Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mata. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 12 października 2021

O tajnej strategii prawicowych mediów w walce z agresywną bezbożnością

 

       Myślę że większość z nas bardzo dobrze ma w pamięci zapisane przez św. Łukasza, a następnie, w nieco zmienionej wersji, powtórzone przez św. Marka słowa Jezusa: „Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. Z pewnością też musieliśmy kiedyś trafić na bardzo podobną myśl, wypowiedzianą przez tego samego Jezusa, i tym razem zacytowaną przez tego samego Łukasza: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie”. I wydawałoby się, że czy to ze względu na oczywistą logikę owych słów, czy może przez to, że słyszeliśmy je tyle razy z ust Pana, że uznaliśmy je za tak bardzo oczywiste, tak je dziś właśnie traktujemy, jako coś zupełnie oczywistego. Nie wyobrażamy sobie przy tym, by ktokolwiek z nas choćby na moment dopuścił do siebie myśl, by rozszerzyć nieco uniwersalność owej prawdy do, powiedzmy, stwierdzenia że „Kto jest wrogiem naszego wroga, ten jest naszym przyjacielem”. Czemu tak? A to z tego prostego powodu, że za tego rodzaju bzdurą musi się kryć już tylko czysta desperacja kogoś, kto nie mając żadnych przyjaciół, szuka już tylko nadziei na zwycięstwo w szeregach wrogów wroga, licząc na to, że skoro nam wybito już wszystkie zęby, nich przynajmniej w naszej walce wyręczy nas ktoś, kto okazał się od nas silniejszy. I nawet do głowy nie przyjdzie owemu nieszczęśnikowi, że następnym w kolejce najprawdopodobniej będzie już tylko on sam.

      A zatem prawda pozostaje jedna: „Kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam”, i można by było tak tu owe rozważania pozostawić jako przpomnienie, ewentualnie naukę, gdyby nie pewne zjawisko, którego od pewnego już czasu nie mogę nie zauważać, a polegające na tym, że wielu z nas, a w tym, co gorsze, osoby, od których naprawdę moglibyśmy oczekiwać czegoś więcej, z uporem lepszej sprawy szukają wsparcia po stronie oczywistych wrogów, byle by tylko owi wrogowie dzielili z nami niechęć do wrogów innych. Stąd też często widzę, jak wielu z nich, gdy tylko usłyszy, że powiedzmy Włodzimierz Czarzasty wykpił Leszka Millera, natychmiast jest w stanie utulić Czarzastego do serca i oddać mu całe swoje serce, by on tylko zgodził się jeszcze trochę nawrzucać Millerowi. I ów rodzaj zidiocenia jest niekiedy aż tak zaawansowany, że już tylko możemy czekać aż tygodnik „Sieci” przeprowadzi ekskluzywny wywiad z Jerzym Urbanem, jeśli tylko to gówno zadeklaruje na przykład niechęć do szczepień, lub powie że Tusk to bałwan.

        Na tym poziomie oczywiście wspomniane zidiocenie nie operuje, natomiast, owszem, owo histeryczne wręcz poszukiwanie sojuszników w najbardziej cuchnących zakątkach najbardziej cuchnących miejsc, stało się istną plagą i stąd też ten mój dzisiejszy felieton. Jak mówię, znajdujemy się szczęśliwie jeszcze odpowiednio nisko, natomiast bezpośrednią przyczyną, dla której w ogóle wziąłem się za ten temat był pewien tekst opublikowany za niesławnym Tygodnikiem Powszechnym" przez portal tvp.info, w którym któryś z redaktorów postanowił dokuczyć młodemu hip-hopowemu artyście znanemu pod estradowym imieniem Mata, a zwłaszcza jego ojcu, Marcinowi Matczakowi, nadzwyczaj aktywnemu przeciwnikowi władzy Prawa i Sprawiedliwości. I pewnie nie miałbym nic przeciwko temu, choć, moim zdaniem, wspomniany Mata to wyjątkowo utalentowane dziecko, gdyby nie fakt, że wspomniany portal za świadka oskarżenia zdecydował się wybrać nikogo innego jak niesławnego poetę, literata i felietonistę wspomnianego „Tygodnika Powszechnego”, Jacka Posiadłę, który, jak się szczęśliwie okazało, podobnie jak redakcja tvp.info, Maty i jego taty nienawidzi.

        Artykuł opublikowany na stronie stacji TVP Info niemal w całości jest poświęcony cytatom z poety Podsiadły, gdzie ten przede wszystkim próbuje nas przekonać, że Mata to ludzka i artystyczna nędza, a jeśli stary Matczak owo badziewie finansuje, to mamy bezpośredni dowód na to, że to kretyn. O tym, oczywiście, że poeta Podsiadło sam jest beznadziejnym idiotą i bezczelną podróbką, choćby zaledwie tak zwanego, literata, no i co najważniejsze, kimś kto byłby w stanie zarówno Matczaka jak i jego syna utulić do serca, gdyby któremuś z nich udało się zamordować Jarosława Kaczyńskiego, mowy w tekście tvp.info nie ma. Czemu? No jak to czemu? W końcu wszyscy wiemy, że wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi.

       Nie ma więc w tekście tvp.info słowa o tym, z kim mamy tu tak naprawdę do czynienia, poza tym że z wybitnym poetą i z jednym z pierwszych rycerzy polskiej prawicy. W tej sytuacji uznałem, że nie pozostaje mi nic innego jak pokazać Państwu twórczości aktualnego obiektu westchnień prawicowych mediów. Oto poeta Jacek Podsiadło i jego wiersz zatytułowany „List do papieża Jana Pawła Drugiego. Pocztą niedyplomatyczną (wiersz klasyka)”

 

Widuję pana w telewizji, zwykle stoi pan w oknie z rękami

rozłożonymi bezradnie nad tłumem strojąc miny. Gdyby

zaprowadzić ociężałą trzodę na skraj przepaści i zepchnąć, czy

pańskie pół Europy małpoludów nie stałoby się lotnym ptactwem?

Być papieżem - cóż za smutek; być tak śmiesznym jak najgrubszy

w klasie uczeń albo ten, któremu wąs nie sypnął się razem z innymi.

 

Jak radzi pan sobie z dogmatem o nieomylności, gdy zdarzy się

panu pomylić w rachunkach? Poza chęcią kpiny ten problem

prawdziwie mnie zajmuje. Starałem się lubić pana, chociaż wiersze

pana nie są zbyt udane a wasi kapłani, mówiąc bez ogródek,

wpychają ryj wszędzie.

 

Jednak pańskie słowa brzmiące ‘Nie jesteśmy pacyfistami;

pragniemy pokoju, ale nie za każdą cenę’ sprawiły, że pragnę

napisać to, co następuje. Za pacyfistów nikt was nie uważa. Pokoju

nie czyni się strojeniem min. Proszę zabrać swoich misjonarzy z

Afryki i Azji. Kiedy milczeć wystarczy by kłamać, mówić ‘wiem’

jest zbrodnią.

 

A ja, już tak zupełnie na zakończenie, nie mogę się powstrzymać by zacytować tu fragment piosenki nie poety, ale piosenkarza Maty:

Codziennie Czytaliśmy Stary Testament i Nowy Testament
i słowo stawało się ciałem
i taki łysy ksiądz w okularach
dawał nam fajne kazania
w pierwsze piątki chodziliśmy na msze
w czwartki były zebrania
ale takie dla rodziców, nie dla nas
robili nam kanapki na śniadania
a siostry dawały je bezdomnym, kiedy ktoś z nas nie dojadał
a siostry dawały nam tosty i kazały nam całować chleb gdy upadał,
i całowaliśmy ten chleb gdy, upadał
a teraz błagam ty też mnie pocałuj
bo czekam na sygnał by wstawać
i choć gołym okiem widzę że gdzieś łączy się niebo i ziemia
to wciąż jest daleko i boję że w końcu opadnę z sił
i choć w sumie znam więcej dowodów na to że wcale cię nie ma
to postaram się żyć tak jakbyś był
”.

 

        A więc z jednej strony mamy poetę Podsiadłę, autora owych słow do Jana Pawła II, który autora wspomnianej wyżej piosenki nazywa agresywnym i bełkotliwym beztalenciem”, a z drugiej prawicowe media bez mrugnięcia okiem biorące stronę tego pierwszego. A ja sobie myślę, że jeśli tak to ma dalej być, to przed nami przyszłość, z której jedyna korzyść to ta, że owe media zdechną i nie pozostanie po nich choćby pierdnięcie.



 Post Scriptum: Już po napisaniu tego felietonu, dowiedziałem się, że stary Matczak zwrócił się z prośbą do redakcji Tygodnika Powszechnego, by ci pozwolili mu odpowiedzieć na tekst Podsiadły, na co ktoś w imieniu Redakcji odpowiedział Matczakowi, żeby wypierdalał. A ja w tej sytuacji rozumiem, że już wkrótce portal tvp.info uruchomi specjalny dział, gdzie będzie przedrukowywał wybrane teksty z Tygodnika Powszechnego. W końcu, w kupie raźniej.

 

poniedziałek, 10 lutego 2020

Matczak syn Matczaka, czyli o krętych ścieżkach, po których chodzą talenty


Jak pewnie część z nas zauważyła, dziś tekstu nie ma, bo ani mi nic szczególnego nie przyszło do głowy, ani też nie miałem za bardzo chwili, by się za coś wziąć. Teraz wprawdzie by się coś znalazło, ale ponieważ jest już za późno, pomyślałem, że wrzucę piosenkę, które przede wszystkim bardzo mi się podoba, a poza tym związana jest bezpośrednio z pewnym odkryciem, jakiego niedawno dokonałem, a o którym tu już wcześniej miałem okazję wspominać. Otóż, jak może niektórzy wiedzą, wśród najbardziej opętanych głosicieli demokracji w wydaniu ekstremalnym jedno z czołowych miejsc okupuje niejaki Marcin Matczak. Ja o tym Matczaku nie wiem nic, poza tym, że jest on towarzysko umocowanym prawnikiem z Warszawy, mocno aktywnym na Twitterze, publikując tam komentarze dokładnie tak samo chore, jak całe to towarzystwo, którego przedstawicielem sam się ogłosił, no ale i to jeszcze, że ma syna, który oto właśnie rozbił polską scenę hip-hopową, najpierw piosenką „Patointeligencja”, a ostatnio swoją płytą, która moim zdaniem stanowi najwybitniejsze osiągnięcie gatunku, nie wykluczone, że nie tylko tu w Polsce. Ze względu na fakt, że Mata – bo taki pseudonim nosi ten chłopaczek – to dziecko z najwyższej towarzyskiej półki, od razu pojawiły się podejrzenia, że to stary Matczak ze swoimi pieniędzmi i układami mu ten sukces zorganizował, i to jest oczywiście całkiem prawdopodobne, jednak biorąc pod uwagę fakt, że ów rynek – i to nie tylko tu w Polsce – jest tak zbudowany, że w ostatecznym rachunku zawsze ktoś komuś, czy to mówimy o Bobie Dylanie, czy Kasi Nosowskiej, musi coś za coś załatwić, ja nie mam innego wyjścia, jak albo próbować szukać owego ewangelicznego talentu, albo machnąć na to wszystko ręką. A ponieważ akurat ręce mam zajęte, to zakładam, że Mata, syn starego Matczaka, to nadzwyczajny talent i jedyne co mi mądrego przychodzi do głowy, to stwierdzić, że z tymi genami to chyba jednak nie taka prosta sprawa.
Jeśli ktoś nie lubi popu, do zobaczenia do jutra, w przeciwnym wypadku polecam piosenkę pod zabawnym tytułem „Żółte flamastry i grube katechetki”. Swoją drogą to bardzo charakterystyczne, że stary Matczak posłał swoje dziecko do katolickiego przedszkola.



Kiedyś nie byłem tak durny, miałem i kredki i piórnik
Miałem plan lekcji z Lionelem Messim, uczyłem się w domu do każdej kartkówki
Kiedyś nie byłem tak durny, grube katechetki, przynosiły nam mleko i marchewki
I każdy je pił i każdy je jadł i każdemu uszy się trzęsły
Nie ma dobra i zła, są tylko ci grzeczni i ci niegrzeczni
I wymieniają figurki z Lego na naklejki
Codziennie o 7:30 był apel, a potem różaniec
Najpierw uczyli nas musztry, a później mówiliśmy amen
Codziennie czytaliśmy Stary Testament i Nowy Testament
I słowo stawało się ciałem
I taki łysy ksiądz w okularach i dawał nam fajne kazania
W pierwsze piątki chodziliśmy na msze, w czwartki były zebrania
Ale takie dla rodziców, a nie dla nas, robili nam kanapki na śniadania
A siostry dawały je bezdomnym, kiedy ktoś z nas nie dojadał
A siostry robiły nam tosty i kazały całować nam chleb, gdy upadał i całowaliśmy ten chleb, gdy upadał
A teraz błagam, ty też mnie pocałuj, bo czekam na sygnał by wstawać
I choć gołym okiem widzę, że gdzieś łączy się niebo i ziemia
To wciąż jest daleko i bardzo się boję że w końcu opadnę z sił
I choć w sumie znam więcej dowodów na to że wcale cię nie ma
To postaram się żyć tak jakbyś był
I choć gołym okiem widzę, że gdzieś łączy się niebo i ziemia
To wciąż jest daleko i bardzo się boję że w końcu opadnę z sił
I choć w sumie znam więcej dowodów na to że wcale cię nie ma
To postaram się żyć tak jakbyś był
Kiedyś miałem piękną żonę i plastikowy zegarek
Myślę o tym gdy w telewizorze widzę śpiącą rybkę o czwartej nad ranem
I doceniam po latach leżakowanie chociaż ani razu wtedy nie spałem
I tak sobie myślę co jest z tym leżakowaniem teraz
A pamiętasz jak nieraz przed spaniem rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach
I czasem głupich nawet
Ale kładłem w tobie nadzieję i wiarę jak łokcie na parapet
Albo tę herbatę z granulek na ławie
Bo są rzeczy których nie wolno nam pić
I których nie wolno nam jeść jak na przykład jarzębiny
A gdy jemy ryby to musimy uważać na ości ale za to nie musimy aż tak bardzo pościć jak dorośli
A teraz dotknij mnie, tylko trochę wystarczy
Nie chcę wracać już do naszych wspomnień na tarczy
A teraz dotknij mnie, jeśli mnie słyszysz, bo tak bardzo chciałbym wiedzieć że patrzysz
I choć gołym okiem widzę, że gdzieś łączy się niebo i ziemia
To wciąż jest daleko i bardzo się boję że w końcu opadnę z sił
I choć w sumie znam więcej dowodów na to że wcale cię nie ma
To postaram się żyć tak jakbyś był
I choć gołym okiem widzę, że gdzieś łączy się niebo i ziemia
To wciąż jest daleko i bardzo się boję że w końcu opadnę z sił
I choć w sumie znam więcej dowodów na to że wcale cię nie ma
To postaram się żyć tak jakbyś był
I choć gołym okiem widzę, że gdzieś łączy się niebo i ziemia
To wciąż jest daleko i bardzo się boję że w końcu opadnę z sił
I choć w sumie znam więcej dowodów na to że wcale cię nie ma
To postaram się żyć tak jakbyś był





sobota, 11 stycznia 2020

Czy Johnny Cash smaży się w piekle za zabójstwo człowieka w Reno?


        Od kilku dni chodzi mi po głowie muzyczny projekt nazwie Mata, jednak by jakoś zacząć tę notkę, do której, przyznam się uczciwie, przygotowuję się od czasu kiedy jeszcze owego Maty nie było na świecie, krótko opowiem, w czym rzecz. Otóż Mata to warszawskie dziecko, a jednocześnie syn niesławnego Marcina Matczaka, prawnika i działacza totalnej, głównie ulicznej, antypisowskiej opozycji, który – mówię o młodym Matczaku – ni stąd ni zowąd objawił się nam jako nadzwyczaj zdolny rapper, prezentując piosenkę zatytułowaną „Patointeligencja”, która otworzyła worek z szeregiem innych, równie intrygujących. Prawdopodobnie głównie ze względu na ojca i kto wie, czy nie jego finansowe i towarzyskie wsparcie, ów Mata wszedł na rynek polskiego hip-hopu wyrzucanym z wściekłością tekstem, w którym deklaruje, że swoich rodziców nienawidzi i tak naprawdę nigdy nie chciał być białym, bogatym synem białych bogatych rodziców, ale czarnym elementem z blokowisk, a zdecydował się na ten rodzaj kariery, by sprawić przyjemność swoim kumplom z prestiżowego warszawskiego liceum Batorego, którzy, podobnie jak on, nienawidzą swoich bogatych rodziców i też woleliby być czarni i mieszkać na czarnych blokowiskach.
       To jest problem niejakiego Maty, mój natomiast polega na tym, że podczas gdy ów Mata na tle współczesnego hip-hopu – i to nie tylko polskiego –  jest pod każdym względem absolutnym zjawiskiem, jego płytowy debiut, który ma nastąpić jeszcze w tym miesiącu, ma szanse na przejęcie tego rynku za jednym leciutkim zamachem, jego „Patointeligencja” na Youtubie ma miliony odsłon, to cała publiczna dyskusja na jego temat kręci się wokół tego, że jego tato to samo jądro systemu, a szkoła na której tle nakręcił swój klip, grozi mu pozwem. To jest właśnie mój problem i moje zmartwienie.
      Jak wiedzą czytelnicy tego bloga, muzyki – i to muzyki każdej – słucham od zawsze i to słucham tak, że kiedy ona gra, nic nie jest w stanie mnie od niej odciągnąć. A zatem, również w kwestii hip-hopu, jestem jak najbardziej zorientowany i gotów jestem toczyć wszelkie możliwe boje na temat tego, że gdy chodzi o polską sztukę w ogóle, hip-hop – gdyby nie problem językowy – byłby naszym pierwszym towarem eksportowym, a na tym tle, to nieszczęsne dziecko ze swoim talentem świeci jak najjaśniejsza gwiazda. I ponieważ ja lubię muzykę, a nie swoje związane z nią kompleksy, nie obchodzi mnie ani trochę to, kim jest ten Mata, kim jest jego ojciec i wynikiem jakiego układu jest sukces, którym się dziś tu zajmujemy, ale wyłącznie to, że Mata jest czymś absolutnie najlepszym od czasu, gdy na polskiej scenie hip-hopowej pojawił się Taco Hemingway, a już zwłaszcza od czasu gdy się związał z córką Tomasza Lisa i się zwyczajnie skurwił.
       I proszę mi nie tłumaczyć, że ja w ten sam sposób powinienem Matę w jednej chwili odrzucić, bo cała jego kariera, włącznie z tym jego tekstem, który on z siebie wyrzuca w swojej „Patointeligencji” jest wynikiem czystego oszustwa. Otóż ja przede wszystkim od dziecka słucham muzyki, ale też od wcale nie tak niedawna obserwuję tę scenę i wiem, że gdybym miał się zastanawiać, co z tego jest szczere, co porządne, co autentyczne, to bym oszalał i już tylko podśpiewywał sobie piosenkę "Pojedziemy na łów", której nauczyła mnie moja babcia, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.
      Główny zarzut pod adresem Maty ze strony tak zwanych poważnych mediów jest taki, że to nie on napisał ów tekst o "Patointeligencji", ale cały projekt jest wyłącznie wynikiem jakiegoś ciężkiego geszeftu, a jeśli ja się tym w ogóle przejmuję, to tylko dlatego, że jestem naiwny jak dziecko. Otóż na ten argument ja mam natychmiast odpowiedź, że dokładnie tak samo jak jestem naiwny, gdy chodzi o tego chłopaczka z Warszawy, jestem też naiwny, gdy chodzi o Rolling Stonesów, Beatlesów, Boba Dylana, ale również Johnny’ego Casha i – last but not least – Pavarottiego. Gdybym ja ich wszystkich miał oceniać tak, jak mi się tu proponuje, bym oceniał Matę, to, jak mówię, ja bym się zajął dłubaniem w nosie, a nie przeżywaniem muzyki. Przepraszam bardzo, ale ile było szczerości i czystej wrażliwości w momencie, gdy wspomniany Johnny Cash – wielki i cudowny artysta – wzruszał ludzi, którzy pozwolili mu zostać milionerem, historią o tym, jak to on zastrzelił gościa w Reno, tylko po to, by patrzeć, jak on umiera? Ile było ludzkiej uczciwości w duecie Lennon – McCartney, gdy oni się swoim fankom prezentowali, jako grzeczni chłopcy, którzy chcą owe dziewczynki zaledwie trzymać za rękę? Ile wreszcie jest prawdy w tym, jak Mick Jagger w wieku 77 lat wciąż śpiewa, że „there’s no money in his coat”? I to, przepraszam bardzo, tym wszystkim moralistom nie przeszkadza?
          Wielokrotnie próbowałem tu dzielić się swoimi refleksjami na temat sztuki, nie tylko muzycznej, ale też literackiej, plastycznej, czy filmowej, dlatego że tak się jakoś złożyło, że ja od dziecka mam tu pewną szczególną wrażliwość i każdy przejaw ludzkiego artystycznego talentu, który nie został zakopany, porusza mnie bardzo. I nigdy nie potrafiłem zrozumieć ludzi, którzy próbują ze mną dyskutować, tylko po to, by się popisać swoimi przemyśleniami zupełnie z tematem nie związanymi. Ciekawe przy tym jest też to, że choć ja naprawdę bardzo szanuję każdy przejaw owego wykorzystanego talentu, i nieważne czy mówimy o talencie braci Golców, Roalda Dahla, Leonarda DiCaprio, czy wreszcie syna tego durnia Matczaka, to ja od zawsze twierdziłem, że świat jest tak skonstruowany, że z jednej strony jesteśmy my, a z drugiej te wszyscy pajace, które mają nas zabawiać, a my tym którzy robią to najlepiej, płacimy najwięcej. I nawet do głowy by nam nie przyszło, by któregoś z nich zaprosić do siebie na niedzielny obiad.
       Ja natomiast, gdy tylko ukaże się płyta młodego Matczaka, to ją sobie kupię i ani przez chwilę nie będę dumał, kto i ile na to coś wyłożył. Ale też nie będę się emocjonował ani tymi historiami, które to dziecko z siebie wypluwa, ani jego mniej lub bardziej szczerym do tego wszystkiego stosunkiem, bo mnie tu interesuje tylko to, że to jest fantastyczny hip-hop, czyli zaledwie pewien format, a jeśli ktoś tam chce widzieć coś więcej, to jest już tylko jego problem.
      Na koniec jeszcze jedna refleksja. Otóż pierwszy raz jak wspomniałem o młodym Matczaku, to było na Facebooku w formie zalinkowanego klipu, oraz komentarza, że stary Matczak to idiota, ale powinien się cieszyć, że ma zdolne dziecko. Proszę sobie wyobrazić, że ów wpis skomentowało kilku moich dobrych znajomych i każdy z nich sądził, że ja z Maty szydzę. Zachęcam więc wszystkich również tutaj, do tego by, gdy chodzi o sztukę, albo ją przeżywali na poważnie, albo machnęli na nią ręką. Tu naprawdę nie ma przymusu. A poza tym, jak wszyscy wiemy, to dla artystów - no i prawników, by pozostać w temacie Matczaka - akurat jest przyszykowane specjalne miejsce w piekle.



The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...