Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adam Szustak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adam Szustak. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 17 lutego 2020

Jak oszaleć na widok zielonej cebulki


Ponieważ temat ojca Adama Szustaka po raz kolejny wywołał nadzwyczaj dramatyczne spory – nie tu akurat, ale choćby na blogu Coryllusa – i nie widzę żadnego sposobu, by prowadzić tę debatę dalej i jednocześnie przedstawiać nowe argumenty, chciałbym tylko przypomnieć, że w grudniu 2016 roku, na swoim blogu jeszcze w Salonie 24, wspomniany Coryllus zamieścił tekst , w którym opisał występną działalność jakiegoś Grzegorczyka, a tekst ów został przez czytelników natychmiast strollowany w stronę dyskusji na temat – tak, tak – ojca Szustaka.
Ponieważ to co się tam działo, wzburzyło mnie niezmiernie, najpierw w ową debatę się zaangażowałem, a następnie, w poczuciu całkowitej bezradności, poświęciłem „sprawie Szustaka” osobny tekst na swoim blogu. Ponieważ, jak pisał stary Marx, historia wraca w postaci żartu, nie pozostaje mi nic innego, jak trzymać się pionu i jeszcze raz tu wrzucić ów stary tekst. I powtarzam po raz kolejny, ojciec Szustak nie jest moim księdzem, mam innych i znacznie bardziej mi bliskich, poza tym nigdy nie przyszło mi do głowy, by oszczędzać kogokolwiek wobec jego bezeceństw, tylko dlatego, że jest księdzem. Uważam natomiast, że jeśli już postanowiliśmy się na Szustaka rzucić, róbmy to bez ograniczeń, jednak przy tym celujmy prosto w skroń, a nie w wymyślone przez nas fantomy.

      Pojawił się nam w minioną niedzielę na blogu Coryllusa temat ojca dominikanina Adama Szustaka i pewnie, gdyby nie to, że w pewnym momencie udało mi się włączyć w wymianę komentarzy, Szustak zostałby przez pobożną stronę Internetu rozwałkowany na czysto i przerobiony na niedzielny rosół. O co poszło? Niestety o to co zawsze, szczególnie ostatnio, gdy część z nas, prowokowana kolejnymi wypowiedziami papieża Franciszka, za swój podstawowy obowiązek uznała walkę o czystość Doktryny i tylko patrzy, gdzie by tu można było wytropić jakiegoś kolejnego niewiernego. A o to mianowicie, że o. Szustak to wilk w owczej skórze, który na zamówienie światowego protestantyzmu gorszy nam młodzież. Dyskusja, jaką swoim wejściem sprowokowałem, była długa i, tak jak to często bywa, gdy nikt nikogo nie słucha, tylko w kółko powtarza to co już wie, kompletnie bezużyteczna. Oburzeni na Szustaka katolicy podsyłali mi kolejne linki z jego rekolekcjami, aby mi pokazać, jaka to z Szustaka bestia, ja ich uważnie wysłuchiwałem, zachwycony wracałem i potwierdzałem, że Szustak jest bez zarzutu, na co podnosił się nowy zgiełk, a  z nim nowe wystąpienia, których ja znowu wysłuchiwałem, z tym samym co poprzednio efektem i jeśli z jakąś różnicą w ocenie, to wyłącznie na korzyść Szustaka.
      Ja nie mam ani zamiaru, ani ochoty, by tu wchodzić w ponowną dyskusję na temat racji, czy ewentualnych herezji o. Szustaka, z tego przede wszystkim powodu, że moim zdaniem każdy z nas, kto zechce z otwartym sercem i odpowiednią uwagą wsłuchać się w jego słowa, czy to dotyczące kwestii zbawienia, małżeństwa, samotności, seksu, czy wreszcie tatuaży i diabła, musi sam dojść do tego przynajmniej wniosku, że to co Szustak mówi, w najmniejszym stopniu nie stanowi doktrynalnej rewolucji. Tak naprawdę, nie stanowi żadnej rewolucji, natomiast, owszem, podane jest z takim talentem i takim wyczuciem, że niech mu ich zazdrości większość księży.
     Nie będę więc się tu popisywał za niego i dyskutował z ludźmi, którzy tak naprawdę nie chcą nawet wiedzieć, co jest tematem rozmowy, natomiast spróbuję zwrócić uwagę na to, co jest przekleństwem wielu z nas i o czym też parę razy wspominał sam Szustak, a mianowicie o dramatycznym po naszej stronie braku umiejętności słuchania i refleksji. Wygłosił o. Szustak swoją naukę na temat zbawienia, a ponieważ on jest w znacznej części kaznodzieją internetowym, natychmiast został zasypany takimi czy innymi zarzutami ze strony internautów właśnie. W odpowiedzi na nie, wystąpił ponownie, oświadczył, że prawie wszystkie z tysięcy przeróżnych pretensji, jakie zostały do niego skierowane, nie dotyczyły tego, co on powiedział, ale tego, co chciano usłyszeć, no a następnie zaczął wyliczać: „Nie powiedziałem, że wszyscy zostaną zbawieni, nie powiedziałem, że poza Jezusem istnieje jakiekolwiek zbawienie, nie powiedziałem, że nie ma znaczenia, czy się jest w Kościele, czy nie, nie powiedziałem, że nie trzeba głosić Jezusa i wzywać do nawrócenia, nie powiedziałem, że nie trzeba przestrzegać ludzi przed piekłem, nie powiedziałem też, że nie ma piekła, nie powiedziałem, że nie trzeba się bać i można żyć, jak się chce”.  Jednocześnie przyznał się o. Szustak to jednej omyłki, kiedy to wszystkich ludzi dobrej woli zamieszkujących Ziemię nazwał „członkami Kościoła”, podczas gdy precyzyjniej byłoby określić ich „Bożymi Dziećmi”. I co na to internauci? To co zawsze: „O! Wycofał się. Przynajmniej częściowo. Niech się stara dalej”.
     Powtórzę. Bardzo uważnie wysłuchałem wszystkich wystąpień o. Szustaka i  potwierdzam, że on rzeczywiście w żadnym z nich nie powiedział tego, co mu się zarzuca. Ani nie zachęcał do wyuzdanego seksu, ani nie mówił, że tatuaże są dobre, nie mówił, że piekła nie ma, nie mówił, że egzorcyści są zbędni. To wszystko stanowiło wyłącznie wymysł gnuśnych umysłów i nic więcej.
       Otóż to – gnuśne umysły. Jeśli piekło faktycznie istnieje, to jestem pewien, że one będą stanowić jeden z głównych argumentów dla Pana Boga, żeby nas tam wsadzić. W pewnym momencie owej niedzielnej dyskusji komentator Unukalhai, w końcu uchodzący tu w sieci za osobę jedną z bardziej przytomnych, komentując, jak mu się najwidoczniej zdawało, słowa o. Szustaka, napisał co następuje: „To czysta herezja, iż każdy BĘDZIE zbawiony. Zbawienie jest bowiem nagrodą za życie zgodne z Dekalogiem. Jak wiadomo w każdych zawodach nagrodę otrzymują tylko nieliczni”, czym w mojej opinii obsunął się do pozycji prezentowanej przez Świadków Jehowy, głoszących zbawienie dla wybranych 144 tysięcy.
      Ów rodzaj owej głupiej, moralnej zawziętości – tak dobrze znany i nam choćby i przy okazji niedawnej dyskusji na temat romansów Roalda Dahla – prezentowany we wspomnianej dyskusji wcale nie tylko przez Unukalhai i nawet nie najbardziej przez niego, przypomniał mi niedawny program w TVP Info pod tytułem „Studio Polska”, gdzie Maciej Pawlicki z Katarzyną Matuszewską regularnie każą się kłócić bandzie przypadkowo skojarzonych ze sobą tak zwanych „zwykłych ludzi” z osobami w ten czy inny sposób publicznymi. Sam program oczywiście jest pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia i jakikolwiek udział w nim stanowi oczywistą stratę czasu, to co natomiast zastanawia, to to, że tam – przez to właśnie, że pomysł programu opiera się w części na oddaniu głosu prostemu wariactwu –  bardzo niebezpiecznie powraca atmosfera, jaką coraz częściej znajdujemy w Internecie. Patrzymy więc na zagoniony do telewizyjnego studia tłum, a tam, wśród zwykłej Bogu ducha winnej publiczność, której zadaniem jest jedynie bić brawo w odpowiednich momentach, siedzą jakieś freaki, przy których Adam Słomka w czapce Związku Strzeleckiego, czy właśnie na okoliczność występu w programie wypuszczony z więzienia na przepustkę Zygmunt Miernik, wyglądają jak dziennikarze telewizji Sky News, a wszyscy są nakręceni, jak nie przymierzając – tak, tak –  uczestnicy bezmyślnego kompletnie kamienowania ojca Szustaka. I to jest myśl, która mi tu ostatnio coraz częściej towarzyszy, że gdybyśmy nagle tu w Internecie dostali możliwość ujrzenia naszych twarzy, poznania naszych imion, gdybyśmy nagle zostali obdarci z tej okropnej anonimowości, mogłoby być równie ciekawie, jak w przypadku programu „Studio Polska”.
      Nam więc właśnie chciałbym zadedykować pewną przywoływaną tu już raz opowiastkę. Była sobie mianowicie kiedyś kobieta wyjątkowo zła i podła, która w całym swoim życiu nie zrobiła jednej dobrej rzeczy, i która, kiedy zmarła poszła naturalnie prosto do piekła. No i proszę sobie wyobrazić, że kiedy ona już tam przez jakiś czas cierpiała, Pan Bóg nagle sobie przypomniał, że pewnego dnia, raz w życiu, ona właśnie wracając z targu zobaczyła jakieś biedne dziecko i dała mu zieloną cebulkę, i za ten jeden dobry gest postanowił ją z piekła wyciągnąć. Wysłał więc nad tę otchłań swoje anioły, które spuściły do owej kobiety tę samą zieloną cebulkę i powiedziały jej, że w niej było tyle miłości, że wystarczy, że ona się jej złapie i zostanie zbawiona. Czepiła się więc kobieta cebuli, a aniołowie zaczęli ja z piekła wyciągać. W tym momencie jednak inni też postanowili się cebuli złapać, licząc na to, że i im się uda w ten sposób wyjść z piekła. Kobieta jednak, zła, jak wiemy, jak jasna cholera, zaczęła ich zrzucać ze swojej cebuli. Oni czepiali się jej nóg i rąk, ta ich kopała i mimo że sami aniołowie prosili wszystkich, by się opamiętali i spokojnie wisieli na tej cebuli, w której miało być tyle miłości, by starczyć dla wszystkich, wywiązała się straszna bitwa i ostatecznie wszyscy pospadali w ten ogień, oczywiście razem z cebulą.
       I to już jest koniec tej historii i całej notki. Bardzo bym chciał, żeby jednak dotarło, bo inaczej już niedługo, kiedy na Krakowskim Przedmieściu co miesiąc będzie demonstrowało 60 różnych grup, my się doskonale zgubimy w tym tłumie i, jak u Orwella, nikt już nie będzie wiedział, kto świnia, a kto człowiek.






niedziela, 16 lutego 2020

O księżach, którzy potrafią się fajnie mylić i jeszcze fajniej przepraszać


        Zanim w ogóle przejdę do rzeczy, muszę oświadczyć, że o ojcu Adamie Szustaku piszę dziś nadzwyczaj niechętnie. Przede wszystkim, gdy chodzi o jego dotychczasową działalność stricte duszpasterską, po pierwsze nie mam zastrzeżeń, a poza tym, konkretnie na jej temat wypowiedziałem się już jakiś czas temu i uważam, że to zupełnie wystarczy. Po drugie, jeśli miałem co do niego jakieś wątpliwości, to swego czasu zainspirował mnie tu odpowiednio nasz duszpasterz, ksiądz Krakowiak, tłumacząc mi, że jest czymś kompletnie niezrozumiałym, że uwzględniając fakt, jak to się swego czasu ojciec Szustak prowadzał, władze kościelne pozwoliły ojcu Szustakowi działać w ramach Kościoła, i wydaje mi się, że o tym też już tu wspominałem. W kwestii natomiast jego ostatniego wystąpienia, kiedy to najpierw ogłosił, że w majowych wyborach prezydenckich będzie głosował na Szymona Hołownię, by już chwilę potem przeprosić za ową niefortunną agitację, powstała sytuacja tak jednoznacznie zawstydzająca, że ten blog mógłby nie znieść choćby jednego słowa skierowanego w ten dół, a tego nikt z nas chyba by nie chciał.
       Jeśli jednak mimo tego wszystkiego, uznałem za stosowne po raz kolejny uczynić z ojca Szustaka bohatera tego bloga, to wyłącznie z tego powodu, że część czytelników mogłaby mieć w stosunku do mnie pretensje, że jako znanemu dotychczas obrońcy jego kaznodziejskiej działalności, w sytuacji owej ostatecznej kompromitacji, nie wypada mi siedzieć cicho, ale, wręcz przeciwnie, powinienem się najpierw wytłumaczyć, a potem najlepiej jeszcze posypać głowę popiołem. Cicho więc nie będę, choć nie jestem pewien, czy dla powszechnej satysfakcji. W dalszym ciągu bowiem podtrzymuję, że przede wszystkim w tej części nauk głoszonych przez ojca Szustaka, która jest mi znana, nie ma nic zdrożnego, a wręcz przeciwnie to co on robi, jeżdząc po świecie i kręcąc te swoje filmy, jest z pożytkiem dla Kościoła. I nie sądzę, by to się miało zmienić. Natomiast, owszem, numer który on właśnie odstawił, wyrażając w tak otwartej i jednoznacznej formie poparcie dla kandydatury Hołowni, woła o pomstę do nieba. Mało tego, sposób, w jaki on to zrobił, najpierw przyznając, że nie brał udziału w żadnych dotychczasowych wyborach, a więc nie głosował ani na Jana Olszewskiego, ani na Lecha Kaczyńskiego, ani na Jarosława Kaczyńskiego, ani wreszcie ostatnio na Andrzeja Dudę, i dopiero dziś za nadzieję dla Polski i, jak rozumiem, również Kościoła, uznał prezydenturę Szymona Hołowni, skreśla go całkowicie, a tym samym unieważnia całą jego dotychczasową działalność, każac nam podejrzewać, że może on nigdy nie mówił z głowy, ale, podobnie jak przedstawiony tu niedawno Radosław Kotarski – czytał z promptera i nie głosił Słowa Bożego, ale uprawiał zwykły coaching.
        Ale to nie wszystko. Kiedy ojciec Szustak oświadczył, że będzie głosował na „Szymona”, w sposób bardzo elokwentny przekazał swoim fanom, że jeśli którykolwiek z nich ma mu coś w tej sprawie do powiedzenia, to niech się zamknie, bo przede wszystkim, kogo on popiera, to jego prywatna sprawa i obywatelskie prawo, a poza tym on nikogo do niczego nie namawia, tylko tak sobie gada. I to – choć wydawałoby się, że już nic go bardziej pogrążyć nie zdoła – okazało się jeszcze jednym gwoździem do tej trumny. Ów święty mąż ma przed sobą, z tego co nam wiadomo, setki tysięcy młodych ludzi, zapatrzonych w niego, jak w święty obrazek, często ludzi, którzy podobnie jak on na wybory nie chodzą, bo ich to ani nie interesuje, ani się na tej całej polityce nie znają, ogłasza im, że przynajmniej dla niego nadszedł czas, by się zaangażować, że ów czas nazywa się „Szymon Hołownia” i niech się wszyscy od niego odpieprzą, bo on do niczego nie namawia, tylko tak sobie pod nosem mruczy. Przepraszam bardzo, ale nawet jeśli Diabeł nie istnieje, to uważam, że tu akurat kręci się przynajmniej jego ogon.
        No i teraz z tego wszystkiego najlepsze. Nie wiem, co się stało, że ojciec Szustak walnął się dość szybko w niesławną czaszkę. Czy mu zwrócili uwagę przełożeni, czy odezwała się któraś z jego byłych, lub aktualnych kochanek i mu powiedziała, żeby się opamiętał, bo będą problemy, czy zareagował sam sztab Hołowni, czy może po prostu normalnie wytrzeźwiał, faktem jest, że już na drugi dzień ukazało się oświadczenie, które tu przedstawię w formie, jaka została przedstawiona w mediach:
„Wiem i tak niektórzy powiedzą: mleko się rozlało, powiedziałeś, co powiedziałeś. Tak, tylko krowa się nie myli. Popełniłem błąd. Nie powinienem wyrażać publicznie jako ksiądz, jako reprezentant Kościoła katolickiego, swoich preferencji politycznych, które są, jakie są. Mogę o nich dyskutować w prywatnych rozmowach bardzo chętnie, ale nie powinienem tego robić publicznie, i tutaj popełniłem błąd, za który bardzo przepraszam.
Dziękuję tym, którzy potrafili się do mnie odezwać z szacunkiem, z miłością, żeby mi po prostu przekazać: ‘nie przemyślałeś tego’. Taka prawda, nie przemyślałem. Popełniam błędy jak każdy inny człowiek. Mam nadzieję, że ci, którzy mają dobrą wolę zrozumieją, co próbuję powiedzieć. Bardzo przepraszam, że upolityczniłem kanał 'Langusty…'. Zamierzam dotrzymać obietnicy, którą złożyłem jakiś czas temu, że tak nie będzie. Udało się przez 3 tysiące odcinków, więc mam nadzieję, że tak będzie znowu.
To jest fajne, że jesteśmy omylni, i to jest fajne, że mamy ludzi, którzy kochają i którzy potrafią zwracać uwagę w dobry i mądry sposób, okazując miłość. To jest piękno Kościoła”.
      Tu akurat aż mnie korci, by zauważyć, że tu nie ma mowy o jakichkolwiek preferencjach politycznych, ponieważ Szymon Hołownia to nie jest wybór polityczny, lecz czysto estetyczny, a w związku z tym, do zdania „To jest piękno Kościoła”, bardzo by pasowało, by Szustak dodał jeszcze jedno: „I to jest piękno Szymona Hołowni”, no ale postanowiłem, że będę się ograniczał, więc oświadczam, że się z tym swoim szyderstwem pomyliłem, a jest oczywiście strasznie fajne, że jesteśmy omylni, no i zakończę te refleksję już bardziej elegancko. Otóż wspomniałem tu księdza Krakowiaka, człowieka, który pojawił się na tym blogu niemal na samym początku i ogłosił się jego duszpasterzem. Dziś ksiądz Krakowiak już nie komentuje, ale był czas, kiedy to robił regularnie i stanowił tego miejsca autentyczną ozdobę. Był czas – podkreślę to bardzo mocno – kiedy jego komentarze, a często i osobne teksty, które tu z prawdziwą satysfakcja i dumą zamieszczałem, tworzyły jakość wręcz nadzwyczajną. Ponieważ jednak codzienna praca duszpasterska w parafii zaabsorbowała księdza Krakowiaka tak, że poza snem na nic już nie miał za bardzo czasu, komentarze, a tym bardziej osobne refleksje, stopniowo przeszły do historii, a ja mam już tylko nadzieję, że może nie na zawsze. Chciałbym jednak opowiedzieć o czymś innym. Otóż któregoś dnia, w tamtych pięknych czasach, doszło do tego, że spotkałem się z księdzem Krakowiakiem i ze wstydem przyznaję, że kiedy jechałem z tą wizytą, byłem pewien, że ujrzę kogoś, kto będzie wyglądał i gadał w równie spektakularny sposób, jak nie przymierzając, ojciec Szustak. Potem zresztą nasi wspólni znajomi z bloga pytali mnie: „No i co? Mów, jak on wygląda? Jaki on jest?” A ja odpowiadałem niezmiennie: „W ogóle nie tak, jak byśmy sobie życzyli. On wygląda, jak ty, czy ja, i to jeszcze w najlepszym wypadku”.
       Mam już zatem na sam koniec dwie kwestie już tylko do księdza Krakowiaka – znanego niektórym z nas jako Don Paddington. Przede wszystkim chciałem przeprosić za to, że mówię to księdzu dopiero dziś, ale do ojca Szustaka Ksiądz nie ma, i nigdy nie będzie miał tak zwanego startu. Krótko mówiąc, jest Ksiądz do niczego. Poza tym chciałem prosić o poradę duszpasterską: czy to możliwe co powiedział pewien bardzo mądry duszpasterz, że ksiądz, którego parafianie kochają, jest bardzo często wysłany przez samego Szatana?


wtorek, 13 grudnia 2016

Jak zwariować na widok zielonej cebuli

      Pojawił się nam w minioną niedzielę na blogu Coryllusa temat ojca dominikanina Adama Szustaka i pewnie, gdyby nie to, że w pewnym momencie udało mi się włączyć w wymianę komentarzy, Szustak zostałby przez pobożną stronę Internetu rozwałkowany na czysto i przerobiony na niedzielny rosół. O co poszło? Niestety o to co zawsze, szczególnie ostatnio, gdy część z nas, prowokowana kolejnymi wypowiedziami papieża Franciszka, za swój podstawowy obowiązek uznała walkę o czystość Doktryny i tylko patrzy, gdzie by tu można było wytropić jakiegoś kolejnego niewiernego. A o to mianowicie, że o. Szustak to wilk w owczej skórze, który na zamówienie światowego protestantyzmu gorszy nam młodzież. Dyskusja, jaką swoim wejściem sprowokowałem, była długa i, tak jak to często bywa, gdy nikt nikogo nie słucha, tylko w kółko powtarza to co już wie, kompletnie bezużyteczna. Oburzeni na Szustaka katolicy podsyłali mi kolejne linki z jego rekolekcjami, aby mi pokazać, jaka to z Szustaka bestia, ja ich uważnie wysłuchiwałem, zachwycony wracałem i potwierdzałem, że Szustak jest bez zarzutu, na co podnosił się nowy zgiełk, a  z nim nowe wystąpienia, których ja znowu wysłuchiwałem, z tym samym co poprzednio efektem i jeśli z jakąś różnicą w ocenie, to wyłącznie na korzyść Szustoka.
      Ja nie mam ani zamiaru, ani ochoty, by tu wchodzić w ponowną dyskusję na temat racji, czy ewentualnych herezji o. Szustoka, z tego przede wszystkim powodu, że moim zdaniem każdy z nas, kto zechce z otwartym sercem i odpowiednią uwagą wsłuchać się w jego słowa, czy to dotyczące kwestii zbawienia, małżeństwa, samotności, seksu, czy wreszcie tatuaży i diabła, musi sam dojść do tego przynajmniej wniosku, że to co Szustak mówi, w najmniejszym stopniu nie stanowi doktrynalnej rewolucji. Tak naprawdę, nie stanowi żadnej rewolucji, natomiast, owszem, podane jest z takim talentem i takim wyczuciem, że niech mu ich zazdrości większość księży.
     Nie będę więc się tu popisywał za niego i dyskutował z ludźmi, którzy tak naprawdę nie chcą nawet wiedzieć, co jest tematem rozmowy, natomiast spróbuję zwrócić uwagę na to, co jest przekleństwem wielu z nas i o czym też parę razy wspominał sam Szustak, a mianowicie o dramatycznym po naszej stronie braku umiejętności słuchania i refleksji. Wygłosił o. Szustak swoją naukę na temat zbawienia, a ponieważ on jest w znacznej części kaznodzieją internetowym, natychmiast został zasypany takimi czy innymi zarzutami ze strony internautów właśnie. W odpowiedzi na nie, wystąpił ponownie, oświadczył, że prawie wszystkie z tysięcy przeróżnych pretensji, jakie zostały do niego skierowane, nie dotyczyły tego, co on powiedział, ale tego, co chciano usłyszeć, no a następnie zaczął wyliczać: „Nie powiedziałem, że wszyscy zostaną zbawieni, nie powiedziałem, że poza Jezusem istnieje jakiekolwiek zbawienie, nie powiedziałem, że nie ma znaczenia, czy się jest w Kościele, czy nie, nie powiedziałem, że nie trzeba głosić Jezusa i wzywać do nawrócenia, nie powiedziałem, że nie trzeba przestrzegać ludzi przed piekłem, nie powiedziałem też, że nie ma piekła, nie powiedziałem, że nie trzeba się bać i można żyć, jak się chce”.  Jednocześnie przyznał się o. Szustak to jednej omyłki, kiedy to wszystkich ludzi dobrej woli zamieszkających Ziemię nazwał „członkami Kościoła”, podczas gdy precyzyjniej byłoby określić ich „Bożymi Dziećmi”. I co na to internauci? To co zawsze: „O! Wycofał się. Przynajmniej częściowo. Niech się stara dalej”.
     Powtórzę. Bardzo uważnie wysłuchałem wszystkich wystąpień o. Szustaka i  potwierdzam, że on rzeczywiście w żadnym z nich nie powiedział tego, co mu się zarzuca. Ani nie zachęcał do wyuzdanego seksu, ani nie mówił, że tatuaże są dobre, nie mówił, że piekła nie ma, nie mówił, że egzorcyści są zbędni. To wszystko stanowiło wyłącznie wymysł gnuśnych umysłów i nic więcej.
       Otóż to – gnuśne umysły. Jeśli piekło faktycznie istnieje, to jestem pewien, że one będą stanowić jeden z głównych argumentów dla Pana Boga, żeby nas tam wsadzić. W pewnym momencie owej niedzielnej dyskusji komentator Unukalhai, w końcu uchodzący tu w sieci za osobę jedną z bardziej przytomnych, komentując, jak mu się najwidoczniej zdawało, słowa o. Szustaka, napisał co następuje: „To czysta herezja, iż każdy BĘDZIE zbawiony. Zbawienie jest bowiem nagrodą za życie zgodne z Dekalogiem. Jak wiadomo w każdych zawodach nagrodę otrzymują tylko nieliczni”, czym w mojej opinii obsunął się do pozycji prezentowanej przez Świadków Jehowy, głoszących zbawienie dla wybranych 144 tysięcy.
      Ów rodzaj owej głupiej, moralnej zawziętości – tak dobrze znany i nam choćby i przy okazji niedawnej dyskusji na temat romansów Roalda Dahla – prezentowany we wspomnianej dyskusji wcale nie tylko przez Unukalhai i nawet nie najbardziej przez niego, przypomniał mi niedawny program w TVP Info pod tytułem „Studio Polska”, gdzie Maciej Pawlicki z Katarzyną Matuszewską regularnie każą się kłócić bandzie przypadkowo skojarzonych ze sobą tak zwanych „zwykłych ludzi” z osobami w ten czy inny sposób publicznymi. Sam program oczywiście jest pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia i jakikolwiek udział w nim stanowi oczywistą stratę czasu, to co natomiast zastanawia, to to, że tam – przez to właśnie, że pomysł programu opiera się w części na oddaniu głosu prostemu wariactwu –  bardzo niebezpiecznie powraca atmosfera, jaką coraz częściej znajdujemy w Internecie. Patrzymy więc na zagoniony do telewizyjnego studia tłum, a tam, wśród zwykłej Bogu ducha winnej publiczność, której zadaniem jest jedynie bić brawo w odpowiednich momentach, siedzą jakieś freaki, przy których Adam Słomka w czapce Związku Strzeleckiego, czy właśnie na okoliczność występu w programie wypuszczony z więzienia na przepustkę Zygmunt Miernik, wyglądają jak dziennikarze telewizji Sky News, a wszyscy są nakręceni, jak nie przymierzając – tak, tak –  uczestnicy bezmyślnego kompletnie kamienowania ojca Szustaka. I to jest myśl, która mi tu ostatnio coraz częściej towarzyszy, że gdybyśmy nagle tu w Internecie dostali możliwość ujrzenia naszych twarzy, poznania naszych imion, gdybyśmy nagle zostali odarci z tej okropnej anonimowości, mogłoby być równie ciekawie, jak w przypadku programu „Studio Polska”.
      Nam więc właśnie chciałbym zadedykować pewną przywoływaną tu już raz opowiastkę. Była sobie mianowicie kiedyś kobieta wyjątkowo zła i podła, która w całym swoim życiu nie zrobiła jednej dobrej rzeczy, i która, kiedy zmarła poszła naturalnie prosto do piekła. No i proszę sobie wyobrazić, że kiedy ona już tam przez jakiś czas cierpiała, Pan Bóg nagle sobie przypomniał, że pewnego dnia, raz w życiu, ona właśnie wracając z targu zobaczyła jakieś biedne dziecko i dała mu zieloną cebulkę, i za ten jeden dobry gest postanowił ją z piekła wyciągnąć. Wysłał więc nad tę otchłań swoje anioły, które spuściły do owej kobiety tę samą zieloną cebulkę i powiedziały jej, że w niej było tyle miłości, że wystarczy, że ona się jej złapie i zostanie zbawiona. Czepiła się więc kobieta cebuli, a aniołowie zaczęli ja z piekła wyciągać. W tym momencie jednak inni też postanowili się cebuli złapać, licząc na to, że i im się uda w ten sposób wyjść z piekła. Kobieta jednak, zła, jak wiemy, jak jasna cholera, zaczęła ich zrzucać ze swojej cebuli. Oni czepiali się jej nóg i rąk, ta ich kopała i mimo że sami aniołowie prosili wszystkich, by się opamiętali i spokojnie wisieli na tej cebuli, w której miało być tyle miłości, by starczyć dla wszystkich, wywiązała się straszna bitwa i ostatecznie wszyscy pospadali w ten ogień, oczywiście razem z cebulą.
       I to już jest koniec tej historii i całej notki. Bardzo bym chciał, żeby jednak dotarło, bo inaczej już niedługo, kiedy na Krakowskim Przedmieściu co miesiąc będzie demonstrowało 60 różnych grup, my się doskonale zgubimy w tym tłumie i, jak u Orwella, nikt już nie będzie wiedział, kto świnia, a kto człowiek.

Zapraszam wszystkich do kupowania moich książek, które są do nabycia w księgarni pod adresem www.coryllus.pl, lub na stronie www.toyah.pl pod wyraźnie wyeksponowanymi obrazkami. Polecam szczerze i serdecznie.




The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...