środa, 25 sierpnia 2010

Migalski? Nie skorzystam. Wolę Gowina.

Powstanie i kształt mojej notki odnoszącej się do osoby Marka Migalskiego i jego tzw. Listu Otwartego do Jarosława Kaczynskiego związany był, wbrew temu co niektórzy sądzą, nie z próbą pokazaniu światu, co sadzę o Marku Migalskim w ogole, i jak ten mój sąd potrafię dźwięcznie wyrazić, lecz ze zwykłą potrzebą zwrócenia Migalskiemu uwagi na dwie rzeczy – że po pierwsze uważam, że on zrobił bardzo źle, że napisał ten list, a po drugie, że uważam próżność za grzech. Nie głupotę, nie podłość, ale zwykłą próżność. Co więcej, sam fakt, że postanowiłem w ogóle problemem Migalskiego się zająć i w ogóle się do niego odzywać, świadczyć mógł wyłącznie o tym, że ja uważam, że do niego gadać warto. A to, w dzisiejszych ciężkich czasach, uważam za informację ciekawą.
Zapewne z powodu emocji, jakie list Migalskiego wywołał i ze względu na to, jakie argumenty dał on ludziom złym i występnym, by jeszcze skuteczniej niszczyć zarówno świętą pamięć Lecha Kaczyńskiego i dręczyć wciąż żywe serce Jarosława, potraktowano ten mój wpis, jako okazję do tego, żeby ta dyskusja zmieniła się w festiwal gnojenia samego Migalskiego. Otóż muszę tu oświadczyć, że nie takie były moje intencję. Marek Migalski w żaden sposób nie jest dla mnie kimś, kogo widziałbym najchętniej utopionego w łyżce zupy. Ja mogę uważać, że on jest gwiazdą, która popadła w tandetę. Mogę uważać, że Migalski jest człowiekiem w znacznie mniejszym stopniu, niż na to niekiedy wygląda. Mogę nawet uznać, że on jest zwyczajnie nadętym bucem, który jedynie ma ten talent, by to swoje bucostwo ukrywać. Nie uważam natomiast, że to iż on napisał ten idiotyczny list do Kaczyńskiego, stawia go w rzędzie tych, o których mamy sobie przypomnieć, kiedy wreszcie przyjdzie czas.
Przyjrzyjmy się proszę, kim jest Marek Migalski. Jest on otóż stosunkowo świeżym komentatorem politycznym i politykiem, który odniósł niezwykły publiczny sukces. Jest człowiekiem stosunkowo młodym, moim zdaniem bardzo przystojnym, o w sposób oczywisty ujmującej powierzchowności i manierach. Jest przy tym dowcipny, inteligentny, grzeczny i wesoły… i przy tym wszystkim, jeśli idzie o poglądy polityczne, świetnie wie, że to co się w Polsce od kilku lat wyprawia, to zbrodnia i syf. Każdy kto miał okazję poznać Migalskiego osobiście wie, że Migalski to ktoś z kim byłoby świetnie się znać i przyjaźnić. Pod jednym wszakże warunkiem – że ta znajomość i przyjaźń nie będzie od niego zbyt wiele wymagała. Dlaczego? Bo Marek Migalski to gwiazdor, który czas ma bardzo ograniczony. Szczególnie ostatnio, kiedy na poziomie osobistym wszystko układa mu się wręcz idealnie.
I przepraszam bardzo, ale czy ja mam za to Migalskiego znienawidzić? Mowy nie ma! Jeśli można, to ja bardzo proszę, żeby mi pozwolić moją nienawiść zachować sobie dla wielu – naprawdę wielu – innych osób. To że ktoś jest próżny i zapatrzony w siebie, nie jest dla mnie najmniejszym problem, jeśli idzie o moje z tym kimś relacje. Mam już swoje lata, i w życiu miałem kilku nawet przyjaciół, którzy byli zapatrzeni w siebie do porzygania. Ludzi, z których wszyscyśmy się śmiali, ale jednocześnie tę ich słabość tolerowali i w dalszym ciągu uważaliśmy ich za swoich kumpli. Dla mnie Marek Migalski to przede wszystkim bardzo inteligentny, czarujący człowiek, o bardzo stabilnym poczuciu tego co dobre, a co złe, którego spotkało to nieszczęście, że nagle, prawie bez konieczności rezygnacji z jakiejkolwiek części siebie, osiągnął publiczną i finansową pozycję, która pozwoliła mu niemal z dnia na dzień powiedzieć wszystkim wybranym przez siebie dupkom, żeby się walili, i jedyne co dziś w związku z tym musi robić, to dbać, żeby tej pozycji nie stracić. I oczywiście żeby ci, na których mu zależy wciąż go bardzo lubili. Takich jak on, ja jestem w stanie pokazać w naszym życiu publicznym dziesiątki, a każdy z nich nie będzie ani trochę tak jak Migalski mądry i porządny. Wręcz przeciwnie – zdecydowana większość z nich, to przeważnie bezwzględne i głupie skurwysyny.
Kogo więc nie lubię? Każdy z nas, jestem pewien, może w tej chwili wymienić całą plejadę nazwisk, które funkcjonują w tym naszym świecie jako symbole tego, co się może stać z człowiekiem, kiedy ulegnie czystemu złu. I powiem zupełnie uczciwie, nie mam żadnej ochoty, żeby się tu akurat za nich brać. Zwrócę uwagę może jedynie na jednego z nich, i to może właśnie dlatego, że to akurat nie on jest – moim zdaniem zresztą jak najbardziej niesłusznie – traktowany, jako ktoś komu zawsze można dać tę jedną jeszcze szansę. Mówię o Jarosławie Gowinie. Oglądałem go wczoraj w telewizji, gdzie został zaproszony po to tylko, by jako – co bardzo ciekawe – kontrdyskutant Ryszarda Kalisza, powiedzieć coś na temat tego, że Platforma Obywatelska, jako pierwsza partia rządząca w Polsce od 1989 roku, po cichu, bez zapowiedzi, i bez jak się okazuje zbędnych dyskusji, odważyła się zalegalizować posiadanie narkotyków. Ja w swoim długim życiu miałem do czynienia z przypadkami zakłamania porażającego tak, że trudno znaleźć słowa dla jego potępienia. To co wczoraj wyprawiał Gowin, przekraczało nawet dotychczas najbardziej dramatyczne eksplozje. Ten człowiek to wąż. Najzwyklejszy, śliski, zimny wąż. Jego wysiłki mające nam wyjaśnić, dlaczego jego rząd, legalizując narkomanię, tak naprawdę z nią walczy, przysłoniły nawet tę chwilę późniejszą, obłąkaną zupełnie deklarację, że Pan Bóg, dając jak należy po dupie Kaczyńskiemu, pokazał szczęśliwie, że „jest platformersem”.
I to jest ta żywa ludzka podłość, która wyplenia przestrzeń, w której przyszło nam żyć. On, pokazujący bardzo elokwentnie, w jaki sposób ma w nosie los tych wszystkich zaćpanych na śmierć biedaków, jeśli tylko na szali leży jego osobista kariera; jego partyjny kumpel wyjaśniający, że ani ta katastrofa, ani ta powódź, ani ta zupełnie nowa eksplozja nienawistnego szaleństwa jakiej doświadczamy, nie będą w stanie sprawić, by ten rok uznać za dobry, o ile do końca grudnia nie umrze Jarosław Kaczyński; ten obłąkany socjolog, dowodzący w telewizorze, jak to dzień 3 sierpnia wreszcie pozwolił wyjść z marginesu tym wszystkim ludziom, dotychczas spychanych na margines i tępionych przez mainstream za swoją czystą, niewinną i prostą nienawiść do Koscioła; wreszcie ten półprzytomny staruszek, dukający te swoje „tego”, bo już nawet nie wie, czy chcą od niego, by obrażał Jarosława Kaczyńskiego, czy opowiadał kolejną anegdotę o tamtych dziwkach, które przed stu pięćdziesięciu laty przepuścił przez swoje łóżko. To są moje typy. Migalski nie. Nawet jeśli za tydzień wyjdzie na jakąś estradę przebrany za kowboja i z jakimś gówniarzem w kapturze wyrapuje tekst o Katyniu.
Ja Migalskiego lubię i uważam że Migalski jest nie tylko mi bardzo potrzebny. Choćby po to, żeby przy najbliższej okazji wziąć za łeb jednego z tych parszywców i ich publicznie wytargać za uszy. Tak jak tylko on to potrafi. I co najważniejsze, jest szczerze gotów to zawsze dla nas zrobić. Podobnie jak ja jestem zawsze chętny, żeby mu powiedzieć, co o nim myślę, kiedy zachowuje się zwyczajnie niepoważnie.

7 komentarzy:

  1. @toyah

    O rany, mi gostek cały czas przypomina owego Uriah'a Heep'a z Davida Copperfielda. Tak, co do wyglądu, jak co do charakteru.

    Ściąga dla nieczytatych:
    http://en.wikipedia.org/wiki/Uriah_Heep

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Toyah

    Świetea określenie: "Gwiazda, która popadła w tandetę".

    Co do Gowina pełna zgoda. Tak właśnie wyobrażam sobie Torquemadę. Albo Berię - do wyboru.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Orjan
    Niech będzie jak mówisz. Niech mu będzie Uriah Heep. Nawet gdyby miało to dotyczyć tylko tych tandeciarzy.

    OdpowiedzUsuń
  4. @jazgdyni
    Proszę Cię uprzejmie. Może być i ten i tamten.

    OdpowiedzUsuń
  5. M.Migalski, czy J.Gowin?.....
    Owszem postawy i zachowania, także cechy osobowościowe, oraz poglądy i przekonania, bądź priorytety zapewne mają różne, lecz
    kiedy 2000 lat temu Jezus był kuszony, przez Diabła, ten oferował Mu wszystkie bogactwa i królestw tego świata - za pokłon.
    Jezus odrzucił ofertę, dzięki czemu ludzie prawi i szlachetni mogą mieć nadzieję.
    Jednak sprawa stała się powszechnie znana i głośna, dlatego wielu zaczęło nie tylko dopytywać się: Gdzie jest ten, co chce, żeby mu się kłaniać?......, a nawet szukać i pożądać. Dawać go tu ! No i się kłaniają, oraz czynią inne rzeczy, bo cena rośnie i są klauzule drobnym drukiem pisane. Więc wybór wydaje się prosty - można kłaniać się i mieć bardzo wiele za free (czyli duszę, kto dziś przejmuje się duszą?...) albo mieć sztywny kark i samemu musieć na wszystko zapracować.
    Szczęść Boże !

    OdpowiedzUsuń
  6. @Toyah
    Och z tym Gowinem to mnie dopadłeś, nawet popełniłem kiedyś notkę o Paikocie i Gowinie w skrócie PIG.
    A wiesz że wole tego pierwszego jeżeli w ogóle można mówić o czymś takim jak wolę. Tak po prostu Palikot to taki diabełek, a Gowin z antychrystem mi się kojarzy. No nie lubię po prostu typa, powiem więcej nigdy mi nie leżał.

    Wracając do naszego drugiego bohatera mimo wszystko pozytywnego to oprócz tych, Jego grzechów które opisałeś, Migalski ma jeszcze jeden problem, uwierzył w koniec historii, a tak naprawdę na naszych oczach ona zaczyna naprawdę zapierdalać.
    I już tak po ludzku w takim czasie bezpieczniej było by mieć takiego przywódcę jak Kaczyński.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Cmentarny Dech
    Koniec historii? Mam nadzieję, że jednak aż tak on nie odfrunął.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...