piątek, 20 sierpnia 2010

Solidarności - z wdzięcznością i szczerym wzruszeniem

Mam już na tyle swoje lata, że pamiętam świetnie nie tylko Polskę lat osiemdziesiątych, ale i piękne czasy Edwarda Gierka i jego dobroczyńcy Leonida Breżniewa. Więcej nawet – pamiętam też widok i dźwięk ruskich samolotów lecących w 68 na Czechosłowację i tych samych żołnierzy stacjonujących w Katowicach niedaleko Parku Kościuszki. W ogóle dużo pamiętam. To pewnie ta pamięć powoduje we mnie ów irytujący dla wielu odruch mądrzenia się i przyjmowania pozycji kogoś, kto po prostu wie lepiej. Nie moje nauczycielstwo, ale właśnie ta pamięć. To ona sprawia, że kiedy oglądam to co się wokół mnie dzieje, mam poczucie, że kiedy jedni znają się na piłce nożnej, inni na tenisie, jeszcze inni, kiedy patrzą na most, lub świeżo wybudowaną drogę, od razu widzą co jest tam nie tak, to ja akurat właśnie tu jestem jak najbardziej na swoim terytorium.
Właśnie w związku z tą pamięcią i, w konsekwencji, z tą wiedzą, kiedy przez ostatnie dwadzieścia lat, za każdym razem jak zbliża się kolejna rocznica powstania Solidarności, a wraz z tym zbliżaniem się, słowo ‘Solidarność’ zaczyna być nagle używane przez wciąż to samo szemrane towarzystwo w kontekście pozytywnym, jednak już tylko jako wspomnienie czegoś pięknego, wspaniałego i godnego dobrej pamięci, to doskonale się orientuje , o co w tym wszystkim chodzi. Za każdym razem rozpoznaję wciąż te same twarze i te same głosy i wciąż te same stare pretensje i świetnie wiem, kto, jak i po co zbudował to kłamstwo, które każe nam o Solidarności myśleć wyłącznie na dwóch płaszczyznach – raz jako o pięknej historii przyjaźni, tolerancji i wzajemnego zrozumienia, a innym razem, jako o hołocie, za brudne pieniądze niszczącej nasz wspólny dorobek i wspólne nadzieje na dobry rozwój.
I wreszcie to właśnie z powodu tej pamięci, bardzo dobrze się orientuję dlaczego od dwudziestu już lat, kiedy trzeba pokazywać Solidarność, jako ten ohydny wrzód na III RP, jako coś co jest już tylko przeszłością, to karmieni jesteśmy nikomu nie potrzebnym zbiorem dziwnych, nieznanych nazwisk, ale każdego roku, czy to pod koniec sierpnia czy w przeddzień rocznicy zbrodni na Wujku, nagle okazuje się, że Solidarność to Lityński, Frasyniuk, Wujec, Lis, Janas, Wałęsa, Celiński i Rulewski. Ja świetnie wiem, o co wtedy chodzi.
Pamiętam tamten rok, kiedy Solidarności udało się skutecznie wyrwać z rąk polityki w najgorszym znaczeniu tego słowa. Był to rok 1990, kiedy to grupa owych dziwnych inżynierów skupionych wokół Tadeusza Mazowieckiego postanowiła przejąć Solidarność na własność i użyć ją do przejęcia władzy w Polsce na bardzo długie lata niezagrożonego i kompletnie bezkarnego rządzenia. To wtedy właśnie ktoś – może to był Geremek, może Michnik, a może jeszcze ktoś inny – wymyślił, że jeśli uda się stworzyć z Solidarności partię, która przez szereg kolejnych politycznych posunięć, zagospodaruję całą główną przestrzeń publiczną w Polsce, będzie można zdobyć władzę może i już na zawsze. Stworzono tak zwane Komitety Obywatelskie i natychmiast zorganizowano taki system naboru, który miał z Solidarności wykluczyć i Wałęsę i wszystkich tych, którzy nie należeli do spisku. I wtedy właśnie ci, którzy wymyślili ten straszny plan, przegrali. To właśnie rok 1990 stał się początkiem nowej Solidarności, Solidarności jaką znamy dzisiaj. Solidarności tych, którzy mieli być z niej wykluczeni i wyrzuceni na margines politycznego i społecznego życia. To właśnie wtedy, 20 lat temu, Solidarność cofnęła Gazecie Wyborczej swoją autoryzację i kazała zdjąć z jej tytułu swoje logo. I to właśnie wtedy dawni działacze Solidarności, jak wymienieni wyżej Lityński, Wujec, Celiński, Lis, Frasyniuk, czy Janas zostali z tej Solidarności w jak najbardziej demokratyczny sposób wyrzuceni na zbity pysk. To właśnie wtedy, kiedy nie udało się zaprząc Solidarności w służbę Systemu, oni wszyscy przestali być Solidarnością. Po paru latach dołączył też do nich i Lech Wałęsa. Dziś dołącza do nich Buzek, któremu jeszcze paręnaście lat temu, ku uciesze zidiocianego tłumu, pewien pajac Systemu pokazywał goły tyłek.
Jest czymś przedziwnym, jak od dwudziestu już niemal lat, rok w rok, popularna propaganda z jednej strony przedstawia Solidarność jako melodię przeszłości, a z drugiej strony żywy ruch, na czele którego wciąż w rzeczywistości stoją tak wielcy przywódcy, jak Frasyniuk, czy Wujec. Jest czymś też niesłychanie oburzającym, jak to każdego roku dowiadujemy się, że oto właśnie stało się coś strasznego z Solidarnością, i przez bezwzględne manipulacje grupy wynajętych politykierów, ta dotychczas piękna idea wzajemnego braterstwa i postępu została zniszczona. Każdy normalny człowiek, który pamięta i wie, czym była i jest Solidarność, i jakie były jej losy, dostaje jasnej cholery słuchając na jej temat wypowiedzi ludzi, którzy od dwudziestu lat mają z nią tylko tyle wspólnego, że próbują ją utopić w gównie najpierw swoich chorych ambicji, a później już tylko rozczarowań.
Solidarność nigdy nie była nawet w najmniejszym procencie ich własnością. Oni od samego początku byli wyłącznie do Solidarności przyklejeni i jeśli kiedykolwiek robili wrażenie szczerych bojowników, to wyłącznie na takiej zasadzie, jak to się dzieje, gdy trzeba się przystosować, by chwilę później wszystkich wokół pozabijać. Jesteśmy tu na blogu, w Internecie i myślę, że jest to równie dobry moment jak każdy inny, żeby powiedzieć, że rola jaką w Związku pełnili kiedyś i usiłują dziś pełnić ludzie tacy jak Frasyniuk, czy Lityński, to jest najczystszy przykład trollingu. To są trolle. Zwykle bezczelne trolle.
Wczoraj w telewizji – a jakże! – wystąpił i jeden i drugi, by z uporem szaleńców i bezczelną dumą na twarzach, tłumaczyć ogłupiałej publiczności, jak to kiedyś w latach jeszcze 80-tych było pięknie, gdy Solidarność stanowiła ruch niemal na miarę dzisiejszej Orkiestry Owsiaka. Jak to z otwartymi rękoma witano wszystkich – ubeków nie ubeków, milicjantów nie milicjantów, partyjnych nie partyjnych. Bo rzekomo taka właśnie była Solidarność. A ja, jak mówię, pamiętam wszystko. I nie myślę tu akurat o tym, że zarówno Michnik jak i Kuroń funkcjonowali w powszechnej świadomości jako ludzie, których celem było wszystko, tylko nie kompromis. Jak Frasyniuk czy Rulewski, w głowie – a może tylko na jęzorach – mieli tylko jedno, mianowicie, żeby namówić ludzi, żeby szli wieszać komunistów. Oni, jak się okazuje, już wtedy byli tylko sobą. Dziś to właściwie już jednoznacznie potwierdza Frasyniuk, jak opowiada o swojej solidarnej otwartości nawet na esbeków z pałami w rękach, i z kastetami w kieszeniach. Dziś już właściwie można mieć niemal pewność, że to społeczeństwo czekające z utęsknieniem, aż to całe ruskie towarzystwo weźmie jasna cholera, było wyłącznie wózkiem, na którym ci spryciarze chcieli się przejechać do władzy. To więc byli oni – Kuroń, Frasyniuk, et consortes.
Natomiast ja jeszcze pamiętam ulicę. Pamiętam Solidarność w Katowicach na ulicy Stalmacha. Pamiętam Solidarność na spotkaniach w kościołach. Pamiętam wreszcie Solidarność w podziemnych gazetkach i na rozganianych przez milicję i SB demonstracjach. Pamiętam Solidarność czasów PRL-u. Tę Solidarność, o której dziś słyszę, że to tam właśnie wykuwała się ta nędza o nazwie III RP. Otóż tam nie było śladu tej miłości, tolerancji i zrozumienia dla różnorodności, o której dziś plotą ci łgarze. Tam były tylko zawzięte usta, błyszczące oczy, zaciśnięte pięści i rządza najbardziej sprawiedliwego mordu. Oczywiście, kiedy staliśmy razem, byliśmy zjednoczeni i solidarni, ale z całą pewnością nie z tymi, którzy stali naprzeciwko. Solidarność jaką pamiętam – a pamiętam ją świetnie – to była właśnie ta sama Solidarność, która i dziś, tak jak co roku, świętuje z dumnie podniesioną głową tę nieśmiertelną nadzieję, a która jest tak opluwana przez zarówno przez tych zaprzańców, jak i przez System, któremu ci zdrajcy dziś postanowili służyć.
Przewodniczący Śniadek w tych dniach powiedział, że Solidarność nigdy dotąd nie była tak solidarna i jednomyślna jak dziś. Na co System odpowiedział, że on kłamie, a słudzy tego Systemu oświadczyli, że on za te swoje słowa bierze pieniądze. Właśnie tak. Pieniądze. Te pieniądze pojawiały się zawsze. Ja słyszałem o nich przez całe lata 80-te. Podobnie zresztą, jak słyszałem o tych cholernych krzyżach, z którymi trzeba coś zrobić, o warchołach i awanturnikach, o leniach, o bezużytecznym marginesie, o rozsądnych księżach i nawiedzonej dewocji, o wariatach, i oczywiście o wiecznej potrzebie przyjaźni z Rosją. Ale wczoraj pojawiło się jeszcze coś nowego. Otóż Władysław Frasyniuk zakomunikował, że 13 grudnia powinno być obchodzone, jako święto radości, bo on i jego koledzy pokazali wtedy, jacy są dzielni. I to jest nowa jakość. Do tego marginesu, który dziś jest tak strasznie tępiony przez tych, którzy przejęli Polskę niemal na zasadzie „znalezione, nie kradzione”, próbuje się dołączyć tamte groby. Również tamte groby. Już nie tylko te najświeższe, ale i tamte. W imię tej radości, jaka ich wszystkich rozsadza. W imię tego sukcesu, jaki oni odnieśli. Niedługo się wezmą za grudzień 70, za październik 56, a nawet może za sierpień 44. W końcu, czemu nie? Zimny Lech zwycięża.
Niech zatem dziś wszyscy Ludzie Solidarności przyjmą tu podziękowania za wierność, odwagę i wytrwałość. I sierpniowe zapewnienie, że ten blog jest przede wszystkim dla Was.

13 komentarzy:

  1. Potwierdzam, co pisze Toyah. Tak było!

    Przyklejało się to, to jak pchła w uchu słonia: "ale, słoniu, trąbimy".

    Nie udało się "S" przechwycić, to ją znienawidzili.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Orjan
    Gdyby tylko znienawidzili! Oni zrobili coś więcej. Uznając że bez nich Solidarność nie ma sensu, zwyczajnie ją zdelegalizowali.

    OdpowiedzUsuń
  3. Solidarność to na Zachodzie ciągle pozytywnie kojarzący się symbol, przy którym można się w sposób pozytywny "polansowac". Dlatego teraz media załamują ręce że pan prezydent nie został zaproszony na rocznicowe obchody i ta forma lansu niestety go ominie. Tyle że przyjęcie poparcia i brak zdystansowania się wobec Jaruzelskiego, Urbana, Dukaczewskiego i pozostałych panów stanowiły policzek dla Solidarności co najmniej tak samo duży jak permanentne przedstawianie jej jako zgrai oszołomów palących opony i robiących zadymy. Przecież sami sobie winni, ci zadymiarze podjudzani przez wrażą Solidarność, że tylko statki budować potrafią, prawda?. Nie chciałbym potępiać Frasyniuka, który nie raz zomowską pałą w plecy, jak często mówi, dostał, ale myślałem że chyba śnię gdy był wyraził swoje święte oburzenie faktem, że czuwający przed Krzyżem nie zostali jeszcze przegnani policyjnymi pałami. Ja wiem, że Frasyniuk to prywatny przedsiębiorca, liberał i w ogóle, i o Polskę prawa walczył, ale żeby od razu staruszki pałami? Daleką podróż odbył pan Władysław. Nie rozumiem braku tego minimalnego chociaż współczucia, empatii.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak w ogóle to najbardziej uwiera to, że ludzie których uważaliśmy za ze wszech miar godnych szacunku okazali się często miałcy i mali. Nie piszę, że nie zasługują na szacunek bo winniśmy go każdemu bliźniemu. Ale szczególnie boli częsty brak serca właśnie u nich. A przez to nam trudniej zachować serce. Zachować je dla NICH właśnie i mimo wszystko, oraz tych pozostałych, którzy z NIMI nie mają nic wspólnego. Ci drudzy palą więc czasem te nieszczęsne opony, ale to nie gniew przede wszystkim nimi kieruje, i nie zawiść że im się nie udało a tamtym i owszem , może nawet nie frustracja ale rozpacz. Czarna rozpacz.

    OdpowiedzUsuń
  5. @rainintheface
    Gniew też. Z całą pewnością gniew też. I to jest bardzo dobre.
    Co do Frasyniuka, nawet jeśli rzeczywiście dostał pałą, nie ma się czym chwalić. Takie bohaterstwo na koncie ma pierwszy lepszy kibol. I to wielokrotnie częściej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystko prawda. Tak i jeszcze raz tak.
    (korzystam z nocnej pory i proszę: zmień ten „wrzut” na „wrzód” [pain in the ass], a potem wychrzań w 3,14zdu ten mój komentarz)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też dostałem pałą i to nie raz i co z tego? Tak się złożyło, że byłem w centrum wydarzeń, nie żebym specjalnie tego szukał. Eeech Toyahu, cienkie studenciki wtedy byliśmy. I kupę gówna człowiek zobaczył. Gdybym po studiach krótko nie pracował z Andrzejem Gwiazdą w jednym pokoju, to nie miałbym pojęcia co jest grane. I po paru miesiącach wywalili go z Polibudy i poszedł do Elmoru. Ale to wystarczyło żeby zaszczepić ostrożność, z kim tak właściwie ma się do czynienia.
    W kulminacyjnym momencie strajków do Solidarności wprost hurmem zaczęli się zgłaszać "ludowi przywódcy". Np. kapitanowie urlopowani by zaliczyć kurs na WUMLu (chyba pamiętasz co to). Przywódcy, psia mać. Tylko ja dalej orzę to morze, szukam ropy na dnie, a oni brylują na urzędach, w mediach i prywatnych biznesach.
    A tak pięknie było na początku. I wzniośle i radośnie. I chamstwo to natychmiast chciało albo rozpirzyć albo przejąć.
    Ciągle jeszcze, po tylu latach podchodzę do tego zbyt emocjonalnie.
    Prawdziwa trauma na całe życie.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Bahama Rum
    Dziękuję za zwrócenie uwagi. Niestey wordowy edytor robi wciąż takie sztuki.
    A komentarz może zostać. Nie przeszkadza mi.

    OdpowiedzUsuń
  9. @jazgdyni
    Frasyniuk w telewizorze powiedział, że Ty się nie liczysz. Gwiazda zresztą też nie.

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Toyah
    Ależ ja nigdy nie chciałem żeby "się liczyć".
    Zabawne ale i smutne jest to, że ci wszyscy zbyt wolni aby uciec, albo zbyt głupi, obrywali najwięcej. I teraz za tą swoją głupotę oni domagają się uznania ich bohaterstwa lub nawet rekompensaty za zasługi.
    To nie sztuka zginąć na barykadzie, ale żyć dłużej i dokonać jeszcze wiele dobrego. I tu niestety żaden z tych "bohaterów" się nie sprawdził.
    A Andrzej Gwiazda, cóż, to zawsze był twardy rewolucjonista, a nie kanapowy harcerzyk z Warszawy. Oni się go po prostu bali i chyba się nadal boją.

    OdpowiedzUsuń
  11. To że Smokowi się nie udało połknąć i na swoją moc Solidarności przerobić, świadczy o czystości ruchu. Owszem nie każdy był kryształem, ale Idea była z głębin serc czystością przepełniona. Jedynie co Smok mógł zrobić to opluć i splugawić swoją wydzieliną. Tylko że takie plugawienie jeszcze bardziej ten piękny rdzeń ukazuje.

    Wczoraj byłem na tzw festiwalu Coke... Poszedłem pierwszy raz i już wiem - to jest produkt bez wazeliny okołomuzyczych eventów.
    Ale nie o organizacji i nie o produkcie - w każdym razie nie dzisiaj - dowiedziałem się tam rzeczy arcyważnej, pewnie wcale nieodkrywczej ale dla mnie zaskakującej. Ci młodzi to cielaki pójdą za mlekiem nawet do rzeźni, ale Ci starsi, co nie jedno przeszli, oni nienawidzą z zazdrości. Tak to jest czysta zazdrość, że Inni coś mają, Ci ludzie spod krzyża, Ci anonimowi bohaterowie Solidarności, i nawet zwykli sympatycy PISu. To jest zazdrość o to właśnie Coś. Dla jednych jest to Krzyż, dla innych Solidarność a jeszcze dla innych Prawda, a że to wszystko się przenika i dopełnia - to jeszcze jeden dowód na wielkość tego Czegoś.

    I jeżeli to przełożyć na System, to rozwalić, a w każdym razie naruszyć go mogą dwie osoby.
    Na poziomie Solidarności i Idei to powrót Syna Marnotrawnego dawnego przywódcy Lech Wałęsy. Bo gdyby On stałą w prawdzie i całemu światu - dosłownie -tę Prawdę wykrzyczał, zaiste odszedł by jako Lech Wielki.

    Drugą osobą jest Adam Michnik osoba która mogłaby zachwiać Systemem na płaszczyźnie meta-polityki, bo to jest jedyny partner dla Jarosława. Dla Michnika to jest ostatni moment by w historii chwałą się zapisać, bo już niedługo nawet jakby próbował, to skończy jako schizofrenik bezobjawowy.
    A reszta - to cielaki - idą za mlekiem.

    A Systemowy - Systemowi się marzy Holokaust II - tym razem Katolików.
    Tylko teraz drut kolczasty zaciśnie się wokół głowy, a nie ciała.

    OdpowiedzUsuń
  12. @CmentarnyDech
    Ciekawe z tym festiwalem. Tam są dziś wszystkie moje dzieci. Namisz coś więcej, jeśli możesz.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...