czwartek, 25 sierpnia 2022

Jeszczcze raz o biednym i niewinnym śp. Sebastianie Karpiniuku

 

      Wśród paru zdarzeń, które zdominowały wczoraj rynek mediów, może nie najbardziej istotnym było to związane z wypowiedzią papieża Franciszka – kolejną już – na temat wojny. Nie wojny na Ukrainie, nie wojny w Afryce, wreszcie nie wojny na Dalekim Wschodzie, ale wojny jako takiej. A to co w owej wypowiedzi zwróciło naszą szczególną uwagę było to:

I myślę o dzieciach, tyle ich zmarło. O wielu uchodźcach; tu jest ich wielu. Jest tylu rannych. Tyle dzieci ukraińskich i rosyjskich stało się sierotami. Bycie sierotą nie ma narodowości. Straciły ojca albo matkę, i rosyjskie, i ukraińskie dzieci. Myślę o wielkim okrucieństwie, o tylu niewinnych, którzy płacą za szaleństwo, szaleństwo wszystkich stron, bo wojna jest szaleństwem i nikt nie może powiedzieć: ‘nie, ja nie jestem szaleńcem’. Szaleństwo wojny. Myślę o tej biednej dziewczynie, wysadzonej w powietrze z powodu bomby pod siedzeniem samochodu w Moskwie. Niewinni płacą za wojnę, niewinniPomyślmy o tej rzeczywistości. I powiedzmy jeszcze raz: wojna jest szaleństwem. A ci, którzy zarabiają na wojnie, na handlu bronią, to przestępcy; oni mordują ludzkość”.

        A więc to ten fragment wystąpienia Papieża zwrócił uwagę mediów, natomiast to co wręcz wstrząsnęło opinią publiczną, to to jedno zdanie na temat śmierci córki Dugina, tej „biednej dziewczyny wysadzonej w powietrze”.

        Gdy chodzi o mnie, to w pierwszej chwili chciałem napisać solidną polemikę z kolejną z wielu prób szczucia na papieża Franciszka, jednak pomyślałem sobiem, że mam lepszy sposób pokazania, jak owa rozerwana na strzępy „dziewczyna” mogła nagle w sercu Papieża stać się „biedną”, a może i nawet „niewinną” ofiarą Zła z poza tego świata. I w ten sposób postanowiłem przypomnieć tekst, który opublikowałem tu w przedzień pierwszej rocznicy Katastrofy Smoleńskiej i śmierci człowieka, który dla mnie w sposób zupełnie oczywisty, był jednym z tych którzy do tej katastrofy doprowadzili. Bardzo proszę.

 

 

 

      Film Stankiewicz i Pospieszalskiego ‘Lista pasażerów’ robi oczywiste wrażenie sam w sobie, niemniej jednak jest w nim coś, co mnie osobiście bardzo wzruszyło jeszcze zanim miałem okazję włożyć dysk do odtwarzacza. Mam na myśli okładkę, a raczej jej niemal centralny element. Otóż okładka owa skomponowana jest ze zdjęć osób, które zginęły w smoleńskim nieszczęściu, a niemal w środku znajduje się zdjęcie Sebastiana Karpiniuka. To co w tym zdjęciu jest dla mnie tak bardzo uderzające i przejmujące, to fakt, że widzę na nim twarz człowieka miłego, sympatycznego i autentycznie radosnego, w sposób wręcz doskonały. Sama ta twarz, ale i – co często jest znacznie ważniejsze – jego usta i oczy są tak pełne radości i prawdziwego uroku, że ta śmierć staje się jeszcze bardziej bolesna.

      Patrzę na to zdjęcie Sebastiana Karpiniuka, człowieka którego za życia tak bardzo nie lubiłem, człowieka, który budził we mnie absolutnie najgorsze instynkty, kogoś kto swoim zachowaniem i słowami jakie wypowiadał, sprawiał, że stawałem się nie kimś lepszym, lecz wręcz przeciwnie – człowiekiem znacznie gorszym i podlejszym, i myślę sobie dziś, że musiałem się jednak co do niego fatalnie mylić. Bo to jest zwyczajnie niemożliwe, żeby ktoś o oczach tak jasnych i uśmiechu tak promiennym, był choćby w połowie tak zły, jak mi się wówczas wydawało. I zastanawiam się, co się zmieniło? Co tak dramatycznie odmieniło ten obraz? Czy to możliwe, że przyczyną jest tylko ta męczeńska przecież śmierć? Że to ona nadała, tej samej przecież co zawsze twarzy, jakąś aurę świętości, czy choćby tylko czystości? Czy może tam jest coś jeszcze? A może za tym stoi poczucie, że biedny Sebastian Karpiniuk został tak fatalnie zapomniany przez tych, którym z taką szczerością był przez całe lata tak bardzo wierny. Świadomość, że ci, którym poświęcił wszystkie swoje emocje i swoją wiarę, dziś już tylko się modlą o to, żeby tę pamięć jasny szlag trafił. Że już dość tego. Że koniec z tym wszystkim. Do roboty!

      Nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie, dlaczego kiedy dziś patrzę na to czarno-białe zdjęcie Sebastiana Karpiniuka, widzę człowieka, którego można już tylko lubić. Ale tak to własnie jest. Tak to się właśnie dzieje, że widzę te roześmiane oczy i jest mi tak okropnie przykro, że on już nie żyje i że to jego życie skończyło się w tak strasznych okolicznościach. I jest mi oczywiście też bardzo przykro z powodu wszystkiego tego, co kiedyś o nim myślałem, mówiłem i pisałem.

      Ale jest jeszcze coś. Otóż myślę sobie, ze to jest coś absolutnie niezwykłego, a przy okazji prawdziwie upiornego, do czego doprowadził ten plan, którego jedynym celem było narazić Polskę na taką nienawiść, żeby to właśnie jedynie ta nienawiść decydowała o naszej teraźniejszości, a co najważniejsze – przyszłości. Dziś już – co przyznają sami autorzy i przy okazji piewcy tego czarnego sposobu na zdobycie i utrzymanie władzy – tego się nie da dalej ciągnąć. Czy to dlatego, że Polacy zauważyli ten fałsz, czy może dlatego, że intensywności tego zła nie wytrzymała już sama natura? Trudno powiedzieć. Inna sprawa, że ta nienawiść swoje żniwo zebrała jak najbardziej. Również w ten sposób, że, być może nawet wielokrotnie, autentyczne dobro i pogodę życia, zmieniła w czarny gniew o zaciśniętych pięściach i szyderczym uśmiechu. Ta nienawiść zrobiła z nas zwierzęta. I pomyśleć tylko, że poszło o coś tak mikroskopijnego jak władza. Myślę, że ci, którzy skalkulowali sobie, ze tak właśnie będzie dobrze, powinni się dziś bardzo wstydzić. Choćby patrząc na zdjęcie Sebastiana Karpiniuka na okładce tego filmu.

       Wiem jednak przy tym, że na jakikolwiek wstyd liczyć dziś nie można. Właśnie dlatego, że to zło, ta nienawiść, może polec tylko w obliczu najbardziej bezpośredniej śmierci. Tylko ta właśnie śmierć potrafi ją pokonać. Ale żeby tak się stało, tę śmierć trzeba umieć dojrzeć i chcieć ją odpowiednio przeżyć. Trzeba umieć docenić jej okrutną moc. Bez tego, pozostaje nam się tylko dalej męczyć z naszym obłąkaniem.

      Dziś miałem okazję obejrzeć w telewizji fragmenty uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej Lecha Kaczyńskiego, twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego. Było bardzo podniośle i refleksyjnie. Przyszło wielu ważnych gości, byli posłowie, był ksiądz biskup, był prezes Jarosław Kaczyński, była też prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. Pani prezydent wygłosiła – niech nawet będzie, że ładne – przemówienie, w którym uczciwie oddała Lechowi Kaczyńskiemu, co mu się w tej sytuacji należało. I wreszcie przyszedł moment, kiedy ksiądz biskup powiedział kilka odpowiednich do okazji słów, a następnie poświęcił tablicę, oblewając ją wodą święconą. Kropił więc Biskup tablicę, osoby obecne na uroczystości, robiły jak należy znak krzyża, a kamera – nie wiedzieć jak i skąd - pokazała w tym momencie Hannę Gronkiewicz-Waltz, zajętą rozmową z kobietą, która jej towarzyszyła… jak ziewa. Zwyczajnie ziewa.

      Często się zastanawiamy – również tu, na tym blogu – nad tym, co się z nami stało. I jak się to stało, że daliśmy się tak fatalnie sprowadzić na aż tak parszywą ścieżkę. Czasem jest nam z tymi naszymi myślami lżej, czasem ciężej. Ale wciąż się od nowa zastanawiamy nad niebywałą skutecznością tego zła. Myślę, że dobrze jest w takich chwilach spojrzeć na zdjęcie zmarłego w Smoleńsku Sebastiana Karpiniuka. Choćby po to, by się jeszcze bardziej nie stoczyć.

 


piątek, 19 sierpnia 2022

Czy przy pomocy memu uda się wyciągnąć z przepaści polską szkołę?

 

        Nie wiem, jak sytuacja wygląda w popularnych mediach liberalnych – których choć mimo że się domyślam, to szczególnie intensywnie nie śledzę – jeśli natomiast chodzi o Internet, sprawa ma się nadzwyczaj dobrze, a w dodatku chyba ostatnio coraz bardziej nabiera życia. A mam tu na myśli kwestię wprowadzanego przez ministra Czarnka do szkół średnich nowego podręcznika, który ma na celu zaznajomienie współczesnej polskiej młodzieży ze sprawami, o których ona ani nie ma pojęcia, ani nie widzi powodu by owo pojęcie uzyskać, a jeśli już jej się jakimś cudem zdarzy coś tam przypadkiem usłyszeć, to nie jest w stanie odgadnąć, jaki związek to co właśnie usłyszała  ma z jej życiem, emocjami i planami.

      Co to za rzeczy, ktoś zapyta, a ja, jako wieloletni nauczyciel, mający stały kontakt być może przede wszystkim z dziećmi, młodzieżą, ale również młodymi dorosłymi, zajmujących na tak zwanej społecznej drabinie miejsce raczej wyższe niż niższe, chętnie odpowiem. Otóż są to kwestie takie jak, kto to taki Ronald Reagan, czym było Powstanie Warszawskie, co to znaczy UB, SB i Popiełuszko, co się kryje za wyrażeniami The Beatles, The Rolling Stones, Bob Dylan, czym był Stan Wojenny, jak się nazywa obecny premier polskiego rządu, o czym jest film Ojciec Chrzestny, a nawet z jakiego kraju pochodził papież Jan Paweł II. Możliwe że niektórym z nas trudno będzie w to co ja tu piszę uwierzyć, ale publicznie zaświadczam, że niczego z tego co powyżej nie wymyśliłem. Takie jest moje doświadczenie, a ja je tu z bólem przekazuję i powtarzam: dzisiejsza młodzież, ale również i ci, którzy już młodzieżą być przestali, nie mają pojęcia o niczym co ich zdaniem ich nie dotyczy, i to do nich w pierwszym rzędzie jest kierowany nowy podręcznik zadysponowany przez Ministerstwo Edukacji, a napisany przez prof. Wojciecha Roszkowskiego.

        Zanim spróbuję przedstawić swoją ocenę zamierzeń ministra Czarnka, chciałbym podzielić się swoimi refleksjami dotyczącymi przyczyn przedstawionego stanu rzeczy. Otóż moim zdaniem, problem leży w tym, że od roku 1945 polska szkoła nie zmieniła się praktycznie w ogóle. Jeśli się zastanowić, wszystko z czym mieliśmy do czynienia od początku do dnia dzisiejszego to nieustanne likwidowanie gimnazjów, przywracanie ich na nowo i ponowna ich likwidacja, pozorowane zmiany w programach nauczania histori i języka polskiego, no i oczywiście wieczne zmienianie wymagań,  likwidacja matematyki na maturach, przywracanie przedmiotu i ponowne obniżanie wymagań, i w efekcie jedyna istotna i mająca historyczny sens zmiana, to wprowadzenie tak zwanej „nowej matury” z jednoczesną likwidacją egzaminów na studia, swoją drogą, dla stanu umysłów młodzieży kompletnie bez znaczenia. Po niemal już 80 latach polska szkoła pozostaje wciąż taka sama jak była na samym początku, czyli tuż po tak zwanym „wyzwoleniu”.

      I znów, ktoś powie, że nie, to niemożliwe, przecież od czasów pieriestrojki nasze dzieci uczą się o napaści Związku Radzieckiego na Polske, o zbrodni katyńskiej, o Solidarności i o Lechu Wałęsie, a na lekcjach polskiego czytają wiersze Barańczaka i fragmenty z „Folwarku zwierzęcego” Orwella. Owszem, tyle że przy obecnym systemie – jak mówię niezmienionym od roku 1945 – Katyń, Orwell, czy Lech Walęsa jest dla nich taką samą abstrakcją jak wspomniany wcześniej Ronald Reagan, bitwa pod Grunwaldem, czy Stefan Batory i jego jakieś tam wyczyny, a na samym końcu i tak pojawi się ten stary znany wszystkim ziew i powrót do codziennych memów i obrazków na tik-toku.

         I znów ktoś powie, że przecież jest jeszcze dom, rodzice, wujek, dziadek. No więc nie. Mimo że tak nam się wszystkim wydaje, dom nigdy nie miał większego znaczenia, o ile nie pojawiły się jakieś szczególne okoliczności, które w sposób naturalny wymusiły pewne reakcje. Popatrzmy na przeciętnego licealistę i jego dzień. Pięć dni w tygodniu spędza on przeciętnie po siedem godzin w szkole, wieczorem albo spotyka się ze znajomymi, albo bawi się telefonem, albo gra w gry, potem śpi pięć czy sześć godzin, niekiedy, gdy nadejdzie potrzeba, się uczy... i ile w tym momencie pozostaje mu czasu na rozmowę z rodzicami o sprawach dla niego tak naprawdę nieważnych i nieciekawych? A zatem jest już tylko te siedem, czy osiem godzin w szkole, czyli jedyny czas, kiedy raczej trzeba być skupionym, bo owo skupienie będzie, kurwa, sprawdzane.

       Język polski, polska literatura, matematyka, historia, geografia, WOS, biologia, fizyka, chemia, angielski, niekiedy niemiecki lub hiszpański... no i te niekończące się korki. Przepraszam bardzo, ale jaka jest między nimi różnica z punktu widzenia wspołczesnego dziecka? Sienkiewicz, reakcje chemiczne, Mieszko I, tangens, cotangens,  czasowniki nieregularne i rzeczowniki niepoliczalne, Solidarność, Morze Śródziemne, Katyń, angielski w środę o 16? I w tym momencie, w akcie kompletnie beznadziejnej desperacji, minister Czarnek wymyślił, że aby wyciągnąć wstępujące pokolenia z tej nędzy, trzeba im dać nowoczesny podręcznik i zmusić do tego, by nie dość że go studiowali, to jeszcze potrafili powiedzieć coś o tym, czego się właśnie dowiedzieli. I proszę mi nie mówić, że podręcznik Roszkowskiego to nie jest podręcznik nowoczesny, bo to co tam się znajduje to najbardziej tępa, żenująco prostacka ruska propaganda, na którą nikt się nie nabierze, a wręcz przeciwnie – dostanie ciężkiej cholery. A ja się zapytam, to czym, skoro tak, jest to wszystko co znajdowało się w podręcznikach, z których korzystałem ja i wielu z nas czytających ten tekst? Czy tam propagandy nie było? Czy może była, tyle że bardziej subtelna? A czym jest cała współczesna, i nie tylko współczesna, literatura, jeśli nie propagandą? Czym jest tak zwana sztuka na przestrzeni lat? Czym są piosenki, których słuchamy nie tylko od czasu Beatlesów? Czym jest polityka? Czym jest cała kultura popularna, jeśli nie propagandą? Czy ona jest bardziej inteligentna. Czy ona pozostawia miejsce na myślenie? Oczywiście że nie. Jedyna różnicza jest taka, że ta propaganda jest częścią współczesnego świata, i ona się zwyczajnie zlała z tłem, a propaganda, z którą ruszył do boju prof. Roszkowski, w ramach swojego kontekstu, jest ciałem całkowicie obcym i przez to niektórych z nas doprowadza do cholery.

      Nie czytałem wspomnianego podręcznika i wszystko co o nim wiem, pochodzi z licznych cytatów znalezionych w Internecie, z których, jak się okazuje, większość to fejki, ale przyznaję, że to co zostało potwierdzone, i tak robi wrażenie. To co się tam wypisuje to, z mojego punktu widzenia, kompletny dramat. W czym jednak rzecz? Otóż jeśli spróbujemy, tak jak to zrobił minister Czarnek, przemówić do serc osób skazanych z jednej strony na łaskę często niewiele od nich starszych nauczycieli, a z drugiej Internetu z całym jego chaosem, nie będziemy mieli innego wyjścia jak przemówić do nich językiem memu, bo oni żadnego innego języka nie zrozumieją, a przede wszystkim żadnym innym się nie zainteresują.

        Inna sprawa, że tu się pojawia kolejny problem, związany z tym, kto im ma te obrazki pokazywać? Tu jednak już zupełnie nie winiłbym ministra Czarnka. Ten od września tego roku podwyższył początkującym nauczycielom pensje o 20%. Może przynajmniej część z nich to doceni i zrozumie, że im tego nie załatwiło ZNP z prezesem Broniarzem. Ale boję się, że to i tak jest najpewniej walka z wiatrakami.



 

       

wtorek, 16 sierpnia 2022

O ludziach z krwią skażoną rtęcią

 

      Jeśli zechce nam się na chwilę rzucić okiem na stan owej walki w kisielu, jaka toczona jest między władzą a totalną opozycją, to, jak wszyscy mogliśmy zauważyć, przygasł nieco temat respiratorów, podobnie mało ostatnio słyszymy o wyborach kopertowych, a jakby tego było mało, to nawet nie za bardzo wiadomo co się dzieje z księdzem Szydło, swego czasu zaszczutym przez rosyjskie i niemieckie media. Natomiast, owszem, o jakiejkolwiek próżni mowy być nie może i obecnie tematem numer 1 są te dziesiątki, czy może setki, czy najlepiej miliony ryb zatrutych rtęcią przez Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego.

     Słucham kolejnych doniesień na temat owej katastrofy, ze szczególnym naciskiem na te dłonie Bogu ducha winnych rybaków, przeżarte do kości przez rtęć, czy co to tam aktualnie w Odrze pływa, i myślę sobie, że nie mam najmniejszych problemów ze skomentowaniem tego – pardon me french – skurwysyństwa, które się tu dokonuje,  natomiast ów komentarz będzie zaledwie parozdaniowy, bo wszystko co ponad to będzie musiało eksplodować z zażenowania. Otóż ja dziś nie mam najmniejszej wątpliwości co do tego, że gdyby z jednej strony pojawiła się nagle informacja, że rzeka Odra jest czysta jak złoto, a z drugiej na scenę wszedł sam Kusy i zwracając się do przywódców wspomnianej wcześnie totalnej opozycji zaproponował im, że za duszę każdego z nich on jest w jednej chwili sprawić, że rzeka Odra zamieni się w siedlisko zarazy, które zabije każdą osobę w promieniu 50 kimmetrów, włącznie z kobietami, dziećmi, nie zapominając o psach, to czy to Donald Tusk, czy Leszek Miller, dziennikarz Onetu Kamil Dziubka, czy setki tysięcy zwykłych kibiców, przyjęliby wszystkie warunki bez gadania. Dlaczego? Bo oni są gotowi się zgodzić nawet na to, by Polska zamieniła się w kupkę popiołu, byle na dnie tego popiołu znalazło się spopielałe ciało Jarosława Kaczyńskiego. Oni już w roku 2010 pokazali na co ich stać, gdy gotowi byli poświęcić nawet swoich najbliższych kumpli, byle by poczuć ten dreszcz szczęścia. 

      To o czym ja tu piszę brzmi być może nieco frywolnie, jednak sprawa jest jak najbardziej poważna. Otóż mamy do czynienia z sytuacją – i szczerze powiem, że nawet ja nie do końca wiem, skąd się ona wzięła – jak najbardziej poważną, a wręcz poważną dramatycznie. Oto bowiem znaleźliźmy się jako kraj i naród w stanie, w którym bardzo znaczna część owego narodu jest gotowa zgodzić się nawet i na to, by w kraj ten uderzył jakiś większy meteoryt, byle by pierwszymi ofiarami tego uderzenia byli... politycy, których oni nie lubią. I to, jak mówię, jest problem. Rzecz bowiem w tym, że kiedy ja mówię o setkach tysięcy kibicow, to staram się być bardzo oszczędny, bo jest całkiem prawdopodobne, że ich nie są tysiące, ale miliony. Miliony ludzi na takim poziomie szaleństwa, że dopiero gdy wokół siebie zobaczą już tylko zgliszcza zaczną drapać się po łbach i zadawać sobie pytanie, a przepraszam bardzo, ale co to się stało.

     Jak już wspomniałem na początku, mamy tę rtęć i legion osób spod wszelkich możliwych gwiazd modlących się o to, by owa rtęć okazała się faktem, a najlepiej faktem razy 50. Co będzie potem dziś jest bez znaczenia, bo liczy się tylko tu i teraz. Po tej stronie rzeki natomiast jesteśmy my i tak naprawdę jedyne co nam pozostaje, to – zgodnie z przykazaniem Poety – być wiernym i iść. A ja nie mam wątpliwości że po raz kolejny damy radę.



niedziela, 14 sierpnia 2022

O ludziach z jednym talentem i pół

 

     Niedawno, przez media, które nas tak strasznie zajmują, przeleciała wiadomość, że Roger Waters, jeden z leaderów popularnej grupy rockowej Pink Floyd, dziś z przymusu prowadzący wyłącznie działalność solową, w wypowiedzi dla telewizji CNN wygłosił opinię, że ponieważ on bardzo źle znosi przedłużającą się wojnę – co do której, jak rozumiem, miał nadzieję, że skończy się zwycięstewm Rosji już po trzech dniach – pomiędzy Ukrainą a Rosją, proponuje by Ukraina się jednak poddała i przestała światu zawracać głowę. To że akurat Rogers Waters wygłosił tę opinię, mnie właściwie nie zdziwiło. Przede wszystkim ja wciąż pamiętam, jak on parę lat temu podczas swojej trasy koncertowej na wielkim telebimie wyświetlał nazwiska swoich osobistych wrogów, wśród których był zarówno Jarosław Kaczyński jak i Władimir Putin, z tym że Putin uprzejmie ujęty w znak zapytania, i to pozwoliło mi uznać że Roger Waters jest klasycznym komunistą, z tych co wprawdzie wciąż bardzo pragną by na świat spuścić deszcz prawdziwego szczęścia, tyle że be zkonieczności użycia bata. I to mi o owym artyście powiedziało na tyle dużo, bym się nie musiał dziwić, że tamten znak zapytania ostatecznie wygrał i Władimir Putin z owej listy hańby zniknął.

        Drugim powodem, dla którego wystąpienie Rogera Watersa mnie nie zaskoczyło jest to, że ja od dawna mam świadomość, że tak zwani ludzie kultury i sztuki to gatunek, po którym nie można się spodziewać absolutnie niczego ani dobrego ani mądrego, a zwłaszcza gdy chodzi o kwestie polityczne. Oni wszyscy, dopóki ich świat, a więc świat kultury, będzie uzależniony od budżetów, które znajdują się w rękach światowego lewactwa, będą owo lewactwo wspierać na każdym możliwym poziomie, nawet jeśli od czasu do czasu nie do końca zrozumieją pewnych niuansów.

        I tu pojawia się coś, co mnie akurat u Rogera Watersa zaskoczyło. Otóż ja bym sie nigdy nie spodziewał, że on jest aż tak głupi, by nie zorientować się skąd i jakie wieją wiatry.  Nie jestem w stanie pojąć jak to możliwe, że ktoś, jakoś tam jak było nie było, umocowany w systemie nie zauważył, że dziś lewactwo jest wprawdzie nadal dobre, tyle że już nie pod przewodnictwem Kremla. Więc to trochę mnie zdziwiło, mniej więcej tak jak zdziwiła mnie pozycja zajęta wobec agresji Rosji na Ukrainę przez Amnesty International.

        Jak wspomniałem wystąpienie gitarzysty basowego Rogera Watersa przez chwilę zdominowało naszą scenę publiczną i to do tego stopnia, że nawet media dotychczas nadzwyczaj jemumu i reprezentowanemu przez niego środowisku przychylne, go zbeształy. Doszło wręcz do tego, że sam Onet opublikował osobną i specjalnie wybitą na czołówce opinię, że oto właśnie okazało się, że nie wystarczy mieć artystyczny talent, by być człowiekiem mądrym. Oczywiście sam fakt, że oni zdali sobie z tego sprawę dopiero dziś, gdy Roger Waters cudownie bezmyślnie opowiedział się po stronie Rosji, tym samym stając obok popularnego amerykańskiego aktora Stevena Seagala, że to iż ktoś ładnie śpiewa, czy gra na gitarze nie musi go równocześnie chronić przed byciem idiotą, świadczyć musi o tym, że owo zdziwienie jest jak najbardziej również objawem skrajnego zidiocenia. Wszak, jak sądzę, każdy z nas tu się gromadzących wie znakomicie, że jest wręcz odwrotnie. Podstawową bowiem ceną za to, że Dobry Bóg obdarzył człowieka talentem czy to teatralnym, czy też wokalnym, czy pisarskim, malarskim, muzycznym, czy jakimkolwiek innym, który czyni z tego człowieka wyłącznie towar dla tych którzy zachcą zapłacić, jest to że oni najczęściej nie będą mieli siły na nic więcej jak tylko udawanie że są kim innym niż są w rzeczywistości.

       Myślę że o tym co właśnie przypomniałem, mieliśmy tu okazję już rozmawiać, natomiast zapewniam szczerze, że bym do tej kwestii dziś nie wracał gdyby nie coś, co się właśnie wydarzyło, a na mnie zrobiło równie wielkie wrażenie jak Roger Waters zachęcającyć rząd Ukrainy do złożenia broni. Nie wiem ilu z nas interesuje się tenisem na tyle by wiedzieć kim jest Hubert Hurkacz, czy nawet Iga Świątek. Jest jednak tak, że Iga Świątek jest dziś najlepszą tenisistką na świecie, a Hurkacz pewnym krokiem zmierza w tym kierunku, co dla na Polaków jest powodem wielkiej dumy i radości. Oto więc, prosze sobie wyobrazić Huber Hurkacz zamieścił na Twitterze następujący komunikat, jak widzimy w języku angielskim:

Each ace that I hit during the US Open Series swing also equals 100 euro to The Great Orchestra of Christmas Charity to help supply Ukraine with medical aid. I hope to serve as many aces as possible until the end of the US Open”.

       Deklaracja Hurkacza wywołała generalnie entuzjastyczne reakcję, gdzie sympatycy tenisa określili Hurkacza mianem wręcz anioła, ja natomiast  jestem autentycznie wstrząśnięty tym, czego jestem świadkiem. Oto mamy człowieka, który dzięki swojemu sportowemu talentowi zarobił dotychczas niemal 8 milionów Euro i oto ten sam człowiek deklaruje swoje poparcie dla walczącej Ukrainy i szczodrym gestem przeznacza dla owej Ukrainy paręnaście – i to tylko pod warunkiem, że uda mu się wygrywać – tysięcy Euro, i na dodatek jeszcze ten gest serca publicznie ogłasza. 100 Euro za jednego asa, to w najlepszym wypadku jakieś dwa tysiące dolarów za mecz, powiadam – w najlepszym, bo często to jest zero, na tle 8 milionów majątku. Ja rozumiem, że gdyby Hurkacz ogłosił, że on, poruszony nieszczęściem jakie dziś spotyka Ukrainę, za każdego asa wyśle na Ukrainę tysiąc Euro, albo, tak jak Iga Świątek, zorganizuje wielki turmniej z udziałem kolegów tenisistów, z którego cały dochód zostanie przeznaczony na pomoc dla Ukrainy. Ja bym, szczerze powiedziawszy nie miał nic przeciwko, gdyby on, wzorem Igi Świątek przyczepił do swojego stroju niebiesko-żółtą wstążeczkę i z nią występował. Powiem więcej, ja bym nawet się nie unosił, gdyby on faktycznie za każdego strzelonego asa, wysyłał na Ukrainę 100 dolarów, byleby przy tym nie informował o tym całego świata. Przynajmniej ów świat, dzięki jego przebiegłości nie musiałby wiedzieć, jak żałosny z Hurkacza jest dusigrosz.

       No ale nic z tego się nie wydarzyło. Hurkacz postanowił, że będzie na Ukrainę wysyłał kilkaset dolarów dziennie i zrobi wszystko by wszyscy się o tym dowiedzieli, ale mało tego. On uznał, że najbezpieczniej będzie jeśli te jego sto, dwieście, czy tysiąc dolarów przejdzie przez konto Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, bo zapewne inaczej one zostaną ukradzione. I to jest coś, co go pogrąża jeszcze bardziej niż owa stówa za asa. Ale i to nie wszystko. Jak widzimy, Hubert Hurkacz swoje oświadczenie opublikował w języku angielskim, sprawiając że tam się nagle pojawiło to coś: „The Great Orchestra of Christmas Charity”. Przepraszam bardzo, ale do kogo on tę akurat informację zaadresował? Czy on naprawdę uznał, że owa The Great Orchestra of Christmas Charity to światowa marka na miarę Rolling Stonesów. Rozumiem że tak, no bo jakże inaczej? A skoro tak, tak i tak, to znaczy że Hubert Hurkacz, wybitnym polski tenisista jest wybitnym głuptasem.

         Ale jest jeszcze coś. Otóż nawet jeśli on jest głupcem, to całkiem cwanym. Dowiadujemy się bowiem, że, gdy chodzi o jego obecną sytuację osobistą, w rubryce „residence” pojawia się nazwa Monte Carlo. A skoro tak, to już możemy mieć pewność, że on wprawdzie za każdego strzelonego asa jest gotów płacić 100 Euro na pomoc dla Ukrainy, on nawet jest chętny by część z tej stówy poszła na The Great Orchestra of Christmas Charity, natomiast woli zdechnąć gdzieś w Monte Carlo, byleby tylko ani jedno Euro z jego zarobionych na tenisie pieniędzy nie poszło do Polski. W końcu, co kurwa?

         A więc, zostawiam nas tu z dwiema refleksjami. Pierwsza to taka, że ludzie z jednym talentem, jak wiemy, są z zasady potępieni. Druga natomiast to ta, że gdy chodzi akurat o Huberta Hurkacza, on tych talentów może mieć nawet półtora.



 

piątek, 12 sierpnia 2022

Majtki, czyli opozycja totalna

 

     Przez naszą scenę przelaciało przez chwilę coś co nosi nazwę kabaretu Neo-Nówka, a mnie, Bóg mi świadkiem, nawet do głowy nie przyszło, by tych szczególnych ludzi zaszczycić tu choćby jednym słowem. I od razu muszę zapewnić, że przyczyną mojego nastawienia w żadnym względzie nie był ów występ, który uczynił z nich bohaterów walki o odsunięcie Prawa i Sprawiedliwości od władzy, ale fakt, że ja ową Neo-Nówkę miałem okazję już wcześniej poznać i uznałem, że od nich wszystko, dosłownie wszystko, jest lepsze, wliczając w to nawet filmy Patryka Vegi i sztukę estradową zespołów Kombi 1 i Kombi 2.

      Jak wszyscy widzimy jednak, stało się i kabaret Neo-Nówka znalazł się i tu, i wydawałoby się że dziś autentycznie triumfuje, gdyby nie to, o czym za chwilę. Otóż trafiłem wczoraj na Twitterze na mem, który mnie autentycznie zaintrygował. Oto widzimy słynne zdjęcie Jana Pawła II, który chwilę po tym jak został postrzelony na Placu Św. Piotra, opada w ramiona towarzyszących mu ludzi, a podpis pod zdjęciem głosi „Trzymajcie mnie, kurwa”. Taki żart. A ja, zamiast się oburzyć, zadumałem się i nagle przypomniały mi się dawne czasy, kiedy to nasze dzieci były jeszcze bardzo małe, i ile razu któreś z nich było smutne, lub wściekłe i nie dawało żyć, najlepszą metodą było powiedzieć mu „majtki”. Ot tak. Majtki. To wystarczyło w zupełności, żeby je nie dość że uspokoić, to jeszcze rozśmieszyć i, wraz z całym rodzeństwem, wprawić w fantastyczny humor. Przypomniały mi się owe czasy, i natychmiast uświadomiłem sobie, że w gruncie rzeczy cały pomysł wspomnianego mema polega na słowie „kurwa”. W tym że Jan Paweł II pada postrzelony i prosi towarzyszące mu osoby by go podtrzymały, nie ma przecież nic śmiesznego. Śmieszne jest wyłącznie – tak jak we wcześniej wspomnianym przypadku słowo „majtki” – użycie słowa „kurwa”. I tak jak przed laty moje dzieci w stanie szczenięcej wściekłości wpadały w euforię na dźwięk słowa „majtki”, tak dziś nasi współcześni pieniacze nie potrzebują nic poza ową „kurwą”.

       I wtedy przypomniałem sobie coś jeszcze. Dziś już wprawdzie do kina nie chodzę, ale kiedyś, owszem, chodziłem i wtedy – praktycznie tylko wtedy – miałem okazję oglądać fragmenty polskich filmów. To co mnie już wówczas zadziwiało to fakt, że ludzie siedzący na sali obok mnie nadzwyczaj żywiołowo reagowali na każdy przypadek gdy któryś z bohatrów filmu powiedział „kurwa”, „pizda”, czy „spierdalaj”. Przez cały zwiastun wszyscy siedzieli gapiąc się tępo w ekran, natomiast w momencie gdy padło słowo „kurwa” sala wybuchała śmiechem. I wtedy też zdałem sobie sprawę z tego, że niepostrzeżenie wpadliśmy w epokę memów, gdzie nie liczy się treść, tylko tak zwany greps. A dziś nagle zrozumiałem na czym polega sukces kabaretowej trupy Neo-Nówka. Sam wprawdzie ostatniego jej występu nie obejrzałem i nawet nie przeczytałem dostępnego podobno w sieci jego zapisu, natomiast od osób zaprzyjaźnionych wiem, o co tam chodzi i dochodzę do wniosku, że tam nie ma nic więcej jak tylko śmieszne stroje i głupie miny aktorów. Gdy chodzi o samą treść, tam nie ma nic ponad to co możemy każdego dnia znaleźć w Internecie. Gdyby nie owe jacarskie stroje, głupie miny i śmieszne głosy, tam by nie było nic za co warto by zapłacić choćby głupi grosz. I tak samo dokładnie jest z tą „kurwą” w memie o cierpieniu Jana Pawła II.

     Ale wbrew temu, co się może wydawać, faktycznym tematem dzisiejszego tekstu nie są ani majtki moich dziś już tak starsznie dorosłych dzieci, ani tym bardziej kabaret Neo-Nówka, by nie wspomnieć o tym biednym, zagubionym internaucie z Twittera. Tak naprawdę to wszystko o czym pisałem wyżej doprowadziło mnie do spraw nadzwyczaj poważnych. Oto wygląda na to, że wszystko co powyżej pozostanie wyłącznie swego rodzaju memem natomiast treść pojawi się dopiero teraz, i nie będzie to ani „kurwa” ani „majtki”, ale coż bardzo poważnego. Otóż pewnie większość z nas zauważyła, że od pewnego czasu rodzaj przekazu dostarczany nam przez kabaret Neo-Nówka, czy owego wspomnianego na początku internautę, stał się czymś absolutnie dominującym i to przede wszystkim, choć oczywiście nie wyłącznie, po stronie tak zwanej totalnej opozycji, gdzie jedyna myśl krąży wokół hasła „Jebać PiS”. Samo zresztą hasło dokładnie reprezentuje to o czym dziś mówię, ale przecież nie opisuje wszystkiego. Rzecz w tym, że tego typu haseł i zawołań jest całe mnóstwo. Tak naprawdę, gdyby się uczciwie zastanowić, to po stronie przeciwników władzy Prawa i Sprawiedliwości, poza paroma hasłami, nie ma nic więcej, i to nie od dziś. Gdyby ich poprosić by powiedzieli co ich tak naprawdę gryzie, to w efekcie za każdym razem otrzymamy ową "kurwę", albo coś podobnego, a następnie wybuch śmiechu. Czy to za niegdysiejszym „Borubarem”, czy nieco późniejszym „kaczyzmem”, czy za dzisiejszymi ośmioma gwiazdkami nie stoi absolutnie żaden głębszy przekaz. To jest tylko jedno duże kolorowe zdjęcie i jedno krótkie zdanie, no i ten rechot. Ale to się nie ogranicza tylklo do ulicznej propagandy. Każde wystąpienie czy to Donalda Tuska, czy posłów Szczerby i Jońskiego, czy wreszcie każde wydanie „Faktów TVN”, to jest wyłącznie mem i to mem na poziomie kabaretu Neo-Nówka, czy owego podpisu pod zdjęciem z rannym papieżem. Jedyna różnica jest taka, że Donald Tusk nie założy na łeb głupiego kapelusza, do nosa nie przyczepi sobie czerwonej piłeczki i nie będzie mówić śmiesznym głosem, a w telewizji TVN24 – o ile oczywiście jednym z zaproszonych gości nie będzie Władysław Frasyniuk – też raczej nie padnie słowo „kurwa”. Cała reszta to zasadniczo ta „kurwa” i gasnący od sowieckiej kuli papież Wojtyła, któy nagle wygląda strasznie śmiesznie.



poniedziałek, 8 sierpnia 2022

... gdyż ten Kościół jest siłą tego narodu

 

        Nie mam bladego pojęcia, jak długi czas upłynął od dnia, kiedy zamieściłem tu swój ostatni tekst, sprawdzać się boję, natomiast muszę wszystkich zapewnić, że nawet gdyby to był tylko tydzień, i tak dręczyłyby mnie wyrzuty sumienia. Czemu? Przez to mianowicie, że cokolwiek się dzieje i cokolwiek się jeszcze wydarzy, jak zawsze będę miał poczucie nigdy nie spłaconego obowiązku w stosunku do znacznej części czytelników tego bloga. A wiedząc, że wielu z nich zagląda tu codziennie, licząc na to, że trafią na coś tylko dla siebie, przez każdą dłuższą – a tą już szczególnie – przerwę czuję się naprawdę okropnie. Jest jednak jak jest, a ja mogę się tylko wytłumaczyć w ten sposób, że przez ostatnie tygodnie, wobec zalewu zdarzeń w sposób tak oczywisty i zupełnie jednoznacznie moralnie oburzających, nie byłem w stanie znaleźć słów, które mogłyby wnieść coś nowego do tego, co i tak przynajmniej każdy z nas i tak bez mojego udziału rozpoznaje. Przy okazji, mam wrażenie, że oferta jaką nam przedstawia dzisiejszy świat, czy to w wymiarze lokalnym, czy też światowym, stała się dramatycznie ograniczona, czy może bardziej - skondensowana. O ile jeszcze ledwie rok temu mogliśmy rzucić kamieniem w którąkolwiek stronę, a trafilibyśmy w coś wartego osobnego komentarza, to dziś całe jego zło, wydaje się, że zwarło szyki i atakuje w gromadzie i z jednego kierunku. A ja? Jak mogę komentować wciąż tę samą plazmę?

      Ktoś powie, że mogę machnąć ręką na to co podłe i głupie i pisać o rzeczach pięknych. No ale tu sytuacja jest też podobna. W tej wojnie bowiem między złem a dobrem, dobro również skoncentrowało się na jednym kierunku i też się broni w całej swojej masie. Więc i tu, o czym tu można opowiadać, gdy mamy już tylko naszą Wiarę, nasze życie, nasze rodziny, i naszą Polskę, a więc coś o czym nam nikt nie może nic nowego powiedzieć?

       Jeśli jednak dziś tu jestem i piszę, to znaczy że coś się wydarzyło. Szedłem sobie mianowicie wczoraj przez ten mój park z psem i już z daleka zobaczyłem panią z czwórką dzieci. Czemu już z daleka? Nie wiem, ale może przez to, że oni lśnili. Zwyczajnie lśnili. Dzieci były w wieku od może dwóch lat do sześciu, siedziały na ławce, jadły lody i wszyscy razem wyglądali naprawdę przepięknie, tak przepięknie, że podszedłem do tej pani i powiedziałem jej to co czułem, a więc że wyglądają prześlicznie. Ona się uśmiechnęła, podziękowała mi i powiedziała, że ona na co dzień, kiedy tak sobie wszyscy idą na spacer, słyszy raczej szyderstwa. Wtedy spostrzegłem, że ona jest w ciąży i powiedziałem, że jak pojawi się kolejne dziecko, będzie musiała znosić jeszcze więcej tych upokorzeń, na co ona wzruszyła ramionami i powiedziała, że im bardziej oni będą z niej szydzić, tym więcej ona będzie miała dzieci.

      Ale to jeszcze nie wszystko. Otóż na przeciwko nas jest kościół i na jednej z jego ścian jest wykuta wnęka, a w niej, za kratą, duża figura Matki Boskiej. A ja po wspomnianej przygodzie wróciłem z psem do domu i pomyślałem, że wyskoczę jeszcze do sklepu po drobne zakupy i kiedy już z tymi zakupami wracałem, pod wspomnianą kratą wpadłem na tę samą rodzinę. A oni wszyscy stali w równym rządku i wszyscy, od najmniejszego do największego, bardzo starannie robili znak krzyża. Tak było, a ja czułem ową słynną moc, której bramy piekielne nie przemogą.

        A tymczasem my wszyscy widzimy, jak bardzo tamci się starają. Oto Jerzy Owsiak realizuje swój business plan, tym razem, jak każdego roku w sierpniu, pod nazwą Poland Rock. Wśród zaproszonych przez Owsiaka gości znalazł się oczywiście też popularny tu i ówdzie satanista Adam „Nergal” Darski i wygłosił następującą deklarację:

Dzisiaj mam takie najważniejsze rzeczy dla mnie, to jest koniec wojny w Ukrainie i wygrana Ukrainy. To jest pierwsza rzecz. Druga rzecz to są prawa kobiet, które są regularnie gwałcone nie tylko przez nasz rząd, ale wielu krajów Europy i świata. Dla kobiet, dla ludzi LGBT, to bym zmienił na pewno. Na pewno skróciłbym, albo w ogóle eksterminował hegemonię Kościoła Katolickiego w Polsce”.

       I tu mnie, wbrew pozorom, nie tyle zainteresowała owa „eksterminacja”, ale sam zestaw pragnień tego dziwnego człowieka, ze szczególnym naciskiem na wojnę na Ukrainie. Już wiele razy wcześniej zauważyłem, że gdy chodzi o popularne media, nie wyłączając z tego Twittera, czy Facebooka, to one wręcz się prześcigają w jak najbardziej agresywnym eksponowaniu swego poparcia dla walczącej Ukrainy. Gdy chodzi o Twitter, na którym aktualnie spędzam stosunkowo najwięcej czasu, nie mogłem nie zauważyć, że owe poparcie najbardziej aktywnie demonstrują osoby znane powszechnie ze swojej równie aktywnie przeżywanej nienawiści do PiS-u, Kościoła i Polski. Nie ma wśród nich praktycznie jednego konta, gdzie w jego opisie nie znalazłaby się ukraińska flaga. Jest też oczywiście flaga Unii Europejskiej, błyskawica strajku kobiet, tęczowa flaga, charakterystyczne osiem gwiazdek, hasło Silni Razem, ale na pierwszym miejscu jak najbardziej flaga Ukrainy. A tu nagle mamy tego Nergala, który wprawdzie ograniczył się swojej deklaracji zaledwie do Kościoła, Ukrainy, LGBT i praw kobiet, ale gdyby miał więcej czasu, to pewnie wymieniłby jeszcze prawa zwierząt i uchodźców, Polskę w Unii Europejskiej, czyste powietrze, weganizm i walkę z przeludnieniem. Rzecz bowiem w tym, że każdy z tych tematów, zarówno on, jak i ogromna większość tych którzy go słuchali na owsiakowym festiwalu, to dla każdego z nich wyłącznie alibi dla walki z wrogiem pierwszym i jedynym – Kościołem. Oni wszyscy, niezależnie od tego czy się gromadzą pod sceną w Czaplinku, czy w społecznościowych mediach, czy pojawiają się to tu to tam na naszej drodze, uchodźców, prawa kobiet, zwierząt, czy wreszcie Ukrainę mają w głębokiej obojętności. Tak naprawdę, to wszystko jest po to tylko, by kiedy oni wspomną coś na temat potrzeby eksterminacji Kościoła, nikt im nie zarzucił, że są dziećmi Szatana. Oni są ludźmi wrażliwymi, pełnymi miłości i troski o drugiego człowieka i świat w którym wraz z owym człowiekiem przyszło im żyć, ale też dzięki owej wrażliwości tym bardziej widzą zło jakie kreuje religia, w tym przede wszystkim religia katolicka. Ostatnio mam wrażenie, że tak naprawdę ci wszyscy, którzy się dekorują ukrytym w ośmiu gwiazdkach hasłem „Jebać PiS”, gdyby tylko okazało się, że zadeklarowanie poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego pozwoli im uzyskać lepszą pozycję w walce o zniszczenie Kościoła, uczyniliby to bez wahania. Oni nawet byliby gotowi wykorzystywać każde napotkane dziecko płci żeńskiej nie tylko w dyskrecji koncertowej trasy, ale jak najbardziej publicznie.

        Takie to ogarnęły mnie dziś myśli i to one właśnie pozwalają mi wrócić do początku dzisiejszych refleksji. Walka toczy się już tylko między Nergalem i jego wojskiem i tą panią z czwórką dzieci żegnających się pod figurą Matki Boskiej. Cała reszta, a więc z jednej strony Donald Tusk z jego niemieckimi kłamstwami, a z drugiej rząd premiera Morawieckiego z codzienną walką o Polskę, to tylko pochodna tego co się dzieje na głównej scenie. A ja stoję wciąż przed tym samym dylematem. Ile razy można pisać wciąż o tym samym pojedynku, nie dość że się nie powtarzając, to jeszcze dostrzegając coś nowego, dotychczas niezauważonego.

        Jednak, jak wszyscy wiemy, i mam nadzieję, że również dziś widzimy, starać się zawsze trzeba.



      

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...