Franciszek zwrócił uwagę na fakt, że nowoczesny świat doprowadził naszą cywilizację do miejsca, gdzie małżeństwo stało się zbędnym balastem, i że Kościół powinien się do tego odnieść w jakiś inny sposób, niż przez straszenie ludzi grzechem, bo w przeciwnym wypadku zainteresowani najzwyczajniej w świecie uznają, że z tym akurat Kościołem oni nie chcą mieć nic wspólnego. Ludzi można bowiem zachęcać do tego, by nie kradli, nie zabijali, nie oszukiwali, nie prześladowali słabszych, nie obżerali się wreszcie; można ich nawet zachęcać, by zaczęli chodzić do kościoła w niedzielę i starali się pracownikom płacić za wykonaną pracę, bo to jest dla nich zwyczajnie zdrowe, ale, jeśli doszło do tego, że ludzie przestają się żenić, a celibat ich nie interesuje, najgorszą rzeczą, jaką można sobie wymyślić, to straszenie ich wężem i ogniem piekielnym. Bo większość z nich prędzej uzna, że z tą religią to jakiś przekręt, niż wezmą kredyt na wesele i mieszkanie i wózek dla dziecka.
Mimo to, ksiądz Drąg postanowił okleić całą Polskę tymi przerażającymi billboardami, aby, jak mówi „dotrzeć do młodych z mocnym przekazem”. On już podobno próbował w zeszłym roku, przy pomocy bardzo w jego przekonaniu zabawnych T-shirtów z napisem: „Keep calm, don’t kocia łapa”, no ale mimo że jedną z tych koszulek sprezentował samemu Papieżowi, pomysł nie wypalił. Tym razem więc zdecydowano się na węża.
A ja nie mam najmniejszych wątpliwości, jak to się wszystko zaczęło. Przyszedł ktoś do księdza Drąga i mu powiedział: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Zawsze Dziewica, proszę księdza. Chciałem powiedzieć, że my tej ‘kociej łapy’ nie możemy tak zostawić. Musimy walczyć, bo mamy do czynienia ze strasznym grzechem. Tu trzeba działać jak najszybciej. Proszę popatrzeć, mam już nawet projekt plakatu do tej nowej akcji: dwie dłonie splecione w uścisku węża. Mocna rzecz, prawda? To trzeba młodym pokazać, najlepiej już teraz, zanim nadejdzie wiosna. Rozumie ksiądz? Musimy dać świadectwo”. No i mamy to co mamy.
Tak to działa. Tak to właśnie działa. O akcji już nawet poinformował TVN. Bardzo rzetelnie, nie ukrywając nic z tego co najważniejsze. Nawet księdzu Drągowi pozwolili tam się wygadać. Do woli. Bez cenzury. No i w sam czas. Prezydent Komorowski przysypia, więc znów trzeba wszystko robić za niego. Na szczęście jest profesor Pawłowicz i ksiądz Drąg. Bardzo porządni ludzie. Bardzo.
Ponieważ wciąż tu się przewija ten wąż, zachęcam wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem http://coryllus.pl/?wpsc-product=palimy-licho-czyli-o-tymktorynigdynieprzepuszczazadnejokazji. Tam mamy moją najnowszą książkę o Diable jak najbardziej i o tym wszystkim, co wypada nam o nim wiedzieć. Bo inaczej, po nas.
Ponieważ wciąż tu się przewija ten wąż, zachęcam wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem http://coryllus.pl/?wpsc-product=palimy-licho-czyli-o-tymktorynigdynieprzepuszczazadnejokazji. Tam mamy moją najnowszą książkę o Diable jak najbardziej i o tym wszystkim, co wypada nam o nim wiedzieć. Bo inaczej, po nas.