To o czym dziś chcę napisać jest dla mnie
tematem śliskim z dwóch powodów, przy czym ten pierwszy szczególnie mocno może
obnażyć moją niewiedzę. Drugi to subiektywne odczucia i tutaj łatwiej
będzie mi się wybronić. Wahałem się więc chwilkę zanim zasiadłem do klawiatury,
ale wygrała chęć polemiki z wszelkiej maści ekspertami, których prawdziwy wysyp
obserwuję od niedzieli. Ostatecznie przeważyła znaleziona gdzieś opinia, że to
wina Papieża Franciszka, który kryteria uznania ślubu kościelnego za nieważny
ponoć mocno załagodził, a ja dość alergicznie reaguję na krytykę tego Papieża
uprawianą namiętnie przez samozwańczych, domorosłych prefektów Kongregacji
Doktryny Wiary, w których świecie gorszy od biskupa Rzymu jest tylko sam
Belzebub, o ile rzecz jasna nie jest nim on sam we własnej osobie.
Jak można się więc już domyślić, mój
dzisiejszy wpis dotyczył będzie ponownego ożenku przed ołtarzem Jacka
Kurskiego.
Jacek Kurski nie jest człowiekiem za którym przepadam. Gdy widzę jego uśmieszek, słucham peanów na cześć Disco Polo i Eurowizji, zwyczajnie mnie mdli. Gdy dodatkowo przypomnę sobie, że ma brata bliźniaka robiącego w najpoważniejszej propagandzie Trzeciej Rzeczpospolitej, przy której ta, którą on uprawia w pozornie potężniejszej Telewizji Publicznej jest nędzną amatorką, nie potrafię myśleć o nim z sympatią. Wiem zresztą, że w odczuciach tych nie jestem odosobniony. Mówiąc wprost nie dziwię się ani trochę, że drugi ślub kościelny, którego właśnie mu udzielono może wzbudzać w ludziach tyle niechęci i kpin jednocząc ponad podziałami „naszych” oraz tradycyjnie wrogich wszystkiemu, co związane z Prawem i Sprawiedliwością „elit”.
Może jednak Jacek Kurski nie jest wyrachowanym cynikiem potrafiącym bez mrugnięcia okiem "udowodnić", że ślub, którego lata temu mu udzielono był w momencie jego zawierania nieważny, bo faktycznie takim był?
To właśnie ten wspomniany na początku śliski powód numer dwa: niezręcznie mi o tym wszystkim pisać, bo wzorem chyba większości konsumentów mediów zwyczajnie Kurskiego nie lubię i to determinuje moją opinię o wszystkim, co jest z nim związane.
Znacznie istotniejsze wydaje mi się jednak to, że obiektywnie rzecz biorąc nikomu z nas nic do tego, jak Kościół rozstrzyga kwestie ewentualnej nieważności udzielonego ślubu. Ma prawo ową nieważność swoim autorytetem stwierdzić i jak w przypadku odpuszczenia grzechów, wszelkiego rodzaju kpiny „wiedzących lepiej” należy więc zbyć wzruszeniem ramion.
Wspomniałem, że to dla mnie grząski grunt, ale wydaje mi się, że analogia z sakramentem spowiedzi jest całkiem na miejscu. Tutaj udzielający rozgrzeszenia kapłan musi zakładać, że penitent spełnił wszystkie warunki konieczne, by mogło mu zostać udzielone rozgrzeszenie, a jeżeli nie, to nie cierpi na tym autorytet Kościoła, ale wyłącznie sumienie grzesznika. Jeżeli więc Jacek Kurski potrafił wykazać, że udzielony mu ślub nie spełniał przynajmniej jednego z zasadniczych elementów wymaganych by był on ważny, to mógł on zostać uznany za niezawarty i tym samy nabył on prawo do ponownego złożenia przysięgi małżeńskiej w kościele.
On sam wie najlepiej, czy rzeczywiście przedstawił powody prawdziwe.
Jeżeli nie, to dopuścił się grzechu ciężkiego, więc co mu z tego ponownego małżeństwa, wtedy pozornie usankcjonowanego na Naprawdę Samej Górze? W końcu katolikowi powinno zależeć wyłącznie na tym, by stając pewnego dnia przed Panem Bogiem móc mieć nadzieję, że ten będzie miał podstawy, by okazać mu swoje miłosierdzie, a kłamstwo skutkujące tym, że „co Bóg złączy, niech człowiek nie rozdziela” uznano za formalnie nigdy naprawdę nie złączone, w ostatecznym rozrachunku raczej nie zwiększa szans na zbawienie. Tak mi się w każdym razie wydaje. Najistotniejsze, że chodzi po prostu o nasze sumienie.
Patrząc więc na ponowny ślub Jacka Kurskiego z tej perspektywy, pozostaje nam uznać, że jeżeli coś nam się tutaj nie podoba, to jest to nasz problem, a nie samego zainteresowanego. Tylko on bowiem wie, jak naprawdę z tym jego pierwszym ślubem było i odpowie za to nie przed ekspertami naszego pokroju, ale przed Panem Bogiem.
Jednym słowem obojętnie, czy proces uznania, że w chwili jego zawierania małżeństwo było nieważne trwa 45 dni czy pięć lat. Finalnie dla kogoś, kto poważnie podchodzi do swojej wiary to sprawa kluczowa, w której werdykt determinuje wszystko, natomiast dla katolika wyłącznie z nazwy to od początku rzecz bez większego znaczenia.
A kto ma pewność, że Kurski jest właśnie takim cynicznym, udającym dla doraźnych, wizerunkowych korzyści „świętego”, niech pierwszy rzuci kamieniem.
przemsa
@przemsa
OdpowiedzUsuńRzeczywiście powstają takie rozterki. Tym mocniejsze, że dotyczą osoby znanej i o tyle obecnie społecznie istotnej, iż chciałoby się, aby był on po polsku porządnym człowiekiem.
Jakie jednak stanowisko powinien zająć człowiek postronny co do faktów, ale nie wrogi wierze, czy samemu J.Kurskiemu? Gdy bowiem ktoś jest wrogi, to jego zainteresowanie przestaje mnie interesować, bo jego prawdą jest wrogość jako taka. Dobrze, że też się od tego odcinasz.
Gdy chodzi o orzeczenie nieważności małżeństwa kościelnego, to w istocie stajemy przed kwestią ważności sakramentu.
Jednak ogólną dopuszczalność orzekania nieważności sakramentu małżeństwa należy (m.zd.) podporządkować religijnej doktrynie takiej, jaką akurat jest. Zauważyć bowiem należy, iż orzekanie o nieważności małżeństwa jako takie jest dopuszczalne od zamierzchłych czasów. Zmianom w czasie podlega tylko poczucie istotności konkretnych okoliczności faktycznych jako przyczyn żądania nieważności. NB.: ciekawe, czy Henryk VIII dziś otrzymałby unieważnienie?
Odrzucam tutaj kwestię, czy dochodzi może do naruszeń w samym postępowaniu o nieważność małżeństwa. Jeśli bowiem nie powinno się dyskutować nad orzeczeniami sądowymi, to na pewno dotyczy to orzeczeń władz religijnych w sprawach samej religii. Te bowiem dotyczą wiary i wspólnoty wiernych, którzy powinni orzeczenia przyjmować właśnie z wiarą, a ta musi być bezkrytyczna, albo jej nie ma.
Jak w danym przypadku jest, tak jest. Gdy zaś chodzi o ocenę postawy samego małżonka, to należy się wstrzymać w braku znajomości faktu podstawowego: które, mianowicie, z małżonków aż tak pragnęło ślubu kościelnego, że trzeba było wnosić o nieważność poprzedniego u jednego z narzeczonych?
Przypadek opisywany w Twoim felietonie przywołał u mnie pamięć, jak to wśród moich przyjaciół zdarzył się taki przypadek, że on był od lat "cywilnie" rozwiedziony, oboje chcieli się pobrać, lecz ona, do tej pory panna, chciała wyłącznie ślubu kościelnego. Tymczasem nie powiódł się proces o unieważnienie jego małżeństwa (stawałem jako świadek) i tak ona związek zerwała.
Dobrze, czy źle i jaki to ma związek z omawianym wydarzeniem? A kto to wiedzieć może.
"NB.: ciekawe, czy Henryk VIII dziś otrzymałby unieważnienie?"
OdpowiedzUsuńCałkiem możliwe, że w naszych czasach nawet nie zaprzątałby sobie tym głowy.
"Tymczasem nie powiódł się proces o unieważnienie jego małżeństwa (stawałem jako świadek) i tak ona związek zerwała."
To dowód na to, że wcale tak łatwo nie można unieważnienie małżeństwa otrzymać. A to, że ona zerwała ten związek pokazuje, że bardzo poważnie traktuje swoją wiarę. Mnie to imponuje.
Ja powiem tak - wolałbym, żeby ocenę argumentów mniej determinował datek.
OdpowiedzUsuńTo ja powiem tak: przeczytaj komentarz orjana i wyjaśnij naiwnemu, że najwyraźniej zainteresowane strony za mało dały w łapę klechom. Innej możliwości nie ma.
Usuń@Arek
UsuńSmutna rzeczywistość jest taka, że korupcja zagnieździła się wszędzie a rozmaite kręgi, które także Polskę obsiadły wprowadziły korupcję jako ich wkład w cywilizację. Inaczej mówiąc, świat doszedł do tego etapu rozwoju, że wszystkie stany faktyczne są możliwe.
Zwracam jednak uwagę, że w przypadku sakramentu małżeństwa chodzi o dobro duchowe, a nie o przewał dóbr materialnych na budowie autostrady.
Zwracam też uwagę, iż nie ma, przynajmniej ja nie kojarzę, innej religii, ani zabobonu lewackiego, czy innego, gdzie następowałoby wyodrębnienie czynu świętokupstwa (symonii) z ogólnego obszaru niegodziwości możliwych. To jest dowód odporu nawet silniejszy, niż deklaracje obowiązujących zasad.
Czy poszczególni kapłani handlują dobrami duchowymi, w tym sakramentami? Fizycznie jest to możliwe na poziomie jednostkowym. Na poziomie organizacyjnym jest to raczej niemożliwe. Ja sam nic o tym nie wiem, a w tzw. opowieści znad rzeki słabo wierzę.
Pozwolę sobie wkleić komentarz Mniszyska wprost ze Szkoły Nawigatorów. Myślę, że to nie nadużycie, a po prostu warto moim zdaniem:
OdpowiedzUsuńStarałem się być cierpliwy ale już nie mogę po raz kolejny czytać bzdur o drugim ślubie Kurskiego. Takiego pomieszania z poplątaniem w tej materii dawno nie widziałem.
Po pierwsze Kościół nie unieważnia sakramentu małżeństwa, bo takiej władzy nie ma i nigdy miał nie będzie. Sakrament raz ważnie udzielony jest skuteczny zawsze i tylko sam Pan Bóg osobiście, przez bezpośrednią interwencję może go unieważnić. Jednak do tej pory takiego przypadku nie zarejestrowano.
Tak jest z sakramentem kapłaństwa, gdzie zawiesza się osobę sprawującą ten urząd w jej czynnościach ale nie unieważnia się sakramentu. W związku z tym Kościół nie może unieważnić raz udzielonego sakramentu, bo zwyczajnie takiej władzy nie ma. Nawet papież jej nie ma i nigdy jej nie będzie miał.
Istnieje natomiast drugi przypadek. Stwierdzenie, że z jakiś powodów do udzielenia sakramentu nie doszło. W przypadku sakramentu małżeństwa chodzi o to, że przysięga małżeńska z różnych powodów miała wady i przez to była nieskuteczna i jest niewiążąca. Tych przyczyn jest wiele i nie miejsce tutaj na wykład.
W przypadku pana Jacka Kurskiego Kościół po sądowym procesie stwierdził, że tak było w jego przypadku, że przysięga małżeńska w tym przypadku okazała się nie wiążąca i w związku z tym sakrament nie zaistniał. W języku kościelnym mówi się, że Kościół orzekł nieskuteczność zawarcia sakramentu małżeństwa, że od samego początku przysięga, którą sobie składali jest nieważna.
Nie ma to nic wspólnego z unieważnieniem małżeństwa jak się to potocznie mówi. Jeszcze raz podkreślam, stwierdzenie nieważności sakramentu małżeństwa nie ma nic wspólnego z rozwodem "z pokropkiem".
Orzeczenie takie następuje po przewodzie sądowym, gdzie zeznania są odbierane pod przysięgą na krzyż a składanie fałszywych zeznań jest świętokradztwem.
Skoro pan Jacek Kurski zgłosił się do sądu biskupiego o zbadanie sprawy jego przysięgi małżeńskiej i przedstawił swoje argumenty, to sąd nie miał innego wyjścia jak tę sprawę zbadać i wydać sąd na temat wątpliwości pana Kurskiego.
Werdykt sądy biskupiego orzekł zasadność jego wątpliwości i na tej podstawie Kościół stwierdził, że pierwszy związek nie był sakramentalny od samego początku.
Podważanie tej sentencji oznacza zarzucenie sądowi nieuczciwość procesu i matactwo. To są bardzo ciężkie zarzuty. Wydaje mi się, że trzeba mieć uzasadnione argumenty, aby formułować takie zarzuty a nie ot tak rzucać nimi w powietrze.
Nie znam orzeczenia sądu biskupiego ani nie mam wglądu do dokumentacji procesu. Jedynie o co można mieć ewentualnie żal do sądu, że nie skorzystał z klauzuli tzw. przyzwoitości publicznej i nie nakazał panu Jackowi Kurskiemu, aby ze względu na swoją pozycję społeczną wziął ślub przy tzw. zamkniętych drzwiach tzn. tylko w gronie rodziny i bez rozgłosu i bez hucznej oprawy.
Ale nawet gdyby sąd takie zalecenie wydał to Kościół nie ma policji aby pilnowała dokładne wykonywanie jego sentencji i nie zmienia to faktu, że pan Jacek Kurski miał prawo mieć drugi ślub kościelny jeśli przy pierwszym przysięga małżeńska była od samego początku niewiążąca.
My ewentualnie możemy, jeśli mamy upodobanie w grzebaniu w życiu osobistym bliźniego, zastanawiać się, dlaczego dopiero po kilkunastu latach pożycia w pierwszy związku pan Jacek Kurski zaczął mieć wątpliwości co do skuteczności przysięgi małżeńskiej.
To byłoby tyle. Szczęść Boże wszystkim uczestnikom SN.
Źródło: komentarz pod tą notką:
http://gabriel-maciejewski.szkolanawigatorow.pl/o-ludziach-niezastapionych-czyli-esprit-de-corps-otoczenia-prezesa
@Przemsa
OdpowiedzUsuńPerły przed wieprze. Jestem pewien, że poza Grzeraltsem i być może Gabrielem oni nic z tego nie zrozumieli.
Ważny i celny komentarz, dlatego go tu wkleiłem. No i potwierdza, to co w tej notce napisałem.
OdpowiedzUsuń@przemsa
OdpowiedzUsuńBardzo ważny, obok tego co napisał Grzeraltis. Inna sprawa, że on to najprawdopodobniej przeczytał u mnie, gdy cytowałem ojca Wincentego.
@przemsa
OdpowiedzUsuńGdy chodzi o ojca Wincentego, to jeszcze bym zacytował to"
"To jest temat na inną notkę, temat rzeka. Zdziwiłbyś się jak bardzo dużo małżeństw jest od samego początku już nieważnych. Pośrednim dowodem na to jest ilość rozwodów po ślubach zawartych w kościele.
Młodzi w kancelarii parafialnej nie są wcale szczerzy. Deklarują inne intencje i inne poglądy niż te rzeczywiste, które mają, aby tylko ksiądz dał zgodę. To się czuje ale to nie zawsze da się udowodnić, ponieważ rozmowa w kancelarii to nie przysłuchanie śledcze. Wprowadzono nowy, bardziej szczegółowy kwestionariusz, ale on niewiele pomoże według mnie. Kłania się formacja w trakcie lekcji religii jednak przy tym nieustannym bombardowaniu ze strony pop kultury jest ona mało owocna.
P.S. Pomijając teraz moje problemy zdrowotne, to ja P. Bogu cały czas dziękuję, że nie jestem proboszczem i nie biorę odpowiedzialności za zgodę na zawieranie ślubów. Na moje wyczucie w góra 30/40% ślubów zawieranych w Kościele młodzi są dojrzali do złożenia przysięgi małżeńskiej czyli rozumieją ją w całej rozciągłości, przyjmują szczerym sercem jej konsekwencje i są gotowi zrobić wszystko by jej dotrzymać.
Dawniej jeszcze obyczajowość otoczenia i dyscyplina społeczna pomogała tej przysięgi dochować. Z chwilą kiedy to runęło, większość młodych małżeństw jest jak domek z kart.
Pod tym względem w społeczeństwie jest Czarnobyl".