Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maseczki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maseczki. Pokaż wszystkie posty

sobota, 3 kwietnia 2021

Czy ktoś odważy się być tym pierwszym, który przestanie bić brawo?

 

       Muszę przyznać, że pierwsze miesiące, a może nawet pól roku pandemii utrzymywały mnie w przekonaniu, że ponieważ nie mam bladego pojęcia, co się tak naprawdę dzieje, najlepiej będzie jak się nie będę do całej sprawy wtrącał i liczył na to, że jeśli w swoim postanowieniu się utrzymam, to zdecydowanie dobrze na tym wyjdę. Kiedy jednak mijały kolejne miesiące i wszystko wskazywało na to, że jednak nie dzieje się nic poza właśnie pandemią, uznałem za stosowne się z sytuacją pogodzić i cierpliwie czekać na lepsze czasy, w nadziei że jakimś cudem mnie i moim najbliższym uda się przez to wszystlko przejść jak najłagodniej. No a potem znów przyszedł moment, gdy widząc jak świat, to zamykając szkoły, to je otwierając, to zamykając granice, to je znów otwierając, to wprowadzając powszechną kwarantannę, to ją zdejmując, to wypuszczając ludzi na zewnątrz, to im każąc nie wychodzić z domu, a tych którzy wyjdą przeganiać policyjnymi pałkami, jest dokładnie tak samo głupi jak głupi jestem ja sam, znów uznałem, że jednak nie wiem nic i postanowiłem, że przynajmniej jednego będę się trzymał – noszenia maseczki. Dlaczego? Otóż powód był bardzo prosty. Doszedłem mianowicie do wniosku, że maseczki to jest praktycznie jedyny element owej pandemii, co do którego panuje powszechna zgoda. Wszyscy bowiem, czy to w Stanach Zjednoczonych, czy Brazylii, Francji, czy Niemczech, czy też w Holandii, lub Wielkiej Brytanii, uznali za konieczne maseczek nie zdejmować. I to nie tylko na ulicy, w sklepach, czy w murach poważnych międzynarodowych instytucji, ale na boiskach piłkarskich, kortach tenisowych, a któregoś dnia nawet obejrzałem telewizyjny reportaż z wojny między Azerbajdżanem i Armenią gdzie, przed zburzonym kompletnie domem, ujrzałem siedzącą kobietę, jak najbardziej w maseczce. Poza resztkami domu, była tylko ona i ta jej maseczka. No i wtedy pomyślałem sobie, że nawet jeśli większość tego co się nam pokazuje, to ciężka manipulacja, to akurat gdy chodzi o maseczki, one są realne i jak najbardziej naturalne.

      A przyznaję, że nie było łatwo. I wcale nie chodzi mi najbardziej o to, że praktycznie owej maseczki nie zdejmując i zdecydowanie dbając o to, by nie uczestniczyć w jakichkolwiek antypandemicznych ekstrawagancjach, Covida złapałem i do dziś nie mam pojęcia, skąd i w jaki sposób on się do mnie przykleił. To jednak co na mnie zrobiło wrażenie, to sytuacja dość nowa, związana już z tak zwaną trzecią falą, kiedy w którąś sobotę zaszedłem na pobliski targ warzywny i tam trafiłem na taki tłum, że praktycznie nie było możliwości, by przejść z jednego miejsca do drugiego bez konieczności ściskania się z dziesiątkami ludzi, z których większość, nawet jeśli miała maseczki, to poniżej nosa, a i to w najlepszym wypadku. A o handlujących już nawet nie wspominam. Ale mało tego. Poczucie uczestniczenia w prawdziwej fikcji ogarnęło mnie dopiero gdy zobaczyłem, jak na trzech budach handlujących wędliną wiszą kartki z informacją, że w środku mogą przebywać maksymalnie dwie osoby, i tam ci sami ludzie, którzy jeszcze przed chwilą tuż obok, nie oglądając się na nic, włazili sobie na głowę, stoją grzecznie w kolejce, żeby broń Boże nie łamać przepisów.

        Mieszkam w Katowicach i z medialnych doniesień wynika, że tu mamy do czynienia z prawdziwym dramatem. Parę dni temu w województwie śląskim zachorowało sześć tysięcy osób, w samym mieście ponad pięćset, szpitale pracują na granicy wytrzymałości, ciężko chorzy pacjenci transportowani są do mniej przeciążonych szpitali w głębi kraju, a ja wychodzę z psem na spacer i wedle mojej oceny jakieś pięć procent mijanych osób w ogóle nie posiada maseczki, około pięćdziesięciu procent nosi ją pod nosem, na brodzie, albo na szyi... i nie ma absolutnie nikogo, kto by ów – jak słyszę, twardy jak jasna cholera –  obowiązek egzekwował. I nie mówię o policji wlepiającej im wszystkim mandaty; tych ludzi jest tak dużo, że to jest w tej chwili już fizycznie niewykonalne, a policjantom też się nie chce chodzić po mieście i z co drugą osobą się wykłócać o to, by sobie zasłoniła usta i nos. Chodzi mi o to, że owo lekceważenie pandemii nie pojawiło się ot tak, z dnia na dzień. To był proces i dziś jego efektem jest to, że dla wielu z nas COVID to coś na co nie mamy najmniejszego wpływu, z maseczką, czy bez, a skoro tak, to też postanowiliśmy uznać, że  lepiej o nim po prostu nie myśleć, a co będzie to się zobaczy.

      A gdy chodzi o mnie, ponieważ nie mogę przestać myśleć, że ktoś za to co się dzieje odpowiada, to zauważam pewną zmianę w swoim podejściu do maseczek właśnie. Otóż myślę sobie, że jeśli z jednej strony mamy te 500 zakażeń w mieście, 6 tys. zakażeń w województwie, 35 tys. w kraju, te 500 zgonów, te szpitale z nadzwyczaj ponurymi perspektywami, te dramatyczne apele ze strony różnych instytucji o odpowiedzialność, a jednocześnie wokół siebie widzę żywe dowody na to, że tak naprawdę tylko ja mam jeszcze problem z tymi maseczkami i z ludźmi, którzy postanowili raz na zawsze o nich zapomnieć.

      Od pewnego czasu awanturuję się ze swoim bardzo bliskim kolegą na temat tego, jak należy podchodzić do kwestii pandemii. Rozmawiam więc sobie z nim, i tu on, absolutnie zgadzając się z tym, że pandemia jest czymś realnym i bardzo groźnym, jest równocześnie pewien, że maseczki nie dają nam absolutnie nic. Jest mój kumpel bardzo głęboko i szczerze przekonany, a ja mu się staram wybić to z głowy, że maseczki w żaden sposób, czy to w jedną czy drugą stronę, nie chronią przed wirusem, a tego w jaki sposób on się przenosi nie wie nikt. Jego zdaniem, a ja się wciąż z nim kłócę, nikt z nas nie jest w stanie się w żaden sposób uchronić przed chorobą i jedyne na co możemy liczyć to na to, że kiedy ona nas dopadnie, przejdziemy ją jak najłagodniej  i w końcu, jako społeczeństwo, jakoś się tam przeciwko niej uodpornimy. No i że wreszcie ktoś powie „stop” i będziemy mogli wreszcie pojechać na wymarzone wakacje, a tam pójdziemy do miłej knajpy i spokojnie, w miłym towarzystwie zjemy sobie super kolację.

       Gdy piszę ten tekst, w telewizorze mam niemal zupełnie pusty plac Św. Piotra i odprawiającego Drogę Krzyżową papieża Franciszka. Na Placu grupa dzieci dzieci z krzyżem i pochodniami, wszystkie w maseczkach, podobnie zresztą jak asystujący Papieżowi ksiądz. A ja sobie przypominam niedawną dyskusję na temat tego, czy polscy piłkarze znajdą w sobie dość odwagi, by nie uklęknąć w ramach akcji Black Lives Matter, a wraz z nią taką oto swoją osobistą refleksję, czy znajdzie się wreszcie ktoś, kto jako pierwszy odważy się powiedzieć, że już wystarczy i owa anegdota o przemówieniu Stalina i nie kończących się brawach, pozostanie tylko ponurą anegdotą.

      No i jeszcze nadzieja, że to jednak ów obraz z Watykanu  przekazuje nam prawdę, a moja piłkarska aluzja pozostanie dla nas kompletnie niezrozumiała.



czwartek, 15 października 2020

Z tą maseczką mi do twarzy, czyli jak się dusić i się nie udusić

 

       W ostatnich dniach, co chwila któryś z moich znajomych pyta mnie, co ja sądzę na temat pandemii, która, o ile dobrze liczę, od siedmiu miesięcy trzyma nas mniej lub bardziej zdecydowanie za gardło. Wydawało mi się, że ja już parokrotnie tu wyraziłem swoje zdanie na temat każdej kolejnej fazy tego dziwnego projektu, no ale skoro wciąż istnieje oczekiwanie, że będę coś wyjaśniał, to trudno – przychodzi mi znów wyjaśniać. Otóż jest tak, że choć mam oczywiście szereg przeróżnych przypuszczeń na temat tego co się dzieje, przyznaję zupełnie uczciwie, że tak naprawdę nie wiem nic. Nie wiem, skąd się ów wirus wziął, nie wiem jak on w rzeczywistości wygląda i jak działa, nie mam bladego pojęcia, dlaczego – mimo że z czysto ludzkiego punktu widzenia, ani na początku, ani nawet dziś, nie widać w tym by się nim zajmować najmniejszego sensu – cały praktycznie świat w jednej niemal chwili stanął wobec niego na baczność i tak stoi do dziś, nie umiem wreszcie kompletnie przewidzieć, jak to się wszystko dalej potoczy. Czy już do końca swojego życia będę musiał codziennie sprawdzać, ile to kolejnych osób zachorowało, a ile zmarło we Francji, Wielkiej Brytanii, w Brazylii, w Indiach, w Niemczech, we Włoszech, czy w Polsce; czy już do końca życia będę musiał wysłuchiwać informacji o tym, który to słynny sportowiec, muzyk, polityk, czy aktor zachorował na COVID19; czy już do samej śmierci będę musiał po wyjściu z domu zakładać maseczkę i tak w niej paradować po bliższej i dalszej okolicy? A może to wszystko się skończy tak samo nagle jak się zaczęło, już w ciągu najbliższych paru miesięcy? Powtórzę raz jeszcze: ja nie wiem nic.

      Wiem natomiast coś, co sprawia, że kładę uszy po sobie i nawet nie próbuję pyskować. Oczywiście, wciąż zadaję różnego rodzaju pytania, bo każdy chyba przyzna, że powodów do tego jest tu cała masa, a z każdym dniem ich jeszcze przybywa. Zadaję pytania, wyrażam różnego rodzaju wątpliwości, ale wciąż wiem to jedno: nie mam się co stawiać, bo po przeciwnej stronie mam dosłownie cały świat. Nawet wczoraj wieczorem w Wiadomościach obejrzałem obrazki z wojny między Azerbajdżanem i Armenią i w tym całym nieszczęściu, wśród wystrzałów i ogólnego dymu, zobaczyłem jakąś siedzącą na tych gruzach kobietę... z maseczką na twarzy. Maseczką dokładnie taką samą, jaką widzę codziennie tu w mieście i jaką widziałem wszędzie przez miniony weekend w Zakopanem. Właśnie tak. Gdzie nie spojrzę, praktycznie każdy nosi maseczkę. W Zakopanem spędziliśmy trzy dni i przez ten czas udało mi się spotkać może dwie, trzy osoby, które nie miały zasłoniętych ust i nosa. Wczoraj i przedwczoraj, po powrocie do Katowic widziałem dwie takie osoby. Przepraszam bardzo, ale nawet gdybym otrzymał bezpośredni i najbardziej twardy dowód na to, że jedyny sens tych maseczek jest taki, że ktoś nam kompletnie nieznany postanowił nas wszystkich wziąć za pysk, to ja i tak bym ją nosił. Dlaczego? Bo przede wszystkim, wciąż bym nie wiedział, kto to taki, o o co mu chodzi, ale też wiem, że jako ten jeden w całym tłumie ludzi bez twarzy wyglądałbym jak jakiś idiota. Ale jest jeszcze coś. Otóż ja zawsze byłem przeciwko demonstracjom pozbawionym jakiegokolwiek praktycznego sensu. Bo co ja z tego będę miał, że zacznę paradować po okolicy bez maseczki, nawet jeśli nie dostanę mandatu? Udowodnię sobie, jaki byłem mądry, dzielny i inteligentny. Przepraszam bardzo, ale ja to wiem i bez tego rodzaju testów.

       Parę dni temu pewien mój kolega wysłał mi apel stworzony przez niejakiego prof. Sucharita Bhakdiego, jak czytam, mikrobiologa i epidemiologa, w którym ów zachęca wszystkich ludzi na całym świecie by o określonej godzinie na 21 minut wylogowali się z Facebooka, Twittera i Instagrama i w ten sposób zaprotestowali przeciwko wspomnianym maseczkom. We wspomnianym apelu uderzył mnie fragment następującej treści:
Rozświetlić mrok.

Gatunek – Człowiek

Miejsce urodzenia – Ziemia

Orientacja polityczna – Wolność

Religia – Miłość”.

      Oczywiście, w uzupełnieniu wcześniejszej wyliczanki, gdzie zwróciłem uwagę na to, czego nie wiem, mogę dodać, że nie wiem również, ile osób w Polsce – bo świat mnie akurat interesuje w stopniu znacznie mniejszym – przeczytało ten apel i wyłączyło sobie na te 21 minut Internet. Ponieważ jednak póki co wszyscy dookoła mnie nie dość, że chodzą w maseczkach to jeszcze znad ich górnych krawędzi pokazują w miarę wesołe spojrzenia, myślę, że ich jest jeszcze mniej niż tych dzieci, co ubrane na czarno kładą się pokotem pod Ministerstwem Edukacji i demonstrują za zamknięciem szkół.

         Ale jest jeszcze coś, jednak zanim przejdę do rzeczy podzielę się pewnym wspomnieniem. Otóż kiedy byłem jeszcze bardzo młody, bardzo lubiłem zbierać tak zwane „złote myśli” i pewnego dnia trafiłem na fragment z Dostojewskiego, który jakimś cudem do dziś pamiętam, a brzmiał on chyba jakoś tak: „Nawet gdyby się miało okazać, że Jezus Chrystus jest kłamstwem, wolę pozostać z Nim – kłamstwem, niż z wami”. Czemu akurat to coś tak się mnie uczepiło, nie wiem, natomiast wiem, że chodzi mi ta myśl mocno po głowie w tych dniach, gdy obserwuję cały ten ruch, również wśród moich dobrych znajomych, gdzie demonstracyjne pokazywanie się publicznie bez maseczek stało się swego rodzaju ambicją. Otóż znajomi, to znajomi i dla nich mam niezmienny szacunek, natomiast kiedy widzę, kto tym cały antycovidowym projektem dyryguje – i nie mówię już tylko o prof. Sucharicie Bhakdim, ale o naszych polskich, jak najbardziej prawicowych, autorytetach – to chciałbym im wszystkim powiedzieć, że nawet gdyby się miało okazać, że brnę w kłamstwo, to wolę trzymać sztamę z kłamstwem, niż z nimi. I nawet jeśli miałbym nosić tę maseczkę do końca mojego świata, to będę ją nosił, bo zwyczajnie nie zniósłbym sytuacji, że gdzieś jakimś cudem spotkałbym któregoś z nich z dumnie wyszczerzonymi w moim kierunku zębami i musiał uznać w nim brata w cierpieniu.

         I to jest moje dzisiejsze wyznanie wiary. Chciałbym jednak przy tej okazji zaapelować do pewnych moich przyjaciół, by machnęli ręką na to towarzystwo, z którym przecież nigdy nie mieli nic wspólnego, bo skończą jak pewien bardzo mi bliski człowiek, który w pewnym momencie swojego życia używał tylko jednego kanału w swoim telewizorze i umarł w kompletnym splątaniu.



piątek, 17 kwietnia 2020

Projekt "Zaraza", czyli na jak długo można wstrzymać oddech?


      Przyznaję, że za pomysłem na dzisiejszą notkę stoją względy obrzydliwie partyklularne, a związane z tym, że wczoraj po raz drugi w życiu – pierwszy raz to było wtedy, gdy rodziła sie moja młodsza córka i obsługa porodu mnie do tego zmusiła – założyłem sobie na twarz tak zwaną „maseczkę”. Założyłem, to mało zresztą powiedziane; ja nie dość że ją założyłem, to przez okres dwa razy po godzinie usiłowałem w niej paradować po okolicy. I oto, proszę sobie wyobrazić, po raz pierwszy od wielu, wielu lat dostałem cholery na władzę, którą w taki czy inny sposób popieram od roku 1990. Rzecz w tym, że mnie ta maseczka przede wszystkim odbiera oddech, następnie kompletnie nie do zniesienia grzeje w twarz, a jak by tego było mało, sprawia że okulary mam nieustannie zaparowane. Krótko mówiąc, ja w tej maseczce z jednej strony nie jestem sobie w stanie wyobrazić, bym potrafił realizować na co dzień zalecenia podstawione przede mną przez mój rząd, a z drugiej mam wręcz desperacką nadzieję, że z tym swoimi fanaberiami należę do na tyle drobnej mniejszości, by nasza władza to co się może już niedługo stać wytrzymała.
       Szykuję się więc do kolejnego wyjścia na ulicę w zaciągniętej na usta i nos maseczce, a jednocześnie widzę i słucham ministra Szumowskiego, jak do mnie mówi, że mam się przygotować na to, że przez może i najbliższe dwa lata nie będę mógł jej z twarzy zdjąć, a za to poświęcenie on mi gwarantuje, że prawdopodobnie już nigdy nie będzie tak jak było przed epidemią. A w tej sytuacji, przepraszam bardzo, ale ja mam naprawdę wielką trudność, by zachować dotychczasową lojalność i nie wracać do moich refleksji sprzed tygodnia, kiedy to nieustannie zadręczała mnie myśl, że ta cała pandemia, to prawdopodobnie jakiś projekt, którego żródła i celu nie znamy.
       Mam nadzieję, że się dobrze rozumiemy. Ja jestem jak najbardziej otwarty na to by popierać ten rząd z całych swoich sił, ale naprawdę byłoby mi znacznie łatwiej, gdyby minister Szumowski – zwłaszcza w sytuacji gdy faktycznie wspomnianych wątpliwości z biegiem czasu wcale nie ubywa – na pytanie, kiedy będziemy mogli żyć normalnie, znalazł sposób by nam powiedzieć parę miłych słów, zamiast ograniczać się do informacji, że mamy przestać marzyć i się pogodzić z tym, że lepiej już było. Bo z tymi zaparowanymi okularami i szmatą, która uniemożliwia oddychanie nie bardzo jestem w stanie zachowywać lojalność.
      A teraz pozwolę sobie przedstawić tekst, przyznaję, że dość długi, który znalazłem na Facebooku, tekst, przyznaję, że budzący pewne wątpliwości, niemniej uważam, że byłoby bardzo dobrze, gdyby nie tylko minister Szumowski, ale i może sam Premier, czy Prezydent mieli świadomość dyskusji, jaka się tu i ówdzie toczy i jej nie lekceważyli, nawet jeśli jest fałszywa i głupia. Bo ona tak czy inaczej trwa, i jeśli cała ta gadka o tym, jak to będziemy się musieli nauczyć nowego życia, jest na poważnie, to owa dyskusja ją bardzo skutecznie przykryje a następnie równie skutecznie zadusi. Proszę zatem o uwagę:


       Każdego dnia w Polsce na raka umiera 270 osób. Każdego roku 100 tys. Polaków zapada na choroby onkologiczne. Na świecie to 10 milionów ludzi. To jest realna epidemia, o której media i politycy nie mówią tak głośno. Co więcej, każdego roku grypa zabija na świecie 600 tys. osób. W samej Polsce w tym roku odnotowaliśmy 150 ofiar i 3 miliony chorych. Gruźlica zabija rocznie na świecie prawie 2 miliony ludzi, malaria 1,2 mln, AIDS ponad 1 mln, cholera ponad 100 tysięcy. Obecne „straszydło w koronie” nie mieści się nawet w pierwszej setce największych zagrożeń dla zdrowia i życia człowieka.
      Tak naprawdę nie wiemy, czy w Polsce ktokolwiek umarł w związku z zakażeniem koronawirusem. Brak brak publikacji medycznych na ten temat. W mediach podano, że osoby, które zmarły, chorowały na poważne schorzenia, a do szpitala trafiały w ciężkim stanie. Media w Wielkiej Brytanii poinformowały, że wśród ofiar śmiertelnych w kraju nie było osób nieobciążonych innymi chorobami. We Włoszech opublikowano analizę, z której wynika, że jedynie w przypadku 1,2% zmarłych nie wiadomo, by chorowali na inne choroby.
      [Gdy chodzi o Włochy] ogólna liczba zgonów w 2020 roku, do 21 marca włącznie, wynosi 135 589. Jeśli podzielimy liczbę zgonów przez 81 dni, które upłynęły od 1 stycznia, daje nam to 1 674 zgony dziennie, 50 218 miesięcznie. W 2018 roku w miesiącu umierało średnio 52 tys. osób. Średnia miesięczna w 2020 roku to tylko 50 tys. (i to w trakcie pandemii).
      Zastanawia brak informacji w mediach o liczbie zgonów na inne choroby i z przyczyn naturalnych. Można więc odnieść wrażenie, że Włosi przestali umierać na inne choroby i z przyczyn naturalnych. Umierają już tylko na koronawirusa. W liczbie zgonów nie widać żadnej wartości dodanej (tych 4,5 tys., które mamy teraz). Spójrzmy na inne źródło. Jak się okazuje, we Włoszech średnia wieku ofiar to 79 lat. Prawie wszystkie ofiary, czyli 98%, miały poważne choroby współistniejące. A przecież ludzie ciężko chorzy i bardzo starzy zawsze umierali – głównie na jakieś infekcje. Ten wirus jest potencjalnie groźny, tak jak każda inna infekcja, dla osób z deficytem immunologicznym.
      Według szacunków ICL nawet 80% wszystkich zakażonych nie ma żadnych objawów COVID-19. Największa liczba zainfekowanych zakaża się właśnie od osób bezobjawowych. Nie ma szans na powstrzymanie transmisji wirusa obecnie stosowanymi metodami. Podsycająca panikę powszechna izolacja doprowadzi do destrukcji państwa i ogromnych szkód gospodarczych. Ten wirus nie jest groźny dla osób ze zdrową immunologią.
      Dlatego bardziej niż wirusa, powinniśmy bać się paniki i załamania gospodarki. Powszechna izolacja nie tylko sprzyja panice, ale jest błędem. Nie ma szans na osiągnięcie zakładanych celów. Za to gwarantuje rozmontowanie państwa oraz spowodowanie ogromnych szkód w gospodarce, a tym samym tragedie wielu ludzi. Kolejne decyzje rządu nakręcają panikę. Fatalną rolę wypełnia tu GIS.
      Należy zatem natychmiast zamienić dotychczasową strategię na izolację selektywną, skierowaną do osób zagrożonych. Osoby te należy wyselekcjonować na podstawie kryteriów opisowych: wiek powyżej 80 lat, pacjenci po przeszczepie, po leczeniu onkologicznym w ciągu ostatniego roku itp. Dodatkowo należy wykorzystać metody oceny odporności komórkowej u tych osób, takie jak wskaźnik CD4/CD8. Wobec tych osób należy wdrożyć etapowo kolejne stopnie izolacji, aż do pełnej izolacji. W szczególności osoby mające jakikolwiek kontakt z tymi osobami powinny być badane testem na obecność koronawirusa. Takie działanie będzie znacznie bardziej efektywne.
      W całej tej retoryce wokół wirusa mamy dwa główne cele. Pierwszy, by chronić ludzi, dla których ta infekcja (jak również inne) może być groźna, przez zmianę strategii na izolację selektywną oraz zintensyfikowanie działań Systemu Opieki Zdrowotnej w stosunku do tych osób.
      Drugi to minimalizowanie szkód gospodarczych. Niewiele pomogą dotacje i źle zaadresowane ulgi. Jedyna szansa na skuteczną obronę przed katastrofą gospodarczą to natychmiastowy powrót zdrowych ludzi do pracy i normalnego życia. Pomoc państwa powinna im to ułatwiać. Jednak aby cele te zostały zrealizowane, niezwykle ważne jest zwalczanie dezinformacji i paniki.

      A ja już tylko, łapiąc się tej myśli jak pijany płotu, mam tylko życzenie, by już jak najszybciej było po majowych wyborach, bo wierzę, że już na drugi dzień po ogłoszeniu wyników wszyscy cudownie ozdrowiejemy. Przynajmniej tu. Ameryka będzie musiała jeszcze kilka miesięcy poczekać.






The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...