Pokazywanie postów oznaczonych etykietą depresja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą depresja. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 marca 2018

Idzie wiosna - będę śpiewał piano

      Nie wiem jak Państwo, ale ja ostatnio kilka razy spotkałem znajome osoby, czy to w moim wieku, czy starsze, które żaliły mi się, że ta zima jest tak depresyjna, że oni już nie mogą się doczekać, jak przyjdą ciepłe dni i będzie można stanąć na nogi i spróbować jeszcze troche pociągnąć. I ja oczywiście ich wszystkich doskonale rozumiem, gdyż sam, kiedy już uderzyła mi sześćdziesiątka, zauważyłem u siebie objawy tego czegoś, co sprawia, że człowiek zwyczajnie nie ma sumienia by kiedykolwiek jeszcze w życiu choćby pólgębkiem narzekać na upały. Inna sprawa, że marzec akurat jest chyba z samej swojej natury miesiącem, kiedy to wielu z nas staje przed owym wyzwaniem, gdzie albo się uda, albo już tym razem. Myślałem więc o tym marcu i nagle sobie uprzytomniłem, że niespełna tydzień temu, minęła pierwsza rocznica śmierci Wojciecha Młynarskiego. To jest dopiero rok, a ja coraz częściej myślę sobie, że to co on nam podarował przez parę dobrych lat swojego życia i twórczości jest właściwie nieporównywalne z niczym tego typu, ani tu, ani tam, ani pewnie nigdzie.
      Skąd mi przyszedł do głowy ten Młynarski? Częściowo już wyjaśniłem, jest jednak drugi powód, kto wie, czy nie ważniejszy. Zanim jednak przejdę do rzeczy, pozwolę sobie może na wprowadzenie. Otóż każdy z nas ma pewnie od czasu do czasu coś takiego, że budzi się rano i bez jakiegokolwiek wyraźnego sensu, zaczyna powtarzać sobie w głowie jedną i tę samą piosenkę. I oto , proszę sobie wyobrazić, mnie się ostatnio też to przydarzyło z piosenką Młynarskiego zatytułowaną „Bas”, tyle że z tą różnicą, że ja tę piosenkę podśpiewuję sobie w duszy dzień w dzień od kilku już tygodni. Kiedy minął kolejny tydzień, a ja zacząłem się obawiać, że może to jest jakiś początek szczególnego rodzaju wariactwa, uświadomiłem sobie, że wszystko jest jak najbardziej w normie, a powodem tej obsesji jest to, że moja żona właśnie kilka tygodni temu zakupiła wielką walizkę firmy „Puccini”, postawiła ją nierozpakowaną tu w rogu pokoju, w taki mianowicie sposób, że kiedy rano idę do łazienki, nie mogę nie rzucić na nią okiem, pierwsze co widzę, to napis „Puccini” i natychmiast mi w głowie pojawia się fraza: „Aż się raz odmienił spraw bieg / z nieba zszedł Puccini i rzekł: / po coż cię trafia szlag / spróbuj basie śpiewać tak”.
      A więc tak. To Młynarski sprawił, że ja od niemal już miesiąca zaczynam się obawiać, że marcowa depresja doprowadziła mnie do progu obłędu. Ale też to ta nieszczęsna walizka sprawiła, że nagle sobie przypomniałem tamten tekst i po raz kolejny w moim życiu zrozumiałem wielkość poezji Młynarskiego, jej dowcip, jej inteligencję, jej wreszcie czysto literacki kunszt.
       „Basu” akurat Młynarski chyba zbyt często nie śpiewał, a piosenka została napisana z myślą o innym niezwykle udanym projekcie, czyli Skaldach, ale to jest oczywiście on i dziś, niech będzie na powitanie wiosny, której dziś, co by nie mówić, przyżywamy dzień pierwszy, posłuchajmy tej piosenki:

Pewien bas bellcanta eks - król
poczuł raz frustrację i ból
że już dziś, co za wstyd
nie zachwyca nim się nikt
lecz ten bas, niech każdy to wie
mówić "pass" nie myślał, o nie!
walczyć jął niby lew
by świat wielbił jego śpiew

Ludzie, co nie odróżniali
La Palomy od La Scali
przerażeni przystawali
słuchając jak bas
co dzień, raz po raz
bellcanto doskonali
(śpiew basa - forte)

Mijał czas w czekaniu na cud
a nasz bas mizerniał i chudł
ale wciąż, co za wstyd
nie zachwycał nim się nikt
aż się raz odmienił spraw bieg
z nieba zszedł Puccini i rzekł:
po coż cię trafia szlag
spróbuj basie śpiewać tak

Ludzie, co nie odróżniali
La Palomy od La Scali
zachwyceni przystawali
a potem hop - siup
stworzyli fan - club
i piano w nim śpiewali
(śpiew basa - piano)

Jako morał, co dzień rano
powtórz sobie prawdę znaną
ale rzadko stosowaną:
nie zawsze twój bas
dociera do mas
czasami trzeba piano
.

      Jeśli komuś przyjdzie do głowy przekonywać mnie, że ten cały Młynarski był do dupy, bo miał nieodpowiednie poglądy, no i w ogóle źle się prowadził, proszę bardzo. Ostatnio czuję się uodporniony. No a na koniec – Skaldowie. Podobno mieli świetnego perkusistę. Wszystkiego dobrego na nadchodzący wiosenny czas.





Moje książki w tych dniach można zamawiać zarówno u mnie, wysyłając zamówienia na adres mailowy toyah@toyah.pl, jak i – to już stale – w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl. Zachęcam niezmiennie. 

wtorek, 12 sierpnia 2014

Robin Williams - powrót do Krainy Grzybów?



Zmarł aktor Robin Williams, a ja muszę przyznać, że jestem wstrząśnięty. Jednak moje poruszenie nie wynika najbardziej z tego, że zmarł aktor, którego lubiłem, którego filmy oglądałem i którego tak naprawdę uważałem za aktora jednego z największych w historii, ale z tego, że umarł akurat on, Robin Williams, człowiek, który stworzył postać w pewnym sensie pozafilmową. Chodzi mi o to, że ja od pewnego czasu nie byłem w stanie myśleć o Williamsie, jako o aktorze odgrywającym tę, czy inną rolę, ale jedynie o człowieku, w dodatku o człowieku, którego bardzo lubię.
Czy to dlatego, że obejrzałem z nim kilka wywiadów, poczytałem o jego aktywności pozakinowej, usłyszałem parę plotek o tym, jakim on był fantastycznym i miłym człowiekiem i go polubiłem? W żadnym wypadku. Szczerze powiedziawszy, ja o tym, jakim człowiekiem był Robin Williams nie mam pojęcia. Raz widziałem go w telewizji, jak szydził ze starości Jana Pawła II, i to wszystko. Poza tym, nie wiem, jak żył, nie wiem, czy ludzie go lubili, nie wiem, czy był pijakiem, czy narkomanem, czy był durniem, czy człowiekiem niezwykle wrażliwym – nic. Natomiast oglądając go w tylu różnych rolach, nie mogłem się nadziwić – możliwe, że naiwnie – jaki to musi być miły i sympatyczny człowiek.
Niektórzy twierdzą, że pozycja Williamsa była taka a nie inna głównie dzięki rolom komediowym, że w gruncie rzeczy to był aktor komediowy. On sam zresztą robił wiele, by tę opinię podtrzymywać. Córka moja, dziś właśnie, po tym, jak dowiedzieliśmy się, że Williams nie żyje, powiedziała, że ona w miniony weekend z pewnym swoim kumplem oglądała na youtubie jakieś wywiady z Williamsem, jeden za drugim i to, co ją uderzyło, to fakt, że on na każde, dosłownie każde pytanie odpowiadał, żartując. On na jedną chwilę nie był w stanie zachować powagi. Dziecko moje mówi, że oni w pewnym momencie uznali, że człowiek, który się tak zachowuje musi mieć coś nie tak z głową. W końcu nie da się tylko wygłupiać.
Ale popatrzmy, że znaczna część z ról Williamsa, to nie komedia, lecz dramat: „Chwytaj dzień”, „Świat według Garpa”, „Stowarzyszenie umarłych poetów”, „Przebudzenia”, „Fisher King”, „Być człowiekiem”, „Buntownik z wyboru”, „Bezsenność”, „Zdjęcie w godzinę” – tam nie ma naprawdę się z czego śmiać, a jeśli nawet, to tylko po to, by za chwilę się pobeczeć. I oto właśnie mi chodzi, kiedy myślę o Robinie Williamsie. To był ktoś taki, kto budził jednocześnie śmiech i łzy. On miał coś takiego w twarzy, w oczach, w głosie, w gestach, w sposobie, w jaki się poruszał, co sprawiało, że on całym sobą demonstrował nieustanne wzruszenie. I wcale nie trzeba sięgać aż tak głęboko, jak do owego zapomnianego już „Chwytaj dzień”, od którego nawet „Brazil” Gilliama nie jest bardziej ponury. Wystarczy sobie przypomnieć choćby „Panią Doubtfire”, a więc czystą komedię. Przecież tam jest zaledwie parę momentów, w których się śmiejemy. Reszta to płacz wzruszenia. I to wcale nie dlatego, że tak to wyszło w scenariuszu, ale przez aktorstwo Robina Williamsa. Mamy człowieka, który śmiejąc się płacze, i odwrotnie. Nie do wiary. Powiem uczciwie, że czegoś podobnego nie pamiętam. I to moim zdaniem nie jest już kwestia aktorstwa. To jest pewien typ człowieka i pewien rodzaj daru. I ten właśnie dar, moim zdaniem, dał Williamsowi sukces.
Ale miał on jeszcze coś, co sprawia, że jego śmierć jest taka dla nas przykra. Proszę zwrócić uwagę, że Williams grał wyłącznie w filmach dobrych i bardzo dobrych. Nie chce mi się liczyć, ile tych ról było, bo jest ich zwyczajnie zbyt dużo, ale filmy, które ja widziałem były albo dobre, albo bardzo dobre. Nawet Leonardo DiCaprio nie może się czymś takim poszczycić, nawet Meryl Streep, nawet Jack Nicholson, nawet Clint Eastwood, że nie wspomnę o innych wybitnych aktorach, takich jak DeNiro, czy Pacino. Oni nawet jeśli przebierali, to z różną starannością. Każdy film, jaki miałem okazję oglądać z Robinem Williamsem był dobry, lub bardzo dobry. Kilka z nich to filmy najlepsze.
Nie potrafię go rozgryźć. Z tego co dziś czytam, Robin Williams cierpiał na ciężką depresję, z tego co dziś napisał Coryllus, wnioskuję, że również chlał i ćpał. Z refleksji mojej córki i jej kolegi mogę zgadywać, że on musiał przez ostatnie lata się znajdować w stanie zupełnie strasznym. No a dziś już nie żyje. I zostają po nim te role, gdzie widzimy tego niezwykle miłego, nieskończenie wrażliwego, trochę smutnego, trochę wesołego człowieka i już wiemy, że to wszystko było tylko rolą. Nie grą, ale rolą. Aktorzy. Cóż to za, cholera, gatunek człowieka?

Wszystkich, którzy lubią odwiedzać ten blog zapraszam do kupowania moich książek. Są one do nabycia, niekiedy w bardzo promocyjnych cenach, na stronie www.coryllus.pl. Proszę o wspieranie tego bloga pod podanym numerem konta. Bez Waszej pomocy, leżymy i kwiczymy.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...