Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Włodek Ciejka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Włodek Ciejka. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 listopada 2020

Włodek, pokaż sisiaka

       Nie dość że tego przez marną chwilę choćby wcześniej nie planowałem, to nawet w stanach największej intelektualnej bezradności sobie nie wyobrażałem, a tu nagle się okazuje, że po raz kolejny z rzędu zmuszony jestem do przedstawienia tu tekstu cytowanego tu zaledwie wczoraj Boba Greene’a, również sprzed 40 już lat, tym razem jednak przetłumaczonego przez mnie na potrzeby chwili. Otóż, jak niektórzy z nas może wiedzą, wczoraj przed Pałacem Prezydenckim pojawili się pan i pani, najpierw pan rozebrał się do rosołu, pani zostawiła na sobie majtki i oboje zaczęli się w te i we wte przechadzać. Oczywiście w jednej chwili na miejscu pojawiła się policja, która teren odpowiednio zabezpieczyła, jednak prawdopodobnie do czasu uzyskania odpowiednich decyzji z centrali, nie podejmując interwencji. Goli państwo nadal przechadzali się, co ciekawe bez szczególnego zainteresowania ze strony przechodniów, jednak zapewne dla nadania sobie większej powagi, wzajemnie pisali sobie coś po sobie przyniesionymi specjalnie na te okoliczność mazakami, wreszcie odeszli sprzed Pałacu i ruszyli na spacer po Krakowskim Przedmieściu. Tam, dalej nie niepokojeni przez nikogo poza grupką reporterów, no i oczywiście policjantów, którzy jak rozumiem dbali o to, by na miejscu nie pojawił się przypadkim jakiś wariat i nie rzucił się na panią by ją konkretnie zgwałcić, kręcili się w kółko wykonując przeróżne nic nie znaczące figury. Ostatecznie, prawdopodobnie po odebraniu ostatecznych poleceń, policjanci założyli na obu foliowe kapoty, zapakowali do radiowozu i odwieźli gdzie trzeba.

      Całe wydarzenie było oczywiście nadzwyczaj ciekawe, jednak nie tak ciekawe, jak to co nastąpiło później. Otóż na zamieszczonym na Facebooku filmie pojawił się mężczyzna w średnim wieku, przedstawił się jako Włodek Ciejka, szef internetowej telewizji o nazwie Włodek Ciejka TV, który całość zdarzenia nagrał, zaprezentował na Facebooku, a przy okazji oczywiście zaapelował o przesyłanie mu pieniędzy przez portal zrzutka.pl.

     Ale i to nie jest czymś co mnie tu najbardziej poruszyło. To co robi wrażenie największe to informacja, że ów happening to tak naprawdę dzieło sztuki przygotowane i zaprezentowane przez dwoje warszawskich artystów i jako takie powinno być traktowane, a w konsekwencji też docenione. A ja jestem zwyczajnie smutny, widząc jak już ani piosenkarz Organek, ani pisarka Tokarczuk, ani ani malarz Sasnal, ani owe dziesiątki, czy dziś już pewnie setki, polskich artystów, bezskutecznie próbuje się wedrzeć na międzynarodowe rynki kultury i sztuki, ale na doczepkę, wręcz rzutem na taśmę, jakichś dwóch ponurych wariatów uznaje, że jak się rozbiorą do rosołu i wylezą na jedną z głównych warszawskich ulic, to zrobią różnicę. 

     I oczywiście nie mam tu w tej chwili na myśli ani Lennona z Yoko sprzed pięćdziesięciu lat, pozujących goło to tu to tam i głoszących pokój na świecie, czy nawet niegdysiejszych „dzieci kwiatów”, które przed dziś już sześćdziesięcioma laty szokowały publicznie pokazując cycki i wymachując tym co tam akurat im się nawinęło pod rękę, ani też oczywiście tysięcy innych tak zwanych „performerów”, którzy od stuleci ekscytują się tym, że mogą pokazać publicznie goły tyłek, ale właśnie pewien dawny już bardzo tekst Boba Greene’ a o pewnej kobiecie, która któregoś dnia zwyczajnie nie wytrzymała. I ani jej w głowie było przedstawiać się jako artystka. Posłuchajmy.

***

W dniu w którym owa kobieta rozebrała się na Michigan Avenue, ludzie spieszyli się jak zwykle z pracy do domu, kierując się do swoich autobusów czy pociągów.

Szła po Michigan na południe, miała na sobie biały płaszcz kąpielowy, i wyglądała jakby właśnie wracała z plaży. Blondynka, w wieku około trzydziestu lat.

Gdy mijała Radisson Hotel, portier Roosevelt Williams, przytrzymywał akurat drzwi taksówki dla jednego z hotelowych gości. Kobieta nawet nie zwolniła kroku; wzruszyła zaledwie ramionami i płaszcz spadł na chodnik.

Teraz miała już na sobie tylko coś co wyglądało na dolną część niebieskiego bikini, choć kobieta, która ją akurat mijała twierdziła, że to była zwykła bielizna. Nie miała na sobie nic więcej.

W pierwszej chwili Williams nie był w stanie uwierzyć własnym oczom. Gdy kręcisz się w jednym miejscu wystarczająco długo, możesz zobaczyć wszystko: napady, strzelaniny, uliczne walki, morderstwa. Jednak naga kobieta na North Madison Avenue? Williams czegoś takiego nie widział nigdy wcześniej i jak się zdawało, również inni ludzie przechodzący akurat ulicą.

Wyglądało to dziwnie. Jej biały płaszcz kąpielowy leżał na chodniku, a ona, jak wspominają świadkowie, uśmiechała się. No i nikt jej nie zaczepiał. Następnego dnia w gazetach pisano: „Samochody zatrzymywały się, ludzie wyglądali przez szyby autobusów, inni coś krzyczeli, ktoś jeszcze robił zdjęcia”. To jednak nie było to, co mówili ludzie obecni tamtego dnia na miejscu.

Atmosfera nie była w żadnym wypadku karnawałowa. Wyglądało to bardziej tak jak gdyby miałó miejsce coś bardzo smutnego. Wystarczyła jedna chwila by ludzie zrozumieli, że nie mają do czynienia z prowokacją zorganizowaną w celu promowania jakiegoś filmu, czy produktu. Nie trzeba było im nic mówić, by wiedzieli że owa kobieta cierpi i że to co robi nie ma nic wspólnego z seksem. Oni zobaczyli w tym bardziej wołanie o pomoc.

Wołanie to zresztą przyszło w sposób w jaki przychodzi najczęściej. Owa kobieta postanowiła zniszczyć podstawy tego co jest powszechnie społecznie akceptowane. Zrobiła coś, czego się nie robi. Ani do nikogo nie strzelała, ani nie wybijała wystaw sklepowych, ani nawet nie krzyczała w złości. Bardziej, w sposób, który każdy zrozumiał, dawała do zrozumienia, że coś poszło nie tak.

Szła zatem dalej mijając Tribune Tower. Ludzie którzy tam byli twierdzą, że na jej twarzy widać było całkowity spokój. Choćby przez chwilę, nie robiła wrażenia kogoś, kto uważała że robi coś niezwykłego. Ktoś nawet wspomina, że można było odnieść wrażenie, że znajduje się  w półreligijnym uniesieniu. Cokolwiek się wokół niej działo, zachowywała się jak ktoś kto uważa że wszystko ma pod kontrolą.

Weszła na Michigan Avenue Bridge. I znów ludzie którzy tam byli, twierdzą że nikt jej nie zaczepiał, nikt z niej nie szydził, nikt nie próbował jej dotykać.  W pewnym momencie zdjęła dół od bikini. Teraz już była kompletnie naga i dalej szła.

„Wyglądało jakby ludzie wiedzieli, że nie należy jej przeszkadzać” – wspomina kobieta, która była tego świadkiem. „Gdy się to słyszy, można pomyśleć, że działo się coś bardzo nieprzyzwoitego, coś naprawdę sensacyjnego. Ale to wcale tak nie wyglądało. Widać było, że ludzie wiedzieli bardzo dobrze, że mają do czynienia z czymś bardzo smutnym. Byłam pod wrażeniem ich reakcji. Nikt się nie odzywał, można jednak było wyczuć, że ludzie chcieliby jej jakoś pomóc”.

Przed Radisson, policjant podniósł z ziemi płaszcz i przez radio poinformował swoich kolegów, że kobieta przechodzi przez most.

Gdy policjanci się z nią zrównali, stała na samym środku, naga w centrum Chicago i wciąż się uśmiechała. Pierwsze co zrobili, to podali jej jakieś okrycie i poprosili, by je na siebie założyła. Przedstawienie się skończyło.

Ludzie którzy to wszystko widzieli, twierdzą że ze strony przechodniów nie było żadnej reakcji. Że szczeniackie zachowanie, którego można się było spodziewać, nie miało miejsca. W końcu ile razy jakiś człowiek stanie w oknie i grozi że popełni samobójstwo, na dole pojawi się tłum, który zacznie go zachęcać, by skakał. Tego dnia jednak nic podobnego nie miało miejsca. Nikt nie krzyczał by ona została goła; nikt nie przeklinał policjantów za to że ją próbowali powstrzymać.

„To było jakby wszyscy poczuli ulgę” – wspomina kobieta, która wszystko widziała. „Wszyscy byli prawdziwie zakłopotani, wcale nie czuli się z tym dobrze. Byli zadowoleni, że ktoś to co się dzieje wreszcie przerwał. A ona się wciąż uśmiechała. Robiła wrażenie osoby kompletnie nieobecnej”.

Policja nie postawiła jej zarzutów. Skierowano jej do Read Mental Health Center, a ona tam, już na własną prośbę, została. W ciągu paru minut wszystko na Michigan Avenue wróciło do normy. I już nic nie przypominało nam, jak każdy dzień w którym żyjemy potrafi być kruchy.

***

I taka to historia. A ja sobie myślę, że nikt z nas nie jest wolny od różnego rodzaju zagrożeń. Jednak tylko nieliczni, kiedy ich spotka takie czy inne nieszczęście, twierdzą że im nic nie jest i apelują, by ich obłąkanie traktować jak pierwszej klasy dzieło sztuki.

 


     

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...