Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stanisław Janecki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stanisław Janecki. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 maja 2018

O tym jak Staś Janecki nie poszedł na pochód pierwszomajowy

O pracowniku, dziś jak najbardziej „naszych”, mediów, Stanisławie Janeckim, miałem okazję tu pisać dosłownie cztery razy, ostatnio w kontekście ujawnionego przez wrogie media tekstu, jaki ów redaktor swego czasu opublikował wspólnie z niejakim Sławomirem Macem na łamach redagowanego przez siebie tygodnika „Wprost” na temat polskich zbrodni wobec Żydów. Dziś już nie mam pewności, czy przy tej i innych okazjach udało mi się zwrócić uwagę na tajemnicę życiorysu Janeckiego, niemniej faktem jest, że gdyby ktokolwiek z nas miałby ochotę dowiedzieć się czegokolwiek o Janeckim sprzed roku 1990, nie znajdzie na ten temat żadnych informacji, poza tą jedną, że urodził się w roku 1955, a w latach 1974-1979 studiował w Poznaniu historię sztuki, po czym podjął studia doktoranckie, jednak nie wiadomo, czy je ukończyl. Poza tym – zero. Kolejna informacja dotyczy już lat 90, kiedy to Janecki został zatrudniony jako dziennikarz śledczy w tygodniku „Wprost”.
     I oto dziś w tym leniwym czasie majowego weekendu chciałem wszystkich poinformować, że tuż po tym, jak Real się cudem wywinął z pewnego wręcz nieszczęścia i awansował do finału Ligi Mistrzów, tylko po to, by tam oberwać od Liverpoolu, sam Janecki we wczorajszym wydaniu programu „W tyle wizji” ujawnił bardzo istotny fakt ze swojego życiorysu. Otóż kiedy jeszcze chodził do szkoły, jego nauczyciel zapytał go: „Janecki, czemu nie byłeś wczoraj na pochodzie?”
     A zatem możemy spać spokojnie. Janecki już jako uczeń, nie chadzał na pochody pierwszomajowe. A więc swój człowiek. Jak wszyscy oni.
     A ja już tylko chciałem tę krótką notkę – w końcu kto dziś ma serce do czytania jakichś bzdur – zakończyć taką oto refleksją. Oto, jak wszyscy wiemy, ostanio podnoszą głowy tak zwani „patrioci”, którzy nie zajmuja się niczym innym, jak wyszukiwaniem wśród przedstawicieli naszych władz zdrajców Ojczyzny. Najnowszym tego typu przypadkiem było pojawienie w Szkole Nawigatorów komentatora, który oskarżył śp. Lecha Kaczyńskiego o to, że ten tak naprawdę był „człowiekeim Kiszczaka”, a jego śmierć w Smoleńsku była jak najbardziej zasłużona. Ponieważ, na ile się orientuję, telewizja TVP Info, choćby przez to, że swoim głosem uczyniła tak wybitnych patriotów, jak Michał Rachoń, czy Wojciech Cejrowski, jest również medialnym przedstawicielem wspomnianych środowisk, przypominam, że wymagana jest podwójna czujność. Zwłaszcza tu na miejscu, bo przepraszam bardzo, ale nawet ja parę razy na pochód nie poszedłem.
     Już na sam koniec, ktoś mnie pewnie zapyta, czemu ja nagle postanowiłem się zabrać za Janeckiego. Przepraszam bardzo, ale czy chodzi o to, że Magda Ogórek lub prof. Kik by się nadali bardziej? Możliwe. Niewykluczone, że na tej liście mogliby się nawet znaleźć bracia Karnowscy, no ale proszę mi wybaczyć, ja nie jestem w stanie opanować całej tej menażerii. Karnowskich jednak obiecuje na jutro. W końcu weekend trwa i trzeba się bawić.

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie można kupic nie tylko moje książki.

czwartek, 22 lutego 2018

Szanowny Panie Żydu, czyli ludzie listy piszą

      Naprawdę liczyłem bardzo na to, że już nie będę się tu musiał zajmować całą tą żydowsko-polską histerią, zwłaszcza że obie strony sceny nie znają już innego tematu, a w dodatku, kiedy piszę ten tekst, portal tvn24.pl, o którym tu dziś jeszcze będzie, postanowił przekroczyć skaliste dno i wielkim czerwonym tytułem „Szanowny Panie Gistapo”, rozpoczął publikację polskich donosów na żydowskich sąsiadów. Stało się jednak tak, że uwagę moją przykuły wczoraj dwie wiadomości, jedna dobra, a druga już nie bardzo, pozornie bardzo od siebie różne, ale tak naprawdę dotyczące dokładnie tego samego rodzaju przekrętu. Pierwsza z nich to taka, że Żydzi – wiem, że tu chodzi zaledwie o tę ich głupszą część, ale wciąż jednak Żydzi – widząc prawdopodobnie, że na poziomie normalnej polityki z tą naszą Polską aż tak łatwo im nie pójdzie, zdecydowali się na coś kompletnie w ich sytuacji bezprzytomnego, a mianowicie uderzyć przez Internet i w ten sposób opublikowali dwa spoty, w których w stylu owego zapłakanego adwokata, broniącego sędziego Topyłę, spróbowali poruszyć nasze sumienia. Czemu uważam, że jest to posunięcie bezprzytomne? Otóż nie da się przeprowadzić skutecznej akcji dezinformacyjnej w internecie z tego prostego względu, że póki co, tu panuje niczym niemal nieograniczona wolność i nawet gdyby cały Nowy Jork z Hollywoodem zaangażował się w produkcję tych i kolejnych dziesiątek spotów, to każdy z nich w jednej chwili zostałby skutecznie wyszydzony i zniszczony przez internautów. Oczywiście, na krótką metę może coś tam się osiągnąć uda, ale będzie to meta naprawdę wyjątkowo krótka. Jaki więc z tego dla nas płynie wniosek? Że oni naprawdę już gonią w piętkę. Patrzę na te wystąpienia i myślę sobie, że to jest już coś naprawdę bliskiego temu, co wyprawia Platforma Obywatelska w walce o odzyskanie władzy.  
      A teraz wiadomość zła, dotycząca również Żydów, tyle że tu już z aktywnym zaangażowaniem tak zwanej „naszej” strony. Oto, jak wyszperał gdzieś portal tvn24.pl, red. Stanisław Janecki, dziś stojący na czele antyżydowskiej krucjaty w obronie dobrego imienia Polski i Polaków, jeszcze w roku 2001, wspólnie z niejakim Sławomirem Macem, opublikował tekst, w którym przedstawił listę grzechów Polaków wobec Żydów i jednocześnie zaapelował o to, byśmy wszyscy za te nasze świństwa, jakie Żydom uczyniliśmy, ich przeprosili. Oto przywoływane dziś z najwyższą satysfakcją przez tvn24.pl fragmenty tamtego wystąpienia:
      „[Przepraszamy] za to, że gdy płonęło warszawskie getto, po stronie aryjskiej kręciły się karuzele, a niektórzy śpiewali: ‘Hitler kochany, Hitler złoty nauczył Żydów roboty’. Przepraszamy za to, że katolicka Caritas pomagała w getcie głównie tym Żydom, którzy się przechrzcili […]
       Dlaczego Polacy nie pomagali Żydom na większą skalę? Przecież kara śmierci groziła nie tylko za ukrywanie Żydów, ale też na przykład za nielegalny ubój prosiaka, słuchanie radia, niezarejestrowanie krowy, a nawet pokątny wypiek bułek. Kara śmierci groziła każdemu zaangażowanemu w działalność podziemnego państwa, czyli kilku milionom ludzi. Czy walka o życie żydowskich współobywateli nie była równie ważna jak działalność dywersyjna czy wydawnicza Armii Krajowej? […]
       Gdyby Polacy pomagali Żydom tak powszechnie jak konspirowali, związane z tym ryzyko znacznie by się zmniejszyło. Nie denuncjowano by się nawzajem, a gestapo byłoby bezradne. Przykładem niech będzie Holandia, gdzie niemal w każdym domu ukrywał się Żyd. Ale w Polsce konspirowanie było chwałą, ukrywanie Żydów - niekoniecznie. Nawet długo po wojnie”. […]
      Przepraszamy Żydów za 700 lat wysiłków, także ustawodawczych, by uczynić ich obywatelami drugiej kategorii. Nikt nas nie wyręczy, nikt nie zwolni od rachunku sumienia i przeprosin. Na prośbę o wybaczenie czekają nie ci, którzy już nie żyją, lecz ich dzieci i wnuki. Nie załatwi tego jedno ‘przepraszam’, nawet w wykonaniu głowy państwa. Powinniśmy przeprosić wszyscy i każdy z osobna”.
      Ktoś powie, że to bardzo nieładnie z mojej strony wspólnie z tą gadzinówką występować przeciwko tak zasłużonemu dla Dobrej Zmiany publicyście. Może to jest faktycznie nieładnie, może ja rzeczywiście powinienem udać, że nic nie widziałem i nic nie słyszałem, jednak jeśli dziś nie potrafię się powstrzymać, to wyłącznie dlatego, że podobieństwo obu wspomnianych wystąpień, a więc z tamtych dwóch żydowskich spotów i z artykułu w „Wproscie” sprzed lat, ale też dzisiejszego tekstu o donosach do gestapo, jest tak uderzające, że nie pozostaje mi nic innego, jak spróbować przygotować zarówno siebie, jak i Czytelników na to, że jeśli Janecki z kolegami będą nadal sobie wmawiać, że stoją przed bandą bezmyślnych durniów, których można w nieskończoność oszukiwać, to nawet jeśli nie my, to w końcu wezmą ich za gardło oni. I zrobią to z największą radością. I wtedy dopiero zobaczymy, jak wygląda prawdziwy wstyd.

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są do kupienia moje książki, jednocześnie przypominam, że jedną z nich, „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph”, można również zamawiać bezpośrednio u mnie pod adresem toyah@toyah.pl. Dedykacja w cenie.


wtorek, 26 stycznia 2016

Czy dziennikarz niezłomny potrafi na trzeźwo obsłużyć smartfona?

Wczoraj w ciągu dnia córka moja przyniosła mi informację, że Polskie Radio – dziś już pod nowym zarządem – opublikowało informację, że Polska to kraj, który, z punktu widzenia psychopatycznego mordercy Brejvika, zajmuje miejsce jedno z pierwszych pod kątem cywilizacyjnego rozwoju. Dokładnie rzecz biorąc, poszło o to, że ów Brejvik, planując podobno swoje dzieło likwidacji wszystkiego co złe i z jego perspektywy zbędne, Polski nie uwzględnił, no i któryś z wciąż jeszcze pracowników Polskiego Radia uznał za stosowne poinformować o tym Polaków.
Moje dziecko przekazało mi tę informację, ja je poprosiłem o odpowiedni obrazek, wrzuciłem go na Twittera… i, pomijając parę osób, które są zawsze czujne, okazało się, że ów twit nikogo nie zainteresował. Okazało się, że to iż Polskie Radio – w dodatku to odnowione – uznało za stosowne poinformować nas, że Anders Brejvik uważa Polskę za kraj swoich marzeń, nie stanowi dla większości z nas żadnego problemu. A w tej sytuacji, ja bym bardzo chciał wiedzieć, czy ta wiadomość stanowiłaby problem dla nowych władz Polskiego Radia. Czy gdybym ja na przykład o tym, co się właśnie stało w zarządzanej przez nią firmie, poinformował Barbarę Stanisławczyk, ona by się przejęła, czy może wzruszyła ramionami i powiedziała, że nie wie, o co mi chodzi. News to news.
Moje myśli niestety są w tej kwestii zdecydowanie ponure. Otóż moim zdaniem, Barbara Stanisławczyk najprawdopodobniej uznałaby, że nic szczególnego się nie stało, a gdyby w dodatku chciała być tu szczególnie wylewna, to jest bardzo prawdopodobne, że poinformowałaby mnie, że autor tego „brejvikowego” komentarza to wspaniały dziennikarz i jej osobisty przyjaciel, do którego ona ma bezwzględne zaufanie. Oczywiście mogę się mylić, ale zarówno doświadczenie, jak i instynkt podpowiada mi takie właśnie rozwiązanie.
Numer z Brejvikiem miał miejsce przy okazji czegoś równie niemal wstrząsającego. Oto nowy szef publicystyki w TVP Info, Michał Rachoń, wystąpił z absolutnie rewolucyjnym jak na nie tylko telewizyjne standardy apelem, by każdy z nas, który uważa, że polskie dziennikarstwo to syf i nędza, przystąpił do specjalnego konkursu, a jeśli go wygra, Rachoń go z prawdziwą przyjemnością zatrudni i pokaże na wizji. I to jest coś co, z jednej strony, jak już wspomniałem robi wrażenie czegoś prawdziwie wstrząsającego, a z drugiej budzi jak najgorsze podejrzenia, prowadzące do wniosku, że tu tak naprawdę wcale nie chodzi o podniesienie jakości telewizyjnej publicystyki, lecz wyłącznie o stworzenie tak zwanego alibi dla nowej władzy, która dzięki niemu będzie mogła ostatecznie powtórzyć po raz kolejny: sami widzicie, że nie mamy z czego wybierać, a wszystkich najlepszych i tak już mamy.
Dlaczego tak myślę? Otóż przyczyna jest prosta. Czy ktokolwiek z nas jest sobie w stanie wyobrazić, że Jürgen Klopp pewnego dnia ogłasza, że każdy, kto uważa, że jest lepszym piłkarzem od obecnych piłkarzy drużyny Liverpool F.C., ma wysyłać pod odpowiednim adresem minutowe spoty, w których przedstawi swoje umiejętności, no i wtedy ów Klopp, trener drużyny, je oceni i najlepszych weźmie do zespołu? Przecież to jest taki idiotyzm, że mi brak słów, by go w jakiś szczególny sposób skomentować. Każdy z nas bowiem wie, że system – i to każdy tego rodzaju system – zorganizowany jest w taki sposób, że firma zatrudnia tak zwanych headhunterów, których jedynym zadaniem jest wyławiać z tego oceanu talentów talenty największe i ich najzwyczajniej w świecie zatrudniać. Jeśli więc ostatnio dowiadujemy się, że wspomniany Liverpool F.C. ściągnął do siebie jakieś dziecko z Ruchu Chorzów, to wiemy też przecież, że to się odbyło nie na takiej zasadzie, że został ogłoszony konkurs na minutowy filmik i ktoś uznał, że Chorzów wygrał. Przecież to jest całkowicie jasne.
A zatem czemu Rachoń wykonał ten ruch? Odpowiedzi są dwie. On jest albo tak głupi, że to jest właśnie ten poziom, albo on tworzy zwykłą grę pozorów, która sprowadza się do tego, by urządzić ten cyrk, a potem zatrudnić paru znajomych znajomych znajomych, i to oczywiście nie na tak zwany pierwszy seans, ale do obsługi tych, którzy tam już są od pewnego czasu.
Jeden z nich, gwiazda prawicowego dziennikarstwa, Stanisław Janecki, ledwie wczoraj na Twitterze obnażył tę intrygę z naiwnością dziecka, pisząc coś takiego: „Tak, strasznie się boję, nie mogę spać po nocach i jeść, że mnie wykoszą z zawodu posiadacze smartfona potrafiący zrobić minutowy filmik”, w sensie, jak się domyślamy, takim, że on te konkursy ma głęboko w nosie, bo i tak wie, kto jest kim. No i dobrze. My wiemy, że Janecki to głupek i gada, co mu się akurat we łbie ulęgnie, no ale, jak wiemy, w pewnych sytuacjach instynkt to podstawa, a taki Janecki wręcz instynktownie musi czuć, że to co wymyślił Rachoń to jakaś kpina. W końcu oni nie po to przez ostatnie lat udawali patriotów, żeby teraz ich z tego interesu wymiksowali jacyś specjaliści od „minutowych filmików na smartfonie”.
Już kończę. Wczorajszy dzień przyniósł nam coś jeszcze, a mianowicie tak zwany „twit-up z Prezydentem”, gdzie Michał Karnowski, czyli bardziej „cywilizowana” odpowiedź na Tomasza Sakiewicza, schlał się jak świnia, co następnie zademonstrował w swoich komentarzach na Twitterze, które stanowiły tak dramatyczny bełkot, że stały sie miejscami niezrozumiałe. Dziś Paweł Sito zapewnia mnie, że to nie wóda, tylko co innego. Co? Nie wiem. Chętnie bym uznał, że palce zgrabiały od mrozu, gdyby nie to, że mamy odwilż.
Bardzo mi przykro, ale jest fatalnie. Tomasz Lis wprawdzie zakończył swoją karierę w TVP, ale idzie nowe, a ja już czuję dreszcz zwyczajnego wstydu.

Zupełnie nieoczekiwanie, Instytut Wolności zdjął cenzorski zapis z mojego bloga w Salonie24. Czyżby takie wrażenie zrobiła na nich wczorajsza cyrylica?Wracamy więc do punktu wyjścia i patrzymy uważnie, co się będzie działo. Oczywiście, książki, jak zawsze, są do nabycia w księgarni na stronie www.coryllus.pl

czwartek, 9 października 2014

Dlaczego oni chcą zabić Jarosława Kaczyńskiego?

Nieuchronnie zbliża się seria wyborów, zaczynając od tych najbliższych, lokalnych, a kończąc na akcji związanej z przejęciem Parlamentu, z próbą niedopuszczenia Bronisława Komorowskiego do drugiej kadencji w środku, i jak już tu nie raz sobie rozmawialiśmy, perspektywy wyglądają wyjątkowo marnie. Oczywiście, poziom kompromitacji, jaki stał się udziałem Platformy Obywatelskiej i związanych z nią środowisk jest tak wielki, że można by było sądzić, że nawet gdybyśmy mieli głosować, do Parlamentu przeciwko nim wystawiając kupę kamieni, a w wyborach prezydenckich kawałek sztachety z domalowanym tyłkiem, można by nawet nie przeprowadzać wyborczej kampanii. Niestety, jak wiele na to wskazuje, kamienie nam jacyś rozkradli, a gdy idzie o sztachetę, to jedna wprawdzie jeszcze gdzieś jest, ale artysta wyjechał na robotę do Niemiec i nie ma nikogo, by tę dupę w miarę porządnie namalować.
Jest natomiast dyskusja, z której wynika, że wszystko jest tak proste, że wystarczy sięgnąć ręką i tylko brać, brać, brać. Jeśli rzucić okiem na nasze prawicowe media, tam właściwie atmosfera jest już tak figlarna, jakby oni wszyscy uznali, że można już dzwonić po pizzę. Telewizji Republika wprawdzie nie oglądam, gdy idzie o Toruń, ostatnio mam wrażenie, jakby ich ostatecznie zwyczajnie zamknięto, a z tygodników opinii zdarza mi się tylko czytać „W Sieci”, to jednak w pełni mi wystarczy. Jak mówię, pomijając mniej lub bardziej ukrytą reklamę, tam już jest niemal wyłącznie balanga i tak zwany stand-up, natomiast gdy chodzi o poważne analizy polityczne, mamy Stanisława Janeckiego i jego tekst, gdzie ów dziwny człowiek przedstawia nam prosty sposób na wygranie wyborów prezydenckich. Aby nie uciekać się do zbyt rozbudowanych cytatów, spróbuję może wymienić w punktach propozycje Janeckiego.
Po pierwsze zatem i, jak się domyślam, najważniejsze, należy „uświadomić Polakom, że Bronisław Komorowski, wbrew swojej opozycyjnej działalności w PRL, jest prezydentem postpeerelowskim”. Po drugie, „poważny konurent Bronisława Komorowskiego powinien kilka razy w trakcie kampanii wezwać go do publicznych debat, w tym np. do dyskusji na jednej z najlepszych polskich uczelni (oczywiście transmitowanej w mediach). Na takiej debacie można by się pokusić o pokazanie horyzontów intelektualnych kandydatów na najwyższy urząd w państwie. Sprzyjałoby temu włączenie pracowników nauki i studentów do dyskusji”. W dodatku, podczas tych debat należałoby Komorowskiemu zadać całą serię trudnych pytań dotyczących jego uwikłania w szereg bardzo brudnych interesów, czy to na poziomie jego zaangażowania we wspieranie WSI, ale też na przykład takich kwestii, jak „skąd wziął swoją część z 260 tys. niemieckich marek, które wraz z innymi osobami zainwestował na początku lat 90. w piramidę finansową”. Po trzecie, „poważny konkurent Bronisława Komorowskiego powinien w kampanii wyborczej pokazać (i poprzeć to mocnymi dowodami), że obecny prezydent jest bardzo ważnym elementem systemu rządów PO”. Po czwarte wreszcie, „poważny rywal urzędującego prezydenta musi być znacząco od niego młodszy (najlepiej liczyć nieco ponad 40 lat) i znacznie lepiej wykształcony”. Powinien też znać języki obce i mieć „udaną i wspierającą go rodzinę”, no i najlepiej by było, by owym kandydatem był któryś z obecnych posłów lub senatorów, bo wtedy byłoby łatwiej organizować relacjonowane przez media „konferencje, eventy i parlamentarne wystąpienia”.
I to mniej więcej wszystko. Cała reszta to już, zdaniem Janeckiego, jazda z górki.
Przyznaję uczciwie, że ja z Janeckim mam pewien bardzo poważny kłopot, który niewykluczone, że wręcz nie pozwala mi obiektywnie komentować jego aktywności. Otóż ile razy przypomnę sobie jego nazwisko, a do tego jeszcze twarz, nie mogę się powstrzymać przed odruchowym więc skojarzeniem z jakąś „Trybuną Ludu”, czy „Dziennikiem Telewizyjnym”. To znaczy, ja świetnie wiem, że Janecki z tamtą propagandą nie miał nic wspólnego, choćby z tego względu, że, mimo dość już zaawansowanego wieku, stał się osobą publiczną dopiero za III RP, ale takie mam skojarzenia i nic z nimi nie potrafię zrobić. Słyszę nazwisko Janecki i od razu mi się przypominają te wszystkie komuchy, takie jak Rolicki, Mistewicz, czy Rakowski, a więc i nie bardzo też potrafię pisać o nim w sposób obiektywny i wyważony. No ale, jak sami widzimy, on mi nie daje za bardzo wyboru. Jeśli bowiem przyłazi do nas z takim tekstem i z pełną powagą każe nam go traktować jako zestaw porad dotyczących usuwania Bronisława Komorowskiego z funkcji Prezydenta RP, to co ja mam robić?
Otóż mimo że, jak już wspomniałem, ja wiem, że w latach 80. Janecki głównie imprezował, a jeśli robił coś brzydkiego to najwyżej kapował do SB na swoich kumpli, więc żadnego doświadczenia w brudnej peerelowskiej propagandzie on mieć nie może, ja mam bardzo mocne wrażenie, że tekst w tygodniku „W Sieci” to najbardziej parszywa propagandowa ustawka mająca na celu doprowadzenie do tego, by żaden z kandydatów wystawionych przez tak zwaną prawicę, broń Boże, Komorowskiego nie pokonał. Ja jestem niemal w stu procentach pewien, że te wszystkie pomysły, zaczynając od tego, by głównym tematem kampanii uczynić uwikłanie Komorowskiego w ciemne postpeerelowskie interesy i jego związki z Platformą Obywatelską, przez organizowanie transmitowanych przez telewizję debat na uniwersytetach, gdzie studenci i profesorowie pomogą nam pokazać, jaki ten Komorowski jest głupi, po propozycję, by naszym kandydatem był któryś z młodszych posłów lub senatorów ze znajomością języków obcych, bo im akurat będzie można łartwiej organizować różnego rodzaju propagandowe eventy, to mamy do czynienia wyłącznie z najbardziej brutalną i bezczelną prowokacją. Nie ma takiej możliwości, by Janecki, pisząc to co pisze, był szczery i pełen życzliwych myśli. Za tym co on robi, stoi wyłącznie najbardziej brudna perfidia. I co do tego nie może być jakichkolwiek wątpliwości.
Pozostaje więc pytanie, po co on to robi, no i dlaczego redakcja „W Sieci” bierze w tym przekręcie udział? Odpowiedzi oczywiście na to pytanie nie znam, natomiast chodzi mi po głowie parę tropów. Jeden z nich niedawno mi podpowiedział Coryllus w jednym z komentarzy. Otóż kiedy zasugerowałem, że coraz bardziej powszechny stosunek do Jarosława Kaczyńskiego sprowadza się do tego, że tamci życzą mu możliwie szybkiej i bolesnej śmierci, a nasi szybkiego i, jeśli Pan Bóg pozwoli, łagodnego, przejścia na polityczną emeryturę, Coryllus zapytał mnie, czy ja wiem, ilu „naszych” życzy Kaczyńskiemu nie emerytury, ale śmierci właśnie. Otóż niezależnie od tego, kto tu ma rację, czy ja, czy może jednak on, wiele wskazuje na to, że przynajmniej w środowiskach zawodowo związanych z uprawianiem polityki – marzenie jest jedno: żeby tego Kaczora wreszcie w ten czy inny sposób szlag trafił, i że skoro nie da się tego osiągnąć siłami natury, trzeba go najpierw doprowadzić do jak najbardziej spektakularnego upadku politycznego, a następnie z hukiem wypieprzyć na najbardziej głęboki margines. I mam wrażenie, a kiedy czytam tygodnik „W Sieci”, a w nim teksty takie, jak wyżej omawiana analiza Janeckiego, wręcz pewność, że dziś cała praca na prawicy idzie w tym właśnie kierunku: skończyć wreszcie z tą ofiarą losu, choćby i kosztem kolejnych czterech, czy ośmiu nawet lat w opozycji.
I myślę, że tak jak w wielu różnych miejscach mogę się mylić, jak choćby w moim nieustannym poparciu dla Jarosława Kaczyńskiego, czy w tym niemal już wyssanym z mlekiem matki wiecznym przekonaniu, że jakoś to będzie, tu mam bezwzględną rację. Oni chcą nas najzwyczajniej w świecie zniszczyć, a ja jedyne co mogę na to zrobić, to tę prawdę wciąż powtarzać i wykorzystywać każdą okazję, by ich tłuc po tych nabitych bezczelną pychą łbach.

Jeśli komuś spodobała się powyższa refleksja, zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupić moje książki. A tam, jestem tego pewien, takich tekstów jest znacznie, znacznie więcej.Proszę bardzo o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. To wciąż jeszcze niemal podstawowe źródło naszego utrzymania. W tych dniach widzimy to szczególnie boleśnie.

środa, 26 marca 2014

Michał Kamiński, czyli człowiek z siecią

Od pewnego czasu cała nasza, z niewiadomego powodu, wbrew czystemu rozsądkowi, niezmiennie rozpolitykowana, Polska żyje sprawą zdrady Michała Kamińskiego, a ja nie mogę przestać myśleć, czemu zdrady i czemu akurat tej, a nie jakiejkolwiek innej. W końcu, nie Kamiński pierwszy, nie ostatni i nie jakoś szczególnie wyjątkowy. Tymczasem histeria, jaka podniosła się wokół po tym, jak Kamiński zapisał się do Platformy Obywatelskiej, a oni w nagrodę dali mu jedynkę na liście do Parlamentu Europejskiego, jest tak wielka, że ani przypadek Marcinkiewicza, ani Kluzik, ani nawet – tak! tak! – Radka Sikorskiego nie robią już takiego wrażenia. A więc, czemu Kamiński?
Myślę o tym już od kilku dni i jedyna odpowiedź, jaka mi przychodzi do głowy jest taka, że tu nie może chodzić o to, co ten nieszczęśnik zrobił, ani nawet to, jak on się dziś zachowuje, ale to jak on wygląda. Mam wrażenie, że gdyby Kamiński wyglądał jak europosłowie Zalewski, Migalski, senator Libicki na wózku, czy nawet jak drobna sympatyczna dziewczyna, taka jak Joanna Kluzik, prawicowa opinia publiczna dałaby mu święty spokój, uznając, że albo mu się coś poprzewracało we łbie, albo zwyczajnie ratuje skórę, dziś jednak wszyscy nagle zobaczyliśmy tę karykaturę, bardziej przypominającą nieboszczyka Muzyczkę niż choćby najbardziej oślizgłego esbeka, w dodatku jeszcze słyszymy te bezczelne kłamstwa spływające razem z potem z tej opuchniętej twarzy, i jest nam zwyczajnie wstyd, że daliśmy się tak fatalnie oszukać; że przez tyle lat byliśmy tak fatalnie ślepi.
Mam nadzieję, że jestem dobrze rozumiany. Mnie w ogóle nie zależy na tym, by się nad Kamińskim znęcać. To już bardziej mam ochotę poznęcać się nad nami samymi, którzy przez cały ten czas mieliśmy tego Kamińskiego przed oczami, i ani nam do głowy nie przyszło, żeby się zapytać, o co tu może chodzić. Ja bowiem – powiem to raz jeszcze – rozumiem, że mogli naszą czujność uśpić Kurski, Kluzik, czy choćby Marcinkiewicz, i nie uważam nawet, byśmy, gdy chodzi o nich, mieli powody, by się czegokolwiek wstydzić. Dziś natomiast widzimy nagle tego Kamińskiego, tak fatalnie obnażonego, z tym obłędem w oczach, tym spływającym po czole potem, w tych jego nieodłącznych spranych dżinsach do marynarki i krawata, słyszymy ten skierowany w naszą stronę szyderczy śmiech naszych wrogów i zwyczajnie nam wstyd. No i żeby ów wstyd w sobie zabić wyzywamy Kamińskiego od najgorszych.
Ktoś mi powie, że ja robię dokładnie to samo; że ja sam przez wiele lat traktowałem Kamińskiego, jak naszego mistrza i nadzieję na zwycięstwo ze złem, a dziś z tego wstydu, że się okazałem naiwny i głupi, obrażam go bez żadnego umiaru. Otóż nie. Mogę się oczywiście mylić, bo tych tekstów tu jest już pewnie z dwa tysiące, a wcześniej też przecież różne myśli mi po głowie chodziły, ale nie przypominam sobie, bym akurat Kamińskiemu, czy jego przez wiele lat kumplowi od tak zwanego politycznego spinowania Bielanowi, poświęcił choć jedno dobre słowo. Mnie się dobrze zdarzało mówić o Migalskim, o Kurskim, o Ziobrze, w pewnym momencie chwaliłem się swoimi osobistymi relacjami z Asią Kluzik – Kamiński i Bielan jednak zawsze byli dla mnie ludźmi stojącymi w samym środku podejrzeń.
Pamiętam, jak jeszcze za życia prezydenta Kaczyńskiego w dzienniku „Dziennik” ukazała się seria tekstów pokazujących Prezydenta i reprezentowany przez niego Urząd, jako miejsce, gdzie wszyscy na czele z Lechem Kaczyńskim chodzą od rana do wieczora nawaleni, a kiedy już atmosfera robi się nieznośna, do akcji wkracza Maria Kaczyńska i na oczach całego towarzystwa upokarza Prezydenta, każąc mu klękać i skomleć jak pies. I ja naturalnie wiedziałem nie tylko to, że wszystkie te rewelacje są w wyssane z czyjegoś brudnego palca, ale że ten palec musi należeć do kogoś, kto na Krakowskim Przedmieściu przebywa niemal na stałe, a jeśli miałem tu na myśli kogoś konkretnego, to właśnie Kamińskiego. Dlaczego akurat jego? Nie ma tu miejsca, by to tłumaczyć szerzej, niż zrobiłem to już wcześniej, mam jednak nadzieję, że to wystarczy.
Ostatni numer tygodnika „W Sieci” w znacznej części poświęcony jest przypadkowi Michała Kamińskiego, a rolę głównego analityka pełni tu Stanisław Janecki i to on właśnie nakręca te emocje pokazując, jaki to z Kamińskiego bezideowy i sprzedajny zdrajca. Janecki przedstawia życiorys Kamińskiego, zaczynając od czasów, gdy on jeszcze chodził do szkoły, a kończąc na dzisiejszej przygodzie z Platformą Obywatelską, a my poznajemy człowieka, u którego zdrada była niemal wpisana w charakter i duszę. Z opisu Janeckiego wynika, że trzeba było być kompletnym idiotą, żeby, znając życie i karierę Kamińskiego, dać się na jego gadki nabrać. Niestety, Janecki już nie wyjaśnia, jak to się stało, że mimo tych oczywistości, ani on jako niezależny dziennikarz, przez wiele lat publikujący w ważnym niezależnym tygodniku opinii, mający stały dostęp do mikrofonu, w odpowiednim czasie nie zaalarmował opinii publicznej, ani, tym bardziej, jak to się stało, że zarówno Lech Kaczyński, jak i Jarosław przez tyle lat ulegali urokowi zwykłego, nieszczególnie nawet inteligentnego, karierowicza. Jak to możliwe, że oni nawet nie sprawdzili sobie jego tak nędznej przeszłości?
Otóż oczywiście ja mam na to odpowiedź. Rzecz w tym, że Janecki, przedstawiając Kamińskiego, jako prymitywnego karierowicza bez poglądów i bez pasji, albo łże jak bura suka, albo nie ma o niczym pojęcia i się do tego, czym się zajmuje zwyczajnie nie nadaje. Gdyby Kamiński był tym, czym go przedstawia Janecki, a więc jakims bałwanem o przerośniętych ambicjach, on by w życiu nie uzyskał dostępu do Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Podobnie, jak nie uzyskaliby do nich dostępu tacy ludzie, jak Krauze, Kaczmarek, Sikorski, Marcinkiewicz, czy wielu wielu innych. Oni bowiem nie byli ani przez chwilę bezideową plazmą, ale stanowili bardzo ważne ogniwo w całej strukturze owej Sieci, która od samego początku usiłowała opleść obu polityków, i której starania odniosły taki sukces pewnego kwietniowego poranka.
Dziś się ze źródeł, którym ufam, dowiaduję, że był okres, kiedy Lech Kaczyński należał do towarzyskiej śmietanki Trójmiasta obok ludzi tak strasznych, że ja osobiście, gdybym tylko wiedział, że oni się gdzieś kręcą w pobliżu, nie wychodziłbym z domu. Janecki zapewne będzie twierdził, że to żadna śmietanka, ale banda karierowiczów bez wiary i bez serc, a sam Prezydent był naiwny jak dziecko, któremu zaimponowało ciekawe towarzystwo. Otóż nie. To nie była bezideowa masa, ale wręcz przeciwnie, ludzie ideowi wręcz do szpiku kości działający w ramach ideowej jak jasna zaraza Sieci. A ja dziś, kiedy oglądam w telewizji, czy na zdjęciach tę obłąkaną twarz Michała Kamińskiego, myślę sobie, że to naprawdę bardzo mądrze ze strony Jarosława Kaczyńskiego, że, jak słyszę, on tę swoją politykę robi, bo już nie ma innego wyjścia, natomiast do siebie tak naprawdę dopuszcza tylko swojego kota. I wiem jeszcze to, że to jest jak najbardziej zrozumiałe, że te szyderstwa i ta wściekłość z tego oto powodu, że on wybrał tę samotność, są tak bardzo i z każdym dniem coraz bardziej nagie. A jeśli mam do niego o cokolwiek jeszcze pretensje, to to, że on z jakiegoś powodu uważa, że ludzi nie należy oceniać po oczach.

Przypominam, że moja najnowsza książka, pod równie fascynującym, jak sama jej zawartość tytułem „Kto się boi angielskiego listonosza?” jest do nabycia w księgarni Coryllusa pod adresem coryllus.pl, a gdyby ktoś ją już miał i nie ma znajomych, którym lubi sprawiać niespodzianki, i akurat mu nieco zbywa, bardzo proszę o wspieranie tego bloga. Ostatnio – paradoksalnie właśnie w związku z ukazaniem się tej książki – przeżywamy bardzo ciężki kryzys i każda pomoc jest nieoceniona. Dziękuję.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...