Ostatnie dni mijają mi na pewnej pracy, która od czasu do czasu mi wpada dzięki uprzejmości pewnego mojego kolegi aż zza Cambridge, i dzięki której udaje się nam przeżyć kolejne dni, i przez to ani nie mam odpowiedniego natchnienia do pisania, ani tym bardziej do rozglądania się dookoła i obserwowaniu jak ten nasz świat tonie. A że tonie, nie możemy już co do tego mieć najmniejszych wątpliwości.
Przede wszystkim, jak pewnie wszyscy już wiemy, odkopano biedne, porozrywane na strzępy ciało Przemysława Gosiewskiego… i okazało się, że się nic nie stało. To znaczy, owszem, wedle dochodzących do nas pokątnie – trochę wstydliwie, trochę z nutką obrzydzenia – informacji, w tych udręczonych zwłokach rosyjscy przyjaciele pani doktor Ewy Kopacz zaszyli całą kupę najróżniejszych śmieci, a charakter tych śmieci wskazuje na to, że nie mieliśmy tu do czynienia ani z błędem, ani z tak zwaną „ruskim dziadostwem”, ani z lekceważeniem, ale wręcz przeciwnie – z działaniem bardzo starannym, pełnym uwagi i skupienia. Z sytuacją wręcz pokazową. A więc to wiemy. Tak, oni pokazali nam bardzo dobitnie, że na pewnym poziomie cywilizacyjnym, coś takiego jak ciało, nawet nie polskiego patrioty i bohatera, ale zwykłego człowieka, pozostaje w najlepszym wypadku workiem na śmieci. Jednak czy z tego pokazu, narodziła się w naszej polskiej świadomości jakaś nowa jakość? O tym mowy być nie może. Jak idzie o nową jakość, nowe znaki, nową myśl – nie stało się nic.
Jak mówię, nie bardzo miałem ostatnio możliwość śledzenia bieżących wydarzeń, więc możliwe że coś mi umknęło. Jednak jeśli nawet, to nie mogło być coś tak dużego jak powszechny, wylewający się poza granice naszego biednego kraju płacz. Jestem pewien, że to akurat bym zauważył. Zauważyłbym przynajmniej tak, jak nie mogłem przegapić konferencji prasowej owych dwojga młodych ludzi, nazywanych przez media „rodzicami małej Magdy”, kongresu założycielskiego Solidarnej Polski, wspólnej konferencji prasowej Jarosława Kaczyńskiego i Marka Jurka, a nawet – a kto wie, czy nie przede wszystkim – uroczystego otwarcia mostu na Wiśle. No i oczywiście, nawet gdyby tam rzeczywiście rozległ się ów płacz, musiałbym go usłyszeć przynajmniej tak samo wyraźnie jak wyraźnie ujrzałem to zbezczeszczone ciało. A nie usłyszałem nic.
Mamy nowy most na Wiśle. Warszawiacy czekali na niego całe lata. I wreszcie jest! Wczoraj wieczorem poszedłem na skromną wizytę i w telewizorze zobaczyłem migawkę z uroczystości zorganizowanych przez władze Warszawy na tym nowym moście i w jego okolicach. Wedle dostępnych szacunków, uroczystość otwarcia mostu zgromadziła 50 tys. osób. Telewizyjny obraz pokazał najpierw tych ludzi, radosnych i kwitnących dumą i satysfakcją, nad nimi przepiękny pokaz ogni sztucznych, a nad tymi ogniami, wznoszący się, jak na zaszczytnym posterunku, helikopter o znanej już w całym kraju nazwie „Błękitny 24”. 50 tys. ludzi – 50 tysięcy! –skąpanych w blasku pokazu sztucznych ogni. Warszawa ma nowy most!
A ja nie mogę już ani myśleć, ani tym bardziej dalej pisać. Bo nie ma wystarczająco głębokich myśli, ani odpowiednio mocnych słów. Jest tylko to umęczone, wypchane ruskimi śmieciami ciało i ten piękny pokaz ogni nad pięknym warszawskim mostem. Żebyśmy wiedzieli. Żebyśmy nie zapomnieli. I żebyśmy milczeli.
Proszę wspierać ten blog. Dziękuję.