czwartek, 11 kwietnia 2024

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

 

     Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Prawa i Sprawiedliwości, a przez ostatnie lata zatrudnionym w jednej z powszechnie znanych, kontrolowanych przez  Państwo spółek. Mój znajomy, człowiek nadzwyczaj uczciwy i głęboko ideowy, powiedział mi wówczas, że z jego punktu widzenia porażka Prawa i Sprawiedliwości nadeszła w ostatnim momencie, który pozwoli jeszcze zachować nadzieję na to, że polska prawica w dającej się przewidzieć przyszłości odzyska władzę i w dodatku, jeśli Bóg nie machnie na nią Swą Boską Ręką, w zdecydowanie lepszej kondycji moralnej, niż dotychczas. Powiedział mi też mój znajomy, że obserwując coraz większą z każdym kolejnym rokiem arogancję władzy PiS-u, zarówno na poziomie państwowym, jak i osobistym, zarówno on, jak i wielu jego znajomych, wręcz modliło się o to, by PiS wreszcie skutecznie oberwał po głowie, i to jak najszybciej, bo na tym poziomie zepsucia kolejne cztery lata okażą się latami ostatnimi, a po Prawie i Sprawiedliwości, w sensie formalnym, ale przede wszystkim praktycznym, nie pozostanie już nawet kurz.

        No i jeszcze jedno w trakcie pamiętnej rozmowy usłyszałem. Otóż, zdaniem mojego znajomego, szansa na to, że Prawo i Sprawiedliwość w miarę szybko podniesie się z w pełni zasłużonego upadku, będzie tym większa im bardziej nowa władza będzie pozostawała sobą, w każdym znanym nam aż nazbyt dobrze aspekcie swego bytowania.

       I oto nie minęły nawet cztery miesiące od powołania nowego rządu, jak doszło do pierwszej poważnej weryfikacji przywołanych powyżej diagnoz, w postaci mianowicie lokalnych wyborów i ich wyników. Jak wiemy, mimo październikowej porażki, a co za nią idzie utraty niemal całej władzy państwowej, mimo przejęcia przez reżim publicznej telewizji, papierowych i elektronicznych mediów lokalnych, mimo pozbawienia opozycji wszelkich istotnych narzędzi propagandowych, mimo wreszcie powszechnego wprowadzenia owego, jak to wyjątkowo celnie określił Prezydent, „terroru praworządności”, Prawo i Sprawiedliwiość wybory samorządowe wygrało, zdobywając władzę w co najmnniej pięciu województwach i najpewniej w zdecydowanej większości powiatów, a więc... w Polsce.

      Często jest tak, że jeśli w którymś z europejskich krajów dochodzi do wyborów parlamentarnych, wkrótce potem przychodzą wybory lokalne i owe wybory wygrywa zwycięska partia. I to jest zrozumiałe do tego stopnia, że jeśli nagle zaledwie parę miesięcy po objęciu władzy partia rządząca bierze lanie w samorządach, to jest to news na całą Europę. A zatem my dziś również mamy do czynienia z wydarzeniem na skalę europejską, tym większym, w moim przekonaniu, że tu akurat porażkę poniosła nie jakaś tam Platforma Obywatelska, czy Obywatelska Kolaicja, czy jakiś Donald Tusk, ale Europa właśnie, reprezentowana przez Niemcy i Francję, stowarzyszone w ten czy inny sposób z Putinowską Rosją i Białorusią Łukaszenki. Jeśli po zaledwie czterech mięsiącach rządzenia władza uzyskuje wynik, który wspomniane cztery miesiące wcześniej nie dałby jej w żaden sposób pamiętnego zwycięstwa, to znaczy, że nie tylko sama władza, ale również jej zagraniczni sponsorzy nie posiadają nic poza arogancją połączoną z dramatyczną wręcz niekompetencją.

         I tu, by zakończyć te króciutkie powyborcze refleksje, chciałbym wrócić do swojej rozmowy z moim znajomym i refleksji z niej wypływających. Otóż wygląda na to, że, wbrew wspomnianym wcześniej nadziejom na to, że pażdziernikowa porażka da politykom Prawa i Sprawiedliwości czas i okazję na ogarnięcie się i doprowadzenie swojego morale do jako takiego porządku, tego czasu nie dostaliśmy wystarczająco dużo. Obawiam się, że jedynym efektem owej nędzy, jaką zaprezentował Donald Tusk ze swoją ferajną, tu i w Niemczech,  będzie to, że Jarosław Kaczyński uzna, że przeciwnik zwyczajnie nie istnieje. I jeśli tak się stanie, będzie bardzo źle.

          Osobiście jednak liczę, że nawet jeśli tego czasu okaże się obiektywnie zbyt mało, to nie dla niego. Nie dla Prezesa. Przynajmniej na tyle, by uznał za nie cierpiące zwłoki rozwiązanie struktur PiS-u w Katowicach i wprowadzenie tu kogoś na miarę choćby śp. Przemysława Gosiewskiego, niech spoczywa w pokoju.




      

         

czwartek, 4 kwietnia 2024

GERARD WARCOK: ROK 2024

 

                                                         Rok 2024


Rok 1888: Duńczyk G. Brandes w swej książce „Polska” pisze: "Wszędzie, wszędzie fanfary potężnych gwałtowników, lub chóry bezczelnych hipokrytów. I wszędzie głupota jako gwardya przyboczna kłamstwa, wszędzie cześć i bojaźń przed wszyskiem co podłe, wszędzie to samo gminne urąganie temu, co jedynie święte i szlachetne". "O, Polsko! Ty jesteś wielkim symbolem. Symbolem spętanej i zdeptanej wolności, symbolem bez widoku zwycięstw, a jednak z nadzieją zwycięstwa wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu – pomimo wszystko".

Rok 1984” G. Orwella: Pod rządami patologicznej władzy usidlona ludność dzieli się na indoktrynowanych funkcjonariuszy Partii i nieznaczących proli. Hasła Partii to: „Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła”. Myślenie o aktualnym faktycznym stanie rzeczy oraz o historii i przyszłości niezgodne z rozumieniem Wielkiego Brata jest karalną myślozbrodnią. Oparcie się o prawdę i ufność – podstawy życiotwórczego wzrastania - stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. Niegodziwość, kłamstwo, zdrada, nienawiść, biedowanie, zbrodnie wraz z dwójmyśleniem i nowomową są traktowane jako ewolucyjne osiągnięcie ludzkości. „Obłąkańcza łatwowierność” wobec władzy, która wszystkich niszczy jest powszechna.

Rok 2024: Afiszowane serca skrywają nienawiść, uśmiech – zwodzenie, praworządność - prześladowanie. Współpraca w zewnętrznym oraz wewnętrznym, psychicznym świecie z siłami, które dewastują ludzi trwa. Kordon informacyjny i manipulacje wzmacniają uległość w procesie uprzedmiotowienia potencjalnie wolnych bytów. Wyborcy destrukcyjnej władzy nie otrzymują materialnych korzyści lecz biednieją. O miłości do władzy, która ludzi niszczy decydują ukryte w głębi psychiki specyficzne emocjonalne gratyfikacje. Ich odsłonięcie i nazwanie daje nam nadzieję.


niedziela, 17 marca 2024

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zupełnie niezwykły trend jaki w ostatnich tygodniach pojawił się po tak zwanej „reżimowej stronie”. Otóż zarówno znaczna część zwykłych komentatorów politycznej sceny, jak i również niektórzy mniej lub bardziej znaczący dziennikarze i politycy tworzący front walki z Prawem i Sprawiedliwością, zaczęli głosić opinię, że koniec owego PiS-u jest już bardzo bliski, z tego przede wszystkim powodu, że Jarosław Kaczyński jest dziś półprzytomnym staruszkiem, który nie odróżnia przysłowiowej dupy od łokcia, i który, jeśli jeszcze jakoś publicznie funkcjonuje, to wyłącznie dzięki takim wspomagającym funkcje życiowe środkom jak pielucha i osoba która ową pieluchę mu regularnie zmienia. To że tego typu opinia pojawiła się w publicznej przestrzeni, z jednej strony ze względu na swoją kompletną absurdalność, mnie zdziwiła, z drugiej jednak przyjąłem ją z pewnym zrozumieniem, jako że poziom zidiocenia obserwowany po tak zwanej stronie „jebaćpisowej” stał się w ostatnich latach nadzwyczaj transparentny i naprawdę trudno jest dziś wykluczać istnienie intelektualnych i kulturowych patologii choćby w najbardziej drastycznym wydaniu.

      Wprawdzie wciąż miałem nadzieję, że jeśli wiarę w to, że Jarosław Kaczyński, człowiek przecież ledwie co 74-letni, w niekontrolowany sposób porusza się po świecie, poczynając od załatwiania potrzeb fizjologicznych, a kończąc na podejmowaniu prostych politycznych decyzji, możemy zaobserwować nie tylko w intelektualnie spauperyzowanym motłochu, ale również u osób publicznie rozpoznawanych i często też tu i ówdzie szanowanych, to ci drudzy doskonale wiedzą, że to wszystko to są tanie bajki rozpuszczane z myślą o tych pierwszych, ale ponieważ cel uświęca środki to należy nie ustępować. Stało się jednak tak, że najpierw postanowiono powołać sejmową komisję to zbadania tzw. Afery Pegasusa, a następnie, jakby tego było mało, na głównego świadka powołano tego właśnie Jarosława Kaczyńskiego.

      Przepraszam bardzo, ale jakiż to dziwny pomysł stał za podjęciem tego rodzaju decyzji. Czy oni wiedzieli, że Kaczyński sobie  jednak jakoś z tym wyzwaniem poradzi, ale byli pewni, że oni to zrobią lepiej od niego? To jest oczywiście możliwe, ale chyba jednak mało prawdopodobne. Tam musiał być ktoś, kto by im jednak powiedział, że ryzyko jest zbyt duże i cały ten projekt może się skończyć fatalną klapą. A zatem może wzywanie Jarosława Kaczyńskiego przed ową komisję, w dodatku w taki sposób, by jego wystąpienie było przez cały dzień relacjonowane na  żywo przez wszystkie polskie media, było częścią jakiegoś antyrządowego spisku? Taka ewentualność wydaje się jednak zbyt absurdalna by ją brać pod uwagę. A zatem, pozozostaje już tylko trzecia możliwość: oni wszyscy są tak głupi, że w rzeczy samej uwierzyli, że jeśli wezwie się Jarosława Kaczyńskiego, by stanął przed ich obliczem, to on, jak to interesująco określił popularny twitterowy profil „Ruch Ośmiu Gwiazdek”, zwyczajnie się „zesra” i świat skona ze śmiechu. Posłów reprezentujących w komisji Prawo i Sprawiedliwość się pod byle pretekstem wyrzuci z sali, no i wtedy posłowie Zębaczyński, Trela, Kluzik i Sroka go najzwyczajniej na świecie najpierw upodlą, a potem ostatecznie zniszczą. Innego wyjaśnienia owej przedziwnej decyzji nie widzę i nie sądzę, by takie było.

      Ze względu na brak czasu, nie byłem w stanie oglądać wystąpienia Prezesa przez całą jego długość od rana do wieczora, ale, owszem, kilka jego większych fragmentów widziałem. W dodatku zapoznałem się z opiniami na temat tego co się tego dnia stało, zarówno publikowanymi w internecie, jak i w ogólnopolskich mediach. Powszechny nastrój jest taki, że z prawej strony sceny słyszymy radosny śmiech i złośliwe rżenie, a z  lewej wściekłość połączoną z  czarną rozpaczą. Wspomniany wcześniej profil „Ruch Ośmiu Gwiazdek” posunął się wręcz do tego, że nie owijając w bawełnę, stwierdził, że to nie komisja „rozjebała” świadka, ale świadek „rozjebał” komisję i wezwał wszystkich jej członków do złożenia dymisji.

      Kiedy piszę ten tekst, jest sobota, jutro niedziela, no a potem kolejny tydzień. Czy jest taka możliwość, że przewodnicząca Sroka ogłosi w poniedziałek, że przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego się zakończyło i owi państwo spróbują jakoś wrócić na kurs i ścieżkę? Kto to może wiedzieć? Każdy ruch niesie tu określone ryzyko, no a poza tym, nie sądzę, by którykolwiek z nich nagle odzyskał rozum i uznał, że jednak najpewniej Kaczyński się nie „zesra” i lepiej będzie mu dać spokój i liczyć, że ktoś go może zastrzeli. Więc może jednak będziemy mieli kolejny dzień tej rzeźni. Moim zdaniem jednak, to co nastąpi dalej jest już bez najmniejszego znaczenia. Nawet jeśli gdzieś tam krążą jeszcze jakieś niedobitki, które wierzą, że może Kaczyński był w piątek pod działaniem narkotyków, lub czegoś tam równie skutecznie podtrzymującego go przy życiu, przysłowiowe mleko się rozlało i tego co cała Polska była świadkiem, odzobaczyć się już nie da. Moim zdaniem, to już jest koniec. Ktokolwiek dziś – również w obozie szeroko pojętej prawicy – będzie chciał powtarzać owe brednie, że Jarosław Kaczyński to skończony, nieprzytomny i cieżko schorowany staruch, narazi się na poziom szyderstwa, spod którego się nie podniesie. I to jest wiadomość bardzo dobra. Kto wie, czy w dzisiejszej politycznej sytuacji dla nas nie najważniejsza.



poniedziałek, 11 marca 2024

CBOS w obronie władzy wulgarnie represjonowanej

 

      Podczas zwykłego porannego przeglądania informacji dnia, trafiłem na jedną, która zainteresowała mnie może nieco bardziej niż inne, tę mianowicie, że rządowa od czasu powołania jej do życia przez pamiętnego płk. Kwiatkowskiego, grupa badawcza CBOS opublikowała najnowszy sondaż. Z sondażu owego wynika, że gdyby wybory parlamentarne odbyły się w minioną niedzielę, udział w nich wzięłoby 82 procent Polaków i wygrałaby je zdecydowanie Koalicja Obywatelska, uzyskując niezmienne 29 procent głosów. PiS-owi natomiast od początku roku poparcie spadło o 6 procent i, jak należy się spodziewać, drzwi prowadzące do ostatecznej likwidacji nazistowskiej prawicy w Polsce uchylają się stopniowo i nieodwołalnie. Ponieważ już parę razy wcześniej zastanawiałem się nad losem CBOS-u, sięgnąłem głębiej i znalazłem wiadomość, że jeszcze w grudniu ubiegłego roku nowa władza na miejsce wieloletniej dyrektor ośrodka, prof. Mirosławy Grabowskiej powołała naukowczynię, politolożkę i habilitowaną doktorkę Ewę Marciniak i to ona właśnie będzie teraz dbała o nasz obywatelski komfort.

        W czym rzecz? Czemu mnie to wydarzenie aż tak zainteresowało. Otóż, wbrew temu co by się mogło wydawać, nie ze względu na Marciniak, ale Grabowską, no i... Beatę Michniewicz z radiowej Trójki. Jak pewnie wielu z nas pamięta, kiedy po roku 2015 Prawo i Sprawiedliwości zmieniło władze radia i telewizji, z paroma niezbędnymi zupełnie wyjątkami, nie usunęło nikogo. Jeśli tam nastąpił jakikolwiek ruch, to wyłącznie spowodowany całkowicie dobrowolnym złożeniem wypowiedzeń przez znaczną część popularnych dziennikarzy, w proteście przeciwko tzw. przejęciu mediów przez PiS. Beata Michniewicz, a więc osoba, która pracowała w radio ponad 40 lat nie odeszła i włos jej z głowy nie spadł. Czy ona stała się pracownikiem rządu? Z tego co wiem, w żaden sposób. Ona wciąż była tą samą Beatą Michniewicz, a dziś wszystko wskazuje na to, że wyleciała tylko za to, że w 2015 nie przyłączyła się do bojkotu.

         Dziś zwolniono prof. Grabowską, która pozostawała dyrektorem CBOS-u od roku 2008 i przez te wszystkie lata, w tym osiem pod władzą PiS-u, nikt marnego słowa jej nie powiedział. A sam pamiętam, jak ówczesna opozycja wręcz błagała Prezesa, by ową „wybitną i całkowicie niezależną naukowczynię” wywalił z firmy na twarz i zamiast niej umieścił tam Kurskiego, czy Tomasza Sakiewicza choćby. Tak by się dopełniło...

        Nic z tego. Grabowska w pełnym komforcie zawiadywała Ośrodkiem, aż do grudnia zeszłego roku. A ja się domyślam, że to co ją zgubiło, to brak odpowiedniej czujności w momencie prawdy. Dzieci rewolucji nie wybaczają. No ale tu oczywiście pojawiła się wspomniana Ewa Marciniak. Dotychczas traktowałem ją tu jako osobę mniej lub bardziej anonimową, faktem jest jednak to, że ja ją znam i pamiętam bardzo dobrze jeszcze z lata 2015 roku. Oto któregoś dnia trafiłem na nią w telewizji TVN24, gdzie zaproszona do skomentowania słabnących notowań Platformy Obywatelskiej najpierw się autentycznie zatkała, by po chwili nabrać oddechu i z błyskiem w oku ogłosić, co następuje:

Jeśli Platforma pozwoli na to, by być tak zwanym chłopcem do bicia, czyli że właściwie każdy w sposób niekontrolowany i wulgarny może odnosić się do rządzącej koalicji i opinia publiczna będzie się koncentrować wyłącznie na aferach taśmowych, czas jest stracony i niewystarczający”.

        Nie wiem siłą rzeczy, jak na przestrzeni tych lat układały się związki pani politolożki ze stacją TVN24, ale mam wrażenie, że ona tą wypowiedzią faktycznie tam zadebiutowała, a potem już tylko była odpowiednio przez nich eksploatowana, aż wreszcie się dochrapała. Wpływu na rozwój wydarzeń większego niż wówczas mieć nie będzie, ale no ale zawsze przynajmniej będzie mogła napsuć krwi tym z nas, którzy w niekontrolowany, a niekiedy nawet wulgarny sposób będą się odnosić do jedynej prawowitej władzy.

  


sobota, 9 marca 2024

Jaki jest sens produkować laleczki voodoo osób zmarłych?

      Gdyby ktoś myślał, że to wszystko zaczęło się w roku 2015 albo choćby nawet w 2010, to ja chętnie przypomnę jedną ze swoich historii, opowiedzianych tu na tym blogu znacznie, znacznie wcześniej, gdzie to pewien mój znajomy, dawny solidarnościowiec, zapytany przeze mnie, jaki rząd byłby jego ulubionym, odpowiedział, że jemu jest doprawdy wszystko jedno, kto będzie w Polsce rządził, byle on miał to szczęście osobiście kopnąć w taboret, na którym ze sznurem na szyi będzie stał Jarosław Kaczyński. To było, o ile pamiętam w roku 2007, czyli pod koniec dwuletnich rządów koalicji PiS-u z Romanem Giertychem i Andrzejem Lepperem, ale jak wszyscy możemy łatwo zauważyć, nawet nie to, że dziś jest gorzej, ale że od tamtego czasu praktycznie niewiele się zmieniło. Tyke tylko może, że owa nienawiść się mocno ugruntowała i dziś stanowi w gruncie rzeczy potwierdzoną medycznie jednostkę chorobową.

       Skąd to wiem, że mamy do czynienia z faktycznym schorzeniem? Przede wszystkim oczywiście z codziennych obserwacji, ale też z moich wielokrotnych rozmów ze znajomym, nadzwyczaj doświadczonym, psychoterapeutą, który, podobnie jak ja, ze swoich obserwacji, ale też rozmów z pacjentami, ale też z własnych badań, musiał dojść do wniosku, że wszyscy ci ludzie, którzy dziś wciąż budzą się i zasypiają z życzeniem śmierci na ustach, są dotknięci ciężką psychiczną chorobą. Rozmawiałem z nim ledwo co kilka dni temu i zapytałem jak to jest, że oni wszyscy dziś, kiedy Prawo i Sprawiedliwość zostało w upokarzający sposób pokonane, a niemal jako wisienkę na torcie dostali jeszcze cieżki nowotwór Zbigniewa Ziobro, zamiast rozsiąść się wygodnie w fotelach i sączyć pierwszej klasy whisky, pozostają w dokładnie tej samej furii, co przez te wszystkie minione lata. No i ów mój znajomy psychoterapeuta odpowiedział mi, że oni już nigdy nie będą w stanie poczuć pełni szczęścia, bo też i nie są w stanie funkcjonować bez tej swojej nienawiści, która ich utrzymuje w postawie wyprostowanej, a jednocześnie w sposób okrutny uzależnia i stopniowo niszczy.

         Wspomniałem o chorym Zbigniewie Ziobro. Jego choroba oczywiście  daje zimną satysfakcję wielu z nich, ale też proszę zauważyć, że w tym samym czasie sprawia pewien kłopot. Od czasu gdy pojawiły się pierwsze informacje o tym nieszczęściu, nie trzeba było długo czekać, by usłyszeć głosy ludzi, którzy wpadli w autentyczną panikę, widząc że nie dość, że nie będą mieli już powodu by dalej wbijać te szpilki w uplecione przez siebie laleczki voodoo, ale stracą bardzo mocne wsparcie dla owej życiodajnej nienawiści. To oni nagle – proszę uprzejmie zauważyć owo przedziwne zjawisko – zamiast cieszczyć się z tego, że owa upragniona śmierć jest już za rogiem, zaczęli się wzajemnie przekonywać, że z tym rakiem to bujda na resorach, a Ziobro ma się bardzo dobrze. Żyje skurwysyn, na pewno żyje i jest zdrowy, tak jak Kaczyński, Duda i cała reszta tej szarańczy.

        Dziś na Twitterze trafiłem na absolutnie niezwykłą wypowiedź pod zamieszczonym przez wspomnianego Zbigniewa Ziobrę podziękowaniem dla zmarłej niedawno pani doktor ze szpitala w Lublinie, która z niezwykłą troską zajmowała się nim w najbardziej ciężkim okresie jego choroby. Widząc prawdopodobnie, że z tym rakiem to chyba jednak prawda i na tym dłużej się pojechać nie da, ów dziwny komentator napisał co następuje:

Dobra dobra. Jak by Pan kipnął to zaraz by się znalazło że tego czy tamtego nie przewidziała i się zacznie trzepanie szpitala. Macie w tym doświadczenie. Proszę z siebie nie robić świętego, wszyscy w Warszawie pamiętamy co Pan wyprawiał. Wstyd”.

      I to jest już jakiś postęp. Parę tygodni temu, również w internecie, dziennikarka „Newsweeka” red. Eliza Michalik zamieściła komentarz, w którym wyraziła absolutne przekonanie, że Zbigniew Ziobro ma się dobrze i nic mu nie jest, a na dodatek zapewniła, że jeśli on „kipnie”, to ona jest nawet gotowa go przeprosić. Ta wypowiedź przypominała nieco wcześniejszą, pewnego popularnego twitterowicza, który od chorej na nowotwór dziennikarki telewizji TVP Info zażądał ujawnienia doumenatacji szpitalnej, z podobną deklaracją, że jeśli ona mu dośle odpowiednie papiery, to ją też przeprosi. No ale tu mieliśmy do czynienia zaledwie z dziennikarką i internetowym komentatorem. W przypadku tego człowieka od „kipowania” jest znacznie gorzej. Oto, jak ów sam siebie przedstawia, jest on „ortopedą chirurgiem” z prywatną praktyką i nazwiskiem dr Maciej Miszczak, a więc kimś komu nie dość, że nie wypada być osobą psychicznie chorą, to już na pewno chwalić się nią publicznie. No więc dziś wydaje się, że z tym, że Zbigniew Ziobro jednak faktycznie jest ciężko chory, będzie się trzeba pogodzić, no ale ponieważ tak się oczywiście żyć nie da, to trzeba też będzie wbijać te szpilki w wizerunki zmarłych.

        Co nam zatem ta sytuacja przekazuje? Otóż nic wesołego, niestety. To się nigdy nie skończy. Nawet gdy wszystkie resorty siłowe, zawiadywane przez ministrów Bodnara, Kosiniaka-Kamysza i Kierwińskiego wszystkich nas pozabijają, a niedobitki wyślą na zaprzyjaźniony Sybir, oni zabiorą się za swoich, i to niezależnie od tego, czy będa mieli do czynienia ze staruszkami, czy małymi dziećmi. Tym na dodatek będą niszczyć pluszaki i laleczki Barbie.







wtorek, 27 lutego 2024

Tomasz Sakiewicz - producent pierwszej klasy płyt paździerzowych

 

       Minął kolejny dzień z kolejnymi informacjami o kolejnym sukcesie telewizji Republika, a ja odczuwam coraz większą irytację i, w konsekwencji, coraz większe zmęczenie tym, co owa telewizja mi dostarcza. W momencie gdy reżim Donalda Tuska praktycznie zlikwidował publiczną telewizję, a wraz z nią kanał plus portal TVP Info, zupełnie naturalnie przełączyłem się na Republikę, a więc telewizję, którą przez całe długie lata omijałem szerokim łukiem, i dziś, z braku jakiejkolwiek innej sensownej oferty, oglądam już tylko to i, jak już wspomniałem, dostaję na nich coraz większej cholery.

      Jeśli mam najkrócej wytłumaczyć się ze swojej postawy, to powiem tyle, że o ile przez minione osiem lat miałem w ofercie, na zmianę, albo propagandę spod znaku tygodnika „Sieci”, albo „Gazety Polskiej” z jej tak zwanymi „Klubami”, co przy zachowaniu jakiegoś tam „środka”, z audycjami trzymającymi się z dala od polityki, co dawało pewną estetyczną równowagę, to telewizja Republika w tej mierze nie daje już żadnych szans. Tu mamy wyłącznie Sakiewicza, Lisiewicza, Hejke, Kowalskiego, Szafarowicza z Hołdą i całą kupę jakiś komików. A wszystko na technicznym, estetycznym i emocjonalnym poziomie tygodnika „Angora”.

     Zaglądam do internetowego portalu Republiki, a tam jest jeszcze gorzej, bo od góry do dołu już tylko prośby o pieniądze. Na samej górze wprawdzie informacja, że Jacek Ozdoba skomentował prace komisji w sprawie Pegasusa, ale dalej już po kolei: albo „Dom Wolnego Słowa”, albo „Jak zasubskrybować Republikę na YouTube”, albo „Nie tylko w telewizji, ale i w internecie”, albo „Warto reklamować się w TV Republice”, albo „Telewizja Republika. Oglądaj”, albo „Zamów wyjątkowe koszulki w sklepie Gazety Polskiej”, albo „Wspieraj wolne media!” i wreszcie, jakże by nie, „Rekordowe wyniki portalu TV Republika”. No i nadchodzi dzień kolejny, kolejna próba i tym razem już nie ma żadnych informacji. Tylko telewizyjne okienko i telewizja Republika. Oto codzienna oferta red. Sakiewicza.

       No i wreszcie mamy poźny wieczór i trafiam na codzienny program dla sympatyków TV Republika z szerokiego świata, którzy języka polskiego nie znają, ale dzięki staraniom redakcji mogą uzyskać wiedzę na temat sytuacji w Polsce i na świecie w języku angielskim. No i tam, jak najbardziej, stały program redaktora Rachonia, który przedstawia swoje głębokie polityczne analizy w tym właśnie języku. I proszę sobie wyobrazić, że tu akurat mamy do czynienia z prawdziwym hitem. Rachoń wprawdzie czyta swoje teksty z promptera, ale stara się to robić naśladując akcent zasłyszany na amerykańskich westernach z lat 50. i 60., a biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie w każdym zdaniu robi błędy w wymowie tak drastyczne, że niekiedy przekaz staje się wręcz niezrozumiały, ci nieliczni widzowie anglojęzyczni muszą mieć naprawdę wyjątkową zabawę, zwłaszcza gdy na końcu zobaczą autorskie logo Rachonia o treści „We rollin’”.

        Yeah!!!

        Wspomniałem w pewnym momencie o tygodniku „Angora”, nie bez przyczyny. Otóż przypomniałem sobie nagle, jak swego czasu na ów pażdzierzowy projekt zwrócił uwagę mój ówczesny pracodawca Piotr Bachurski, wydawca „Gazety Warszawskiej”. Zasugerowałem mu pewnego dnia, by zmienił graficzną szatę swojego tygodnika, tak by on wyglądał bardziej reprezentacyjnie,  jak, powiedzmy, „Sieci” Karnowskich, czy choćby „Do Rzeczy”, a on mi własnie dał przykład „Angory”, która może wygląda jak zadrukowany papier toaletowy, ale za to notuje najwyższą sprzedaż. I powiedział coś w rodzaju: „Ludzie, panie Krzysztofie, lubią właśnie tak”.

       Myślę więc o tej nieszczęsnej Republice, o Angorze, ale też o niegdysiejszej TVP Info i zaczynam się zastanawiać, czy likwidacja TVP nie okaże się gwożdziem do trumny dla liberalnej rewolucji, która po 13 grudnia wzięła Polskę za twarz i zaczęła wprowadzać swoje porządki. Zniszczyli bowiem coś co – jak wielu z nas dziś potwierdza – przyniosło porażkę polskiej patriotycznej prawicy i po kolejnych czterech lata mogło doprowadzić do tego, że nawet ta reszta, takich jak my, najbardziej zdeterminowanych wielbicieli Jarosława Kaczyńskiego, powiedziałaby: „E tam! To już ten TVN jest jakiś bardziej”.  I zaczynam się dziś na przykład zastanawiać, co Polska – nie ta banda psychopatów, ale Polska – dostała w zamian za redaktorów Ogórek, Pereirę, Klarenbacha, Janeckiego, ale też za Marylę Rodowicz, Zenka Martyniuka, czy niesławny Sylwester Marzeń. Otóż zamiast tego wszystkiego, co tamtych doprowadzało do szału, a u nas wzbudzało albo zwykłe zniecierpliwienie, albo często nieznośne zażenowanie, pojawiła się jakość, jakiej dotychczas nie znaliśmy, której emanacją stało się hasło: „Każde polskie serce pika, gdy nadaje Republika!”. A ja bardzo nieśmiało, czasem wręcz z pewnym lękiem, czułem od paru lat, że intelektualna oferta jaką Prawo i Sprawiedliwość kierowało przez te wszystkie lata do Polaków, tak naprawdę niewiele się różniła od tego, co im proponował  tak zwany Nowy Świat, tyle że zamiast niebieskich flag unijnych wokół powiewały flagi biało-czerwone. Zbyt mocno niekiedy czułem, że wspomniany Sylwester Marzeń gromadził dokładnie tę samą publiczność, którą mogliśmy z przerażeniem oglądać podczas pokazywanych w Polsacie kabaretów, czy słuchać jej rechotu w kinach podczas premier polskich romantycznych komedii, czy kryminałów Patryka Vegi, czy wreszcie kryć się przed ich żartami w telefonach do „Szkła Kontaktowego”, które tak naprawdę przychodziły od takich samych ludzi, jacy dzwonili czy pisali tweety do programu „W Tyle Wizji”, czyli, krótko mówiąc, pokolenia korpo i ich rodziców. Doszło do tego, że dla ludzi na których tak naprawdę nasza Polska mogła liczyć, intelektualna i estetyczna oferta – bo mam na myśli ofertę estetyczną i intelektualną, a nie polityczną – jaką przedstawiła Prawo i Sprawiedliwość była kompletnie bezużyteczna. I polityka nie miała tu nic do rzeczy.

       I mam bardzo mocne podejrzenie, że jeśli możemy dziś liczyć na pokonanie zła, które okazało się tak bezwzględne, tak wręcz nieludzkie, że wszelkie nasze wyobrażenia i przewidywania w odpowiednim czasie nie potrafiły choćby się z nim skonfrontować, to jedyna nadzieja w ludziach, którzy dopiero w TV Republika odnaleźli swój dom. Obawiam się – a jednocześnie, paradoksalnie, mam nadzieję – że dla nich to nawet, że owa słynna jakość obrazu, której już chyba żadne pieniądze nie poprawią, pozostanie taka jak jest dzisiaj, to że tam rej będą wodzić redaktorzy Grzegorz Wszołek, Oskar Szafarowicz, Marian Kowalski, Piotr Lisiewicz, czy wspomniane przez mnie wcześniej „We rollin’!” Rachonia, będzie jedynie dodatkowym argumentem za tym, by w nadchodzących wyborach zagłosować na Prawo i Sprawiedliwość... czy kogo tam im wskaże Tomasz Sakiewicz.

 


wtorek, 13 lutego 2024

Moje typy - powrót do przeszłości

 

Ci z nas, którzy wiedzą, o co chodzi z tymi „moimi typami”, mogą się zastanawiać, po co ja ów pomysł niegdysiejszego Kisiela dziś akurat postanowiłem powtórzyć. Odpowiedź jest jasna i nieskomplikowana. Czynię to, ponieważ niesławny Onet doniósł nam, że grupa nadzwyczaj obywatelsko zaangażowanych instytucji i osób przedstawiła ministrowi Bodnarowi listę 75 nazwisk objętych aktualnie prokuratorskimi zarzutami i śledztwami, poczynając od niejakich Moniki Pacyfki Tichy i Linusa Lewandowskiego, przez osoby szerzej znane,  jak Klementyna Suchanek, czy Cezary Kucharski, po prawdziwe tuzy polskiej przestępczości, by wspomnieć choćby Włodzimierza Karpińskiego i Tomasza Grodzkiego, z apelem o natychmiastowe umorzenie wszystkich wymienionych spraw. Onet przekazał ową informację, wraz z wszystkimi szczegółami, a ja sobie pomyślałem, że mamy do czynienia z akcją, ktora powinna zostać zapisana i zachowana dla potomności. I stąd dzisiejsza notka. Bardzo proszę:

 

 

Lech Wałęsa 

Akcja Demokracja

Cień Mgły: Oddolne Wsparcie Strajku Kobiet

Forum Obywatelskiego Rozwoju

Fundacja Aktywna Demokracja

Fundacja Basta

Fundacja Centrum im. Prof. Bronisława Geremka

Fundacja Czas Kobiet Poznań

Fundacja Feminoteka

Fundacja Lambda Polska

Fundacja Lepsze Niepołomice

Fundacja Ocalenie

Fundacja Otwarty Dialog

Fundacja The Hope Project Polska

Fundacja Wolności Gospodarczej

Grupa Granica

Komitet Obrony Demokracji

Lotna Brygada Opozycji

Media Liberation Fund

Obywatele RP

Ogólnopolski Strajk Kobiet

Otwarta Rzeczpospolita

Otwarty Klub Obywatelski im. Piotra Szczęsnego

Polska Fundacja im. Roberta Schumana

Polska Rada Biznesu

Protestea

Stowarzyszenie Adwokackie Defensor Iuris

Stowarzyszenie Homokomando

Stowarzyszenie Kampania Przeciw Homofobii

Stowarzyszenie Lambda Warszawa

Stowarzyszenie Lex Q

Stowarzyszenie Sędziów Themis

Studencki Komitet Antyfaszystowski

Towarzystwo Dziennikarskie

Związek Ukraińców w Polsce

Leszek Balcerowicz, b. Wiceprezes Rady Ministrów, Minister Finansów i Prezes NBP

Andrzej Blikle, profesor w IPI PAN i członek Academia Europaea

Michał Boni, b. Minister Cyfryzacji i Poseł do Parlamentu Europejskiego

Juliusz Braun, b. Poseł, Przewodniczący KRRiT oraz Prezes TVP

Michał Dadlez, profesor PAN i Uniwersytetu Warszawskiego

Rafał Dutkiewicz, b. Prezydent Wrocławia, Prezes Pracodawców RP

Władysław Frasyniuk, działacz opozycji w PRL, b. Przewodniczący Unii Wolności

Beata Geppert, tłumaczka literatury francuskiej

Agnieszka Holland, reżyserka filmowa i teatralna

Zbigniew Hołdys, wokalista, muzyk i kompozytor

Krystyna Janda, aktorka

Robert Krzysztoń, działacz opozycji w PRL, publicysta

Jacek Kucharczyk, Prezes Zarządu Instytutu Spraw Publicznych

Bogdan Lis, działacz opozycji w PRL

Tomasz Lis, dziennikarz

Cezary Łazarewicz, działacz opozycji w PRL, dziennikarz, publicysta i pisarz

Hanna Machińska, profesor UW, b. Zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich

Marcin Matczak, profesor UW

Ewa Negrusz-Szczęsna, wdowa po "Szarym Człowieku" Piotrze Szczęsnym

Piotr Niemczyk, działacz opozycji w PRL, dziennikarz

Konrad Nowacki, wydawca, Wydawnictwo Cyranka

Janina Ochojska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej

Janusz Onyszkiewicz, b. Minister Obrony Narodowej i Wiceprzewodniczący PE

Laurent Pech, profesor prawa, dziekan UCD Sutherland School of Law

Mikołaj Pietrzak, adwokat, Dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie

Maciej Pisuk, pisarz i scenarzysta

Andrzej Rojek, Przewodniczący Rady Fundacji Edukacyjnej Jana Karskiego, Wiceprzewodniczący Rady Fundacji Kościuszkowskiej

Łukasz Ronduda, reżyser

Wojciech Sadurski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu w Sydney

Jakub Sienkiewicz, piosenkarz, neurolog

Sławomir Sierakowski, dziennikarz, redaktor naczelny Krytyki Politycznej

Mirosław Skórka, Prezes, Związek Ukraińców w Polsce

Jacek Socha, ekonomista, b. Minister Skarbu Państwa

Grażyna Staniszewska, działaczka opozycji w PRL, b. Senator i Posłanka do PE

Jacek Szymanderski, działacz opozycji w PRL, socjolog

Klementyna Suchanow, pisarka, Ogólnopolski Strajk Kobiet

Magdalena Środa, filozofka, profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Marcin Święcicki, b. Prezydent Warszawy i Minister Współpracy Gosp. z Zagranicą

Tomek Ulatowski, Przewodniczący Rady, Media Liberation Fund

Andrzej Wielowieyski, działacz opozycji w PRL, b. Senator i Poseł do PE

Ewa Winnicka, dziennikarka, reporterka

Krzysztof Zakrzewski, Partner Zarządzający, Domański, Zakrzewski, Palinka

Andrzej Zoll, b. Prezes Trybunału Konstytucyjnego



Ponieważ nawalił system, tą drogą odpowiadam Księdzu i Romkowi:

Niestety żadna z wymienionych przez Was organizacji nie zechciała się podpisać pod wspomnianym apelem. Obawiam się, że władza będzie musiała zrobić z nimi porządek. A ja bym w swoim imieniu proponował Fundację Batorego.

 

poniedziałek, 12 lutego 2024

O tym jak ateizm stał się passe

 

      Powiem absolutnie szczerze, że nie mam bladego pojęcia, od jak dawna słucham muzyki – wszelkiej możliwej muzyki – świadomie i z niezmienną pasją. Podejrzewam, że zacząłem się nią aktywnie interesować, kiedy miałem 12, a może 13 lat. Może 14. Wiem na pewno, że kiedy w roku 1970 na festiwalu Jazz Jamboree wystąpił John Surman ze swoim Trio, kupiłem wydaną przez Polskie Nagrania z tego wydarzenia płytę, a miałem wówczas lat 15, a więc skoro zanurkował tak głęboko w wieku 15 lat, to jednak debiutować musiałem parę lat wcześniej.

      Słucham więc muzyki od bardzo dawna, przez te wszystkie lata trafiłem na najróżniejsze muzyczne projekty i najróżniejszych artystów, o wielu z nich napisałem w swojej książce o „podwójnym nokaucie”, wśród nich jednak przez moją świadomość przemknęło coś co do dziś nosi nazwę The Residents. Mimo że z różnych żródeł odbierałem informacje, że The Residents, jako być może najważniejszy muzyczny projekt współczesnej amerykańskiej awangardy jazzowo-rockowej, otoczony jest autentycznym kultem, jedyne do czego się zmusiłem, to wysłuchanie kilku fragmentów ich produkcji, równie nieinteresującej, jak ich główny pomysł na sukces, czyli skierowanie całego intelektualnego wysiłku na to, by nikt się nigdy nie dowiedział, ani tego, kim są członkowie zespołu, ani też, jak każdy z nich wygląda, a to przez to, że będą zwyczajowo występować ukryci za sceną. I to tyle. Rzecz bowiem w tym, że kiedy ja słyszę o artyście, który uznaje, że jego muzyka to za mało, by zrobić na słuchaczach wrażenie i do tego należy dodać coś ekstra, i to ekstra w formie aż tak egzotycznej, to ja wolę podziękować. I daję słowo, że nigdy – mimo że oni są obecni na scenie od lat 60. i przez ten czas wydali ponad 60 albumów – nie słyszałem w całości choćby jednej z ich piosenek, a w efekcie po pewnym czasie o ich istnieniu zapomniałem.

       I oto, proszę sobie wyobrazić, wczoraj właśnie trafiłem na Facebooku na jakąś informację o zespole The Residents i nagle uznałem, że może wreszcie warto by było zobaczyć co dziś u nich słychać. Najpierw zajrzałem do Wikipedii, skąd dowiedziałem się, że oni wciąż się skutecznie udzielają, a potem otworzyłem YouTube, a tam trafiłem na ich koncert jeszcze z roku 1999, który się zaczyna następującą informacją:

Wszystkie dostępne wersje Biblii to wyłącznie tłumaczenia odzwierciedlające polityczne i religijne uprzedzenia organizacji za owe tłumaczenia płacące.

Nawet w swojej złagodzonej wersji, Biblia pozostaje jedną z najstraszniejszych i przerażających książek kiedykolwiek stworzonych.

Powszechne traktowanie Biblii jako przesłania wzmacniającego człowieka duchowo i moralnie, nie zmienia zawartego w niej całego mnóstwa najbardziej wyszukanych potworności i okrucieństw”.

        To był komunikat poprzedzających występ, po nim nastąpił sam występ, gdzie muzycy tym razem stali na scenie, tyle że w maskach, co tym samym upodobniło ich do wielu współczesnych metalowych zespołów grających dla nastoletniej publiczności. No ale nie o muzykę dziś mi chodzi, ale właśnie o wspomniany komunikat, wyrażający, w moim przekonaniu, pewne powszechne dziś bardzo zjawisko. Proszę mianowicie popatrzeć, co się dzieje. Mamy grupę starych dziadów, którzy, na fali lewackiej amerykańskiej awangardy, debiutowali jeszcze sześćdziesiąt lat temu, a dziś grają dokładnie tę samą muzykę co wtedy, tyle tylko, że aby się dobrze wpasować w nowe czasy, znów tak jak kiedyś, wznoszą przesłanie o Bogu – okrutnym sadyście, niosącym strach, cierpienie, zniszczenie i śmierć.

      I proszę zwrócić uwagę na coś jeszcze. Dziś, poza grupą zlewacczałej ateistycznej młodzieży i kilku uniwersyteckich freaków, mało kto głosi przekonanie, że Bóg to wymysł jaskiniowców drżących ze strachu na widok błyskawic i dźwięk piorunów. Dziś raczej kolportuje się informację, że albo Bóg w istocie kiedyś żył, ale został zabity przez Szatana i to on rządzi nami i naszym światem, albo że On w istocie wciąż panuje, ale Sam jest Szatanem, który sprowadza na nas wyłącznie ból, choroby i śmierć. Wygląda więc na to, że nasi współcześni wrogowie Pana Boga to ludzie tacy trochę, jak żona Hioba. Zwróćmy proszę uwagę, że kiedy ona zachęcała swojego męża biedaka, by machnął na tego swojego Boga ręką, to nie robiła tego z pozycji ateistycznych. Ona nie kwestionowała faktu, że Bóg istnieje, ale twierdziła wyłącznie, że jest On potworem bez serca, żądnym krwi sadystą, którego jedyną radością jest ludzkie cierpienie. Jej nawet do głowy nie przyszło uważać, że Boga nie ma, lub że On umarł. 

         Zabawne jest więc to, że wielu dzisiejszych „ateistów”, to są ludzie w gruncie rzeczy wierzący, tyle że w swojej ignorancji i w owym dziwacznym zapętleniu, żyjący w przekonaniu, że faktycznym panem tego świata jest Szatan, taki czy inny. A to co ci dziadkowie prowadzący wciąż artystyczną działalność pod nazwą The Residents, są owej postawy doskonałą demonstracją. I nie oszukujmy się: oni tego nie wymyślilili ani dziś, ani wtedy, w latach, gdy rodził się tzw. New Age ze swoją Erą Wodnika. Tam „inni szatani” odstawiali swoje harce. Przyszedł czas, kiedy się zaczęli trochę wycofywać, i od jakiegoś czasu znów się pojawili na scenie. I to oni bardzo usilnie pracują nad tym, byśmy się wzajemnie nakręcali. A to co w tym jest naprawdę niedobrego, to to, że zespół The Residents, podobnie jak cały przemysł kultury pop, wraz z jej wyznawcami są zaledwie jego ofiarą i przykrym znakiem czasów.



       

sobota, 10 lutego 2024

Być jak Paweł Wojciechowski

 

      Wczoraj przez Internet przebiegła informacja, że „były minister finansów w rządzie Prawa i Sprawiedliwości”, człowiek nazwiskiem Paweł Wojciechowski, został skierowany przez Donalda Tuska do obsługi jednej z wielu spółek państwowych, a to, jak wszyscy wiemy, dla skutecznego realizowania zadań nowej władzy. Oczywiście fakt, że wśród poznanej nam aż nazbyt dobrze ekipy, znalazł się również człowiek PiS-u, i to człowiek swego czasu zajmujący aż tak wysokie stanowisko, wzbudził zrozumiałą konsternację, a ja sobie przypomniałem, że całkiem niedawno udało mi się zupełnie niezwykłym przypadkiem w owego człeka wdepnąć. Dzisiejszy tekst będzie zatem owemu wdepnięciu poświęcony.

       Otóż kilka dni temu, kiedy estetyka i intelektualne napięcia emitowane przez telewizję Republika nerwowo mnie nadwyrężyły, coś mi strzeliło do głowy by po raz pierwszy od zeszłego jeszcze roku zajrzeć do nowego TVP Info i tam akurat ujrzałem jakąś nieznaną mi osobę przeprowadzającą rozmowę ze wspomnianym Pawłem Wojciechowskim na temat Daniela Obajtka i jego odejścia z Orlenu. Ktoś zapyta, czemu na niego akurat zwróciłem uwagę. Z dwóch powodów mianowicie. Po pierwsze, został ów mąż przedstawiony jako właśnie „były minister finansów” – co mnie mocno zaskoczyło – a po drugie, jego wypowiedź była prowadzona na poziomie tak prymitywnej publicystyki, że nawet najgłupsi komentatorzy z Twittera by się mogli tym czymś zawstydzić.

       Postanowiłem więc sprawdzić owego Wojciechowskiego i okazało się, że on, owszem... przez dokładnie dwa tygodnie, był ministrem finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza wówczas gdy ten znajdował się już na pełnym wylocie. Jak do tego doszło? Otóż, jak się okazuje, równo dwa tygodnie przed tym jak został przez Jarosława Kaczyńskiego odpowiednio spuszczony, Kazimierz Marcinkiewicz, z powodów dotychczas niezbadanych, zdymisjonował śp. Zytę Gilowską i na jej stanowisko powołał owego Wojciechowskiego. Po wspomnianych dwóch tygodniach natomiast i jeden i drugi został z rządu wywalony na zbity pysk i premierem został Jarosław Kaczyński.

         Słuchałem rozmowy z Wojciechowskim w neo-TVP Info i czego się dowiedziałem? Otóż Daniel Obajtek to oszust i nieudacznik, poza tym to żaden Daniel Obajtek, ale Daniel „Wszystko Mogę” Obajtek, ale też że ów Wszystko Mogę zrezygnował z prezesowania Orlenowi, a nie został odwołany, wyłącznie po to by otrzymać milion złotych odprawy, no i wreszcie że on tego miliona nawet nie zobaczy, bo nowa władza mu to skutecznie uniemożliwi. W tym momencie wróciłem do Republiki, ale też zacząłem się zastanawiać, co to takiego się wydarzyło w roku 2006.

       Mamy bowiem czerwiec tamtego roku, Marcinkiewicz, bez konsultacji z władzami partii, wyrzuca z rządu Zytę Gilowską, powołuje na jej miejsce jakiegoś Wojciechowskiego, po dwóch tygodniach sam zostaje wyrzucony na zbity pysk, a wkrótce po nim, jego, jak rozumiem, kumpel – Wojciechowski. Co się takiego stało, że doszło do takiej zawieruchy? Czy Marcinkiewicz poleciał za Zytę i Wojciechowskiego, czy może on już od pewnego czasu wiedział, że jest na wylocie i niemal rzutem na taśmę wywalił Zytę i wrzucił tam tego, jak się okazuje dziś, nie byle jakiego cwaniaka? Tego nie wiemy, ale jeśli tak, to co takiego się stało, że po niecałym roku od osiągnięcia największego sukcesu w swoim życiu, niesławny Kaz dostał aż takiego kopa?

       No ale tu pojawia się pytanie, kim takim jest ów Paweł Wojciechowski, że Marcinkiewicz aż tak się zapędził; no i czemu to zrobił. Najprościej byłoby zwrócić się do samego Wojciechowskiego – zwłaszcza po jego rozmyślaniach na temat odprawy, jaką Daniel Obajtek pragnie sobie dopisać do konta – z pytaniem, jaką odprawę otrzymał on, po byciu ministrem finansów przez zaledwie dwa, czy może trzy tygodnie. No ale to by faktycznie było zbyt proste. A zatem, ja mam pytanie może jeszcze ciekawsze: Kim w ogóle jest ten Paweł Wojciechowski, i kim planuje jeszcze zostać, że po tych dziś już niemal dwudziestu latach wciąż jest na swoim miejscu, nie dość że niewzruszony i niepokonany, to jeszcze najwidoczniej – że tu zacytuję klasyka – wyjątkowo „bezczelny i zuchwały”.

      Może być ciekawie.




Pozew

 

       Jak się okazuje, Cezary Łazarewicz, wybitny pisarz, dziennikarz, honorowy obywatel gminy Kadzidło, laureat nagród Książka Historyczna Roku, Krakowska Książka Miesiąca, oraz Nagrody Literackiej Nike za książkę „Żeby nie było śladów” o życiu i śmierci Grzegorza Przemyka, ostatecznie nie zdecydował się machnąć na swoje plany ręką i skierował sprawę przeciwko mnie oraz portalowi i.pl do sądu. Pozew dotyczy zainspirowanego wspomnianą książką „Żeby nie było śladów” filmu pod tym samym tytułem, a konkretnie opublikowanej przez portal i.pl recenzji mojego autorstwa i następującego zawartego w niej fragmentu:

A zatem, jak się okazuje, cała opowiedziana w filmie historia męczeństwa i śmierci Grzegorza Przemyka jest oparta na tym co na ten temat wiedział Cezary Łazarewicz, i na tym, co mu na ten temat opowiedzieli... no kto? Biorąc pod uwagę towarzyskie relacje łączące zawodowe środowisko Łazarewicza z ludźmi pokroju Jerzego Urbana, Czesława Kiszczaka, czy Wojciecha Jaruzelskiego, to rozumiem, że jego konsultantem był któryś z nich”.

       Pretensje Łazarewicza do mnie i do portalu i.pl wynikają z jego przekonania, że w owym fragmencie ja sugeruję, że Łazarewicz był skumplowany z Kiszczakiem, Jaruzelskim i Urbanem, i to oni mu opowiedzieli o tym, jak to Grzegorz Przemyk był częścią ciężkiej solidarnościowej patologii i w pewnym sensie sam sobie zgotował swój los. Oto pretensje i oto efekt. Przede mną sprawa przed warszawskim sądem o naruszenie dobrego imienia Cezarego Łazarewicza i polecenie sądu, bym na tym blogu, nad inkryminowanym tekstem zamieścił następującą informację:




 Niniejsza publikacja jest przedmiotem postępowania sądowego przeciwko Krzysztofowi Osiejukowi i PL24 spółka z o.o. z siedzibą w Warszawie o naruszenie dóbr osobistych Cezarego Łazarewicza.


 

Co niniejszym czynię. Dla osób zainteresowanych odpowiedni link: https://toyah1.blogspot.com/2023/07/mars-napada.html

 

czwartek, 1 lutego 2024

Co zrobić z Tomaszem Sakiewiczem?

 

      Gdy Jarosław Kaczyński wspomniał najpierw coś o zasługach TV Republika dla polskiej wolności, a następnie zapowiedział, że owa telewizja to zdecydowanie za mało i sytuacja wymaga stworzenia czegoś naprawdę potężnego, przyszły mi do głowy trzy rzeczy. Pierwsza to taka, że owa zapowiedź jest dość dziwna dlatego że, wydawałoby się, zamiast inwestowania w coś absolutnie nieznanego, o wiele bardziej sensowne byłoby dofinansowanie istniejącego już medium i tu akurat rozpoczęcie pracy na rzecz zagarnięcia całego rynku. Druga myśl to taka, że nie ma absolutnie możliwości, by, nawet jeśli Prezes poważnie myśli o wejściu na ów medialny rynek, udało się stworzyć alternatywę dla tego, co już sobie zapewniło bezpieczną pozycję. No i wreszcie myśl trzecia: Nie ma najmniejszych wątpliwości, że gdy ową zapowiedź usłyszeli Tomasz Sakiewicz i bracia Karnowscy, musieli oni wszyscy dostać absolutnie najcięższej cholery.

      Przyszły mi do głowy te trzy myśli i już chwilę po tym poszedłem nieco dalej i – zamiast zadręczać się losem Tomasza Sakiewicza, braci Karnowskich i tego wszystkiego co się wokół ich biznesów w ostatnich latach zdążyło sobie znaleźć wygodne miejsce –  zacząłem się zastanawiać, w jaki to sposób Jarosław Kaczyński chce stworzyć dla tego czegoś alternatywę. No i jedyne co mi przyszło do głowy, to odkupienie od Solorza Polsatu. Ot tak!

        Czy to jest możliwe, że Prawo i Sprawiedliwość jest w stanie zebrać odpowiednią sumę i czy Solorz w ogóle jest w stanie się na ten niezwykły deal zgodzić, tego oczywiście nie wiem, ale, szczerze powiedziawszy, niczego mądrzejszego wymyślić już dziś nie potrafię. Bo jeśli nie to, to innej drogi nie widzę. Widzę natomiast, że mimo sytuacji dalece niepewnej i najpewniej kompletnie nierealnej, Tomasz Sakiewicz przynajmniej i zgromadzone wokół niego towarzystwo – powtórzę to bardzo chętnie – dostało na tę zapowiedź ciężkiej cholery. Wspominałem już wcześniej o owej reakcji, ale nigdy nie podejrzewałem, że oni z tym czymś wyjdą w sposób aż tak całkowicie otwarty. Tymczasem na swoim podkaście ( czy jak to się współcześnie nazywa) na YouTubie wystąpił sam Rafał Ziemkiewicz – człowiek jak najbarziej biznesowo związany z Telewizją Republika –  i ogłosił, że pomysł Prezesa jest do bani, bo, przede wszystkim, w dzisiejszych czasach telewizji nikt nie ogląda, jako że ludzie mają Internet, a poza tym jest przecież... TV Republika. Więc po co to w ogóle ruszać?

       A skoro to nie kto inny jak Rafał Ziemkiewicz zadał nam owo pytanie, to ja się bardzo chętnie zgłaszam do tego, by udzielić na nie króciutkiej odpowiedzi. Otóż po pierwsze, Telewizja Republika, podobnie jak „Gazeta Polska”, Kluby Gazety Polskiej i diabeł jeden wie, czym Tomasz Sakiewicz się jeszcze zajmuje, stanowią jego wyłączną własność i to on, a nie Jarosław Kaczyński jest tego czegoś właścicielem. A tym sposobem, jeśli Tomasz Sakiewicz osobiście uzna, że dość już ma tego Kaczora, bo na jego miejsce ma przygotowanego kogoś innego, to może tę wiadomość ogłosić w jednej chwili, i na nią zareaguje cała prawicowa Polska, włącznie oczywiście z braćmi Karnowskimi i tym wszystkim czym oni z kolei zarabiają na życie. Mało tego. Jeśli „Gazeta Polska”, a za nią Telewizja Republika ogłoszą, że to oni i ich nominaci od dziś zabierają się za Polskę i jej przyszłość, to od tego momentu wszystko to co znaliśmy pod nazwą Prawo i Sprawiedliwość przechodzi do historii. A zatem, należy zakładać, że to co Jarosław Kaczyński aktualnie planuje, a od czasu do czasu też nam zapowiada, jest doskonale przemyślane.

   Przy braku TVPInfo, dzień w dzień oglądam Telewizję Republikę i co słyszę? Dokładnie to samo co słyszałem 11 stycznia w Warszawie podczas demonstracji na rzecz przywrócenia Polakom Polskiej Telewizji i, przy okazji, uwolnienia z aresztu posłów Wąsika i Kamińskiego. Mianowicie wrzask: „Każde polskie serce pika, gdy nadaje Republika!”. Ale co mi chodzi po głowie, gdy oglądam jedyną dziś dostępną telewizję podającą prawdę, czyli Telewizję Republikę, i między kolejnymi informacjami muszę raz za razem oglądać czy to reklamę tygodnika „Do Rzeczy”, czy też kolejną „Gazety Polskiej”, a na dodatek numer konta, na który mam przesyłać wsparcie na rzecz tak zwanego „wolnego słowa”? Otóż przepraszam bardzo, ale ja już wolę coś wrzucić do puszki dla tego oszusta Owsiaka.

      A zatem, jesteśmy dziś w sytuacji, gdy Jarosław Kaćzyński zapowiedział utworzenie, jak rozumiem, autentycznie polskiej prywatnej telewizji, która będzie stanowiła zaplecze dla tego co może nastąpić już niedługo, czyli dla powrotu rządów prawa wraz ze sprawiedliwością. A to, biorąc pod uwagę wszystko to co się wokół nas dzieje, jest wiadomością bardzo pozytywną. Bo nawet jeśli wyzwolenie nie nadejdzie tak szybko, jak byśmy tego oczekiwali, to jest szansa, że przynajmniej wszystkich tych cwaniaków, którzy tak naprawdę nigdy nie uczynili dla Polski nic dobrego, uda się postawić do pionu.



      

poniedziałek, 29 stycznia 2024

Wspomnienie (repryza)

Właśnie minęła doroczna eksplozja bezinteresownej dobroci i miłości, a mnie nie pozostaje nic innego jak przekazać dawne jeszcze świadectwo naszego duszpasterza, księdza Rafała Krakowiaka z wielkopolskich Ludom. Bardzo proszę:

„Jerzy Owsiak kojarzy mi się nieodmiennie z jednym wydarzeniem, które w sposób decydujący wpłynęło na sposób, w jaki go postrzegam. Otóż w czasie wielkiej powodzi 1997 roku, w parafii w której pracowałem, zorganizowaliśmy zbiórkę artykułów pierwszej potrzeby dla powodzian. Z Kurii otrzymaliśmy adres jednej z parafii pod Opolem i postanowiliśmy ciężarówką mojego znajomego zawieźć zebrane dary do potrzebujących. I wtedy pojawił się pewien problem. Nie mogliśmy w żaden sposób skontaktować się z tamtejszym proboszczem, a jazda w ciemno nam się nie uśmiechała. Nasi kurialiści zapewniali jednak, że nie ma się czym przejmować – adres został przesłany z Kurii opolskiej i nawet jeśli przyjedziemy niezapowiedziani, zostaniemy przywitani serdecznie. Oczywiście, to czy doznamy tam jakichś serdeczności, czy też nie, nie było moim zmartwieniem. Problemem była tylko i wyłącznie kwestia dojazdu. Chcieliśmy wiedzieć, czy przy wciąż wysokim poziomie wody w Odrze, zalanych bądź podmytych drogach i zagrożonych mostach, w ogóle jest możliwe do owych powodzian dotrzeć.
Tak czy inaczej pojechaliśmy, i po licznych przygodach i jeszcze liczniejszych objazdach, dotarliśmy na miejsce. Owa wieś wyglądała strasznie. To niesamowite, co rozszalała woda może nawyczyniać. Do dzisiaj śnią mi się niektóre widoki. Podjechaliśmy pod widoczny już z daleka kościół. Stała tam grupka ludzi, od której na nasz widok odłączył się jakiś mężczyzna, energicznie otworzył drzwi naszej ciężarówki i zaczął na nas wrzeszczeć. Prawdę powiedziawszy, rzucał najgorszym mięsem, przy czym najbardziej dobitnie brzmiało słowo „wypierdalać!”. Ponieważ nosił na sobie kapłańską koszulę, domyśliłem się, że jest to ów miejscowy proboszcz, który według poznańskich kurialistów, miał nas bardzo serdecznie przywitać. No i przywitał…
Po chwili jednak okazało się, że zaszło przykre nieporozumienie, a jego przyczyną okazał się być sam Jerzy Owsiak. Otóż owa podopolska wioska w czasie powodzi została praktycznie odcięta od świata, i bardzo szybko zaczęło ludziom brakować wody pitnej, żywności, suchych ubrań, leków itd. W ogólnym bałaganie i przy permanentnej niemożności miejscowych władz, proboszcz okazał się jedynym człowiekiem, który potrafił powodzian skrzyknąć, zorganizować ich i w ogóle zacząć działać, tak by w tej trudnej sytuacji ratować co się da i pomóc zwłaszcza tym, którzy z racji wieku, albo choroby mieli najtrudniej. To był naprawdę dzielny ksiądz, choć, jak widzimy, trochę choleryczny. Kiedy woda trochę opadła, pojawiła się możliwość wspomożenia tej wsi transportami podobnymi do naszego. Jako jedne z pierwszych pojawiły się bodajże trzy ciężarówki od Jerzego Owsiaka. To znaczy pojawiły się kilka kilometrów od celu, jeszcze przy wjeździe na most ma Odrze… i się zatrzymały. Tymczasem, kiedy proboszcz dowiedział się, że wspomniane ciężarówki jadą właśnie do niego, zwołał ludzi do wyładunku, czeka, a tu nic – ani widu, ani słychu. Ciężarówki jak stały za Odrą, tak stoją. Zepsuły się? Nie wiadomo. Ludzie czekali najpierw całą noc, potem cały dzień. W końcu proboszcz, jako że samochody zalało i były nie do użytku, wsiadł na rower i pojechał na drugi brzeg. I tam oto grzecznie mu wyjaśniono, że ponieważ pan Owsiak życzy sobie, żeby wjazd transportu do wsi i rozdzielanie darów rejestrowała ekipa telewizyjna, musi uzbroić się w cierpliwość, bo tak się niefortunnie złożyło, że owa ekipa najwcześniej może przyjechać jutro, a kto wie, czy nie dopiero za dwa dni. Proboszcz oczywiście zasugerował, by machnąć ręką na telewizję i jak najszybciej przyjeżdżać, bo powodzianie bardzo potrzebują pomocy. Wtedy to jeden z członków owego transportu, w obecności księdza, zadzwonił z komórki do Owsiaka, przedstawił sytuację i spytał co robić. Po chwili rozłączył się i powiedział, że szefowi bardzo jednak na telewizji zależy, a więc jednak trzeba będzie te parę dni jeszcze poczekać. Proboszcz na takie dictum zdenerwował się okrutnie, nawkładał tym ludziom – z Jerzym Owsiakiem na czele – od bezdusznych chamów, i kazał im, jak już zostało wspomniane, „wypierdalać”. Przy okazji też zapowiedział, że jeśli którakolwiek z panaowsiakowych ciężarówek wjedzie do jego wsi, to on i jego parafianie własnoręcznie te ciężarówki, wraz z tym co się na nich znajduje, spalą. No i to właśnie następnego dnia, tak się złożyło, że do owej wioski wjechała nasza ciężarówka, a ksiądz proboszcz – biorąc nas za ludzi z ekipy Jerzego Owsiaka – zareagował jak zareagował.
Wydarzenie to przypomina mi się zawsze wtedy, gdy widzę Jerzego Owsiaka, lub gdy ktoś zastanawia się, co z nim jest nie tak, skoro właściwie wszystko wydaje się być super. I przychodzą mi wtedy na myśl słowa Chrystusa: ‘Kiedy dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.’ (Mt 6,2-4)I na koniec zdanie prawosławnego teologa, diakona Andrieja Kurajewa*: ‘Zło może podejmować nawet pożyteczne działania, nie zmieniając swojej własnej natury. Na przykład czyniąc to w taki sposób, że pomagając ludziom pod jednym względem, pod innym względem będzie się umacniało ich sojusz ze złem w innych dziedzinach życia – choćby przez rozpalanie próżności ofiarodawców’.
 Cytat z „Frondy”. Diakon Kurajew pisze tam o Apokalipsie św. Jana Apostoła. Temat mnie zainteresował, ponieważ swego czasu prowadziłem rekolekcje, których zagadnieniem była właśnie Apokalipsa z jej 'błyskawicami, głosami, gromami, wielkimi trzęsieniami ziemi i krwią tryskającą aż po wędzidła koni' – i było to coś (przynajmniej dla rekolekcjonisty) wspaniałego. Kurajew, choć schizmatyk, bardzo dorzecznie – a przy tym ortodoksyjnie –  sprawę przedstawia, i jak sądzę, jego przemyślenia mogą być całkiem niezłym komentarzem, do niektórych z naszych notek".

Pozostaje jedno pytanie. Czy Ksiądz kłamie? Miłych snów dla Miłych Państwa.




O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...