Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mel Greig. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mel Greig. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 grudnia 2012

Cywilizacja, czyli najbardziej zabójczy dowcip świata

Zanim zacznę się zajmować tym co zawsze, a więc zadręczaniem siebie i świata swoimi żalami, parę słów na temat książki. Otóż jest ona już gotowa i gdyby to ode mnie zależało, mógłbym ją oddawać do druku już w poniedziałek. Tak jak się jednak wcześniej obawiałem, nie ma takiej możliwości, byśmy mogli ją zacząć sprzedawać przed Świętami. Rzecz w tym, że nawet jeśli uda się nam ją wydrukować w tym terminie, Gabriel i tak mógłby ją zacząć rozsyłać dopiero pod koniec roku. Do tego dochodzą jeszcze jakieś problemy związane z kosztami, w które jednak już nie chce mi się tu wnikać.
A zatem, przepraszam wszystkich zawiedzionych, ale trzeba będzie jeszcze poczekać. Sam jestem rozczarowany jak jasna cholera, ale nic na to nie poradzę. Ona mnie kosztowała tyle wysiłku i nerwów – szczególnie w ostatnich dniach – że sam bym ją już bardzo chciał mieć w ręku. Jest jednak jak jest i nie ma co gadać.
Tymczasem wszystko idzie w swoim zwykłym rytmie i wygląda na to, że nawet jeśli któregoś dnia to zło, które nas tak wyniszcza uda się pokonać, koszta tego zwycięstwa będą tak wielkie, że nawet nie wiadomo, czy warto walczyć. O czym myślę dziś w to sobotnie popołudnie i wieczór? Otóż w pierwszej chwili, tuż po tym jak dotarła do mnie ta wiadomość, sądziłem że to co się stało jest zdarzeniem na tyle dramatycznym i w pewnym sensie bezprecedensowym, że przynajmniej Internet, a więc miejsce choćby pozornie jeszcze nie skażone ową okropną rutyną i obojętnością, zareaguje na to wystarczająco mocno, by moje słowa okazały się niepotrzebne. Tymczasem, o ile dobrze zaobserwowałem sytuację, wokół panuje wręcz idealna cisza. Tak jakby większość z nas, którzy przecież jakoś się interesujemy światem, uznała że są sprawy ważne i ważniejsze, i tak jak zawsze skupiła się na tym, co tak naprawdę pozostaje – dziś przynajmniej – bez najmniejszego znaczenia. A więc standard.
Jak być może części przynajmniej z nas wiadomo, żona księcia Williama zaszła w ciążę, w związku z tym prawdopodobnie, poczuła się źle, no i została zabrana do szpitala. Kiedy sobie tam spokojnie zdrowiała, gdzieś w Australii dwoje radiowych dziennikarzy – pan i pani – uprawiających rodzaj sztuki zbliżony do tego co znamy z występów Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego, postanowiło wykonać żart sprowadzający się do tego, że oni zadzwonią do owego londyńskiego szpitala, i mówiąc piskliwym głosem, przedstawią się jako Królowa i spytają o zdrowie Księżnej. Trafili na jakąś pielęgniarkę, która, nie podejrzewając niczego, przełączyła ich na odpowiedni oddział, no i tyle wszystkiego. Okazało się, że Księżna czuje się lepiej i w ogóle jest strasznie śmiesznie. Zwłaszcza że podczas gdy pani radiowiec udawała Królową, pan radiowiec udawał jednego z psów Królowej, i zabawnie szczekał.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że kiedy już prowokacja wyszła na jaw, pielęgniarce zrobiło się tak wstyd, że z tego wstydu popełniła samobójstwo… Ups!
Ktoś – a ja, znając się trochę na ludziach, podejrzewam, że takich głosów będzie wcale niemało – powie, że ona musiała być jakaś głupia. Zwłaszcza że, jak wynika z relacji, władze szpitala nie miały do niej za tę jej naiwność jakichkolwiek pretensji, no i w ogóle problemem od początku było tylko tych dwoje cymbałów. A jednak stało się tak – trzeba to powtórzyć – że prawdopodobnie jej się zrobiło tak wstyd, że nie wytrzymała, no i uznała, że dalej z tym już nie może żyć. Czemu ona tak to sobie wymyśliła? Oczywiście mogło pójść o to, że ona zdała sobie sprawę z tego, że tą swoją naiwnością sprawiła kłopot nie komuś tam przypadkowemu, ale rodzinie królewskiej. Mogło też być tak, że ponieważ ona pochodziła z Indii, i to jak się zdaje z bardzo świeżego zaciągu, a więc nie miała zbyt dużo czasu, by nauczyć się nowej cywilizacji i zapomnieć co to wstyd, ten żart przeżyła znacznie gorzej niż zdarzyłoby się to nam. Mogło też pójść jeszcze o coś innego, o czym my akurat nigdy nie będziemy mieli pojęcia, ale cokolwiek ją pchnęło do tego fatalnego kroku, dla nas dziś nie ona jest problemem. Problemem nawet nie są ci durnie gdzieś z Australii. Problemem jest świat, gdzie nawet nie przez czyjąś złą wolę, czy jakąś bardzo porażająca głupotę, ale przez jego ni stąd ni z owąd naturalny jak się okazuje zupełnie charakter, wszystko co łagodne i wrażliwe zostaje wystawione już nie tylko na pośmiewisko, ale zwyczajnie na bezpośredni i śmiertelny atak.
A ja się już tylko obawiam, że jeśli ten kierunek rozwoju społeczeństw zostanie zachowany, przeżyją tylko ci, którzy będą się potrafili przystosować choćby w takim stopniu, który im pozwoli zachować odpowiednio grubą skórę. Reszta zostanie powoli wyeliminowana. Zabita śmiechem. Zwyczajnie śmiechem.

Przy okazji, tak jak co dzień, wszystkich którzy po przeczytaniu ego tekstu poczuli się choćby minimalnie pełniejsi, proszę o wspieranie tego bloga – i przez kupowanie książek, ale też przesyłanie tego co tam komu może zbywa na podany obok numer konta. Bez tego, jest już po nas. Dziękuję.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...