Każdy
kto czyta blog mojego kolegi, partnera i wydawcy, Gabriela Maciejewskiego, miał
zapewne okazję czytać też jego trzy ostatnie teksty i przy tym dojść do wniosku, że
Maciejewski to, co bardzo prawdopoodbne, obecnie najwybitniejszy pisarz na
świecie. Dla mnie oczywiście, jako dla jego kumpla, autora i partnera, ów fakt
stanowi powód do nadzwyczajnej satysfakcji, jednak również, a kto wie, czy nie
przede wszystkim, bardzo poważne zmartwienie. Otóż ja autentycznie zaczynam
mieć wątpliwości, czy w ogóle istnieje dla mnie jakikolwiek sens, by poza
uczeniem języka angielskiego – w czym z całą pewnością od Maciejewskiego, a nie
tylko od niego, jestem znacznie lepszy – zajmować się jeszcze pisarstwem. Ponieważ
biorę pod uwage, że możemy mieć tu do czynienia jedynie z przelotnym kryzysem,
stoję w pozycji wyprostowanej, jednak na wszelki wypadek nie wrzucam dziś nic
nowego, lecz zamiast tego przypominam swój stary, bo jeszcze z 2011 roku, tekst
o – cokolwiek by to miało znaczyć – „dreszynie”. Może dzięki temu wspomnieniu
nasze wspólne nastroje, gdy chodzi o rok 2018, gdzie szczęśliwie, zamiast
Janiaka i Malinowskiej, będziemy mieli Sławomira i Rodowicz będą nieco lepsze.
Parę
dni temu, zainspirowany estetyczną ofertą magazynu ‘Viva’, przedstawiłem nieco
bardzo ponurych refleksji na temat zbliżenia polsko-ukraińskiego, jakie
mogliśmy w ciągu minionych trzech lat zaobserwować w naszym kraju. Przede
wszystkim poszło o okładkę najnowszej ‘Vivy’, przedstawiającą pewnego Janiaka i
jego żonę Malinowską, ozdobionych dwójką małych dzieci i tytułem „Karolina
Malinowska & Olivier Janiak – Prawdziwe życie najmodniejszej polskiej
pary”. To że sama okładka robi właściwie wrażenie wystarczające, nie podlega
dyskusji, jednak całość efektu została skutecznie dopełniona przez zamieszczony
wewnątrz numeru fotoreportaż z imprezy, jaką środowisko zorganizowało owemu
Janiakowi z okazji 10 urodzin jego telewizyjnego programu. To właśnie po
obejrzeniu tych zdjęć można było poczuć ten dawny wiatr ze wschodu.
Ponieważ
wspomniane wydanie magazynu ‘Viva’ wciąż jest u nas w domu przekładane z
miejsca na miejsce – nie wyłączając łazienki – nie dało się uniknąć tego, byśmy
w sposób jak najbardziej naturalny zapoznali się z większą częścią jego
zawartości. Zdaję sobie sprawę, że kierując uwagę czytelnika w stronę prasy
kolorowej, ryzykuję być może nawet utratę czci, niemniej mam nadzieję, że kiedy
już dokładnie wyjaśnię pobudki, jakimi się tu kieruję, może nie będzie aż tak
źle. A mogę z czystym sumieniem wszystkich zapewnić, że myśli, jakie mi w tym
momencie chodzą po głowie, nie są ani kolorowe, ani tym bardziej błyszczące
kredą.
Otóż, z
powodów o których już wspomniałem, stało się tak, że zajrzałem do głównego
artykułu najnowszego wydania ‘Vivy’ i już dokładniej zapoznałem się z tym, co
to za ludzie ten Janiak i Malinowska. Głównie przez przedstawione tam zdjęcia,
ale też w związku z fragmentami ich wypowiedzi. Najpierw zdjęcia. Na pierwszym
z nich, widzimy Malinowską – ni stąd ni z owąd w okularach – z uwodzicielsko
zadartą nóżką i opartą o dziecięcy wózek. Na kolejnym, zrobionym w łazience
tych państwa, widzimy opartą o umywalkę i rozkraczoną Malinowską w czymś, co z
dołu wygląda jak majtki. Obok niej, w prysznicu stoi Janiak, tyle że ani w
majtkach ani rozkraczony, natomiast w pełnym stroju wyjściowym. Jeśli ktoś
myśli, że żartuję, to zapewniam, że ani trochę. Ona wskakuje na umywalkę,
natomiast on jest zamknięty w prysznicu w butach kowbojkach i w całej reszcie.
Na zdjęciu następnym, Janiak leży rozwalony, w wyjściowym garniturze na sofie,
podczas gdy rozkraczona Malinowska na niego włazi i zrywa mu z kołnierza
muszkę. I tak dalej.
Ja
oczywiście orientuję się trochę, co to znaczy „sesja dla Vivy”. Przychodzi do
gwiazdy banda tzw. stylistów, o dokładnie tej samej estetycznej wrażliwości, co
sama gwiazda i na mniej więcej tym samym poziomie intelektualnym, ustawia ją
tak, by z ich punktu widzenia wyglądała pięknie, a następnie robi serię zdjęć i
już. Tu jednak, mam wrażenie, została przekroczona pewna granica. Na każdym z
tych zdjęć, zarówno Malinowska jak i Janiak, wyglądają jak kurwy z ruskiej
rozkładówki. Na domiar złego, i on i ona szczerzą się w tych swoich pozach w
towarzystwie małych dzieci. Zdjęcie Malinowskiej z wózkiem jest tu autentycznie
bulwersujące. Te okulary, te szpilki, to powłóczyste spojrzenie prosto w
obiektyw, ten tyłek na wierzchu, ta dłoń na biodrze, ta zadarta noga, no i
wreszcie ten dziecięcy wózek. Daję słowo, że ja tu nie widzę innego sensownego
przekazu, jak tylko ten: Bierz mnie na tym wózku. A zatem jest ostro. Bardzo
ostro.
I teraz
oto robi się naprawdę ciekawie, bo Malinowska zaczyna mówić: „Tylko nie lukruj. My nie jesteśmy
ciasteczkiem z kremem, tylko parą najzwyklejszą pod słońcem. Żyjemy tak jak
inni. Nie żadni fashion people”. I dalej: „Niedawno urodził im się drugi syn – Christian. Starszy, Fryderyk,
niebawem skończy dwa lata. A oni? Są coraz bardziej, bo świadomie, zakochani.
Już nie tylko w sobie, ale też w zwykłym życiu, jakie wiodą, w domu, jaki
stworzyli, w rodzinie, której dali fundamenty”. I dalej: „Ona raczej zamknięta, dużo mysli, mniej
mówi. Najbardziej lubi zamknąć się wieczorem z książką – ulubioną ‘Mistrz i
Malgorzata’ mogłaby czytać na okrągło – lub obejrzeć ulubiony serial ‘Na
wspólnej’”. On natomiast „jest staroświecki.
Odpowiedzialnie podchodzi do miłości, małżeństwa i rodziny. Zwłaszcza teraz,
gdy są dzieci”. „Jak żyje na co dzień
taka top para? Przecież to niemożliwe, by obywali się bez ekstrawagancji. A
jednak. Nie mają willi z basenem. ‘Wystarcza nam mieszkanie na Pradze. Praga
jest trochę jak łódzkie Bałuty, czyli zawsze jak w domu’, śmieje się Karolina”. No i wreszcie są
zakupy: „Ona lubi na co dzień ubrania z
odzysku. Z second-handów. Raczej ‘dreszyn’ niż ‘fashion’. Nie jest rozrzutna”.
I tu
nadchodzi bardzo dobry moment, żeby zabrać się za prawdziwy temat tych
refleksji. Do tego jednak musimy wyobrazić sobie coś bardzo szczególnego. Jest
sobotni ranek. Janiak się budzi, przygotowuje Malinowskiej śniadanie, ona z
kolei prasuje mu koszulę i schodzi na dół. A przy stole siedzą już Piotrek,
Dziamdziak i Sreliński – okazuje się, że Olivier, Fryderyk i Christian to
czysta zmyłka – następnie Janiak zakłada swoje kowbojki i czerwoną marynarkę,
ona szpile i miniówę na pupę, biorą dzieci i wózek i wyruszają na zakupy do
starej szmaty, żeby Malinowska mogła sobie kupić jakiś tani „dreszyn” z
odzysku. Mało tego. Należy się przygotować na dodatkowy „thrill”. Bo kiedy oni
już wydadzą tych parę złotych w starej szmacie na ów „dreszyn” raczej, niż na
„fashion”, pchają dalej ten wózek i… prosto do Biedronki. A tam? Co za radość!
Sami znajomi! Jadwiga Staniszkis, Monika Olejnik, Donald Tusk z żoną i dziećmi.
Janiak patrzy w stronę wejścia, a tam już wchodzą Justyna Steczkowska z
Krzywym. A za nimi Gosia Baczyńska z Magdaleną Szejbal i wszyscy machają do
niego już z daleka. Malinowska podjeżdża ze Sralińskim pod nabiał, a tu, co za
niespodzianka – Agata Młynarska z Korą, która przyjechała do Warszawy na zakupy
w tutejszej Biedronce. Bo tu z jakiegoś powodu jeszcze taniej niż w Krakowie.
Ale zaraz! Czy to możliwe? Tak. Oto Robert Kozyra z Joanną Przetakiewicz
właśnie wrócili z St. Barth’s, i też postanowili zajść do Biedronki, żeby kupić
taniej śmietankę do porannej kawy. I wreszcie kasy. Można już płacić. Staje
więc Janiak grzecznie w kolejce, wygrzebuje z kieszeni gotówkę, a tu przed nim
Nina Terentiew, a tu za nim Maciej Zakościelny z Dianą Tadjuiiden. I jeszcze,
już na sam koniec, kiedy cała nasza grupa wychodzi z zakupami, pełna
satysfakcji, że znów udało się przyoszczędzić, wpadają na Jolantę Kwaśniewską,
która akurat przywiązuje psa przed wejściem do swojej ulubionej Biedronki.
I tylko
Jarosława Kaczyńskiego tam nie ma. Tego idioty, który przepłaca w jakichś
drogich punktach. Bo jest durniem, który ani nie potrafi liczyć, ani też nie ma
szacunku do biednych, porządnych ludzi. I niech się teraz nie dziwi, że mu się
w życiu nie powiodło i wszyscy się od niego odsuwają. Głupi, rozpaskudzony
cymbał. Na szczęście Polacy już się na nim dobrze poznali. I niech się też w
tej sytuacji nie dziwi, że ani go nigdzie nie proszą, na ładne bankiety i na
bale, i że nawet „Viva” nie chce mu zrobić fajnego fotoreportażu.