wtorek, 31 sierpnia 2021

Czy katolicka inteligencja wierzy w Krew Jezusa Zmartwychwstałego?

 

      Zakładam że większość z nas zwróciła uwagę na wypowiedź prominentnego polityka Platformy Obywatelskiej, Sławomira Nitrasa, który zechciał zapowiedzieć ostateczny upadek katolickiej wiary w Polsce, a uczynił to w formie proroctwa radosnego. Nie bardzo lubię cytować słów kogoś takiego jak Nitras akurat, ale ponieważ może się zdarzyć, że ktoś nie wie w czym rzecz, a poza tym i tak, jak się za chwilę przekonamy, może być jeszcze gorzej, bardzo proszę:

Nie wiem, czy przyjazny rozdział Kościoła od państwa jest dzisiaj możliwy. Bo coś się stało. Mam takie poczucie, że w ostatnich sześciu, siedmiu latach Kościół wypowiedział trochę posłuszeństwo temu państwu, złamał pewien standard, który w państwie obowiązuje. Dlatego nie wiem, czy nam jest potrzebny przyjazny rozdział Kościoła od państwa? A może potrzebna jest jakaś kara za to zachowanie? Uważam że za naszego życia katolicy w Polsce staną się mniejszością. Dobrze, żeby to się stało w sposób niegwałtowny, racjonalny, a nie zasadzie pewnej zemsty. Na zasadzie: to jest uczciwa kara, za to, co się stało. Musimy was opiłować z pewnych przywilejów, dlatego, że jeżeli nie, to znowu podniesiecie głowę, jeżeli się cokolwiek zdarzy”.

      Gdyby w tym momencie ktoś podejrzewał, że zamierzam poświęcić ten tekst Nitrasowi, to muszę go wyprowadzić z błędu i poinformować raz jeszcze, że będzie znacznie gorzej, bo oto przed nami guru katolickiej publicystyki, sam Tomasz Terlikowski. Proszę sobie bowiem wyobrazić, że wśród naprawdę wielu głosów potępiających postępek Nitrasa, znalazło się też parę, które wzięły zacytowaną wyżej wypowiedź w obronę, w tym jak najbardziej głos Terlikowskiego. Proszę posłuchać, co ów – jak się sam wszędzie przedstawia – „mąż jednej żony i ojciec piątki dzieci” miał do powiedzenia w omawianej dziś kwesti:

Męczy mnie nieustająca histeria. Powiedzenie, że w Polsce katolicy nie będą większością, nie jest ani atakiem, ani niszczeniem, jest nieaktualną już w dużej mierze diagnozą. Nieaktualną, bo w Polsce katolicy większością już nie są. Realnie wierzących i praktykujących jest mniej niż połowę, a wśród młodzieży jest kilka, może kilkanaście procent. Inni są już poza Kościołem. I dotyczy to zarówno prawicy, jak i lewicy. Nieustanna histeria, zamykanie oczu na fakty, budowanie wizerunku nieustannie skrzywdzonych nie pomaga w przyciąganiu tych, którzy odeszli. Jeśli rzeczywiście wierzymy, że Kościół ma im coś do zaoferowania, że Jezus jest jedyną drogą do zbawienia, to może warto zacząć Jego głosić, a nie dzielić się swoimi frustracjami, których jedynym celem realnym jest wzmacnianie jednej ze stron plemiennego sporu!

       Ktoś powie, że dyskutowanie z Terlikowskim na temat Wiary, a już tym bardziej na temat kondycji Kościoła w Polsce, nie ma najmniejszego sensu, tak jak nie ma sensu prowadzenie dysput tego typu z kimś, dla kogo wiara w Jezusa Zmartwychwstałego wiąże się bezpośrednio z kwestią – proszę mi wybaczyć, ale nic bardziej adekwatnego nie przychodzi mi do głowy – dupcenia i tego co z niego wynika. Dla mnie bowiem Tomasz Terlikowski, a przy okazji jego szanowna małżonka, to są ludzie, którzy swego czasu – jeszcze zanim się pobrali – uznali, że jeśli natychmiast nie zaczną chodzić regularnie do kościoła i wypełniać Boże przykazania, to skończą jak zwykłe ladacznice. Z tego też względu, oni w pewnym momencie tak się na wspomnianym poziomie nakręcili – a Tomasz Terlikowski jest tu naturalnym zwiastunem ostatecznej Prawdy – że w ich rozumieniu, każdy kto nie dzieli ich poglądów na świat i świata tego pułapki, jest skazany na potępienie.

       I stąd też dzisiejsze oświadczenie Tomasza Terlikowskiego w sprawie wyskoku posła Nitrasa. Moim zdaniem było tak, że kiedy ten się odezwał jak odezwał, a większość słuchaczy zaczerwieniła się ze wstydu, względnie oburzenia, Terlikowski odnalazł w owej wypowiedzi prawdę, która go dręczy od dziesięcioleci, a która głosi, że dzisiejszy świat, w tym oczywiście Polska, to przede wszystkim niekontrolowana ruja i poróbstwo. Właśnie taka: niekontrolowana, a więc odmienna od tej, którą kontrolują on i jego żona.

        Ktoś się mnie w tym momencie spyta – i nie twierdzę, że się temu dziwię – o co mi chodzi z tym seksem. Otoż chętnie odpowiem. Gdy na przestrzeni dziesięcioleci obserwuję publicystyczną działalność Tomasza Terlikowskiego – przypomnę, że jednego z czołowych publicystów katolickich – nie jestem w stanie dostrzeć jednego choćby przypadku, by zainteresował się on jakąkolwiek kwestią zwiazaną z religijnością inną niż seks, wierność małżeńska, aborcja, homoseksualizm, czy pedofilia księży. Nie pamiętam, by ubolewając, czy to nad kondycją naszej Wiary, czy wręcz nad zdradą papieża Franciszka, Terlikowski był przejęty tym, że Kościół nasz zatracił perspektywę wyznaczaną przez Mękę i Zmartwychwstanie naszego Pana Jezusa Chrystusa. Gdy on oburza się kolejnymi słowami papieża Franciszka, nigdy nie ma na myśli kwestii Wiary, lecz wyłącznie poboczne tematy, takie jak rozwody, homoseksualizm, czy miłosierdzie dla rozwodników, ewentualnie oczywiście wspomnienie starych dobrych czasów, gdy Kościół to był ogień wypalający wszystko zło.

       Tak samo dziś, gdy on patrzy z jednej strony na dzisiejszą Polskę, a z drugiej wsłuchuje się w słowa Sławomira Nitrasa, gdy ten zapowiada koniec Królestwa, nie pozostaje mu nic innego jak pokiwać mądrze głową i ogłosić, że w sumie Nitras ma rację, no bo gdzie jest ten Kosciół, jeśli zapomnieć na chwilę o Terlikowskim, jego żonie, ich dzieciach, no i ich paru znajomych ?

      Jak już informowałem, miniony tydzień spędziłem w Domu Rekolekcyjnym w wiosce Bąblin niedaleko Obornik Wielkopolskich, gdzie wraz z tłumem pięknych, rozmodlonych w Bogu ludzi, wielbiłem Pana. Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpiwości, że gdyby tam jakimś cudem pojawił się Tomasz Terlikowski z rodziną, to już po chwili wszyscy zaczęliby prosić Boga, by im zamienił Terlikowskich choćby na Nitrasów, jeśli tylko w ogóle coś takiego istnieje.




 

niedziela, 29 sierpnia 2021

Gdy zatęskniliśmy za Andrzejem Lepperem

 

Rekolekcje z księdzem Krakowiakiem za nami, a ja, zanim coś na ten temat tu napiszę, muszę podzielić się swoim najnowszym felietonem napisanym dla „Warszawskiej Gazety”. Wspominamy świętej pamięci Andrzeja Leppera. Bardzo proszę, pomódlmy się za jego duszę.   

 

 

      Nie pamiętam dziś który to był rok, a sprawdzać nie będę, ale do dziś pamiętam bardzo wyraźnie, jak zbliżały się wybory na Prezydenta RP i jednym z chętnych do tej funkcji był niegdysiejszy śp. Andrzej Lepper. Pamiętam tego biedaka z tego względu, że w tamtych oto dniach, spotkałem go – wówczas niemal kompletnie jeszcze nieznanego polityka – tu w mieście, jak tam stał i zbierał podpisy, które miały mu umożliwić kandydowanie. Stał więc Andrzej Lepper na przystanku tramwajowym na katowickim rynku w długim czarnym płaszczu i ku obojętności przechodniów próbował zachęcać Polskę do poparcia go na samym początku jego politycznej drogi. Prezydentem Andrzej Lepper wprawdzie nie został, ale, owszem, uzyskał pewną pozycję, w pewnym momencie nawet wicepremiera w koalicyjnym rządzie Prawa i Sprawiedliwości, by następnie do tego stopnia dać się uwieść marzeniom o potędze, że owe ambicje kosztowały go życie.

       Pamiętamy wszyscy Andrzeja Leppera – niech Mu ziemia lekką będzie – i pamiętamy też, że prawdopodobnie nikt tak bardzo jak on w najnowszej polskiej historii nie zafunkcjonował jako symbol tępej bezczelności i chamstwa. Przede wszystkim chamstwa. W czym rzecz? To też pamiętamy i nie ma powodu by wszystkie te ekscesy, których był Andrzej Lepper bohaterem, dziś przypominać. Powodem jednak dla którego dziś wspominam tego człowieka, nie tyle jest on sam, co świat polityki, który obserwujemy dziś, a którego on nawet nie zdążył doświadczyć. Otóż kiedy obserwuje to co się nie dość że dzieje w publicznej przestrzeni, ale jest wręcz akceptowane, by nie powiedzieć afirmowane, to myślę sobie, że wspomniana „tępa bezczelność” czy „chamstwo” Andrzeja Leppera, to przy naszych dzisiejszych doświadczeniach wzór dyplomacji i czystej ludzkiej elegancji. Kiedy Andrzej Lepper wraz ze swoimi kolegami blokował sejmową mównicę, cała Polska była zszokowana, wrecz nieprzytomna z oburzenia. Kiedy po kilku latach znacznie większa grupa, znacznie poważniej traktowanych posłów, zablokowała nie tylko mównicę, ale salę sejmową, i to nie na parę minut, ale na całe tygodnie, publiczny komentarz był taki, że właściwie mamy do czynienia tylko ze zwykłą polityką. Ale co tu mówić o zdarzeniach z roku 2016? Przepraszam bardzo, ale czy ktokolwiek kiedykolwiek słyszał z ust czy to Andrzeja Leppera, czy któregokolwiek z posłów Samoobrony, słowa choćby delikatnie zbliżone do słynnego „jebać”, czy równie słynnego „wypierdalać”?

         Ale nie chodzi tylko przecież o słownictwo, które na tym poziomie, czego jestem pewien, Andrzej Lepper musiał mieć opanowane do perfekcji, tyle że się z tym nie obnosił, tak jak wielu dzisiejszych intelektualistów. Gdy piszę ten tekst, słyszę, że niesławny Władysław Frasyniuk publicznie, w stacji TVN24, nazwał polskich żołnierzy „psami” i „śmieciem”. Uważam, że to jest wręcz idealny moment, by przypomnieć postać Andrzeja Leppera, człowieka mądrego, wrażliwego, wielkiego patrioty, a przede wszystkim dżentelmena. Jestem pewien że on, znosząc naprawdę wiele, tego by akurat nie zniósł.



środa, 25 sierpnia 2021

O strzale w kolano, kiedy już nie wypada w łeb

     Jak czytelnicy tego bloga wiedzą, dni które sobie powoli mijają spędzam na rekolekcjach poznańskich Pomocników Matki Kościoła i dzięki temu w znacznym stopniu jestem wyłączony ze śledzenia bieżących wydarzeń. Ponieważ jednak tak do końca zapomnieć o świecie się nie da, co jakiś czas docierają do mnie strzępki informacji, w tym i ta że poseł Franciszek Starczewski próbował przedrzeć się przez granicę polsko-białoruską i zostawić tam pakunek, podobno z żywnością i lekarstwami. Dzięki szybkiej i skutecznej akcji - niestety nie mówię tu o standardowym odstrzeleniu zamachowca - straży granicznej, do przerzucenia towaru nie doszło.

      Ja oczywiście mam świadomość, co się wyprawia we łbach niektórych z nas i wiem też, że świadomymi sytuacji jest też polski rząd i podległe mu służby, w związku z czym wiem i ja i oni, że poseł Starczewski, podobnie jak wcześniej paru innych jego kolegów z oddziału, w tych pudłach i workach, mieli faktycznie kanapki z mielonką,oraz ibuprom plus paczkę plastrów, ewentualnie po prostu parę śmierdzących skarpetek i rolkę papieru toaletowego, ale też nie mogę nie zauważyć, że kiedy oni tam się z tymi żołnierzami gonili, to czort jedyny wiedział, co oni kombinują. Jasne jest że ja tu sobie zaledwie teoretyzuję, ale o ile się domyślam, kiedy ów poseł Konieczny, któremu ostatecznie udało się przerzucić to coś na drugą stronę, to nikt go wcześniej nie sprawdził, co on tam niesie. Czy przepadkiem nie narkotyki, broń, czy nie daj Boże granat. I znów, wiem, że to jest tylko teoria, ale, przepraszam bardzo, i co z tego? Jaka jest gwarancja, którą można położyć na szali bezpieczeństwa państwa, że z tej histerii, której wszyscy jesteśmy świadkami, poseł Konieczny dzień wcześniej zwyczajnie nie oszalał i nie postanowił wziąć spraw w swoje ręce? Jaki jest więc powód, by zanim on rozpocznie swój bieg, nie położyć go na ziemi i przynajmniej nie sprawdzić, co on tam niesie? Czy to że my wiemy, że to jest tylko nędzna polityka głupiej opozycji, to jedna rzecz, ale czy to znaczy, że w momencie gdy pojawi się jeden pajac z drugim, to procedury przestają działać?

      Ktoś powie, że trzeba być elastycznym. Głupio jest podstawiać nogę, że już nie wspomnę o strzelaniu, posłance Jachirze. No dobrze, ale spójrzmy głębiej. Jak wiemy, o tym co się dzieję na granicy Polski z Białorusią, wie nie tylko cała Polska, ale też cały świat, ta szczególna jego część, która żartować nie lubi i nie ma ochoty. Nigdy. Ludzie tam się kręcący doskonale wiedzą, że jest miejsce na świecie, gdzie ze względu na silne emocjonalne wzmożenie, tradycyjna czujność nieco osłabła. Czy naprawdę trudno jest sobie wyobrazić, że na tej naszej granicy któregoś dnia pojawi się kobieta z reklamówką, a nawet i bez, zacznie przekonywać pilnujących przejścia żołnierzy, że jest przedstawicielką organizacji Amnesty International, która przyszła z misją dobrej woli,  ci, zamiast ją zgodnie z procedurami sprzątnąć, zaczną z nią dyskutować i w tym momencie nastąpi wielkie bum? Niemożliwe? Ciekawe czemu.

      Jest terroryzm, jest wojna, są granice i cały świat już wie, że wobec zagrożenia zewnętrznego, kłopoty wewnętrzne to pestka. I słusznie. No bo przecież, nie oszukujmy się: co jest groźnego w takim pośle Szczerbie, Jońskim, czy nawet Donaldzie Tusku? Dlatego też cały ów świat stara się przede wszystkim chronić granice, zarówno te fizyczne jak i cywilizacyjne, po to by obcy nie zaczęli wprowadzać tu i tam swoich porządków. Dlatego też służby graniczne są wyposażone w ostrą broń, a prawo państwowe w bardzo restrykcyjne przepisy. Przepisy mówią że granic - wszelkich granic - nie wolno przekraczać, bo za nieposłuszeństwo można nawet oberwać... no, powiedzmy, w kolano. 

      O czym tą drogą przypominam tym wszystkim, którzy chyba o tym zapomnieli...





wtorek, 24 sierpnia 2021

O niezbywalne prawo każdego człowieka do wyjścia siusiu

 

Jest tak, że zgodnie z najnowszą tradycją, wyruszam właśnie pod Poznań, by wziąć udział w rekolekcjach organizowanych między innymi przez znanego nam aż nazbyt dobrze księdza Rafała Krakowiaka, a zatem do końca tygodnia mnie tu Państwo nie zobaczą. Jest też jednak i tak, że dzięki histerii, w jaką z coraz większą intensywnością popada nasza kochana opozycja, mamy naprawdę wiele nadzwyczaj interesujących refleksji, i ja chciałbym bardzo dorzucić swoich kilka słów na tematy bieżące. Tu jednak, również zgodnie z tradycją, proponuję wspomnieć sobie mój dawny tekst, dotyczący jak najbardziej bohatera ostatnich dni, Władysława Frasyniuka, ale też kogoś, o kim, mam nadzieję, jeszcze zanim umrę, usłyszymy, czyli Janusza Lewandowskiego. Zapraszam serdecznie i do zobaczenia za tydzień.

 

 

      Przy okazji któregoś z wcześniejszych ataków uzbrojonych szaleńców, jakie mają od czasu do czasu miejsce w Stanach, a a o których donoszą nam media, żona moja zwróciła uwagę na fakt, że, zwłaszcza tam, w Ameryce, niemal zawsze, po zrealizowaniu swojego szatańskiego planu, napastnik popełnia samobójstwo. Zdaniem mojej żony, tam nie ma mowy o żadnym samobójstwie, a już na pewno nie w większości wypadków, tylko o zwykłej egzekucji. I ja jak najbardziej skłonny jestem się z tą opinią zgodzić. Doskonale bowiem rozumiem emocję policjantów, którzy mają przed sobą kogoś, kto zabił niekiedy nawet dziesiątki ludzi, a jednocześnie świadomość, że nawet jeśli ów gagatek zostanie skazany na karę śmierci, to przez następne lata społeczeństwo i tak będzie musiało cierpliwie znosić jego obecność. A zatem, czy nie lepiej wziąć sprawy w swoje ręce, wyegzekwować sprawiedliwość,  a następnie bezradnie rozłożyć ręce i powiedzieć, że no trudno, nie udało się go postawić przed sprawiedliwością?

      I oto, jak wiemy, doszło do kolejnego ataku, gdzie kolejny z nich zamordował kilkanaście osób… jednak tym razem, jakimś dziwnym zrządzeniem losu, ani nie popełnił samobójstwa, ani nawet nie został postrzelony, tylko z prawdziwie europejską kulturą aresztowany i osadzony, by potem już tylko czekać na proces, który pewnie na dodatek pozwoli go wysłać do słynnego więzienia ADX Florence, gdzie nie pojawi się nawet najmniejsza szansa, by go zabili jacyś czarni gangsterzy, którzy potrafią znieść wiele, byle nie opętanych durniów.

      Ktoś spyta, co mi strzeliło do głowy, by nagle się zajmować sprawą tak wydawałoby się trywialną, jak prawo i sprawiedliwość w świecie, gdzie ani jedno i drugie właściwie ani nie istnieje, ani też istnieć nie może. Otóż proszę sobie wyobrazić, że głównym powodem tego jest niedawne zatrzymanie przez policję Władysława Frasyniuka i wrzawa, jaka się podniosła od lewej do prawej strony w związku z tym, że podczas zatrzymania policjanci założyli Władkowi kajdanki. Co wyjątkowo ciekawe, głos w sprawie zabrał nie kto inny jak sam Janusz Lewandowski, minister przekształceń własnościowych w „złotych latach” III RP, i występując w programie „Kropka nad i” Moniki Olejnik, zaproponował, by „obrazek Frasyniuka w kajdankach kojarzył się po wsze czasy z ‘dobrą zmianą’”. W pierwszej chwili, kiedy przeczytałem te słowa, uznałem że z opinią Lewandowskiego zgadzam się w stu procentach. W rzeczy samej, widok Frasyniuka w kajdankach kojarzy mi się jak najbardziej z Dobrą Zmianą – w cudzysłowie, czy bez –  jednak kiedy zagłębiłem się w samą rozmowę, uznałem, że sprawa jest jednak głębsza i wymaga głębszej analizy. Otóż kiedy Lewandowski mówił o Frasyniuku w kajdankach, nawiązał przy okazji do znanej nam sprzed lat sprawy samobójstwa Barbary Blidy i wtedy nagle, całkiem przytomnie, Olejnik przywołała wyjaśnienie ministra Brudzińskiego, który przypomniał, że do dziś kierowane są do służb pretensje, że wówczas – zapewne biorąc pod uwagę polityczną pozycję Blidy – kajdanek jej nie założono. I proszę sobie wyobrazić, że na to Lewandowski zareagował z ironicznym zacięciem: „No to niechcący… to jest rzeczywiście rozsądek naszych ministrów, że przywołał to również drugie skojarzenie. Tamto jest istotne dla postrzegania paru ludzi, którzy nigdy nie powinni zbliżyć się do narzędzi władzy państwowej, bo nadużywają tych narzędzi”.

      Ja wprawdzie nie jestem w stanie złapać ani sensu owej ironii, ani nawet logiki takiej akurat reakcji pana posła, byłego ministra, a mimo to, po głębszym zastanowieniu, jestem skłonny zupełnie szczerze zgodzić się z postulatem, by, gdy już dojdzie co do czego, pewnej szczególnej grupie polityków – i do niej jak najbardziej zaliczyłbym również Janusza Lewandowskiego – w żadnym wypadku kajdanek nie zakładać. Powiem więcej. Nawet jeśli oni w pewnym momencie zwrócą się do prowadzących zatrzymanie oficerów o pozwolenie wyjścia do ubikacji, należy im to umożliwić, ze szczególną dbałością o to, by mogli skorzystać ze swoich praw, w dodatku z zachowaniem pełnej dyskrecji i szacunku dla prywatności.

      Jak już wspomniałem wczoraj, a pozwolę sobie ten fakt przypomnieć jeszcze parokrotnie, dokładnie na przełomie lutego i marca mija równe dziesięć lat, jak zacząłem prowadzić ten blog. Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by, wspominając to, co tu zostało przez te lata powiedziane i napisane, uznać, że nic nie zaszkodzi, jeśli tę właśnie myśl przyjmiemy jako motto całego tego przedsięwzięcia: „Żadnych kajdanek dla najbardziej zasłużonych funkcjonariuszy III RP!”



 

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Pięć osobnych kawałków na tematy różne

 Dziś, po wakacyjnej przerwie przedstawiam kolejną serię bieżących refleksji pisanych na zamówienie "Polski Niepodległej", a jako specjalny bonus dla czytelników tego bloga refleksja zupełnie najświeższa.


Nie mam pojęcia, jak czytelnicy „Polski Niepodległej” zareagują na to w jaki sposób rozpoczniemy dziś naszę przepytywanie, ale co robić? Zawsze przychodzi ten moment, gdy z tej całej mierzwy całkiem niespodziewanie wyskoczy jakieś kompletne nieszczęście, a gdy się  baczniej przyjrzymy, to się okazuje że to nikt inny jak żona Lecha „Bolesława” Wałęsy, Danuta. Bez niepotrzebnych wstępów, bardzo proszę. Danka mówi:

„Kaczyński nie walczył z komuną. On jest teraz komunistą na 300 proc. Kaczyński dla mnie nic nie zrobił i nie ma żadnych zasług w walce o wolną Polskę. Czy my do końca żyjemy w wolnej Polsce, to ja nie jestem przekonana. Dla mnie ja nie żyję w wolnej Polsce. Ludzie PiS-u i ludzie Rydzyka to są ludzie zakłamani, ludzie oszołomieni, w jakimś amoku, to jest jakaś sekta. Dla mnie to jest nawet niebezpieczne.

Ja mogę powiedzieć, że Kościół spełnił swoją rolę w latach 80. Rzeczywiście był wsparciem i ostoją grupy, która organizowała to całe powstanie i ja nawet mówiłam, że powinni bardziej pewne rzeczy popierać, mówić o nich. A teraz to, co się dzieje, to dla mnie jest koszmarem.

Powinien być rozdział między Kościołem a państwem. Ze smutkiem to mówię, ale taka prawda, bo co innego jest wiara, chrześcijaństwo, a co innego jest obecna władza, która nie ma nic wspólnego z pobożnością, z wiarą. To są tylko ludzie religijni, a religijność jest tylko na pokaz. Ten Rydzyk, to dla mnie nie jest żaden ksiądz. To nie jest człowiek, który jest pełen jakiegoś uduchowienia. Ja poznałam tego pana w Fatimie w 1991 roku. Bardzo mi przykro, że odniosłam takie wrażenie. Moim zdaniem to było tak, jakby Rydzyk był opętany. Nie potrafił się modlić, tak jak potrzeba.

I tu nadchodzi moment gdy trzeba by było się pokusić o jakiś merytoryczny komentarz, ale myślę że sami widzimy, że tu, gdybyśmy mieli się nad tymi słowami zatrzymać, to nie wygrzebalibyśmy się z nich do końca dnia. Ja zatem mam tylko jedną uwagę, dotyczącą nie samej Danuty, ale w ogóle owego małżeństwa, które zawraca nam głowę w ten czy inny sposób od 40 już z górą lat. Drobny wiejski cwaniaczek i jakaś wiejska bida, którzy któregoś dnia znaleźli się razem w królewskim łożu w Bickingham Palace i to im tak zawróciło w głowie, że on dziś studiuje doniesienia na temat obcych cywilizacji na youtubie, a ona się wymądrza na temat roli Kościoła we współczesnym świecie. A banda idiotów udziela im głosu. Rozpacz.

***

Skoro już jednak jesteśmy w temacie, to proponuje wejść stopień wyżej – względnie zejść stopień w dół – i zajrzeć, co tam słychać u Lecha. Otóż on ledwo co wrócił do Gdańska z wypoczynku w ośrodku spa w Arłamowie, a następnie udał się do Gołębiewskiego do Mikołajek, gdzie spędził tydzień czy dwa i który to pobyt relacjonował na bieżąco na swoim Facebooku. Oglądaliśmy więc wszyscy te zdjęcia, a ja w przerwie między jednym a drugim zajrzałem do oferty owych Mikołajek i wygląda na to, że tam jeden dzień z pełną obsługą – a takąż się Lech Wałęsa chwalił – może kosztować parę tysięcy złotych. Czy ja mam do niego pretensję o to, że wydaje ciężko zdobyte w walce o wolną Polskę pieniądze? Ależ skąd! To natomiast co mnie zastanawia, to jak to jest, że on z jednej strony publicznie jęczy, że jego całą prezydencka emeryturę w wysokości 6 tys. zł. zabiera Danka, a jego nie stać już na nic poza żebraniem o marny grosz, a tu się okazuje, że wspomniana Danka dokonała cudownego rozmnożenia owych sześciu patyków. I to nie na życie, ale na oczywiste zbytki. I jak to jest, że są wśród nas ludzie, którzy, widząc co się dzieje, jedyne co potrafią, to zawołać: „Panie Lechu, niech Pan się nie przejmuje głosami hejterów i zawistników! Kochamy Pana!”

***

Choć w sumie, jest całkiem możliwe, że Lech Wałęsa szczęśliwie wyszedł z finansowego kryzysu i jeśli dzis używa owych luksusów, to dzięki pomocnej dłoni jaką do niego wyciągnął sam Janusz Palikot. Otóż proszę sobie wyobrazić, że niesławny Palikot, wspólnie z równie niesławnym Kubą Wojewódzkim, zarejstrowali ostatnio nowy alkoholowy biznes, a twarzą reklamowej kampanii owego projektu został właśnie nasz były prezydent. Poza serią zdjęć, jaką pozwolił sobie wykonać w ramach owej kampanii, złożył Lech Wałęsa specjalne oświadczenie, w którym podziękował Palikotowi za zaufanie i wsparcie w trudnych pandemicznych czasach, ogłaszając:

RODACY . Przyjaciół, szczerość, charakter poznaje się w kłopotach, w biedzie. O moich kłopotach informowałem publicznie. Podał mi ratującą dłoń Pan Janusz Palikot. Zawsze będę pamiętał o tym fakcie”.

Mało tego. Gdyby fani Pana Bolesława mieli jakieś wątpliwości, dalej następuje odpowiednie wyjaśnienie:

Alkohol jest lekarstwem, ale i trucizną, ja jeśli będę reklamował, to lekarstwo, a nie truciznę”.

I tu może, zamiast zachwycić się interpunkcyjną sprawnością służb dbających o wizerunek byłego prezydenta, skończmy z tym nieszczęściem i przejdźmy do spraw bardziej bieżących.

***

Oto, jak wiemy, rząd premiera Morawieckiego, wspólnie z prezydentem Dudą postanowili otworzyć front przeciwko siłom tak potężnym że na ich tle Trybunał Sprawiedliwości Unii Europekskiej w sojuszu z Parlamentem Europejskim jawi się jako majowy wietrzyk, a mianowicie Stanom Zjednoczonym i Izraelowi. My tu oczywiście nie mamy bladego pojęcia, jak to się wszystko skończy, bo jak słyszymy, wartość TVN-u to miliardy dolarów, a to i tak zaledwie początek, no a z Żydami to nigdy nie wiadomo, kiedy oni żartują, a kiedy mówią poważnie, niemniej jednak pewne napięcie możemy zaobserwować. To jednak co nas tu powinno, jak sądzę, zainteresować najbardziej, to reakcja na działania polskiego rządu zjednoczonej opozycji. Otóż zarówno w jednej kwestii jak i drugiej, czołowi jej przedstawiciele jednoznacznie pokazali, że trzymają sztamę nie z Polską, ale z Żydami i Amerykanami, a tak naprawdę, jeśli sobie wszystko dobrze policzyć, to z Żydami.

Na pierwszy rzut poszła grupa zorganizowana jak sądzę przez reżyser filmową Agnieszkę Holland, która wysłała list do wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Kamali Harris o takiej między innymi treści:

Obecny rząd naszego kraju zamierza, poprzez zmianę prawa, nie przedłużyć koncesji bezstronnemu, profesjonalnemu i bardzo cenionemu przez obywateli kanałowi informacyjnemu (TVN24), którego właścicielem jest amerykański koncern Discovery [...] Zdajemy sobie sprawę, że rządzący obecnie w Polsce wygrali wybory, notabene wykorzystując do tego propagandową telewizję publiczną. Wygrana w wyborach nie jest jednak jedynym narzędziem demokracji, są nim przede wszystkim wolne media, bez których demokracja traci swój partycypacyjny charakter”.

Z kolei, w odpowiedzi na zawieszenie przez Izrael stosunków dyplomatycznych z Polską, zabrał głos redaktor naczelny wydawanej w Polsce niemieckiej odsłony amerykańskiego tygodnika „Newsweek” Tomasz Lis, i skomentował obecny kryzys w następujący sposób:

No to obok wojny z Ameryką wojenka z Izraelem. Banda idiotów”.

Niech ten komentarz posłuży nam za podsumowanie tego, jak powinniśmy widzieć aktualny stan wojny, w jakiej nasza Polska zmuszona jest brać udział. Wydaje się, że nigdy w całej światowej historii nie było takiej sytuacji, że autentyczna banda idiotów uzyskała taką pozycję na rynku bieżącej propagandy, by całkowicie bezkarnie, w świetle jupiterów i wśród entuzjazmu gawiedzi, mogła tak donośnym głosem wygłaszać jakiekolwiek opinie.

***

Kiedy pisałem powyższy tekst, naturalnie nie objawił nam się jeszcze Władysław „Władek” Frasyniuk ze swoim najświeższym oświadczeniem w sprawie moralnej kondycji Polskiego Wojska. Ja oczywiście mam ochotę, by jego słowa jakoś skomentować, ale zdecydowałem, że tak jak trudno jest dyskutować z zawartoscia mózgu Lecha Wałęsy, tak samo nie jest łatwo odnosić się do tego co ma w głowie wspomniany Władek. O wiele zatem bardziej ciekawi mnie postać dziennikarza stacji TVN24, Grzegorza Kajdanowicza, który słysząc jak Władek nazywa żołnierzy „psami” oraz „śmieciem”, nie dość że nie zwraca uwagi temu idiocie na niestosownosc jego zachowania, to jeszcze go w nim wspiera. Tuż zanim dotarła do nas informacja o owym wystąpieniu, rozmawiałem z moją córką o tym, czy oni wszyscy są zdesperowanymi cwaniakami, czy klasycznymi wariatami, no i ja zasugerowałem, że oczywiscie autorzy komentarzy na Twitterze i Facebooku, to durnie, natomiast taki Kajdanowicz dokonale wie, w co gra. Teraz wiem już na pewno. Myliłem się. Tusk, Szczerba, Jachira, Budka, Kidawa, Joński, no i oczywiście dziennikarze stacji TVN24, to ludzi psychicznie chorzy. Ot tak, po prostu.



 

 

 

 

 

 

 


piątek, 20 sierpnia 2021

O geszczefcie jaki Żydzi nam zgotowali wspólnie z wojującymi feministkami

Wprawdzie w tym tygodniu o Żydach już było, no ale ponieważ ostatni mój tekst dla "Warszawskiej Gazety" nie mógł się obyć bez i tego tematu, to niech on zakończy sprawę na kolejne miesiące, a kto wie, czy nie lata.

      Nie wiem czy czytelnicy „Warszawskiej Gazety” zwrócili na to uwagę, ale w ostatnich tygodniach, czy może nawet miesiącach, mniej umiarkowana część środowisk feministycznych uruchomiła akcję przeciwko zjawisku, które za mojej przynajmniej młodości funkcjonowało jako „zaloty”, a dziś przez wspomniane środowiska nazywane jest „gwałtem”. O co chodzi? Rzecz w tym, że zdaniem pewnej odmiany kobiet, we współczesnej Polsce do kolejnych przypadków gwałtów dochodzi niemal codziennie, i to nie raz czy dwa, ale wielokrotnie i co najgorsze powszechnie. Zdaniem owych pań, zdecydowana większość kobiet jest ustawicznie gwałcona przez mężów, partnerów, czy zaledwie znajomych. Jak to się dzieje? A tak mianowicie, że nawet jeśli któraś z nich nieopatrznie wyrazi zgodę na seks, to gwałciciel nawet nie zada sobie trudu, by się upewnić, czy ona miała naprawdę na myśli to co na myśli miała.

       Odpowiedź na to szaleństwo jest prosta i została już parokrotnie wyartykułowana w postaci stwierdzenia, że tego rodzaju zabawa w gwałcenie tak naprawdę obraża te wszystkie kobiety, żony, a często nawet i dzieci, które faktycznie zostały zgwałcone, a często wręcz przy tej okazji zamordowane. Wspomniana zabawa w gwałt, to z pewnego punktu widzenia zbrodnia w stosunku do autentycznego zjawiska, z jakim niestety musi się zmierzać cały dzisiejszy świat. Zbrodnią jest bowiem zestawianie panienki która najpierw uwiodła jakiegoś chłoptasia, potem dała się zaprosić do jego mieszkania, następnie się upiła, a kiedy on ją wykorzystał, to uznała, że tak naprawdę to on jej się wcale nie podobał, z tymi co dziś już spoczywają w ciemnym grobie.

       Przypomniała mi się owa ciekawa kwestia, gdy oto właśnie minister spraw zagranicznych Izraela oświadczył, że jego rzad zawiesza stosunki dyplomatyczne z Polską, bo oto właśnie Polska, przyjmując ustawę o ochronie polskich obywateli i ich własności przed mafiami reprywatyzacyjnymi, pokazała rzekomo, że podobnie jak Niemcy, nie dość że odpowiada za Holocaust, to – i tu w odróżnieniu od Niemców – swoją odpowiedzialność gloryfikuje. Mało tego. Niemal w tej samej chwili w Internecie ukazał się komentarz jakiegoś Żyda, który zaświadczył, że jego dziadek, który przeżył Zagładę wędrując przez kolejne obozy koncentracyjne, włącznie z Auschwitz, opowiadał mu jak to na tle okrucieństwa Polaków wobec Żydów, Niemcy jawili się jako anioły.

       A ja sobie myślę, że ta cała żydowska gadka na temat Holocaustu i odpowiedzialności jaka za tę zbrodnię spoczywa na Polakach, to jest dokładnie ten sam rodzaj bezczelnego cwaniactwa, z jakim feministki na całym świecie, a przy okazji i tu u nas, trywializują ową wielką tragedię, jaką jest gwałt. Jedni i drudzy bowiem, dla czystych politycznych interesów, pokazują – z jednej strony –  że to całe gwałcenie to zwykłe zawracanie głowy, a z drugiej – i to jest już naprawdę coś poważnego – że tak naprawdę najmniej ów Holocaust dziś już przeżywają jego ofiary, nie wspominając o owych ofiar potomkach.




czwartek, 19 sierpnia 2021

Gdy pojawia się pytanie: "A niby czemu nie?"

 

        Wśród wielu wynaturzeń, jakie możemy spotkać w przestrzeni Internetu, dość popularne jest zjawisko tak zwanych „śmieszków”. Ów śmieszek, mówiąc bardzo skrótowo, to człowiek, który na różnego rodzaju forach, często bardzo na Twitterze, prowadzi fałszywe konto, na którym się przedstawia jako ktoś, kim nie jest – często albo osoba powszechnie znana, lub reprezentująca popularną, a jednocześnie kontrowersyjną agendę – wyłącznie po to by prowokować awantury. Jak to wygląda w praktyce? Otóż ten ktoś tworzy profil, gdzie podpisując się jako dajmy na to Przemysław Czarnek ogłasza, że od nowego roku wszyscy uczniowie polskich szkół będą mieli obowiązek modlić się przed każdą lekcją na kolanach. Z drugiej strony, ktoś inny umieszcza komentarz podpisany powiedzmy przez Radosława Sikorskiego, w którym ów rzekomo twierdzi, że każdy kto się sprzeciwia woli Izraela powinien być pozbawiony majątku, który w trybie natychmiastowym zostanie przekazany państwu żydowskiemu. Ponieważ przede wszystkim znaczna część użytkowników Twittera to osoby, delikatnie mówiąc, głupi, w obu przypadkach awantura gotowa.

       Ale poza bieżącą polityką, mamy też wrzutki jak najbardziej szczere, czynione w przekonaniu, że podawana wiadomość, to czysta prawda i tu mam na przykład na myśli Lecha Wałęse, który od pewnego czasu jest głęboko przekonany o istnieniu obcych, pozaziemskich cywilizacji, które od tysiącleci mają wobec nas swoje plany i są na prostej drodzy by je zrealizować, a dla zilustrowania swoich przeświadczeń, były prezydent zamieszcza znalezione na youtubie filmy, które w sposób „naukowy” dokumentują problem. Tu zatem poruszamy się w świecie zwanym powszechnie science-fiction i tu też jest wiele osób, które ów przekaz traktują z jak największą powagą.

      Czasem też – i to jest coś, co stanowi jedynie przykład czegoś znacznie szerszego, ale co jednak zachęciło mnie do napisania dzisiejszych refleksji – pojawiają się informacje dotyczące, ogólnie rzecz ujmując, tak zwanych światowych spisków i one też bardzo chętnie znajdują odpowiednią publiczność. Otóż wczoraj właśnie trafiłem na wspomnianym Twitterze na krótką wypowiedź anonimowego człowieka nadaną z anonimowego źródła, gdzie ów człowiek – zauważyć należy, że w najmniejszym stopniu nie wyglądający i nie zachowujący się ekscentrycznie – opowiada, jak to od dłuższego czasu na terenie Belgii, królewskie rodziny Wielkiej Brytanii, Belgii, oraz Holandii, przy udziale ludzi typu George Soros, oraz przy współpracy z belgijską policją, każdego 15 sierpnia urządzają sobie rytualne polowania na wyciagane z sierocińców dzieci, podczas których to polowań owe dzieci są w okrutny sposób mordowane. Wspomniany informator, opowiada o owym procederze bardzo dokładnie, podaje nazwiska uczestników owych rzekomych rzezi, objaśnia że ich organizatorem jest satanistyczno-masońska organizacja funkcjonująca pod nazwą „9 Krąg”, a my tego wszystkiego słuchamy i wiemy, ze jest to zaledwie jeszcze jeden przejaw tego samego szaleństwa, czy to realizowanego na poważnie, czy w formie zwykłego „śmieszkowania”.

       Wysłuchałem owego może dwuminutowego wykładu, wzruszyłem ramionami i przeszedłem do dalszej części zabawy i nagle sobie – kompletnie teoretycznie – pomyślałem, że a co by było, gdyby to o czym ten dziwny człowiek opowiada zostało oficjalnie potwierdzone jako fakt. Czy ja bym się zdziwił? Oczywiście, w pierwszej chwili zdziwiłbym się niezmiernie, być może byłbym wręcz zszokowany, jednak z całą pewnością już po chwili najprawdopodobnie zadałbym sobie pytanie: „No a niby, czemu nie?” Czemu na najwyższych i jak najbardziej ukrytych poziomach coś tego akurat typu miałoby być niemożliwe? Co mianowicie stoi na przeszkodzi, by wspomniany Soros, jeśli przyjąć że jemu wspomniany typ rozrywki by się spodobał -  a ja nie widzę najmniejszego powodu, by to wykluczyć – nie mógł sobie jej kupić i co stoi na przeszkodzie, by ktoś kto może wszystko – a tacy wśród nas z pewnością są – miał mu to uniemożliwić?

        Proszę nie myśleć, że mnie wspomniana opowieść jakoś poruszyła. Ja ją, podobnie jak większość z nas, potraktowałem ze wzgardą. To natomiast co mnie tu interesuje, to włyłącznie ów aspekt, który określiłem pytaniem „A co gdyby?” Oczywiście informacja o tym, że minister Czarnek każe od nowego roku szkolenego uczniom klęczeć, to absurd w który uwierzyć mogą tylko tacy sami durnie jak ten ktoś kto tego typu wiadomość wymyślił; gorzej z Sikorskim: z nim to naprawdę nigdy nic nie wiadomo i choć należy być zawsze ostrożnym, to diabli wiedzą, co mu przyjdzie do głowy. W obce cywilizacje wierzą nawet redaktorzy stacji TVPInfo oraz dziennikarze tygodnika „Sieci”, więc tu nie ma o czym gadać. Gdy chodzi jednak o tę historię o belgijskich lasach i ich tajemnicach, to mnie się przypomniała słynna afera zapisana w historii jako "Profumo Affair", kiedy to wyszło na jaw, że wysocy urzędnicy w brytyjskim rządzie wspólnie z innymi bardzo wysoko postawionymi osobami ze towarzyskiej śmietanki Wielkiej Brytanii, w tym ze zmarłym niedawno księciem Filipem, urządzali sobie dyskretne orgie, o których pies z kulawą nogą by nie usłyszał, gdyby się nie okazało, że w owe zbezecenństwa byli zaangażowani też Rosjanie i wszystko ostatecznie zakończyła polityka. Przypomina mi się ta sprawa i jednocześnie myślę sobie, że a co by było, gdyby im same orgie nie wystarczyły; gdyby sie okazało, że ich podnieca coś znacznie bardziej wymyślnego niż zwykły, chocby nie wiadomo jak egzotyczny seks. No i znów, pamiętajac że to były zaledwie lata 60 ubiegłego wieku, a więc czasy w pewnym  sensie zamierzchłe i sięgam pamiecią do filmu, o którym tu już pisałem i który sobie bardzo chwalę, a mianowicie „8 mm” z Nicholasem Cagem. Króciutko: Cage jest prywatnym detektywem, która dostaje zlecenie od świeżo upieczonej wdowy po obrzydliwie bogatym człowieku, dotyczące taśmy filmowej z pornograficznym materiałem, którą ona znalazła w jego sejfie, a na której jest zarejstrowane coś, co wygląda na autentyczne morderstwo. Kobieta wynajmuje Cage’a, by sprawdził, czy owo morderstwo jest rzeczywiście autentyczne, czy to zaledwie zwykła inscenizacja przeprowadzona na potrzeby bogatych zboczeńców. Cage przyjmuje zlecenie i nitka po nitce wchodzi w  świat perwersji jakiej sobie nie wyobrażaliśmy, gdzie, jak się okazuje, wszystko jest kwestią ceny i na końcu którego jest oczywiście prawdziwe morderstwo, za prawdziwie duże pieniądze.

       Przyznaję że ów film, a przede wszystkim zawarte w nim przesłanie, zrobiły na mnie takie wrażenie, że ja od tego czasu jestem głęboko przekonany, że są na świecie ludzie tak zdeprawowani, a jednocześnie tak bogaci, których stać na to, by sobie zażyczyć nie tylko odpowiedni film, ale nawet pokaz na żywo. Czy oni ze swoich możliwości korzystają, tego oczywiście nie wiem i mam nadzieję, że jednak nie. Jednocześnie jednak wciąż pojawia się w mojej głowie pytanie: no a niby czemu nie? W końcu to już stary Dostojewski najlepiej pokazał, że skoro Boga nie ma, to wolno wszystko, a ja tylko dodam, że niech się tak zwani „humaniści” zamkną, bo gówno wiedzą.

       No i dokładnie tak samo jest z tym filmem, od którego zacząłem te dzisiejsze refleksje. Osobiście myślę, że to jest piramidalna bzdura, jakich wiele, choćby na Facebooku Lecha Wałęsy. Z drugiej jednak strony, tylko nomen omen diabli wiedzą, jak to owego 15 sierpnia każdego roku nasz świat wygląda, zwłaszcza w tak interesującym miejscu jak Belgia.

        Pozostaje pytanie, po jasną cholerę ja się w ogóle zainteresowałem tym tematem, skoro, jak mówię, uważam go za nędzny fejk. Powód jest jeden: otóż chciałem tylko powiedzieć, że świat w którym tego typu historie się pojawiają i które, choć powszechnie wyszydzane, znajdują chętnych odbiorców, lub przynajmniej osoby, które – w całkowitym spokoju i równowadze – mówią: „A czemu nie?”, to świat który się zbliża do końca.



 

środa, 18 sierpnia 2021

Z pamiętnika najmłodszego syna Bencjona Segala

 

Rozmawiałem dziś z pewnym naszym kolegą i poskarżyłem mu się, że podczas gdy w ostatnich dniach wręcz toniemy w morzu zdarzeń, z których każde jeszcze kilka lat temu wzbudziłoby w nas tyle refleksji, że dnia by nie starczyło by je kolejno dyskutować, popisując się jednocześnie najbardziej oryginalnymi bon motami, to dziś na każde z nich reagujemy w najlepszym wypadku wzruszeniem ramion. Refleksja ta zrobiła na mnie samym o tyle wrażenie, że pomyślałem sobie jednocześnie, że owe lata temu ja bym od rana do wieczora siedział tu na tym blogu i pisał kolejne teksty, czy to o Afganistanie, czy to o Radosławie Sikorskim, czy też o TVN-ie, czy wreszcie o Żydach, a dziś tymczasem, jedyne co mi przychodzi do głowy, to ta nieznośna świadomość tego, że w ten czy inny sposób to wszystko jest już i tak za nami. Pomyślałem jednak sobie, że zgodnie z najświeższym zwyczajem, skomentuję część tego co się nam tu na naszych oczach dzieje, tyle że zn ów przy pomocy dawnego tekstu. Tym razem sprzed siedniu lat. Uwaga, Izrael napada!

 

 

      Myślę, że już o tym tu wspominałem, ale na wszelki wypadek powtórzę. Otóż ja nie mam bladego pojęcia, jak to się zaczęło, a tym bardziej z czego owa fascynacja wynika, ale moja żona od kilku już dobrych lat wykazuje coś, co mógłbym nazwać filosemityzmem w wersji turbo… gdyby nie fakt, że każdy, kto ją zna, wie, że z niej dokładnie taki sam antysemita, jak z każdego z nas. Na czym więc miałby polegać ten jej turbo-filosemityzm? Na tym mianowicie, że jeśli spojrzymy na jej podstawowy kanon lektur, to zobaczymy, że jest to głównie literatura żydowska, i to nie żydowska w tym sensie, że tworzona przez redaktorów „Warszawskiej Gazety” i zaprzyjaźnionych z „Warszawską Gazetą” badaczy, a traktująca o Żydach i ich wyssanej z mlekiem matki podłości, ale oryginalna literatura, pisana przez Żydów, przez Żydów firmowana, autoryzowana i często wręcz wydawana. Moja żona doszła już do tego stanu, że jeśli ktoś chce jej zrobić dobry prezent na urodziny, czy imieniny, to najlepiej będzie, jeśli to będą jakieś żydowskie pamiętniki i wspomnienia, historie żydowskich rodzin, czy wydawane gdzieś w Nowym Yorku czy Tel Awiwie przez jak najbardziej koszerne instytuty opracowania na temat historii Żydów. Oto prezent dla mojej żony.

      Co ona z tego ma? Dokładnie oczywiście nie wiem, bo mnie ani za bardzo nie interesuje czytanie książek, a tym bardziej książek o żydowskich dziejach i żydowskiej kulturze, natomiast z tego, co ona niekiedy mi opowiada, a pewnie najbardziej ze sposobu, w jaki ona komentuje wszelkie związane z tematem dyskusje, jakie mamy w Polsce, wiem, że ona wie. Pojawia się temat, a ona wtedy wykrzywia z pogardą usta i nawet nie podnosząc wzroku, rzuca te dwa czy trzy zdania, które nie dość, że wszystko, co zostało właśnie powiedziane, unieważnia, to w dodatku otwiera nowe przestrzenie. Do dziś na przykład pamiętam, jak ona po przeczytaniu którejś z tych książek, przy jakiejś okazji rzuciła w moją stronę: „Michnik? Nie żartuj. To ma być Żyd? Dam głowę, że jego dziadek przed wojną chodził w chałacie i cuchnął! Ja rozumiem – Beylin. To jest przynajmniej nazwisko. A Michnik? Kupa śmiechu”.

      Przyznam, że obraz, jaki przedstawiła mi moja żona, komentując żydostwo Adama Michnika, obraz owego, niemal jakby żywcem wyjętego z przedwojennych felietonów Wiecha, śmierdzącego czosnkiem plus jeszcze czymś nieokreślonym warszawskiego kupca, wciąż tkwi we mnie, ile razy w naszej przestrzeni społeczno-politycznej pojawia się temat Żydów. I myślę sobie wtedy, że chciałbym bardzo zobaczyć, jak wyglądali i jak żyli nawet nie ci wszyscy Beylinowie, ale Michnikowie właśnie, czy, że znów tu wrócę do poetyki Stefana Wiecheckiego, ów „Bencjon Segał, szef firmy Segon & Son”. Tak chciałbym ich zobaczyć, dotknąć, a być może przy tym nawet poczuć ich duszę.

      I oto, proszę sobie wyobrazić, żona moja przyniosła z biblioteki kolejną książkę, tym razem zatytułowaną „Ostatnie pokolenie: Autobiografie polskiej młodzieży żydowskiej okresu międzywojennego. Ze zbiorów YIVO Institute for Jewish Research w Nowym Jorku”. A zatem coś być może nawet bardziej fascynującego, niż Bencjon Segał i jego wierzyciele, ale ich dzieci. A więc kto wie, czy nie ci, którzy dziś jeszcze, jeśli tylko udało im się wyrwać z łap śmierci, zadają przed nami szyku.

      Oto pamiętnik, czy raczej zaledwie drobne jego fragmenty, jednego z nich, niejakiego Heńka G.:

Urodziłem się w nocy, w ostatnich dniach grudnia 1912 r. Według słów matki noc ta była okropna, zawierucha śnieżna tak szalała na dworzu, że nikt nie zdecydował się nawet pójść po akuszerkę i wszyscy zdali mnie na łaskę i niełaskę losu. Matka przyznała, że nikomu nie zależało wówczas tak bardzo na utrzymaniu mnie przy życiu. Miała już przede mną pięcioro dzieci, a w domu nie było czem zapchać usta. […]

Matka była krawcową, pracowała dniem i nocą, i z jej zarobku utrzymywała się właściwie cała rodzina. Ojciec bowiem nigdy nie miał stałego zarobku. W okresie gdy ja się urodziłem, ojciec był małamedem, uczył starszych chłopców Tory i Gemary i zarabiał przy tem akurat tyle, co nic. […]

Lubiłem czytać książki. Czytałem wtedy bardzo dużo rozmaitych książek o różnorodnej treści. Przeczytałem prawie wszystkie książki Karola Maya, Wallace’a, Wellsa i innych. Przeczytałem tez Jana Krzysztofa, co wywarło na mnie bardzo silne wrażenie oraz „Altnajland” Hercla i bardzo dużo broszur rewolucyjnych. Nigdy nie przebierałem książek i wszystko, co mi wpadło do ręki, musiałem przeczytać. […]

3 maja 1929. Pierwszy raz w życiu, wczoraj wychędożyłem dziewczynę. To było tak. Umówiliśmy się we trójkę, ja, Szmulek i Frania pójść na spacer. Nie mielismy żadnego planu co do Frani, ale Szmulek powiedział, że będzie dobrze (Frania to znajoma Szmulka). Poszliśmy do lasu za drewnianym mostem. Kręciliśmy się tam aż się ściemniało, a potem zaprowadziliśmy Franię w ciemny kąt lasku. Ona sama usiadła, bo powiedziała, że jest zmęczona. Złapaliśmy ją za głowę i nogi i wyciągnęliśmy ją na trawie. Ja usiadłem jej na nogi, a Szmulek zadarł spódnicę, zerwał majtki i zajechał jej na całego! Ona się nie dała i ścisnęła nogi, ale to jej nie pomogło. Jak Szmulek zlazł, to ja na nią wlazłem. Ona się rzucała, ale ja na to nie zważałem i też zajechałem jej. Przyjemnie było.[…]

24 maja. Dziś cała krew we mnie zawrzała, kiedy egzekutorzy rozłożyli się u nas w mieszkaniu. Przyszło dwóch nażartych chamów i kazali sobie od razu zapłacić 57 zł i 54 grosze. Nie było ani grosza w domu. To oni nie czekali długo i zaczęli wyrzucać wszystko z szafy na podłogę i zabrali zegar. Matka zeszła z łóżka i zaczęła ich prosić, i płakać, żeby nie zrobili śmieci, i wszystkiego, żeby poczekali, to się przyniesie pieniądze, ale oni odepchnęli matkę i powiedzieli, że jeszcze protokół spiszą, że przeszkadza.. Pożyczono 30 złotych i dano mu, ale on krzyknął „nie wezmę” i odrzucił pieniądze. […]

25 maja. Zwróciłem się do J.K., który jest sekretarzem w Związku Młodzieży Komunistycznej i powiedziałem, że chce przystąpić do „pracy”. […] Chcę walczyć z kapitalizmem, który wydał takich darmozjadów, jak tamci egzekutorzy!

5 czerwca. Ciągle chodzę na zebrania. Te zebrania są bardzo ciekawe i odbywają się coraz to w innem miejscu, żeby „glina” nas nie złapała. Nie są takie rewolucyjne, jak myślałem. Zapoznałem się z wieloma chłopcami i dziewczętami.

7 czerwca. Mam kupę książek i broszur do przeczytania, które dostałem w organizacji. […]

27 lipca. Dziś zapoznałem się z bardzo ładną dziewczyną. Ona jest „a Chawerte” i nazywa się Dorka. Ona mi się bardzo spodobała. Taką ja szukałem. […]

16 sierpnia. Zakochałem się w Dorce. Wczoraj byłem u niej w mieszkaniu. Przyniosłem wiśnie i gruszki. Dorka zrobiła kolację. Jak siedzieliśmy i jedliśmy, to nagle objąłem ja i pocałowałem. Ona się nie broniła… Oddała mi się bez słowa. Przespałem noc u niej (pierwszy raz nie byłem w domu na noc).

17 sierpnia. Praca w organizacji jest bardzo ciekawa.[…]

23 lutego 1931. Znowu wyciągnąłem pamiętnik, żeby zapisać ważny fakt. Wczoraj byłem w Łazienkach z Lonią i ona sama mi zaproponowała, że jeśli chcę, mogę z nią spółkować. Położyliśmy się na trawie, tam ją wychędożyłem. Ale wśród tego, złapał mnie policjant za kark i podniósł mnie […]. Policjant powiedział, że płacę złotówkę „za obrazę moralności”. Lonia nie przestraszyła się, dała mi 50 groszy i powiedziała, żebym ja też dał 50 gr. I tak zrobiłem. Lonia była potem zadowolona i powiedziała mi, że postąpiliśmy, jak prawdziwi komuniści.[…]

2 kwietnia 1931. Ładna historja z tą Dorką! Przychodze do niej i proszę, żeby mi dała małą pożyczkę, a ona daje mi chętnie 15 złotych i prosi, żebym z nią poszedł na spacer, bo ma mi powiedzieć coś bardzo ważnego. Schodzimy i ona mi mówi, że spodziewa się wkrótce mieć dziecko! W pierwszej chwili patrzałem na nią jak na obłąkaną, a ona powiada mi, że już była w tej sprawie u doktora i on jej powiedział, że jest w drugim miesiącu. Potem Dorka powiedziała: „Przecież nie zaprzeczysz, że to dziecko jest z ciebie?”. Powiedziałem, że nie jestem wcale pewny, to ona się rozpłakała i powiedziała, że tylko mnie się oddała. […]

7 maja 1931. Dorka popełniła samobójstwo! Ja wiedziałem, że ona nie przetrzyma. Czytam w gazecie o tem i czytam nekrolog – i wcale nie przejmuje się, jakbym ja jej nie znał.[…] Czytam tę wzmiankę i nie czuję żadnego wyrzutu sumienia, ani politowania – jakby była zupełnie obca! Ostatni raz widziałem się z Dorką w ogrodzie.

12 maja 1931. Wszystkie dziewczyny są lekkomyślne i łatwowierne! Byłem z Bronią w kinie. Gdy zgaszono światło, wziąłem jej rękę i wsadziłem ja sobie do kieszeni. Miałem dziurę w kieszeni i Bronia złapała od razu […]. Potem uwiesiła się na mojej szyi i zaczęła mnie całować. Już ja ją wychędożę!

20 czerwca 1931. Poszedłem razem z bojówką komunistyczną do fabryki pudeł na Dzikiej i pobiliśmy łamistrajków. Przyszła policja i urządziła na nas obławę. Aresztowano 7 osób. Ja się wykręciłem, ale bałem się przez kilka dni wrócić do domu. Nocowałem u Szulema raz i dwa razy u Loni, a potem znowu u Szulema.

30 czerwca 1931. Lonia wyjechała do Paryża. Przyszła mnie pożegnać i powiedziała, że będzie pisać listy. Ona jedzie do brata, który jest fabrykantem trykotaży i ma dom w Paryżu. […]

25 lipca 1931. Bronia oddała mi się łatwo u siebie w mieszkaniu.

2 sierpnia. Z Bronią prowadzę miłość.[…]

31 sierpnia 1931. Od Loni otrzymałem list. Pisze, że nie może zapomnieć o mnie. Nawet nie odpowiem jej. […]

2 marca 1932. Napisałem do Loni list, żeby mi przysłała papiery i pieniądze, to do niej pojadę i pobierzemy się.

14 marca 1932. Byłem dziś na cmentarzu („szłojszem” po ojcu) i spotkałem matkę Dorki i rozmawiałem z nią. Powiedziała, że nie może zapomnieć o jej śmierci; i ze znaleziono list Dorki zaadresowany do mnie, gdzie pisze, że ona mnie jeszcze kocha i żebym o niej nie zapomniał nawet po jej śmierci. Byłem szczęśliwy, jak się już ta stara odczepiła ode mnie! […]

24 marca. Otrzymałem od Loni 500 złotych (1500 franków) i myślę wyjechać do Paryża…

Te pieniądze, które otrzymałem od Loni, wydałem na co innego i nie pojechałem do Paryża. Lonia przysłała mi ostry list, gdzie nazywa mnie „oszust i aferzysta”. Hebrajskiego uczyłem się przez cały rok i spodobał mi się. Bronia to naprawdę dobra dziewczyna. Prowadzę z nią dotychczas wolną miłość. Pracuję przy trykotarzu.

      Uffff! No i wreszcie! I teraz dwie jeszcze refleksje. Pierwsza to taka, że warto by było zadać sobie pytanie, po co nam to wszystko. W jaki sposób tego typu teksty mają nas wzbogacić? Otóż moim zdaniem one nas wzbogacają znacznie bardziej, niż 10 tysięcy antysemickich broszurek wydawanych, tu, tam i wszędzie. Oto mamy bezpośrednią relację z czasów, gdy owo pokolenie, które tak bardzo nam zalazło za skórę, się, że się tak wyrażę, dopiero hartowało. Mogę się oczywiście mylić, natomiast wydaje mi się, że tu właśnie możemy znaleźć nie jedną, nie dwie, ale wiele naprawdę odpowiedzi na dręczące nas pytania.

      No i refleksja druga. Po ciężką cholerę organizacja tak z całą pewnością cwana, jak nowojorski Institute for Jewish Reasearch publikuje tekst tak w gruncie rzeczy antysemicki? Otóż mamy i na to pytanie odpowiedź, w dodatku udzieloną przez samych zainteresowanych we wstępie do wspomnień owego Heńka G. Otóż wedle relacji autorów tego opracowania, Heniek to absolutny wyjątek. Heniek to „człowiek pozbawiony idealistycznych złudzeń, który staczał się w stronę społecznego marginesu. [Heniek, choć trudno mu odmówić inteligencji] był zarazem prymitywny, niedojrzały emocjonalnie, brutalny, ogarnięty obsesją seksualną. […] Być może, że działalność w grupie komunistów (do której trafił w sposób raczej przypadkowy) uchroniła go przed całkowitym stoczeniem się do świata przestępczego, ale z drugiej strony nadała jego brutalnym zachowaniom ideologiczne uzasadnienie”.

      A zatem (niesamowite, prawda?) i tu dostajemy odpowiedź na każde nasze pytanie, na każdą naszą wątpliwość. Heniek to wyjątek. Można by wręcz powiedzieć, że klasyczny. Autentyczny klasyk. I to wszystko. Dziękuję.






 

wtorek, 17 sierpnia 2021

Selling Poland by the pound

 

Jako że przez kilka ostatnich dni nie zdarzyło mi się tu nic zostawić, a nadszedł wtorek, czyli dzień pewnych osobistych zobowiązań, pomyślałem sobie, że chyba wypadałoby mi podsumować postawę części polityków wobec dyplomatycznego kryzysu w stosunkach polsko-izraelskich. Szczerze jednak powiedziawszy, gdy chodzi o komentowanie kolejnych wybryków tego czy innego posła, to ja mam nieustanne wrażenie, że wszystko co było do powiedzenia, zostało tu już wielokrotnie powiedziane, tym bardziej też nie pozostało zbyt wiele nowych słów, by odnoieść się do ogólnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. No dobra, mógłbym, owszem, napisać parę ciepłych słów na temat postawy polskiego prezydenta i premiera wobec owej żydowskiej chucpy, kiedy to, po raz pierwszy chyba kiedykolwiek, mogliśmy zobaczyć z taką wyrazistością, jak piękna potrafi być Polska Niepodległa. No ale to może innym razem, zwłaszcza gdy tak naprawdę nie wiemy na ten temat nic. Znamy natomiast wspomniane wcześniej postawy, znamy te twarze, te słowa i tu faktycznie wydaje mi się, że najlepiej mi będzie przypomnieć tekst jeszcze z roku 2012, który, choć pisany w innych okolicznościach, to pasuje do tego co się wokół nas dzieje znakomicie.

 

 

      Właśnie dotarła do nas wiadomość, że internetowe domeny polska.pl, poland.pl, ale też na przykład literatura.polska.pl zostały przejęte przez spółkę Agora. Kompletnie nie mam pojęcia, jak to się odbyło. Czy może dotychczasowy właściciel tych domen, a więc NASK nagle pomyślał, że właściwie można by było je sprzedać Agorze i je sprzedał, czy może to Agora bardzo się starała, by je sobie kupić i w końcu udało jej się te domeny od NASK-u wydębić? Nie wiadomo tu akurat nic, ponieważ, jak słyszę, wszystko odbyło się w najwyższej tajemnicy, bez jakiegokolwiek przetargu, a zatem nawet nie wiadomo za jaką cenę, no i mamy co mamy.

      Jedno wiadomo z całą pewnością. Polskie Państwo, a więc wszędzie na świecie absolutnie naturalny właściciel tego typu nazw, albo nie wykazało w stosunku do tych domen jakiegokolwiek zainteresowania, albo – wręcz przeciwnie – wykazało zainteresowanie na tyle duże, by uznać, że tylko Agora będzie potrafiła godnie wejść w rolę ich szafarza. I otworzyło temu geszeftowi drzwi na oścież. Więc to wiadomo. Ale, jak sądzę, wiadomo jeszcze coś. W gruncie rzeczy doszło do przejęcia na poziomie tak dotychczas nie znanym, i tak symbolicznie znaczącym, że każde kolejne słowo, jakie tu padnie, nawet w jednym ułamku nie odda sprawiedliwości temu, co należałoby powiedzieć. No bo co pozostaje? Zażartować, że w tej sytuacji Polsce, jeśli zajdzie taka potrzeba, pozostanie już tylko używać domen polen.pl, lub polsza.pl?

      Sytuacja jest więc dramatyczna, i to, jak się zdaje, dramatyczna w kształcie całkowicie nowym, a jedyne co możemy zrobić, to dokładnie to samo co wczoraj, przedwczoraj i miesiąc temu. A więc cierpliwe czekać i wskazywać palcem na to, czemu ani na moment nie wolno pozwolić się ukryć. A jeśli ktoś ma ambicje nieco wyższe od podstawowych, niech spróbuje zgadnąć, co ma jedno z drugim wspólnego.

      Wydaje się więc, że wszystko się zaczęło od Lejba Fogelmana, nowojorskiego żyda, który, jak wszystko na to wskazuje, straciwszy odpowiedni szpan w owym Nowym Jorku, postanowił wrócić do Polski i spróbować swoich sił na gruncie gwiazdorzenia prowincjonalnego. Swoją drogą, ten przykład upadku jest tak spektakularny, że warto by mu poświęcić całkowicie osobny tekst, lub kto wie, czy nie nakręcić jakiegoś interesującego filmu, czy napisać książki. No bo ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że zdolność do autopromocji akurat wśród przedstawicieli narodu wybranego jest szczególna, ale gdy idzie o tego Fogelmana, wydaje się, że on tam jednak coś kiedyś miał. W końcu był – czy może wciąż jest – zatrudniony w firmie Dewey & LeBoeuf, która wprawdzie pozostaje zaledwie jedną z wielu, ale za to jedną z wielu w dość istotnym miejscu. A zatem, jak mówię, coś tam mieć musiał. To jest oczywiste. No i nagle okazuje się, że ten wybitny człowiek z dnia na dzień staje się „króliczkiem Vivy” i bryluje już wyłącznie na trzeciorzędnych bankietach gdzieś tak między Justyną Steczkowską a Kazimierzem Marcinkiewiczem. A więc, jak mówię – ciekawe.

      Zaczęło się więc od tego Fogelmana i od razu poszło w stronę Kulczyka i jego… diabli wiedzą kogo – żony, partnerki, konkubiny – niejakiej Przetakiewicz, no a skoro Przetakiewicz, to i już wszystkich, a więc Moniki Jaruzelskiej, Wojciecha Fibaka, Aleksandry Kwaśniewskiej, jej mamy i chłopaka, i wreszcie całych tuzinów jakiegoś niezidentyfikowanego buractwa spod Piaseczna. No a skoro zaczęliśmy się zajmować tą menażerią, to wyszło na to, że to wcale nie jest tak że oni stanowią jakiś tam nasz lokalny folklor, który od nas chce tylko jednego – żeby się od nich odczepić i dać im żyć tak jak sobie zamarzyli. O nie! Oni nagle, stając się częścią pewnego bardzo perfidnego planu, polegającego na wciągnięciu znacznej bardzo części naszego społeczeństwa w ten ich świat, nie jako uczestników, ale otumanionych tym światłem widzów, stali się też niemal podstawową częścią Systemu.

      Powtarzam. Nie mamy najmniejszego powodu, żeby na te ich ekscesy wzruszać ramionami. To wcale nie jest tak, że oni wszyscy, z których zresztą, tak w pełni świadomie, naprawdę znamy zaledwie paru, tworzą jakiś zamknięty krąg, który ani nie jest naszą sprawą, ani my nie stwarzamy żadnego problemu dla nich. Jestem głęboko przekonany, a ostatnio bardziej niż kiedykolwiek, że nawet jeśli kiedyś w istocie był taki czas, że oni stanowili swego rodzaju rezerwat, dla nas, zwykłych ludzi, co najwyżej zabawny, to dziś ostatnią rzeczą jaką powinniśmy robić, jest ich lekceważyć. Bo oni są dokładnie tak samo dla nas ważni jak TVN Style, MTV Polska, galerie handlowe, Szkło Kontaktowe, czy nawet „Gazeta Wyborcza”. Sytuacja jest taka niestety, że dokładnie każdy ruch, każde słowo wypowiedziane przez jakąś Katarzynę Glinkę znaczy dla nas o wiele więcej, niż choćby ten skromny felieton.

      Dosyć niedawno Robert Mazurek uznał za stosowne przeprowadzić wywiad z pewnym posłem od Palikota, którego nazwiska szczęśliwie nie pamiętam, a który w tej rozmowie wyznał, że on z burdeli korzysta, i zawsze mu się wydawało, że dla każdego normalnego mężczyzny ten rodzaj aktywności jest czymś zwyczajnym. Doszło do tego, że kiedy mu Mazurek powiedział, że on i jego znajomi do burdeli nie chodzą, nieszczęśnik ów uznał, że to Mazurkowe towarzystwo musi być jakieś dziwne. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że te słowa to pewnie jakaś prowokacja, której logika pozostaje dla mnie głęboko ukryta, ale nagle zdałem sobie sprawę, że wcale nie. On może faktycznie uważać, że chodzenie na kurwy jest tak samo normalne, jak palenie marihuany, czy upijanie się na Sylwestra. Może tak być, że on na naszej scenie nie znalazł się jako jakieś nieszczęście losu, ale autentyczny emisariusz nowych czasów. I że to tylko my i paru nam podobnych, czytając tę jego wynurzenia na temat tego kurestwa, odczuwamy powiew egzotyki.

      Pomyślałem sobie, co pomyślałem, i nie minęło wiele czasu, jak pewien kolega przesłał mi link do wywiadu z „Gazety Wyborczej” jeszcze sprzed niemal dziesięciu lat z niejakim Aleksandrem Pociejem – „adwokatem, felietonistą, graczem w polo” – na temat czegoś, co popularnie nazywa się „warszawką”, a czego częścią jest, jak sam się o dziwo do tego przyznaje, ów Pociej. Ciekawy dla nas jest cały ten wywiad, ja jednak chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza dotyczy kwestii ogólnej. Otóż ten Pociej bez mrugnięcia okiem przyznaje się do czegoś, co z punktu widzenia kogoś takiego jak ja, jest absolutnym i jednoznacznym obciachem, a więc do tego, że wśród jego bliskich znajomych znajduje się na przykład Monika Jaruzelska, że on bywa tam gdzie bywa nie dlatego, że tam jest jakoś przyjemnie, czy smacznie, lecz dlatego, że tam bywać wypada. A to że tam bywać wypada, wynika nie z jakiś zawodowych, czy finansowych potrzeb, co przecież byłoby jakoś zrozumiałe, lecz z tego, że z ludźmi, którzy tam bywają łączy go status majątkowy i… sport, a więc „przede wszystkim narty, potem tenis, konie, żeglarstwo”.

      Proszę dobrze zrozumieć, o co mi chodzi. Ów Aleksander Pociej, człowiek, który, jak sam przyznaje, należy do „stu, dwustu osób”, które tworzą tak zwaną „warszawkę”, opowiada o swoim życiu tak jak my byśmy opowiadali o tym, że dziś rano, tak jak zwykle wstaliśmy i poszliśmy do pracy. A to jego opowiadanie sprowadza się do tego, by nas poinformować, że ten jego świat, to jest taki dziwny świat, gdzie jeśli ktoś jest odpowiednio zamożny, jeździ na nartach i jest do tego córką komunistycznego mordercy, to w jednej chwili staje się też częścią „grupy ludzi, mimo że zupełnie różnych, jakoś do siebie pasujących, lubiących się na gruncie towarzyskim”.

      A zatem, to jest to, co nazywam ogólnym wymiarem rozbłysku tej czerni. Na poziomie szczegółowym, dzieje się jednak równie ciekawie. Otóż Aleksander Pociej, „adwokat, felietonista, gracz w polo”, w pewnym momencie, pytany, co ciągnie ludzi do owej „warszawki”, odpowiada tak:

„ Myślę, iż to samo, co wszystkich. Każdy chce wyjść na chwilę poza swoją grupę zawodową. Na gruncie prywatnym pogadać z dziennikarzami, poznać ludzi filmu i telewizji. Co nie jest bez znaczenia, ta grupa przyciąga wiele pięknych kobiet, a w końcu część polityków to też mężczyźni”.

      I to jest dla mnie całkowita rewelacja. Niemal tak jak wyznanie tego posła od Palikota, z którym ostatnio zaprzyjaźnił się Robert Mazurek, co do standardowości uczestnictwa w nierządzie. Otóż okazuje się, że przede wszystkim, nie dość że „każdy” chce wyjść poza swoją grupę zawodową, to skoro już wychodzi, to nie po to, by się rozejrzeć, co słychać w świecie, ale żeby się spotkać i poprzebywać z „dziennikarzami, ludźmi filmu i telewizji”. I to jest dokładnie ten sam wymiar, jak nam został przedstawiony w rozmowie Mazurka. Oto norma – najpierw idziemy do burdelu, a potem, kiedy potrzeby fizyczne zostały już zaspokojone, nadchodzi czas na ucztę intelektualną w towarzystwie „ludzi filmu i telewizji”. No i dziennikarzy. No i oczywiście wciąż są te kurwy. Jasne że przedstawione w sposób znacznie bardziej elegancki niż tu na blogu, no ale nie ma się czemu dziwić: w końcu my tutaj, to zwykłe „łobuzy i bandyci”. Z PiS-u. Wciąż więc są te kurwy. Bo to jest przecież też oczywiste: „ta grupa przyciąga wiele pięknych kobiet”.

      Ta relacja, którą z kolei ja tu relacjonuję, jest tak dramatycznie szokująca, że mam nieustanne wręcz poczucie, że powinienem jak najszybciej kończyć, bo każde moje słowo tylko osłabia końcowy efekt. No ale trudno. Trzeba jeszcze parę rzeczy powiedzieć. Przede wszystkim, a propos tych pięknych kobiet. Nieco wcześniej, w rozmowie z „Wyborczą”, Aleksander Pociej skarży się, ze przez te wszystkie lata nowej Polski wokół biznesu zrobiła się tak nieprzyjemna atmosfera, że z towarzystwa w znacznym stopniu wywiało polityków. Kiedyś bowiem ich tam było co niemiara, ale dziś „tak napiętnowano ich bywanie w tych samych miejscach co przedsiębiorcy, że ewentualnie przysyłają żony i to też nie wszyscy”. A ja już się tylko zastanawiam, czy te żony tam występują w roli tych „pięknych kobiet”, czy może muszą grzecznie czekać w kolejce, aż trafi się ktoś bardzo pijany.

      No i najważniejsze. Ten świat – teraz już możemy mówić o świecie wspólnym i dla tych onanistów od Palikota i dla tych buraków próbujących gdzieś pod Warszawą grać w polo – to świat, który był nam szykowany już wiele lat temu, a dziś wreszcie święci triumfy. Świat, gdzie coś, co standardowo i historycznie zawsze się określało jako „kurwienie się”, nagle stało się czymś tak całkowicie naturalnym, że jeśli my stajemy dziś wobec tego autentycznie zamurowani, oni na nas patrzą jak na kosmitów. Oczywiście, z tymi posłami, z którymi sobie gawędzi Robert Mazurek nie mamy jakiegokolwiek kontaktu. Podobnie, nawet nie bardzo jesteśmy sobie wyobrazić tych wszystkich ludzi, którzy gdzieś tam się właśnie rozrywają z Aleksandrem Pociejem i jakąś Kiką, Diną czy Lejbem w Barbadosie, Rabarbarze, czy zwyczajnie w Bukszy u Olbrychów. Natomiast z całą pewnością możemy spróbować się do tego świata przymierzyć. Przede wszystkim, oglądając w kolorowych magazynach zdjęcia z różnych gali, na które część z wysłanników owego świata zawsze chętnie zajrzy, i da się specjalnie dla nas sfotografować. Żebyśmy ten ich świat wiedział jaka jest sytuacja na froncie, a my, żebyśmy poczuli, co tak naprawdę się w życiu liczy.

      Te magazyny, z zasady są nam sprzedawane po bardzo przystępnych cenach, no ale wiadomo – nikomu nie jest dziś lekko. W tej sytuacji istnieje system promocji, który nagle, w prezencie świątecznym na przykład, sprzeda nam te obrazki za marne 99 groszy. A jeśli dla kogoś i to się okazuje za dużo – na przykład, za 99 groszy gdzieniegdzie można kupić dwa jajka, lub kilo kartofli – może się ładnie wystroić i pójść sobie do lokalnego hipermarketu, i tam, w dobrym świetle, obejrzeć sobie te zdjęcia za darmo w jednym z kiosków z gazetami.

PS. Ponieważ rozmowa z Aleksandrem Pociejem miała miejsce przed wielu już laty, pomyślałem sobie, że ciekawe by było się dowiedzieć, co u niego słychać dzisiaj. W końcu 10 lat to szmat czasu. Nawet człowiek kochający sport może się pochorować, lub skończyć jeszcze marniej. Sprawdziłem więc tego Pocieja. I mam dobrą wiadomość. On żyje słodko. Jak zawsze. Aktualnie w charakterze senatora Platformy Obywatelskiej. I jak tu nie przyznać, że kolorowe magazyny to jednak potęga?



 

piątek, 13 sierpnia 2021

Czy Donald Tusk to emisariusz z planety Crktw5?

 

Nie chcę oczywiście przez to powiedzieć, że gdybym właśnie nie wyjeżdżał do Przemyśla, a więc miasta ludzi brudnych, dzikich i – jak to kiedyś stwierdził prezydent Komorowski – nie płacących podatków, to w sobotę, niedzielę, czy nawet w poniedziałek, tu by się coś ukazało, jednak fakt jest taki, że ja faktycznie za chwilę wyjadę na weekend do swojego Przemyśla i do czasu jak wrócę, tu się nie ukaże nic nowego. Dziś natomiast na odchodne, przedstawiam Państwu swój najnowszy felieton dla „Warszawskiej Gazety”. Jak widzimy, o Donaldzie Tusku, ale cóż nas dziś jest w stanie równie mocno zainspirować? Oplucie Dobromira Sośnierza? Nie żartujmy.

 

      Ja zdaję sobie sprawę z tego, że nieustanne traktowanie Donalda Tuska – z przerwą na tego narkomana Sikorskiego – jako pierwszego bohatera naszych codziennych emocji, może robić wrażenie nienajlepsze, niemniej jednak ja, zwłaszcza gdy aktywność wspomnianego Tuska sprawiła, że nie ma dnia, by on się po raz kolejny nie skompromitował, nie bardzo widzę możliwość udzielania się w jakichkolwiek innych tematach. Wszystko bowiem wskazuje na to, że to właśnie Donald Tusk jest bohaterem naszej dzisiejszej ekscytacji. Przyznam że nie bardzo lubię wierzyć, że to co się wokół nas dzieje jest wynikiem specjalnie dla nas opracowanego planu, niemniej jednak odnoszę ostanio wrażenie, że wspomniany powrót Donalda Tuska z brukselskiej emigracji to jest wynik bardzo starannie zaplanowanej operacji, na końcu której stoi wciąż zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w wyborach w roku 2023. I to zwycięstwo, jakiego świat nigdy wcześniej nie widział.

       W czym rzecz? Otóż odnoszę wrażenie – a ono jest na tyle silne, że postanowiłem się mim podzielić i tu, a więc w miejscu, którego wymazać się nie da – że powrót Donalda Tuska do kraju zostaŁ sprowokowany nie przez jakieś szczególne kalkulacje brukselskich urzędników, którzy uznali że to on właśnie, a nie ktokolwiek inny, jako ów rycerz na białym koniu, odsunie Prawo i Sprawiedliwość od władzy. Za owym ciekawym planem musiał stać sam Jarosław Kaczyński, który, sobie tylko znanym sposobem, doprowadził do jego powrotu, a wszystko to w jednym jedynym celu, czyli pokazaniu Polakom że nie ma dla nich nic gorszego jak władza odmóżdżonego  idioty.

         Przykładów pokazujących to jak Donald Tusk realizuje plany władzy jest oczywiście cała masa, a kolejne informacje docierają do nas niemal każdego dnia. Ja natomiast z prawdziwą przyjemnością chciałbym zwrócić uwagę na słynną już dziś wypowiedź – no nie wiem, jak go tytułować – Króla Europy, kiedy ów zadeklarował, że dziś systuacja jest taka, że dla kobiety urodzenie dziecka, zwłaszcza w sytuacji gdy ono zażyczy sobie przeżyć jakieś 20 lat, to jest katorga.

       Dziś nikt chyba, nie tylko ja, nie wie, co strzeliło do głowy Donaldowi Tuskowi, by wyrzucić z siebie te słowa. Oczywiście jest bardzo prawdopodobne, że jego doświadczaenia jako rodzica, a poza tym najnowsza wiedza, jaką on uzyskał podczas swojego pobytu w Brukseli, wskazują bardzo jasno na to, że dzieci to nie ten geszeft, no i Donald zaledwie wyraził tu swoją opinię. Efekt jednak jest taki, że po zaledwie kilku tygodniach swojego pobytu w Polsce, i po tym jak ludzie zorientowali się, że mają do czynienia z autentycznym kosmitą, zamiast się zamknąć i spróbować zorientować się w sytuacji, uznał on za stosowne poinformować Polki i Polaków, że posiadanie dzieci to nieszczęście, a próba marzenia o nich to głupota. Przepraszam bardzo, ale jak tu nie myśleć, że ten nasz prezes Jarosław Kaczyński to naprawdę wybitny umysł?



Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...