Jak już o tym tu
informowałem, przedwczoraj udałem się do Warszawy, by nagrać coś dla Kliniki
Języka, a ponieważ spędziłem tam parę kompletnie pustych godzin, ów czas
wykorzystałem na siedzenie przy stoliku przed tą knajpą przy Złotych Tarasach, gdzie
sprzedają Żywiec po 12 zł. i obserwowaniu przechodzących tam i z powrotem
ludzi. Pogoda była piękna, a więc na brak ruchu narzekać nie było można i w
pewnym momencie zauważyłem młodą dziewczynę w muzułmańskiej chuście, która
stała nieopodal i bardzo uprzejmie rozmawiała z jakimś na oko starszym,
ewidentnie jej obcym, warszawiakiem, który najwidoczniej zapragnął sobie z nią
porozmawiać. Nie umiem powiedzieć, czy ona była Polką, która wyszła za mąż za
Araba, czy może sama znalazła się w Polsce jako osoba stamtąd, ale oni
rozmawiali po polsku, ona też nie bardzo się różniła z twarzy od całego tłumu
mijających ją dziewcząt, a więc nie wykluczam, że tu w grę wchodziło to
pierwsze rozwiązanie. To mogła być Polka.
Po jakimś czasie przeszła obok
mojego stolika starsza kobieta, również w chuście, tym razem zdecydowanie
pochodzenia arabskiego. Po prostu sobie szła. Ani się nie wydzierała na ludzi,
ani nawet nie patrzyła na nich podejrzanie, że już nie wspomnę o podkładaniu
bomb. Po prostu sobie szła. Więcej tego dnia kobiet w chustach nie zauważyłem.
Owszem, widziałem kilku
Wietnamczyków. Oczywiście to mogli być też Chińczycy, albo Koreańczycy, jednak
nie sądzę. Obstawiam, że to jednak byli Wietnamczycy. Ilu ich było? No nie
wiem, może pięciu, niewykluczone że sześciu. I to wszystko.
Przyznaję, że minęło mój stolik
dość dużo Hindusów, możliwe że mogło ich być więcej nawet niż dziesięciu.
Jednak oni, podobnie jak ta starsza kobieta w muzułmańskiej chuście, nie robili
nic ekscentrycznego. Mówiąc krótko trzymali taki bardziej business like fashion.
No ale przyznaję, Hindusów trochę jednak było.
Ilu w tym czasie minęło mnie
ludzi? Tego oczywiście wiedzieć nie mogę, ale obstawiam, że ich mogły być grube
tysiące. Czy byli wśród nich Ukraińcy? Tego również nie wiem, natomiast muszę
przyznać, że nie rzucił mi się nikt w oczy. Siedziałem więc tam może półtorej
godziny. Ponieważ jednak w pewnej chwili zgłodniałem, a czasu jeszcze trochę do
nagrania miałem, udałem się w stronę Rotundy do KFC, żeby tam sobie coś zjeść.
W drodze, pod Pałacem Kultury i dalej, obok stacji Śródmieście i dalej obok
stacji metra, nie zauważyłem ani jednej osoby, nie mówię tu tylko o kobietach w
chustach, ale w ogóle osoby, która mogła wyglądać na czy to Araba, czy to
Afgańczyka, czy kogoś o tego typu urodzie. Jednak, owszem, przyznaję że znów widziałem
kilku Hindusów, w tym jednego, który szedł z parą swoich polskich znajomych i o
czymś sobie tam żywo rozmawiali. Już blisko restauracji spotkałem starszą
wietnamską parę. I to wszystko jeśli idzie o kierunki, który tak bardzo zajmują
ostatnio naszą uwagę, no i wyobraźnię.
Nie mogę zapomnieć o Murzynach.
Owszem, kilku Murzynów widziałem. O dziwo, nie wielu, ale zaledwie kilku, no
ale, jak wiemy, z nimi sprawa nie jest prosta, bo ich akurat mamy tu w Polsce
od dziesięcioleci i naprawdę trudno powiedzieć, czy ci, których minąłem
przypłynęli z Afryki nielegalnym transportem, czy się tu wręcz urodzili. W
każdym razie, żaden z nich nie szedł z gołym torsem i nie darł mordy, rzucając
kurwami, w odróżnieniu od pewnego zdecydowanie zaćpanego mieszkańca Stolicy,
który znalazł się obok mnie na peronie, skąd miałem się udać do Michała na
Stokłosy.
A zatem, gdybym miał podsumować
swoje wrażenia z pobytu w Stolicy w tym akurat wymiarze, muszę powiedzieć, że
było fantastycznie. Cała kupa ślicznych, białych dziewcząt i chłopców, mnóstwo
starszych, mniej lub bardziej eleganckich, oraz równie białych pań i panów,
wszyscy zadowoleni jak cholera, nikt na nikogo się nie wydzierał, nikt się na
nikogo nie patrzył bykiem, a co więcej, powiem zupełnie szczerze, że gdy parę
razy zdarzyło mi się kogoś potrącić, kiedy mówiłem przepraszam, za każdym
razem, powtarzam ZA KAŻDYM RAZEM, słyszałem odpowiedź „Nic nie szkodzi”. Nawet
w KFC obsługa była dyskretnie uprzejma, na co daję słowo czekałem lata.
Wróciłem do Katowic,
najbezpieczniejszego miasta na świecie, i proszę sobie wyobrazić, kiedy wczoraj
szedłem na spacer z psem, zobaczyłem chłopca w t-shircie z napisem „Lubię
ludzi”. Myślałem, że mu się rzucę na szyję. No ale zrezygnowałem. Jeszcze by
sobie pomyślał, że jestem księdzem.
Książki są tam
gdzie zawsze. Komu zależy, to się zorientuje.