Wyjątkowo
długa tym razem przerwa w komentowaniu zdarzeń i myśli spowodowana była
oczywiście przede wszystkim przez to, że w ogóle im jestem starszy, tym
bardziej wszystko przychodzi mi z trudnością, a przez to cokolwiek
robię, robię znacznie wolniej. I choć, jak sądzę, jest to powód podstawowy, to
jednak jest też tu coś, co ma w tej kwestii znaczenie niemal równie istotne.
Otóż, jak pewnie więskzość z nas zauważyła, ostatnie tygodnie, czy też kto wie,
czy nie miesiące, przyniosły nam tak ogromną intensywność zdarzeń aż proszących
się o komentarz, że osobiście poczułem się do tego stopnia skołowany, że choćby i najbardziej poruszające kwestie nagle stawały się równie płytkie, jak cała reszta, a ja ostatecznie nie umiałem z siebie wydusić pojedynczego słowa. Nie zmienia to
jednak faktu, że, owszem, bardzo mocno się zastanawiam, cóż to takiego się
dzieje, że nie ma, nawet nie dnia, ale i godziny, by na scenę nie wlazł kolejny
ktoś i nie powiedział, lub nie zrobił czegoś, co – jak mówię – aż prosi się, by
wziąć w rękę coś ciężkiego i zrobić jeden a porządny zamach, a juz po chwili ta ręka opada i z bezsilności i przede wszystkim ze znużenia.
Zastanawiam się nad tym i odpowiedź
znajduję tylko jedną, a mianowicie przyszłoroczne wybory. Otóż, obserwując ową
determinację z jakim owo szaleństwo jest realizowane, dochodzę do wniosku, że nasza
dzisiejsza scena jest podzielona dokładnie na dwie części: z jednej strony mamy
rząd, który robi to co sobie już dawno zaplanował i jest w stanie skutecznie realizować,
a z drugiej wszyscy ci, którzy walczą... o życie. I nie łudźmy się – im nawet
do głowy nie przyjdzie myśl, że za rok wrócą do władzy. Oni wiedzą równie
dobrze jak my, że owo zwycięstwo to jest klasyczne marzenie ściętej głowy,
natomiast to czym naprawdę żyją, to wyłącznie walka o to, by nie wypaść z tych
sań, z tego pociągu, czy tej łodzi, która już i tak ledwo wytrzymuje ów
nieznośny ciężar. Oni są jak owi Świadkowie Jehowy, którzy sprzedali swoje
życie za owo złudzenie, że jeśli się tylko postarają bardziej niż inni, to zasłużą
sobie przynajmniej na Pamięć. Ogromna większość z nich walczy dziś wyłącznie o
to, by jesienią przyszłego roku znaleźć najcieplejsze miejsce w sercu czy to Donalda
Tuska, czy Szymona Hołowni, czy Kosiniaka-Kamysza, czy Korwina-Mikke, uzyskać
jak najlepsze miejsce na liście i zachować choćby cień szansy, że gdy te wybory
miną, nie wylądować na ulicy żebrząc o papierosa i kubek gorącej zupy. Dlatego
też są gotowi choćby na najgorszą kompromitację, wstyd i upodlenie, na które my
tymczasem patrzymy z takim niedowierzaniem.
A trzeba nam wiedzieć, że to wcale jeszcze
nie koniec. Idzie zima, która miała przynieść koniec obecnej władzy, a, jak
wszystko na to wskazuje, zakończy się spektakularnym sukcesem rządu i Polski,
po zimie przyjdzie wiosna i co równie prawdopodobne da nam wszystkim wreszcie
odetchnąć i wtedy dopiero się zacznie. Wtedy dopiero zobaczymy jak to jest, gdy
już nie tylko chodzi o uzyskanie dobrej pozycji do ataku, ale o znalezienie choćby
tej jednej ostatniej dziury, w której można się ukryć, by człowieka nie
zagryziono. Obserwuję dzisiejsze zachowanie nie tylko owej totalno-opozycyjnej
drobnicy, ale i samego Donalda Tuska, czy pozostałych tak zwanych liderów, i
nie mogę sobie nie wobrazić w jakim stanie oni się znajdą, kiedy przyjdzie owa
wiosna i zrobi się naprawdę groźnie. I jak oni się wtedy wszyscy sobie rzucą do
gardeł we wspomnianej walce już nie o władzę, nie o zaszczyty, nawet nie o
pieniądze, ale o życie. Widzę dziś tych wszystkich Kowali, Poncyliuszy, tą
Kluzik, tego Budkę, Szczerbę, Jońskiego, Zalewskiego, tego biednego Libickiego,
tę Kidawę, Lubnauer, Leszczynę, Millera, Żukowską, Kierwińskiego i Muchę, ale i całe owo nieszczęsne towarzystwo, które
jeszcze jako tako istnieje w powszechnej świadomości, bo Klarenbach z TVP Info zaprasza
ich do wieczornych audycji, by tam się popisywali, i wiem że to wszystko musi
sie skończyć najbardziej spektakularną katastrofą.
Jarosław Kaczyński, podczas jednego ze swoich
regularnych spotkać z wyborcami, zwrócił uwagę na całkowicie oczywisty dla
każdego z nas fakt dramatycznego kulturowego i cywilizacyjnego upadku znacznej
części młodego pokolenia, nie tylko zresztą w Polsce. Wspomniani wcześniej
przeze mnie wojownicy natychmiast wywęszyli kolejną szansę i po raz nie wiadomo
który, postanowili Kaczyńskiego wdeptać w piach, licząc na to, że tym razem to
już się uda na pewno. Pojawili się też i tacy, którzy nagle sobie przypomnieli,
że 15 lat temu ten sam Kaczyński rzekomo zauważył, że internauci to by tylko chlali
piwo i oglądali pornografię. A ja muszę powiedzieć, że to iż oni doszli do
tego, by nagle się złapać aż tak ostrej brzytwy, zaskakuje nawet mnie. Pamiętam
bowiem ów rok 2008 i tamtą awanturę. Wiem, że to co zaraz zrobię, dramatycznie
przedłuży ów dzisiejszy tekst, ale ponieważ i tak aż nadto dałem Państwu od
siebie odpocząć, a poza tym, jak wiemy i tak nigdzie się nie spieszymy, bardzo
proszę poczytać sobie mój dawny tekst z tamtego właśnie czasu. Również o tym,
jak strasznie jałowe były, są i zawsze będą wysiłki oparte na nędznym kłamstwie.
Od
czasu, gdy Jarosław Kaczyński udzielił swojej słynnej ostatnio wypowiedzi dla
Sygnałow Dnia, gdzie w pewnym momencie wspomniał – przyznaję, w niezbyt
sympatyczny sposób – o Ludwiku Dornie, minął już tydzień, a wrzawa związana z
tym wydarzeniem nie cichnie; powiem więcej – tak jakby ostatnio się nawet
bardziej rozhulała.
Napisałem,
ze słynna jest wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego i że wrzawa, z którą mamy
ostatnio do czynienia, jest związana z tą wypowiedzią, a przecież jest to ocena
nie do końca ścisła. Sławna jest na przykład wypowiedź – jedna, druga i trzecia
– Ludwika Dorna, na ten temat. Sławny jest też niewątpliwie list otwarty, jaki
obecna pani Dornowa opublikowała w „Dzienniku” pod tytułem „List żony Dorna”.
Sławne są niewątpliwie komentarze na temat tego, co uczynił Dornowi Jarosław
Kaczyński, a tym samym, co uczynił swojej, i tak już tylko dryfującej, partii.
Sama wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego sławna już raczej nie jest.
Podobnie
wygląda sytuacja owej „wrzawy". Wrzawa, owszem, związana jest z tym, co
powiedział jakiś czas temu Jacek Kurski, albo Przemysław Gosiewski, czy ostatnio
nawet pani poseł Szczypińska. Powiem nawet, że, podobnie jak to się ma w
przypadku samej wypowiedzi i rzekomej „sławy" wypowiedzi prezesa
Kaczyńskiego, niewątpliwie i tu istotnym powodem tej wrzawy są komentarze -
jeden, drugi i trzeci - Ludwika Dorna i, wspomniany już „List żony Dorna”. Ale
o tym, żeby sam wywiad Jarosława Kaczyńskiego dla Jacka Karnowskiego w Sygnałach
Dnia z 19 września, spowodował jakąkolwiek wrzawę, nic mi absolutnie nie
wiadomo.
I
to mnie, powiem szczerze, nie dziwi. Wszystko, co dotychczas, przez całe swoje
długie lata politycznej działalności, mówił i robił Jarosław Kaczyński, było
dla tak zwanej, mainstreamowej opinii publicznej, ważne tylko o tyle, o ile z
jego czynów, czy jego wypowiedzi, da się wykroić jakiś, choćby nawet i bardzo
mizerny powód, do kopnięcia go „w ten kaczy dziób".
Cokolwiek
od osiemnastu już z górą lat, robi, czy mówi Jarosław Kaczyński jest
relacjonowane tylko pod tym jednym warunkiem, że ów intelektualny i emocjonalny
wysiłek elit, polegający na nie bojkotowaniu Jarosława Kaczyńskiego, jako
polityka i człowieka, przyniesie jakieś wymierne korzyści dla prowadzonej od
wielu, wielu lat, przez te właśnie elity, kampanii kłamstwa i dezinformacji
wobec społeczeństwa
Dlatego
zatem, kiedy słyszę, że Jarosław Kaczyński powiedział, albo zrobił coś
kompromitującego, co go ostatecznie już pogrąży i wreszcie wyeliminuje z
naszego życia politycznego, a jego partię wyrzuci poza nawias historii, uczony
doświadczeniem, przymykam na te teksty jedno oko, a jedno ucho otwieram na
piosenkę Kazika i te wielkie słowa: „Czy ma sens, że się trudzisz? Weź, nie
pierdol, to mnie nudzi"? Dlatego mianowicie, że właśnie moje
doświadczenie nauczyło mnie tego, że są ludzie, którzy są gotowi dla jednego,
niskiego celu, wykorzystać wszelkie dostępne środki, byle by ten cel osiągnąć.
Dlatego,
na przykład, jeśli moje dziecko przychodzi do mnie ostatnio i mi mówi: „A ty
wiesz, że podobno....”, to ja zawsze odpowiadam, że może tak, może nie, a
może jeszcze inaczej, a może w ogóle nie i że najlepiej będzie troszkę
poczekać. I wtedy spróbujemy się w sytuacji zorientować o wiele skuteczniej.
Pamiętam,
jak nie tak przecież dawno temu, nad całą Polską podniósł się harmider na temat
taki mianowicie, że Jarosław Kaczyński w bezprecedensowy sposób zaatakował
internatów. Przez cały Boży tydzień media, papierowe, elektroniczne, z samym
Internetem na czele, oraz bardziej zaangażowana część wykształconej opinii
publicznej, nie mówiły o niczym innym, jak o ostatecznej kompromitacji
Kartofla, który nie dość, że nie ma żony, jest mały i mieszka z mamusią, to
jeszcze na dodatek, jak ostatni jełop, obraża internatów.
Nikogo
nie obchodziło, gdzie Kaczyński to powiedział, jak to powiedział i nawet, co
powiedział. Ważne było tylko to, żeby przez tydzień urządzać festiwal szyderstw
w stosunku do jednej, znienawidzonej przez elity, osoby. Nikt się nie
zainteresował samym wywiadem z Jarosławem Kaczyńskim, opublikowanym, tak na
marginesie w Internecie, tym, że wywiad był długi jak cholera, dotyczył
dziesiątek bardzo ważnych kwestii, zupełnie nie związanych z Internetem i tylko
na sam jego koniec, zapytany, czy on ma jakiś pomysł, żeby zwiększyć społeczne
zainteresowanie wyborami, odpowiedział, że jest przeciwko tworzeniu społecznej
aktywności na siłę i, że choćby pomysły takie, jak głosowanie przez Internet,
mu się nie podobają, bo przez swoją kulturową oprawę deprecjonują sam akt głosowania.
O
internautach siedzących z piwem (tak jak ja choćby teraz) przed ekranem
komputera, wspomniał Kaczyński tylko w jednym (dosłownie jednym) zdaniu, mówiąc
że to nie wypada, by w tak dostojnym akcie jak wybory, udział brało jakieś choćby
jedno nieszczęście z puszką piwa i gołą babą przed nosem. I to wystarczyło,
żeby główne media urządziły mu takie piekło, że przez cały tydzień Jarosław
Kaczyński nie wiedział, gdzie się ruszyć. W końcu dano mu spokój, bo wystękał
to swoje słynne „przepraszam". Za co? Tego to już dziś nikt nawet nie
pamięta.
Podobnie
jest i teraz. Rozmowa Karnowskiego z Kaczyńskim w Sygnałach Dnia jest długa i
bardzo interesująca. Kaczyński mówi mnóstwo bardzo ciekawych i bardzo mądrych
rzeczy. W pewnym momencie, Jacek Karnowski pyta Kaczyńskieiego:
Jacek Karnowski: „Panie premierze, Ludwik Dorn z kolei, wciąż poseł Prawa i
Sprawiedliwości, został wybrany w rankingu tygodnika ‘Polityka’ posłem roku
2008. Jest to ranking opracowywany przez dziennikarzy na podstawie wypowiedzi
dziennikarzy sejmowych. Czterdziestu dziennikarzy brało udział w ankiecie.
Najlepszy poseł, który dziś jest na marginesie Prawa i Sprawiedliwości”.
Jarosław Kaczyński: „No cóż, to
się już zdarzało przedtem Ludwikowi Dornowi, nie chcę tego kwestionować, nie
chcę twierdzić, że tutaj były jakieś dodatkowe motywy, chociaż nie można ich
wykluczyć, znając ‘życzliwość’ tego środowiska dla Prawa i Sprawiedliwości.
Niemniej Ludwik Dorn jest człowiekiem, który złamał pewne reguły gry w sposób
drastyczny. No, łamie je niestety także w innych dziedzinach życia i to być
może doprowadzi do dalszych konsekwencji. I tyle mogę w tej sprawie powiedzieć”.
Jacek Karnowski: „Co pan ma na myśli, panie premierze?”
Jarosław Kaczyński: „Ja nigdy nie przeczyłem, że Ludwik Dorn jest bardzo
inteligentnym człowiekiem”.
Jacek Karnowski: „A co pan ma na myśli mówiąc...?”
Jarosław Kaczyński: „Nie chcę o tych sprawach mówić, ale można było zresztą
o nich też przeczytać w prasie. Nie mam zamiaru tutaj wchodzić...”.
Jacek Karnowski: „Chodzi o życie osobiste?”
Jarosław Kaczyński: „Nie będę mówił, o co chodzi, ale w każdym razie mamy
tutaj do czynienia z takim kryzysem osoby wielostronnym”.
Proszę
zwrócić uwagę. Redaktor Karnowski pyta Kaczyńskiego, co sądzi o tym, że Dorn
został przez „Politykę” wybrany posłem roku. Kaczyński odpowiada, że on tego
nie kwestionuje, choć podejrzewa, że „Polityka” kierowała się tu jeszcze
innymi, pozamerytorycznymi, powodami. Że Dorn ma kłopoty w PiS-ie, bo złamał
pewne reguły. No i że łamie te reguły również poza polityką.
Oczywiście,
ja wiem, że mógł Kaczyński, wiedząc, że każde słowo będzie mu, jak zwykle
wyciągnięte, i że nie będzie to z całą pewnością słowo mądre, merytoryczne i
choćby trochę interesujące, się w tej części nie odzywać. Mógł akurat to jedno
zdanie sobie darować. Ale sobie nie darował i powiedział. Więcej, jak sami
widzimy nie chciał mówić i w gruncie rzeczy, mimo, że Karnowski go trzy razy
naciskał, nic już więcej nie powiedział Całą resztę zrobili inni politycy,
media i sam Dorn z rodziną.
Ktoś
powie, że się wygłupiam, broniąc Kaczyńskiego. Że polityk, każdy polityk,
powinien uważać na swoje słowa i słów tych ponosić konsekwencje. Jest jednak
tak, że może i ja się faktycznie wygłupiam, ale nie zmienia to faktu, że w
sposób absolutnie drastyczny, wyżej sformułowana zasada nie dotyczy każdego
polityka. Powiem więcej, dotyczy tylko małej, bardzo małej grupy polityków. A
tak naprawdę jednego z nich. I to jest dla mnie powodem mojego rozgoryczenia.
Od
pierwszego dnia, gdy Jarosław Kaczyński wspomniał o łamaniu przez Dorna reguł,
sam Dorn zachowuje się, jak kompletny wariat, biegając w kółko i strasząc
Kaczyńskiego sądem. Żona Ludwika Dorna pajacuje w sposób absolutnie dziwaczny,
śląc głupkowate listy do gazet i tłumacząc ludziom, dlaczego zarobki jej męża
są małe, a nie duże. I to oczywiście nikomu nie przeszkadza. Wczoraj w „Szkle
Kontaktowym”, Grzegorz Miecugow z tym jakimś Wojciechem Zimińskim załamują ręce
nad PiS-em, że jest to taka partia, która konsekwentnie eliminuje swoich
najbardziej znakomitych członków. Że wszystko, co było w PiS-ie wielkie i
wybitne, musiało z PiS-u odejść. I Ludwik Dorn i Marek Jurek i Antoni Mężydło,
no po prostu pogrom ludzi bez skazy. Pozostaje się dziwić, że Miecugow nie
wymienił jeszcze do tego Artura Zawiszy, ale, wygląda na to, że nawet w „Szkle
Kontaktowym” istnieją jeszcze jakieś niewyraźne granice bezczelności.
Nie
ma takich słów obrzydzenia i pogardy; nie ma szyderstw i obelg, którymi nasze
światłe media i ich wybitni przedstawiciele, nie obrzucili w swoim czasie
zarówno Ludwika Dorna, jak i Marka Jurka. Do dziś pamiętamy tych dwóch,
zapluwających się najbardziej idiotyczną satysfakcją, mądrali z RMF-u, kiedy
rzucili Dornowi na konferencyjny stolik dwa wieśmaki. Do dziś pamiętamy, jak
cały TVN24, przez kolejne dni, z dziką satysfakcją natrząsał się z tego „matołowatego”
Dorna i jego „matołowatej” miny, gdy dzielni przedstawiciele niezależnych
mediów urządzili mu happening, jak należy.
Dziś
nagle, oni wszyscy aż drżą z oburzenia, że Jarosław Kaczyński – ten kartofel i
mikrus – śmie tknąć kogoś takiego, jak
Ludwik Dorn.
I
znów, załóżmy nawet, że Jarosław Kaczyński przy Dornie, czy Jurku, to
rzeczywiście moralne i intelektualne nic. Załóżmy nawet, że tu rzeczywiście nie
chodzi o ataki w ogóle, ale TAKIE ataki. Że faktycznie, oburzenie elit wywołało
rozgrzebywanie tak intymnych i prywatnych kwestii, jak rodzina, alimenty,
dzieci...
Jednak
tu też wypada się zastanowić, jak to się stało, że każdy, nawet najbardziej
ciemny obywatel, może i nie wie, jakie są w Polsce partie polityczne, jaka jest
różnica między Sejmem a Senatem i między Prezydentem a Premierem, co to znaczy
minister i czym on takim, ten minister, się zajmuje, ale ten sam obywatel na
100% wie, że Jarosław Kaczyński jest pedałem, który śpi ze swoją mamą i z
kotem. Kto tych obywateli o tym poinformował? Poseł Gosiewski, czy może prężne
i niezależne media? Chyba zaraz zwymiotuję...
Oczywiście,
to wszystko, czego jesteśmy świadkami jest przykre i w sumie nie rokujące zbyt
dobrze na przyszłość. Ale wiemy też, co już pisałem nie raz, że my – ludzie
Ciemnogrodu – może i jesteśmy naiwni i wciąż widzimy przyszłość jasną, mądrą i
ciepłą. Ale, tak się przy tym składa, że ten nasz optymizm i ta nasza nadzieja,
stanowią nieodłączną część tego czegoś, czego tamtym brakuje. Mianowicie
zwykłego, prostego, absolutnie przyziemnego, człowieczeństwa. A to ono w
ostatecznym rozrachunku zwycięża.