Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krytyka Polityczna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krytyka Polityczna. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 grudnia 2017

O lewackich ciotach z "Gazety Wyborczej"

Za chwilę wsiadam w pociąg i wyruszam do Warszawy na targi. Tak jak już pisałem, odbywają się one od czwartku do niedzieli w Arkadach Kubickiego pod Zamkiem. Nasze stoisko ma numer 12. Jutro kolejnego tekstu nie będzie, więc przez dwa dni proszę czytać mój najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazety”.     

      Mam naturalnie świadomość, że „Warszawska Gazeta” to miejsce zbyt poważne, byśmy się tu zajmowali sprawami, nie wykraczającymi poza przestrzeń pomiędzy środowiskiem „Gazety Wyborczej”, a jakimiś dziwnymi feministycznymi organizacjami, no ale tak się stało, że tam właśnie doszło do eksplozji, która okazała się na tyle cuchnąca, że owa fala dotarła do świata zamieszkiwanego przez zwykłych ludzi. Oto na portalu o sympatycznej nazwie „Codziennik Feministyczny” ukazał się tekst zatytułowany „Papierowi feminiści. O hipokryzji i nowych twarzach polskiego #MeToo”, a podpisany przez pięć feministek – feministek, co należy podkreślić, nie tych znanych z tefauenowskiego prime time’u – w którym owe panie zarzucają dwóm lewicowym publicystom „Gazety Wyborczej” oraz „Krytyki Politycznej” wyjątkowo brutalne molestowanie zarówno ich osobiście, jak i ich koleżanek. Nazwisk owych publicystów podawać nie mam ochoty, raz dlatego, że one nam nic nie powiedzą, a dwa, że, jak się możemy domyślać, oni tu najpewniej stanowią zaledwie forpocztę tego, co w tamtym świecie funkcjonuje jako cywilizacyjny i kulturowy standard, natomiast odniosę się do samego tekstu.
      Oto pierwsze wrażenie robi informacja z samego wstępu owego tekstu, gdzie dowiadujemy się, że „od jakiegoś czasu wśród naszych przyjaciółek krąży eufemistyczne pojęcie ‘chłopiec lewicy’, stanowiące synonim hipokryty, który usta pełne ma feministycznych frazesów, podczas gdy jego deklaracje nie mają przełożenia na rzeczywistość”. Kogo autorki owego doniesienia mają na myśli? Otóż chodzi o tych lewicowych działaczy, polityków, czy dzienikarzy, którzy stojąc w awangardzie walki o równouprawnienie kobiet, uczestnicząc z pełnym zaangażowaniem w organizowanych przez feministki protestach, jednocześnie nie marzą o niczym innym jak tylko o tym, by z tego tłumu kobiet wyławiać co ładniejsze i je najzwyczajniej w świecie wykorzystywać jako seksualne niewolnice. Autorki tekstu w „Codzienniku” podpisują się imieniem i nazwiskiem, ujawniają nazwiska dwóch dziennikarzy, opisują w sposób naprawdę wstrząsający swoje przeżycia, jednoczesnie jednak zapewniają, że zarówno one, jak i ich prześladowcy z „Gazety Wyborczej”, oraz  „Krytyki Politycznej” to zaledwie odprysk tego, co tam stanowi standard
      Z tego co czytam, obaj opisani we wspomnianym tekście dziennikarze dążyli już publicznie swoje ofiary przeprosić i zostali usunięci ze swoich redakcji, natomiast ja bym bardzo chciał zwrócić uwagę na ideologiczną podstawę tego, z czym mamy tu do czynienia. Myślę że nie minął jeszcze rok, jak znany nam aż nazbyt dobrze „Newsweek” opublikował duży, okładkowy tekst – podkreślić należy, że podany w tonie jednoznacznie afirmacyjnym –  o tym, jak to dziś staje się coraz bardziej cywilizacyjnie poprawną postawa określana naukowo jako „poliamoria”. Czym jest owa „poliamoria” wyjątkowo graficznie przedstawia reklamowana przez wspomnianą „Krytykę Polityczną” książka niejakiej Emily Witt zatytułowana „Seks przyszłości. Nowa wolna miłość”. My oczwyiście czytać jej nie zamierzamy, natomiast myślę, że możemy skierować szczery apel do tych biednych dziewczyn z „Codziennika”: Przyjdźcie w przyszłym roku na Marsz Niepodległości. Wreszcie poznacie prawdziwych mężczyzn, a nie jakieś zboczone cioty.


Jeśli ktoś nie może przyjechać i kupić książki z dedykacją z ręki, zapraszam do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl

środa, 7 marca 2012

O podżelowanych anarchistach

Przyznam uczciwie, że dziś już nie jestem w stanie sobie przypomnieć – a nawet nie wiem, czy kiedykolwiek to wiedziałem – jak to się stało, że Axel Springer postanowił zmienić redakcję gazety „Dziennik” i w ten sposób Robert Krasowski i Cezary Michalski w jednej chwili wylecieli stamtąd na mordę. Możliwe, że poszło o tak zwaną „aferę z Kataryną”, a więc o to, że „Dziennik” ujawnił dane owej Kataryny i zorganizował przeciwko niej coś co mogło robić wrażenie klasycznej nagonki, ale też może być tak, że Kataryna była tu tylko pretekstem, a interesy Axela Springera sięgały znacznie głębiej. Kiedy dziś patrzę na to, jak sobie radzi zarówno sama Kataryna, jak i oba te cyngle, myślę, że pewnie jednak ta druga ewentualność jest znacznie bardziej prawdopodobna. A zatem, jak zwykle, ktoś nas po raz kolejny wystawił za drzwi, żebyśmy się poszli pobawić, podczas gdy to co ważne będzie się działo już poza nami.
Kiedy Cezary Michalski wylatywał z „Dziennika” pomyślałem sobie, że dobra nasza. Facet jest skończony. W końcu, na co może liczyć ktoś z jednej strony tak fatalnie skompromitowany, a jednocześnie praktycznie bez przydziału? Do „Frondy” dawni koledzy go nie wezmą, do „Gazety Wyborczej” tym bardziej, no ewentualnie mógłby, tak jak jego redakcyjni koledzy Reszka i Majewski, trafić do grupy wówczas jeszcze bez nazwy, a dziś określającej się jako „autorzy niepokorni”, no ale to też naprawdę z wielkim trudem i raczej na pozycji tak w środowiskach patologicznych zwanego „cwela”. Pozostawała ewentualnie telewizja TVN24, no ale tu też, podobnie jak w „Rzepie” wszystkie miejsca wydawały się być obsadzone, włącznie z tym jednym, które mogło być może czekać na kogoś takiego jak Michalski, ale zostało już wcześniej przydzielone Tomaszowi Wołkowi. I kiedy wydawało się, że jest dobrze, minął przewidziany prawem czas wypowiedzenia, odprawa została wypłacona, a Michalski nie dość że znalazł sobie odpowiednią redakcję, to jeszcze w TVN-ie ktoś tam się nieco posunął i dostawiono dodatkowy fotel. I dziś, nie dość że jesteśmy nieustannie zagrożeni ryzykiem ujrzenia tego karykaturalnie poskręcanego człowieka na ekranie naszych telewizorów, gdy przedstawia swoje intelektualne analizy, to jeszcze niekiedy w przestrzeni publicznej pojawia się informacja, że redaktor Cezary Michalski, jako prominentny przedstawiciel środowiska „Krytyki Politycznej”, a więc tzw. nowego lewactwa, powiedział albo napisał coś szczególnie kuriozalnego.
I w ten oto sposób wspomnienie o Michalskim trafiło i pod moją strzechę. Jak przeczytałem na blogu Krzysztofa Rybińskiego, publicysty i ekonomisty, Cezary Michalski na łamach właśnie „Krytyki Politycznej” opublikował felieton, w którym najpierw przyznał, że w młodości był zafascynowany działalnością terrorystycznej niemieckiej organizacji o nazwie Rote Armee Fraktion, a następnie w chyba możliwie najbardziej bezpośredni sposób – tak by z jednej strony powiedzieć co się chce, a jednocześnie mieć nadzieję na uniknięcie ewentualnych kłopotów – zaapelował o fizyczną likwidację wspomnianego Rybińskiego. Dla usunięcia wszelkich wątpliwości, przytaczam odpowiedni fragment:
Jeśli Rybiński rzeczywiście jest dla współczesnego kapitalizmu reprezentatywny (a patrząc wam w oczy nie potrafię skłamać, że na pewno nie jest), wówczas będę musiał powrócić do dziecięcych fascynacji grupą Baader-Meinhof, tyle że pierwszym i na razie jedynym bankierem, którego zamknę w samochodowym bagażniku będzie właśnie Rybiński. Przynosi on bowiem wstyd nie tylko kapitalizmowi (z natury nieco bezwstydnemu), nie tylko kaście ekonomistów i bankierów (jak wyżej), ale właściwie całemu ludzkiemu gatunkowi, do którego ja także należę, więc za Rybińskiego, chcąc nie chcąc, też muszę się wstydzić”.
Kiedy Michalski napisał te słowa, a Rybiński je powtórzył u siebie na blogu, reakcja internautów w dużym stopniu polegała na tym, że niech się Rybiński od Michalskiego odpieprzy, bo tam tak naprawdę niczego nie ma. W końcu, zamykanie kogoś w bagażniku wcale niekoniecznie musi oznaczać pozbawianie tego kogoś życia, a poza tym Rybiński, jak powszechnie wiadomo, jest idiotą, więc akurat zamknięcie go w bagażniku i tak nie jest jeszcze czymś na co on najbardziej zasłużył. Jak idzie natomiast o część związaną z Andreasem Baderem i Urlike Meinhof, komentatorzy nie mieli nic do powiedzenia, zapewne z przyczyn wiekowych. Jak by nie patrzeć, kiedy tych dwoje podobno wieszało się lub strzelało sobie w łeb w swoich celach, większości z dzisiejszych internetowych mądrali nie było jeszcze nawet na świecie, więc z tekstu Michalskiego i z reakcji Rybińskiego mogli zrozumieć tylko tyle, że to Baader-Meinhof to pewnie jakiś heavy metalowy zespół ze swoimi estradowymi happeningami.
Pozwolę sobie więc króciutko opowiedzieć, w czym rzecz, a więc i jednocześnie wyjaśnić, dlaczego Krzysztof Rybiński nie histeryzuje, krzycząc, że Michalski ogłasza potrzebę jego zamordowania, a Salon24 jak najbardziej słusznie ten jego krzyk od wczoraj trzyma bardzo wysoko na głównej stronie. Otóż organizacja o nazwie Rote Armee Fraktion, której czołowymi przedstawicielami była właśnie Meinhof i jej kolega Baader, była bardzo powszechnie znaną, sponsorowaną przez Kreml, grupą młodych niemieckich terrorystów, którzy mieli za zadanie wzniecenie w Niemczech komunistycznej rewolucji, i uznali, że najlepszą do tego drogą będzie systematyczne mordowanie przeróżnych przedstawicieli owego kapitalistycznego porządku. Nie wiem, która ze słynnych egzekucji przeprowadzonych przez niemieckich zabójców zrobiła takie sympatyczne wrażenie na wówczas pewnie jeszcze Czarku Michalskim, ale z tego co on pisze w swoim felietonie, wynika, że mogło chodzić o zastrzelenie szefa niemieckiej konfederacji pracodawców, niejakiego Schleyera. Michalski wprawdzie sam nie do końca pamięta, co i jak, bo z jednej strony wspomina o bagażniku – a więc musi chodzić o Schleyera, którego martwe ciało znaleziono właśnie w porzuconym samochodzie – a z drugiej, jego zdecydowanie łaskocze wspomnienie śmierci jakiegoś bankiera, a więc tu akurat on może mieć na myśli albo jeszcze czternastoletniego Czarka i jednego z dyrektorów Dresdner Bank, Jurgena Ponto, lub już troszkę wyrośniętego Cezarego i Alfreda Herrhausena, tego samego drezdeńskiego banku prezesa. Tak czy inaczej, stoimy tu wobec sytuacji zupełnie jasnej. Coś co dla zwykłego czy to dziecka, czy młodego człowieka, żyjącego w komunie i tę komunę odpowiednio rozpoznającego, było złem w najczystszej postaci, bo pochodzącym prosto z Moskwy, dla Michalskiego było wówczas i, co wynika jasno z jego dzisiejszego felietonu, wciąż jest fascynująca przygodą, wartą nowego wykorzystania.
Proszę zwrócić uwagę na słowa Michalskiego, jakie zostały opublikowane w „Krytyce Politycznej”. Przede wszystkim, dlaczego on uważa, że Rybiński zasługuje na śmierć? Otóż jemu się ten bagażnik należy z tego powodu, że jako typowy przedstawiciel dzisiejszego kapitalizmu, sprawia, że Michalski musi się wstydzić nie tylko za niego, ale za cały gatunek ludzki. Więc to jest powód. Co wiemy na temat wykonania? Oczywiście mamy ten bagażnik, który w podanym przez Michalskiego kontekście musi oznaczać trumnę, ale jest coś znacznie ciekawszego. Michalski nie modli się o to, by Rybiński znalazł się w tym bagażniku, on nie cytuje starego, złorzeczącego Psalmisty, oni nawet nie pisze, że osobiście nie będzie płakał po Rybińskim, lecz, wręcz odwrotnie, on na informację, że Rybiński umarł, upije się z radości. Michalski wyznaje całkowicie otwarcie, że jeśli on uzna, że Rybiński jest owym typowym przedstawicielem współczesnego kapitalizmu, „będzie musiał” wrócić do swoich starych fascynacji, i osobiście Rybińskiego „zamknąć” w tym bagażniku. Ktoś powie, że to taka licentia poetica. Taka zabawa w słowa. Zwykła lewicowa, pusta i nicnieznacząca gadka. I okay. Niech i tak nawet będzie. Tyle że co z tego? Sytuacja jest prosta. Michalski nie lubi Rybińskiego bardziej niż dziś akurat kogokolwiek innego – bardziej niż Ziemkiewicza, czy Gadomskiego – i ta jego złość jest tak duża, że on stwierdza jednoznacznie: jak tak dalej pójdzie, on Rybińskiego najzwyczajniej w świecie ukatrupi. Za to, że jest okropnym kapitalistą.
Przyjrzyjmy się więc Michalskiemu. On dziś jest czołowym publicystą „Krytyki Politycznej”, a więc lewackiego pisma wydawanego przez lewackie środowiska za pieniądze, które dostały one od rządu Platformy Obywatelskiej, a więc, krótko mówiąc, od władzy. Oprócz tego jest stałym politycznym komentatorem wynajmowanym przez być może największą prywatną grupę medialną w Polsce – ITI. Wcześniej, przez wiele lat był zastępcą redaktora naczelnego jednego z największych polskich dzienników, wydawanych przez niemiecki koncern Axel Springer. Nie wiem, ile Michalski zarabiał jako ten vice-naczelny, ani jaką dostał odprawę kiedy tam doszło do wewnętrznych przesunięć, ale z informacji, jakie znalazłem to tu, to tam, wynika że Jan Maria Rokita, jako stały felietonista „Dziennika”, miesięcznie dostawał za swój cotygodniowy tekst jakieś 40 tys. zł. Domyślam się więc, że Axel Springer Michalskiemu płacił też nie tak mało. Wiadomo powszechnie, że przez jakiś czas Michalski pisał duże teksty dla „Newsweeka”, również wydawanego przez Springera. A zatem, można zupełnie uczciwie stwierdzić, że Cezary Michalski jest od lat członkiem najbardziej jednoznacznego medialno-politycznego establishmentu, który to establishment go opłaca i awansuje. I oto nagle ten właśnie Cezary Michalski przychodzi do nas, jako przedstawiciel nowej, kontestującej tradycyjny porządek lewicy, i powołując się na dokonania, czerwonej rewolucji grozi innemu przedstawicielowi establishmentu, że go zabije. Zwyczajnie, jak burżuazyjną świnię.
Pamiętam, jak kiedyś miałem okazję spędzić tydzień zimowych ferii w Zakopanem z grupą prawdziwych komunistów z wówczas jeszcze tak zwanego Zachodniego Berlina. I to byli ludzie, którzy darzyli dużą sympatią zarówno Ericę Meinhof jak i Andreasa Baadera. I kiedy ja im mówiłem, że oni zamordowali tego Schleyera, słyszałem, że „Schleyer to burżuazyjna świnia”. Właśnie tak – „bourgeois pig”. Trzeba jednak nam wiedzieć, że ci moi Niemcy robili szczere wrażenie autentycznych. Chodzili w podartych ubraniach, byli zarośnięci, jeździli starym uświnionym vanem, w tym swoim Berlinie mieszkali w jakiejś komunie, no a tu w Polsce, na każdym kroku starali się trzymać odpowiedni fason. I jestem pewien, że gdyby do nich nagle przyszedł Cezary Michalski i poinformował ich, że on też walczy z kapitalizmem, i by też chętnie zabił jakiegoś bankiera, to by go albo zwyczajnie wyśmiali, albo uznali za półprzytomnego prowokatora służb.
Jak mówię, jeśli Cezary Michalski jakimś cudem przeczyta ten mój dzisiejszy tekst, może się oburzyć i powiedzieć, że ależ skąd, jemu w ogóle nie chodziło o żadne zabijanie. Że on ten bagażnik wyciągnął ot tak sobie, że równie dobrze mógł coś wspomnieć o tym jakimś Popiełuszce, czy innym pechowcu. A Baader i Meinhof? To też jest bez znaczenia. Dziś Baader, jutro kto inny, a poza tym, on się pomylił i jemu w ogóle nie chodziło o niemiecki RAF, tylko o coś innego, tyle że on akurat już nie bardzo pamięta, o co. W każdym razie, on ani jednym słowem nie sugeruje, że Rybińskiego trzeba zabić.
Trudno. Ja widzę coś innego. Ja widzę tę sekwencję zaczynającą się od „jeśli”, następnie przechodzącą w smutną konstatację, że to „jeśli” jest jak najbardziej realne, i kończącą się deklaracją „będę musiał”. A więc, cokolwiek powie ewentualny sąd – a z sądami, jak wiemy, sytuacja bywa bardzo skomplikowana – przekaz jest jasny.
I wydaje mi się, że najlepiej by było, gdyby Krzysztof Rybiński zgłosił Michalskiego i jego tekst zwyczajnie na policję i pozwolił, by już prawo się sprawą zajęło. Uważam też, że byłoby bardzo dobrze, gdyby sprawa trafiła do sądu, i by Michalski dostał za swoje. Bo wbrew pozorom, to wcale nie jest zabawa. Nawet jeśli Michalski i jemu podobni intelektualiści uważają, że słowa są po to, by ich używać, wolność po to, by z niej korzystać, a wykształcenie po to, by dawało odpowiednim osobom umiejętność używania jednego i drugiego na poziomie, gdzie wszystko może w każdej chwili ulec dekonstrukcji, za pewien rodzaj bezczelności i głupoty należy się przynajmniej lekkie szturchnięcie. Jak idzie natomiast już o Michalskiego, jako przypadek osobny, on z tym wszystkim co w sobie ma, myślę, że to szturchnięcie doceni. Niektórych bowiem, jak wiemy, może faktycznie można już tylko zabić. Michalski jednak to taki typ, który dostanie fangę w noc, przewróci się, pobeczy i od razu się uspokoi. Dla dobra wspólnego. I wystarczy.

Wszystkich, którzy czerpią satysfakcję z czytania tych tekstów i uważają, że nie zaszkodziłoby za nie płacić, proszę o skorzystanie z podanego obok numeru konta i wsparcie tego bloga. Poza tym, jeśli ktoś jeszcze nie wie, jest do kupienia książka z tu publikowanymi wybranymi felietonami. Też obok. Dziękuję.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...