Dżeri ma trzydzieści pięć lat i jest niewidomy. Nie od urodzenia,
ale ponieważ większość swojego życia poświęcił konsumpcji alkoholu,
niespecjalnie znajdował czas by zainteresować się tym, że z jego wzrokiem dzieje
się coś niedobrego. Jakaś wrodzona wada, która dzień za dniem, systematycznie się
pogłębiała. Gdy się zreflektował było już trochę za późno i choć nie pije ponad
pięć lat, mieszkając w ośrodku dla niewidomych możliwości zorganizowania sobie
leczenia ma mocno utrudnione. Ludzie lepiej sytuowani, wspierani przez rodzinę
oraz znajomych, w podobnych okolicznościach muszą nieźle się nagimnastykować. Co
dopiero dorosły kawaler bez oszczędności i z niespecjalnie przyjaznego bliźnim
domu.
Poznałem go przypadkiem kilkanaście miesięcy temu za pośrednikiem mojego kumpla Rafała, który akurat nie mógł go gdzieś podrzucić, a ja znalazłem się w pobliżu. Zgodziłem się. O wskazanej godzinie Dżeri czekał na mnie z białą laseczką przed budynkiem, który zamieszkuje z innymi niewidzącymi. Ubrany w modne w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku czarne spodnie garniturowe, rozchodzone czarne półbuty z frędzelkami i białą, najprawdopodobniej weselną, a na pewno zbyt dużą i wymiętą koszulę, przywitał się ze mną mocnym uściskiem dłoni. Wziąłem go pod ramię i pomogłem wsiąść do samochodu. Wtedy dopiero dowiedziałem się, że jedziemy „na casting na pacjenta dla studentów akademii medycznej”. Dokładnie tak się wyraził, a ja się nie dopytywałem, choć zupełnie nie miałem pojęcia, o czym w ogóle mówi. Sam od siebie uspokoił mnie zapewniając, że to sprawdzona informacja, a poza tym odpowiednio wcześniej telefonicznie wszystko załatwił i że jesteśmy umówieni.
Poznałem go przypadkiem kilkanaście miesięcy temu za pośrednikiem mojego kumpla Rafała, który akurat nie mógł go gdzieś podrzucić, a ja znalazłem się w pobliżu. Zgodziłem się. O wskazanej godzinie Dżeri czekał na mnie z białą laseczką przed budynkiem, który zamieszkuje z innymi niewidzącymi. Ubrany w modne w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku czarne spodnie garniturowe, rozchodzone czarne półbuty z frędzelkami i białą, najprawdopodobniej weselną, a na pewno zbyt dużą i wymiętą koszulę, przywitał się ze mną mocnym uściskiem dłoni. Wziąłem go pod ramię i pomogłem wsiąść do samochodu. Wtedy dopiero dowiedziałem się, że jedziemy „na casting na pacjenta dla studentów akademii medycznej”. Dokładnie tak się wyraził, a ja się nie dopytywałem, choć zupełnie nie miałem pojęcia, o czym w ogóle mówi. Sam od siebie uspokoił mnie zapewniając, że to sprawdzona informacja, a poza tym odpowiednio wcześniej telefonicznie wszystko załatwił i że jesteśmy umówieni.
Faktycznie byliśmy.
Czekając na naszą kolej, bo chętnych nie brakowało, usłyszałem, że polega to na tym, że zainteresowane osoby udają hospitalizowanych. By sprawdzić przydatność do tej roli przedstawiają przygotowaną wcześniej przez organizatorów krótką historyjkę na temat zmyślonej sytuacji rodzinnej oraz rzecz jasna choroby. Nie wiem, czy przyszli lekarze wiedzą, że przeprowadzają wywiad z podstawionymi osobami, bo Dżeri niestety się nie zakwalifikował i na tym ta sprawa się zakończyła. Moim zdaniem wypadł wcale nieźle i to grając nie siebie, ale jakiegoś faceta po operacji wyrostka, który dodatkowo cierpi bodajże na zapalenie stawów. Nie była to więc trywialna w jego przypadku rola niewidomego. Zapewne obawiano się, że ze względu na swoje kalectwo może być kłopotliwy, a że chętnych nie brakowało, to i Dżeriego odstrzelono.
Zadzwonił do mnie kilka dni później aby o tym smutnym fakcie poinformować.
Nie żalił się jednak ani nie utyskiwał, tylko od razu wyłuszczył, że ponownie chciałby gdzieś ze mną podjechać. Tym razem chodziło o przesłuchanie do programu „Mam Talent”. Jak się okazało, bardzo pochopnie wyraziłem zgodę, bo po drodze wyjaśnił, że będzie opowiadał skecz i muszę z nim wystąpić, gdyż kolega z którym się przygotowywał w ostatniej chwili wystraszył się i zrezygnował. Momentalnie oczami wyobraźni zobaczyłem, jak robię z siebie małpę na całą Polskę, a w głowie zaczął mi dźwięczeć szczery, niczym nieskrępowany rechot rodziny i kolegów. Tak. Słyszałem wyraźnie rżenie, które będzie się za mną ciągnęło nie latami, ale - jeżeli tyko będzie mi dane żyć odpowiednio długo – przez dekady. Przerażony wizją towarzyskiego ostracyzmu asertywnie, choć grzecznie odmówiłem wyjaśniając, że jestem zupełnie pozbawiony talentu scenicznego i wszystko popsuję swym drewnianym emploi brodatego menela, a poza tym ledwie pamiętam, co robiłem rano, więc nie gdzie mi tam do zapamiętania kilkunastu linijek poważnej roli. Widząc jednak jego szczerze strapioną minę wymiękłem i odsuwając na bok mroczną wizję świata, w który funkcjonuję już tylko jako „ten przygłup z show tefałenu”, ugodowo dopowiedziałem, że zobaczymy na miejscu. Naprawdę nie wiem, na co liczyłem, tym niemniej zdarzył się cud i mi się upiekło. Najwyraźniej Talia i Melpomena pospołu postanowiły okazać mi litość, bo pod zatłoczonym teatrem przekonaliśmy się, że Dżeremu coś się pomyliło i ten akurat casting był kolejnym etapem rekrutacji, w każdym razie nie dla nowych ludzi z zewnątrz. Tłumy, które tam się zebrały chciały dostać się do środka tylko po to by wystąpić jako publiczność w programie.
Również i to niepowodzenie mój nowy kolega zniósł dzielnie i bez marudzenia.
Poszliśmy coś przekąsić i pogadać, a ja od tego momentu na stałe wszedłem w orbitę jego zainteresowań. Zaczął do mnie dzwonić coraz częściej przy różnych okazjach. Na przykład gdy chciał coś sprzedać w lombardzie (brajlowskiego monitora się nie udało, ale z popsutym telefonem poszło lepiej), czy też po prostu zabrakło mu dwóch kilogramów kawy mielonej, piętnastu litrów mineralnej gazowanej i przynajmniej trzech paczek fajek.
Od kumpla przez którego się poznaliśmy usłyszałem, że się już nie wykręcę, bo Dżeri jest urodzonym organizatorem i kolekcjonuje przydatnych w różnych sytuacjach ludzi. Każdy od czegoś innego i teraz, gdy zostałem wprowadzony do jego świata, pozostaje mi się z tym pogodzić i poczuć wpasowanym. W pierwszym odruchu miałem zamiar zaprotestować i się wykpić, bo przez wrodzone lenistwo niezbyt jestem skory do tego rodzaju poświęceń. Ostatecznie jednak przyjąłem do wiadomości, że Dżeri może chcieć korzystać z mojej pomocy.
Tak też się od tych kilkunastu miesięcy dzieje.
A że najczęściej głupio jest mi bez powodu odmawiać, tylko czasem ignoruję jego telefony. Zazwyczaj jednak bez szemrania wiozę go tam dokąd sobie życzy, przy okazji robiąc zakupy. On przyjmuje to jako coś naturalnego i nigdy specjalnie wylewnie nie dziękuje. W drugą stronę również nie robi wyrzutów, gdy wydzwania, a ja go odrzucałam, względnie zbywam bardzo grubymi nićmi szytymi kłamstewkami. Myślę, że generalnie całkiem się lubimy i muszę przyznać, że w innych okolicznościach to raczej ja zwracałbym się do niego z prośbą o radę i pomoc. Ma naturalną smykałkę do interesów i sprzedałby mnie z łatwością trzy razy. Żyjemy jednak w zupełnie innych światach, przy czym ten jego, rozświetlony tylko mglistymi wspomnieniami czasów, gdy mrok otaczał go tylko o swojej naturalnej porze, niezmiennie przypomina mi, że narzekanie na cokolwiek w mojej sytuacji jest grzechem i to dość ciężkiego kalibru, bo nie mam ku temu żadnych powodów.
Przedwczoraj Dżeri odezwał się znowu, jednak mnie bardzo nie chciało się ruszać z domu. Udawałem więc, że nie słyszę dzwonka telefonu. Dość szybko odpuścił, więc uznałem, że nie mogło to być nic specjalnie ważnego. Następnego dnia dowiedziałem się, że potrzebny był mu tylko adres Pałacu Prezydenckiego oraz pomoc w napisaniu listu do Andrzeja Dudy...
Dżeri chce mu bowiem osobiście pogratulować reelekcji i przy okazji tak ogólnie za wszystko, gdyż bardzo go szanuje i codziennie modlił się o jego zwycięstwo. Nie sam, bo z dziewczyną z którą jest od niedawna. Kilka lat młodsza, sparaliżowana, poruszająca się wyłącznie na wózku i bardzo słabo widząca.
Niedługo też ją poznam, zapewne przy okazji zakupów lub jakiegoś nowego pomysłu sceniczno-biznesowego.
Nieważne.
Dziś piszę o tym w odpowiedzi na tekst Toyaha „O nich i demokracji, którą gardzą”.
Krzysiek, gdy ktoś będzie się pytał, kto dał zwycięstwo Prezydentowi, odeślij ich do tej notki. Myślę, że dobrze wyjaśnia, że to właśnie dzięki Dżeremu Andrzeja Dudę ponownie wybrano.
Czekając na naszą kolej, bo chętnych nie brakowało, usłyszałem, że polega to na tym, że zainteresowane osoby udają hospitalizowanych. By sprawdzić przydatność do tej roli przedstawiają przygotowaną wcześniej przez organizatorów krótką historyjkę na temat zmyślonej sytuacji rodzinnej oraz rzecz jasna choroby. Nie wiem, czy przyszli lekarze wiedzą, że przeprowadzają wywiad z podstawionymi osobami, bo Dżeri niestety się nie zakwalifikował i na tym ta sprawa się zakończyła. Moim zdaniem wypadł wcale nieźle i to grając nie siebie, ale jakiegoś faceta po operacji wyrostka, który dodatkowo cierpi bodajże na zapalenie stawów. Nie była to więc trywialna w jego przypadku rola niewidomego. Zapewne obawiano się, że ze względu na swoje kalectwo może być kłopotliwy, a że chętnych nie brakowało, to i Dżeriego odstrzelono.
Zadzwonił do mnie kilka dni później aby o tym smutnym fakcie poinformować.
Nie żalił się jednak ani nie utyskiwał, tylko od razu wyłuszczył, że ponownie chciałby gdzieś ze mną podjechać. Tym razem chodziło o przesłuchanie do programu „Mam Talent”. Jak się okazało, bardzo pochopnie wyraziłem zgodę, bo po drodze wyjaśnił, że będzie opowiadał skecz i muszę z nim wystąpić, gdyż kolega z którym się przygotowywał w ostatniej chwili wystraszył się i zrezygnował. Momentalnie oczami wyobraźni zobaczyłem, jak robię z siebie małpę na całą Polskę, a w głowie zaczął mi dźwięczeć szczery, niczym nieskrępowany rechot rodziny i kolegów. Tak. Słyszałem wyraźnie rżenie, które będzie się za mną ciągnęło nie latami, ale - jeżeli tyko będzie mi dane żyć odpowiednio długo – przez dekady. Przerażony wizją towarzyskiego ostracyzmu asertywnie, choć grzecznie odmówiłem wyjaśniając, że jestem zupełnie pozbawiony talentu scenicznego i wszystko popsuję swym drewnianym emploi brodatego menela, a poza tym ledwie pamiętam, co robiłem rano, więc nie gdzie mi tam do zapamiętania kilkunastu linijek poważnej roli. Widząc jednak jego szczerze strapioną minę wymiękłem i odsuwając na bok mroczną wizję świata, w który funkcjonuję już tylko jako „ten przygłup z show tefałenu”, ugodowo dopowiedziałem, że zobaczymy na miejscu. Naprawdę nie wiem, na co liczyłem, tym niemniej zdarzył się cud i mi się upiekło. Najwyraźniej Talia i Melpomena pospołu postanowiły okazać mi litość, bo pod zatłoczonym teatrem przekonaliśmy się, że Dżeremu coś się pomyliło i ten akurat casting był kolejnym etapem rekrutacji, w każdym razie nie dla nowych ludzi z zewnątrz. Tłumy, które tam się zebrały chciały dostać się do środka tylko po to by wystąpić jako publiczność w programie.
Również i to niepowodzenie mój nowy kolega zniósł dzielnie i bez marudzenia.
Poszliśmy coś przekąsić i pogadać, a ja od tego momentu na stałe wszedłem w orbitę jego zainteresowań. Zaczął do mnie dzwonić coraz częściej przy różnych okazjach. Na przykład gdy chciał coś sprzedać w lombardzie (brajlowskiego monitora się nie udało, ale z popsutym telefonem poszło lepiej), czy też po prostu zabrakło mu dwóch kilogramów kawy mielonej, piętnastu litrów mineralnej gazowanej i przynajmniej trzech paczek fajek.
Od kumpla przez którego się poznaliśmy usłyszałem, że się już nie wykręcę, bo Dżeri jest urodzonym organizatorem i kolekcjonuje przydatnych w różnych sytuacjach ludzi. Każdy od czegoś innego i teraz, gdy zostałem wprowadzony do jego świata, pozostaje mi się z tym pogodzić i poczuć wpasowanym. W pierwszym odruchu miałem zamiar zaprotestować i się wykpić, bo przez wrodzone lenistwo niezbyt jestem skory do tego rodzaju poświęceń. Ostatecznie jednak przyjąłem do wiadomości, że Dżeri może chcieć korzystać z mojej pomocy.
Tak też się od tych kilkunastu miesięcy dzieje.
A że najczęściej głupio jest mi bez powodu odmawiać, tylko czasem ignoruję jego telefony. Zazwyczaj jednak bez szemrania wiozę go tam dokąd sobie życzy, przy okazji robiąc zakupy. On przyjmuje to jako coś naturalnego i nigdy specjalnie wylewnie nie dziękuje. W drugą stronę również nie robi wyrzutów, gdy wydzwania, a ja go odrzucałam, względnie zbywam bardzo grubymi nićmi szytymi kłamstewkami. Myślę, że generalnie całkiem się lubimy i muszę przyznać, że w innych okolicznościach to raczej ja zwracałbym się do niego z prośbą o radę i pomoc. Ma naturalną smykałkę do interesów i sprzedałby mnie z łatwością trzy razy. Żyjemy jednak w zupełnie innych światach, przy czym ten jego, rozświetlony tylko mglistymi wspomnieniami czasów, gdy mrok otaczał go tylko o swojej naturalnej porze, niezmiennie przypomina mi, że narzekanie na cokolwiek w mojej sytuacji jest grzechem i to dość ciężkiego kalibru, bo nie mam ku temu żadnych powodów.
Przedwczoraj Dżeri odezwał się znowu, jednak mnie bardzo nie chciało się ruszać z domu. Udawałem więc, że nie słyszę dzwonka telefonu. Dość szybko odpuścił, więc uznałem, że nie mogło to być nic specjalnie ważnego. Następnego dnia dowiedziałem się, że potrzebny był mu tylko adres Pałacu Prezydenckiego oraz pomoc w napisaniu listu do Andrzeja Dudy...
Dżeri chce mu bowiem osobiście pogratulować reelekcji i przy okazji tak ogólnie za wszystko, gdyż bardzo go szanuje i codziennie modlił się o jego zwycięstwo. Nie sam, bo z dziewczyną z którą jest od niedawna. Kilka lat młodsza, sparaliżowana, poruszająca się wyłącznie na wózku i bardzo słabo widząca.
Niedługo też ją poznam, zapewne przy okazji zakupów lub jakiegoś nowego pomysłu sceniczno-biznesowego.
Nieważne.
Dziś piszę o tym w odpowiedzi na tekst Toyaha „O nich i demokracji, którą gardzą”.
Krzysiek, gdy ktoś będzie się pytał, kto dał zwycięstwo Prezydentowi, odeślij ich do tej notki. Myślę, że dobrze wyjaśnia, że to właśnie dzięki Dżeremu Andrzeja Dudę ponownie wybrano.
przemsa
PS Dziękuję Toyahowi za możliwość zamieszczenia tu tego tekstu.
@przemsa
OdpowiedzUsuńThe pleasure is mine. Bardzo się cieszę, że otworzyłeś nowy czas tego miejsca, już jako szerszego jeszcze projektu - i to takim tekstem. Pisz ile dusza zapragnie.
Merci. Dziękuję za zaproszenie.
OdpowiedzUsuń@przemsa
OdpowiedzUsuńHistoria absolutnie fantastyczna. Spokojnie mogłaby posłużyć pod scenariusz czegoś jak Nocny Kowboj.
Rzecz w tym, że ta historia ma także wymiar uniwersalny.
Dzięki.
OdpowiedzUsuńA propos Nocnego Kowboja: Filmu nie widziałem, czytałem za to książkę i to niedawno. Całkiem niezła, choć dołująca.
@przemsa
UsuńTak mi się automatycznie, choć luźno skojarzyło, jak mogłoby być w części drugiej, gdyby Szczurek przeżył, ale z pogłębioną niepełnosprawnością.
To byłby ten potencjał fabularny. Zdolny reżyser mógłby go jednak rzucić na tło współczesnego starcia cywilizacji obyczajowych, politycznych, itd. i w finale wyboru między nimi.
Obawiam się, że w dzisiejszych czasach byłby to film o środowisku LGBT, a w rolę Joe Bucka wcielił(a)by się Halle Berry.
Usuń@przemsa
UsuńNo fakt! Tu jest ten zgrzyt rzeczywistości.
Choć co do Halle Berry, to na wszelki wypadek zapewniam, że nie jestem rasistą.
Ja również to zaznaczę. Po prostu bardzo dobra aktorka.
Usuń@przemsa
OdpowiedzUsuńCudowny tekst. No i głęboko prawdziwy. Gdyby nie Dżeri i tacy jak on, Duda by nie wygrał.
Niestety gdzie takim Dżerim do elit spod znaku ośmiu gwiazdek.
Usuń