Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nawrócenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nawrócenie. Pokaż wszystkie posty

środa, 18 stycznia 2017

Czemu w Modlitwie Pańskiej nie ma słowa o marihuanie?

       Zmarł były poseł SLD Tomasz Kalita i jest to wiadomość, jak zawsze kiedy umiera młody człowiek i współczesny świat nie jest w stanie tego, co się dzieje, powstrzymać, absolutnie porażająca. To że Kalita jest bardzo ciężko chory, wiedziałem od dłuższego już czasu, niestety powodem tego nie było wcale to, że umiera ktoś, kto powinien jeszcze mieć przed sobą długie lata życia. Nic podobnego. Może, gdyby okoliczności tego umierania były inne, inna też by była towarzysząca mu medialna oprawa. Tu niestety, niemal wyłącznie fakt, że choroba Kality i jego cierpienie zostały wprzęgnięte w publiczną debatę dotyczącą legalizacji tak zwanej leczniczej marihuany, a tak naprawdę w coś znacznie starszego i o wiele poważniejszego, a mianowicie w ogóle legalizację narkotyków, sprawił, że ile razy na ekranach telewizorów pojawiał się Kalita, wszyscyśmy musieliśmy wysłuchiwać kolejnych dyrdymałów na temat tego, jak to owo cudo potrafi nie dość, że ulżyć człowiekowi w cierpieniach, to wręcz z owych cierpień go skutecznie wydobyć.
       Dziś Tomasz Kalita już nie żyje, kiedy jednak odbieram medialne informacje poświęcone temu smutnemu odejściu, 90 procent całości zajmuje oczywiście owa marihuana, dokładnie z tymi samymi co zawsze argumentami, tyle że tym razem jeszcze podparta dodatkowo argumentem ostatecznym, że mianowicie sprawa jej legalizacji, to testament jaki nam po sobie zostawił Kalita, i jego dziedzictwo. Gdybyśmy się mieli opierać na tym co płynie w większości z medialnego przekazu, musielibyśmy uznać, że tak naprawdę Kalita nie zostawił nam o wiele więcej, niż owo świadectwo człowieka, którego bezduszność polityków doprowadziła do śmierci.
       Tak się przy tym jednak zdarzyło, że obok tego wszystkiego telewizja publiczna przypomniała rozmowę, jaką w listopadzie zeszłego roku Krzysztof Ziemiec przeprowadził z wciąż jeszcze prowadzącym swoją walkę z chorobą Kalitą, i którą ja z prawdziwym wzruszeniem wysłuchałem w całości. Kalita przez większą cześć wywiadu opowiada, jak to jest dowiedzieć się, że się jest śmiertelnie chorym, jak to jest walczyć ze strachem przed śmiercią, jak to wreszcie jest, kiedy człowiek ma wreszcie czas przemyśleć na nowo całe swoje życie. Owszem, wspomina też w kilku zdaniach o tej marihuanie, ale, jeśli ktoś się spodziewa jakiejś tyrady, będzie zawiedziony. To jest rzeczywiście zaledwie kilka zdań, w dodatku główny nacisk Kalita kładzie na to, by ewentualna legalizacja marihuany leczniczej nie spowodowała legalizacji samego narkotyku.  Są w tym wywiadzie natomiast dwa momenty, które osobiście uważam za warte uwagi. Pierwszy z nich, to ten, gdy Kalita mówi, że jeśli zdarzy mu się jeszcze wrócić do polityki, to nie do takiej, gdzie człowiek budzi się rano i myśli tylko o tym, co powiedzieć takiego, by tym się zainteresowały media i puściły to w formie tak zwanej „setki”, a tak wygląda właśnie jego polityczne doświadczenie.
      Drugi natomiast to wyznanie swego nawrócenia, a przy tym apel do tych, którzy z niego szydzą, że on, jako rzekomo „nawrócony komunista” chce się wypromować na swoim cierpieniu. I tu zacytuję Kalitę słowo w słowo: „Jeśli to jest promocja, to ja wam oddam tę chorobę – promujcie się”.
      I to jest moim zdaniem prawdziwy testament śp. Tomasza Kality. Owo wyznanie wiary, przyznanie, że kiedy wszystko się wali, nie ma nic innego, jak tylko obietnica zbawienia i wreszcie, że wszystko, co się tak naprawdę liczy znajduje się w słowach modlitwy „Ojcze Nasz”. Tyle że to już nas aż tak bardzo nie interesuje. Czyżby za mało zajeżdżało trawą?

Zachęcam wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie są niezmiennie do kupienia moje książki.

piątek, 30 maja 2014

Co Kościołowi po Jaruzelskim?

Oto mój felieton, który ukazuje się w dzisiejszej „Warszawskiej Gazecie”, a poniżej, wymuszona nowymi okolicznościami, refleksja. Na razie jednak felieton:

Przeleciała przez media informacja – nieśmiała, wręcz wstydliwa – że generał Jaruzelski przed śmiercią wyspowiadał się i przyjął sakramenty. A ja, słysząc tę ciszę, nie dziwię się. Co innego, gdyby córka Jaruzelskiego, jego żona, ewentualnie owa kochanka-gosposia, czy kto tam ostatecznie bierze tę kasę, wydali komunikat, że Generał doznał objawienia i czując oddech Boga postanowił przeprosić za swoje życie, albo że zwyczajnie ogarnął go strach przed tą pustką i zamówił księdza, albo że on w ogóle od pewnego czasu był już bardzo pobożny i co niedziela uczestniczył w sakramencie Mszy Świętej. Ów komunikat zostałby odczytany w mediach, skomentowałby go ksiądz Sowa, lub któryś z dominikanów, i mielibyśmy spokój. Tymczasem jest tak, że „Gość Niedzielny” wspomina o tej spowiedzi, cała reszta nabiera wody w usta i już tylko słyszymy przebąkiwania o tym, że przed pogrzebem będzie odprawiona Msza Święta.
Kiedy piszę ten tekst, nie wiem jeszcze co to będzie za msza, gdzie ona się odbędzie i kto ją odprawi. Czy to będzie jakaś wielka uroczystość w Katedrze z trzema biskupami i z arcybiskupem Nyczem pośrodku, czy może skromna uroczystość w cmentarnej kaplicy, gdzie jakiś nieborak wygłosi słowo pożegnania i poprosi, by ci, którzy wiedzą jak, za Jaruzelskiego się pomodlili. Powiem jednak szczerze, że w sytuacji, jaką mamy, uważam, że jakakolwiek msza za Jaruzelskiego przyniesie wyłącznie zgorszenie. Jeśli w najbliższy piątek pobożni ludzie w Polsce będą świadkami tego, jak Kościół próbuje pokątnie, jakimś ciemnym, zapaskudzonym diabli wiedzą czym przejściem, przeprowadzić generała Jaruzelskiego do zbawienia, to ja się temu bardzo mocno sprzeciwiam. Bo jeśli mamy mu przebaczyć jego winy, tak jak Dobry Bóg nam je przebacza każdego dnia, i się za niego modlić, to ja bym chciał wiedzieć, z jakiej to okazji? Bardzo chciałbym wiedzieć, kogo to dziś chowamy. Jakieś przerażone wizją piekła zwierzę, czy człowieka, który w ostatnich chwilach swego życia ujrzał w pełnej jasności całą prawdę. I chcę to wiedzieć nie ze względu na niego, bo on mnie akurat póki co nie bardzo obchodzi, ale ze względu na siebie i swoje sumienie.
Obawiam się jednak, że nic z tego nie będzie i wszystko skończy się tak, jak się w ostatnich latach kończyło nie raz i nie dwa. Informacja będzie taka, że rodzina zmarłego zapłaciła za mszę, a więc ją ma, a jeśli tam było coś jeszcze, to to już jest sprawa między hierarchią, a rodziną zmarłego, bo, jak wiemy, wiara to sprawa prywatna.
A skoro tak, to ja się trzymam rozwiązania oryginalnego: trzeba Jaruzelskiego było pochować gdzie bądź – a najlepiej na tak zwanej Łączce. A co do części artystycznej, można było wziąć kogoś z trąbką, żeby mu zagrał „Amazing Grace”. I tak miałby lepiej, niż ci, których tam wyprawił, kiedy mu nawet w głowie nie było umierać.

Powyższy felieton ukazuje się dziś w „Warszawskiej Gazecie”, a tymczasem wczoraj (a może już dziś – nieważne) proboszcz Katedry Polowej ksiądz Robert Mokrzycki wydaje komunikat, w którym informuje, że generał Jaruzelski faktycznie przed śmiercią przyjął wszystkie należne sakramenty. Wedle komunikatu księdza Mokrzyckiego sytuacja przedstawia się następująco:
Otóż Generał był człowiekiem ochrzczonym w Kościele Katolickim, co biorąc pod uwagę fakt, że „znamienia chrztu świętego nie wymazuje żaden grzech, odstępstwo od zasad wiary, usunięcie Chrystusa z przestrzeni swego życia”, mogło dojść – i doszło – do sytuacji takiej, że „podczas choroby gen. Jaruzelskiego, z inicjatywy grona jego przyjaciół, odprawiana była w Katedrze Polowej msza św. o łaskę Bożą dla niego i o zdrowie[i dziś] powiedzieć można, że okazała się łaska Boża. U schyłku swego życia, ok. 13 dni przed ostatnim stadium choroby, przebywający w szpitalu wojskowym przy ul. Szaserów gen. Jaruzelski w sposób świadomy, wolny, nie ulegając jakimkolwiek sugestiom czy naciskom, poprosił kapłana – kapelana Ordynariatu Polowego – o spowiedź, odbył ją, uzyskał rozgrzeszenie, wzbudził żal za grzechy. Spełnił tym samym kanoniczne warunki, aby po długiej drodze znów do swego serca przyjąć Jezusa Chrystusa”.
W związku z powyższym, jak głosi informacja uzupełniająca, pogrzeb generała Jaruzelskiego zostanie uświęcony nabożeństwem, po którym Generał zostanie pochowany w świętej ziemi, a przemówienie nad grobem wygłosi Aleksander Kwaśniewski.
A ja już sobie tylko myślę, czemu dopiero tam? Czemu nie podczas Mszy? Czemu nie w Katedrze?
Nie znam się na wszystkich tajnikach Sakramentu Spowiedzi, w tym dotyczących osób ekskomunikowanych, więc nie będę się tu wtrącał za bardzo do tego, co ogłasza proboszcz Mokrzycki, natomiast mam bardzo silne wrażenie, że ksiądz, który opowiada publiczne o tym, jak to Generał nienaciskany przez nikogo, kierując się wyłącznie wymodloną przez jego przyjaciół łaską wzbudził w sobie szczery żal za grzechy i uzyskał rozgrzeszenie, zdradza tajemnicy spowiedzi. Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić. No ale załóżmy już teraz, że jestem w błędzie. Załóżmy, że faktycznie ksiądz ma prawo – o ile tylko nie wymienia konkretnych grzechów, co akurat w przypadku Jaruzelskiego jest bez sensu – opowiedzieć nam ze wszystkim praktycznie szczegółami, jak wyglądała spowiedź jednego grzesznika. Pozostaje jednak problem, na który już zwróciłem uwagę w oryginalnym felietonie dla „Warszawskiej Gazety”: co mamy z tej informacji my, ludzie wierzący, a więc ludzie od których proboszcz Mokrzycki, a z nim, jak rozumiem, rozmodleni „przyjaciele” Generała, wymagają, byśmy się już w tej chwili zaczynali za niego modlić? Czy ma być tak, że po tych wszystkich latach, po tych wszystkich złych i jeszcze gorszych doświadczeniach, jakie mieliśmy z generałem Jaruzelskim, przychodzi do nas jakiś ksiądz i mówi, że on już wszystko załatwił, jak trzeba, więc dobrze by było, żebyśmy się przestali niepotrzebnie napinać? A ja się pytam, z jakiej racji? Bo podobno „grono przyjaciół” Generała się za niego bardzo modliło i ksiądz Popiełuszko uczynił cud i udzielił mu łaski nawrócenia?
Przepraszam bardzo, ale wydaje mi się, że jeśli chodzi o cuda uzdrowienia, nawrócenia, oraz wszelkich innych tego typu przypadków, kiedy to poczuliśmy dotknięcie Ręki Boga, my sami powinniśmy dawać świadectwo, albo, jeśli już sami nie mamy siły, delegować osoby najbliższe, a nie oczekiwać, aż o wszystkim opowie światu zaprzyjaźniony ksiądz. Tak to chyba zawsze było. Bezbożny człowiek wchodził do kościoła, widział Światłość i wybiegał na ulicę głosić Chwałę Bożą.
Tymczasem tu mamy autentycznego jak najbardziej Wojciecha Jaruzelskiego, jego spowiednika i jakieś dyrdymały o jego kumplach, którzy wymodlili dla niego cud nawrócenia. No i ten apel do nas, byśmy się już wreszcie zamknęli, bo sprawa jest zamknięta.
Jaruzelski wreszcie umarł. Podobno pogodzony z Bogiem. Niestety, wiele wskazuje na to, że nie pogodzony ze światem, który dręczył swoja obecnością przez dziesiątki lat. On już nie żyje, więc nie ma co spekulować, ale co szkodzi powiedzieć? Ja bym nawet jednego słowa dziś przeciwko niemu nie powiedział, gdyby to nie ten dziwny proboszcz, ale on sam, „u schyłku swego życia, ok. 13 dni przed ostatnim stadium choroby, przebywający w szpitalu wojskowym przy ul. Szaserów gen. Jaruzelski w sposób świadomy, wolny, nie ulegając jakimkolwiek sugestiom czy naciskom”, wydał oświadczenie, w którym by powiedział, co złego różnym ludziom zrobił w tym życiu, za to zło przeprosił, zwrócił się do nas o wybaczenie i modlitwę, a do tych wszystkich swoich kumpli, którzy podobno tak się za niego modlili, by nabrali rozumu i się nawrócili zanim ich piekło pochłonie. Wtedy ja bym nawet nie musiał pisać tych refleksji, tylko bym normalnie się za Jaruzelskiego pomodlił i, jak co dzień, poszedł z psem na spacer. A tak, nic z tego, i dobrze by było, żeby ksiądz proboszcz Mokrzycki nam dziś w ten deszczowy dzień nie zawracał gitary.

Przypominam, że wszystkie moje książki, w tym dwie pierwsze, w wyjątkowo atrakcyjnej cenie, są do nabycia na stronie www.coryllus.pl. Serdecznie zachęcam. No i proszę, ja zawsze, wspierać ten blog pod podanym obok numerem konta. Dziękuję. A teraz, zgodnie z obietnicą, idę z psem.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...