Powiem szczerze, że nie umiem powiedzieć, co
spowodowało, że ów temat w ogóle się pojawił, prawdą jednak jest, że
parokrotnie ostatnio zmuszony byłem opowiadać wielu znajomym przygodę sprzed
ponad dziesięciu lat – swoją droga tu opisywaną, jednak częściowo w sposób
naturalny zapomnianą – kiedy to zdarzyło mi się wystąpić w telewizyjnym
programie Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”. Zaprosił mnie Pospieszalski
by przyjechać – za całe dwieście złotych plus koszta podróży – do Warszawy i
opowiedzieć o tym, jak „Gazeta Wyborcza” zmusiła Igora Janke do usunięcia z
Salonu24 trzech zdjęć pokazujących Lecha Kaczyńskiego, jak ten na Mistrzostwach
Europy w Wiedniu, układa sobie kibicowski szalik z napisem Polska, by wspólnie
z prezydentem Austrii zapozować do zdjęcia. Chodziło o to, że reporter „Gazety”
z całej serii ujęć wybrał jedno, gdzie Prezydent trzyma szalik z napisem Polska
do góry nogami, opublikował je w mediach i w ten sposób uruchomił kolejną
odsłonę projektu pod tytułem „Kaczyński to idiota”. Był maj roku 2010, zbliżały
się przedterminowe wybory prezydenckie, ja siedziałem w kawiarni na Woronicza,
pijać darmową kawę i jedząc równie darmowy sernik, a obok mnie przy stoliku
siedzieli dwaj kolejni zaproszeni przez Pospieszalskiego goście, a mianowicie
Jan Hartman i – wówczas jeszcze jak najbardziej – tak zwany „Trzeci Bliźniak”,
Ludwik Dorn, i sobie swobodnie rozmawiali, nawet zapewne nie zdając sobie
sprawy, że są bardzo uważnie słuchani. W pewnym momencie Ludwik Dorn – jak
mówię, wówczas jeszcze kaczysta pełną gębą – wypowiedział w stronę Hartmana
następujące – do dziś je pamiętam – słowa: „Idealnie byłoby, gdyby Jarek
przegrał, ale nie za bardzo. Może tak, powiedzmy, 35 do 65”.
Jak mówię, nie wiem, co sprawiło, że owa historia ostatnio w moich rozmowach
notorycznie wraca, natomiast wiem znakomicie, że to ona doprowadziła mnie
ostatecznie do tego, by pytać moich wielu znajomych, czy pamiętają tak zwaną
„Rozmowę z Pawłem”, która ukazała się na moim blogu parę miesięcy po wielkim
zwycięstwie Bronisława Komorowskiego, a następnie została wykorzystana
propagandowo przez Prawo i Sprawiedliwość jako podstawa do wyrzucenia na zbity
pysk Joanny Kluzik- Rostkowskiej, Pawła Poncyliusza, Marka Migalskiego i całej
tej bandy zdrajców. Pamiętam też przy tym bardzo dobrze tekst, jaki ukazał się
wówczas na portalu wpolityce.pl pod tytułem „Dziwny wywiad blogera”, gdzie
Karnowscy z kolegami zarzucili mi, że kiedy ja wraz z Pawłem ujawniamy czarne
kulisy kampanii Jarosława Kaczyńskiego, to przez moje osobiste pretensje i
kompleksy, no i oczywiście rozbuchane ego.
Powraca więc ów temat rozmowy z Pawłem
i okazuje się, że zdecydowana większość czytelników tego bloga, nie ma o niej
bladego pojęcia. A zatem, bardzo proszę. W moim szczerym przekonaniu, to jest
kawał naszej współczesnej politycznej historii. Mamy wrzesień roku 2010.
***
Wywiad,
który przedstawiam poniżej, chodził mi i Pawłowi – naszemu człowiekowi w
sztabie – po głowach już od dłuższego czasu. I pewnie nigdy by nie został
przeprowadzony, spisany i dziś opublikowany, gdyby nie fakt, że od kilku
dobrych tygodni publiczną przestrzeń wypełnia informacja, że Jarosław
Kaczyński, dzięki niezwykle udanej i skutecznej pracy swojego sztabu, osiągnął
znacznie lepszy wynik wyborczy, niż faktycznie na to zasłużył, a jeśli dziś
robi wrażenie osoby z tego niezadowolonej, to może to wyłącznie świadczyć o
tym, że z tej żałoby w jakiej się pogrążył, stracił rozum. To nieznośne
kłamstwo jest na dodatek starannie podsycane przez niektórych prominentnych
członków jego sztabu, oczywiście nie bezpośrednio, ale przez cały szereg
niedopowiedzeń i aluzji, których główne przesłanie jest właśnie takie: Nikt nie
wie, co się z tym biednym Jarosławem dzieje.
O swoich powodach, w samym już
wywiadzie, mówi sam Paweł. Jeśli chodzi o mnie, na mnie największe wrażenie
zrobiła rzecz z pozoru błaha, ale wydaje mi się idealnie symbolizująca cały ten
okropny plan. W rozmowie w TVN24, Joanna Kluzik Rostowska została spytana przez
Monikę Olejnik, czy ona zgadza się z opinią, że posłowie Platformy
Obywatelskiej są chamscy wobec kobiet, tak jak to twierdzi Jarosław Kaczyński.
Jeśli ktoś myśli, że Kluzik odpowiedziała wymijająco, że ona akurat nie ma
złych doświadczeń, ale skoro Prezes tak mówi, to może coś tam widział – jest w
głębokim błędzie. Ona jednoznacznie i bez żadnej dyskusji powiedziała, że o
jakimkolwiek chamstwie nie ma mowy. W Sejmie wszyscy są razem, grzeczni dla
siebie, uprzejmi, i wręcz zaprzyjaźnieni. A więc – Prezes zwyczajnie bredzi.
To co ona powiedziała już potem, w
rozmowie z Mazurkiem dla „Rzeczpospolitej”, wyłącznie cały ten plan – lub w
najlepszych dla nich razie, bezmyślność – potwierdza. Bo jeśli na pytanie, co
się dzieje z Kaczyńskim, Kluzik uważa za konieczne odpowiedzieć, że ona
naprawdę nie ma pojęcia, to znaczy, że zarówno ona, jak i całe to towarzystwo,
które prowadziło kampanię prezydencką na rzecz Jarosława Kaczyńskiego na nic
lepszego od tego wywiadu nie zasługuje. No i jeszcze wczoraj wywiad Prezesa dla
„Rzeczpospolitej”, gdzie on mówi co takiego: „Dwa miliony głosów, a oni się
zastanawiali przez całe dni, jak ma wyglądać ulotka wyborcza”. I o tym między innymi opowiada nam Paweł.
Opowiedz może proszę najpierw, jak to się stało, że w ogóle zostałeś członkiem sztabu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego? Czy to że od początku wspierasz jego projekt i przywództwo wystarczyło?
Dzięki
znajomościom. Jak zresztą każdy. Chciałem pomóc, wiedziałem, że się przydam,
poszukałem kontaktów – no i mnie polecono.
Więc jak
to wyglądało? Przychodzisz, przedstawiają cię i co się dzieje?
Zostałem
przedstawiony Pawłowi Poncyliuszowi. Powiedział, żebym chwilę poczekał, i
poszedł. Po dokładnie dwóch godzinach czekania i patrzenia, jak mnie mija na
korytarzu, w końcu znalazł dla mnie chwilę czasu. Wziął mnie do jakiegoś
pokoju, rozłożył się na krześle i zapytał co robię, czym się zajmuje, co umiem?
Kiedy zacząłem opowiadać mu o sobie, do pokoju weszła Joanna Kluzik-Rostkowska
z posłem Kamińskim i powiedziała Poncyliuszowi żeby sobie poszedł gdzie
indziej, no więc wyszliśmy…
Chcesz
powiedzieć, że weszła i zwyczajnie powiedziała, żebyście sobie poszli?
Właśnie tak.
Po prostu „Idźcie gdzieś stąd” czy coś w tym stylu i tyle. Resztę naszej i tak
krótkiej rozmowy dokończyliśmy w pustym pokoju, a więc na stojąco. Ustaliliśmy,
że w związku z brakiem planów i dopiero kształtującą się strategią kampanii,
skontaktuję się z nim telefonicznie w poniedziałek. I wówczas on spróbuje mnie
przydzielić do jakiegoś konkretnego zadania. To był piątek, więc po 3 dniach
zadzwoniłem do posła z pytaniem czy już mogę wejść i działać. Odpowiedź
udzielona telefonicznie przypominała tę z piątku, czyli ustaliliśmy, żebym
zadzwonił w środę rano. Zadzwoniłem. Poseł odebrał, ale poprosił o telefon o
dwunastej. Zadzwoniłem tym razem bez odpowiedzi. Pomyślałem, że widocznie jest zajęty,
więc wysłałem esemesa informując, że będę dzwonił po 14tej. Zadzwoniłem ale i
tym razem nie udało się. Ponieważ trochę żyję na tym świecie, rozumiem, że nie
każdy może od ręki odebrać telefon, i że na pewno ma masę ważniejszych spraw
niż odbieranie telefonów, choćby nawet wcześniej umówionych.
No i co?
Czekałeś aż oddzwoni, czy jak?
Obawiając
się, że jeśli będę czekał bezczynnie, to mogę się zwyczajnie nie doczekać,
zadzwoniłem do Elżbiety Jakubiak. Ponieważ Poncyliusz podczas piątkowej
rozmowy, głośno rozważał wariant umieszczenia mnie w grupie pani Jakubiak,
zadzwoniłem do niej z pytaniem, czy by mnie przyjęła. Zgodziła się i
zaproponowała jakoś dwa dni później spotkanie w siedzibie sztabu na
Nowogrodzkiej. Na spotkanie nie przyszła, coś jej wypadło, ale poprosiła bym
skontaktował się z szefem jej grupy, z człowiekiem którego nazwała swoją prawą
ręką a którego z litości, bo sporo będzie tu o nim złego, z imienia nie
wymienię. No cóż, ten pan, chłopak mniej więcej w moim wieku, a więc niewiele
po trzydziestce, stał na czele czteroosobowej grupy, zajmującej mały pokoik z
widokiem na dach sąsiedniego budynku. Przedstawiłem mu się, powiedziałem po co
i na czyje polecenie przyszedłem, po czym we dwóch udaliśmy się do sąsiedniego
pustego pokoju pogadać. Na pytanie od kogo jestem, odpowiedziałem zgodnie z
prawdą, a na moje pytanie co mam robić, dostałem znaną mi już śpiewkę że nie
wiadomo, że jest mały bałagan i że na razie sobie po prostu jesteśmy. Po tym
krótkim badaniu, wróciliśmy do pokoju i tak zaczęła się moja praca w sztabie.
Praca,
czyli co?
W skład
grupy wchodziło od tej pory 6 osób – owa prawa ręką Jakubiak… a, niech będzie –
Michał, trzech studentów (dwóch z Krakowa, jeden z UW), jedna dziewczyna o
imieniu Marysia, no i ja. Potem pojawiło się jeszcze paru studentów.
Przychodziłem tam na parę godzin dziennie i te godziny, tego pierwszego dnia
przesiedziałem. Po prostu. Nie było absolutnie nic do roboty.
Ale oni
coś tam robili, czy nie?
No, nie
bardzo. Albo siedzieli przy laptopach i coś tam dłubali, albo się kręcili bez
sensu w kółko. Wiesz jak to jest, byli ludzie, ale nie było decyzji. Nie było
pomysłu co z tym wszystkim dalej.
No a
Poncyliusz, albo Kluzik przychodzili tam, żeby się dowiedzieć co się dzieje?
Ależ skąd!
Oni byli na wyższym poziomie że tak powiem wtajemniczenia. Przychodzili na
posiedzenia szefów sztabu a potem gdzieś lecieli. Pamiętam nawet jak ci dwaj z
Krakowa narzekali, że z tą ‘warszawką’ nic się nie da robić, i takie tam, i że
oni tu przyjechali na własny koszt i szlag ich trafia że nie mogą konkretnie
działać… Posiedziałem więc znów te parę godzin, pogadałem trochę o polityce,
ale też nie za wiele, bo jakoś się nie kleiło, i poszedłem sobie z nadzieją że
jutro będzie lepiej. No i faktycznie było lepiej, bo pojechałem z Michałem do
Hotelu Europejskiego zobaczyć salę w której miał być robiony call center i tym
podobne pomysły sztabu…
A co ci
się nie podoba z tym call center? Przecież wszyscy byli zachwyceni.
Byli
zachwyceni, bo to niby taka nowoczesna koncepcja. Że niby wielki świat, Europa.
A przecież to była czysta fikcja. Jak myślisz, ile osob dziennie tam dzwoniło?
I po co? Wielkie mi call center! Przecież to w ogóle nie miało przełożenia na
wynik wyborów. Szkoda nawet gadać.
No dobra.
Pojechaliście do tego call center.
Pojechaliśmy,
zobaczyliśmy i wróciliśmy. Kolejnego dnia wreszcie się coś znalazło. Miałem
obdzwonić listę warszawskiego honorowego komitetu poparcia dla Jarosława
Kaczyńskiego, i zaprosić osoby które się na niej znajdowały na wiec
inaugurujący kampanię prezesa PiS – miał się odbyć na Placu Teatralnym. Miałem
dzwonić do ludzi, nie wiedząc nawet, gdzie te autorytety na owym placu mają się
spotkać. Więc najpierw dzwoniłem do nich, pytałem czy przyjdą, a na pytanie
gdzie mają się stawić, odpowiadałem że nie wiem, ale że ktoś zadzwoni jeszcze
dziś, albo jutro rano, czyli w dniu wiecu. Na tej liście było około stu osób.
Ja obdzwoniłem połowę, potem miał ktoś poinformować resztę, a wieczorem jeszcze
raz te sto telefonów wykonać żeby poinformować tych ludzi o miejscu spotkania.
Paranoja. Nikt z tych ludzi w grupie Jakubiak nie umiał mi powiedzieć, gdzie
będzie to spotkanie, nie wiedział kogo o to zapytać, nie wiedziała też posłanka
Jakubiak. No i dzwoniliśmy do całej masy poważnych ludzi – profesorów,
doktorów, aktorów, piosenkarzy, twórców – kompletnie bez sensu. W końcu ktoś
podjął decyzję, i te telefony rozpoczęły się od nowa – do tych samych osób, tym
razem by podać miejsce spotkania członków komitetu – boczne wejście do Teatru,
od ulicy Wierzbowej.
No ale ja
pamiętam, że ten pierwszy wiec, ze względu na powódź, miał się wyłącznie
sprowadzać do koncertu-zbiórki właśnie na powodzian?
No tak. Tyle
że najpierw miał być Kaczyński z krótkim wystąpieniem na tle tego komitetu
złożonego ze znanych ludzi, a później ten koncert. No i chodziło o to, żeby
zebrać z jednej strony tych artystów, a z drugiej profesorów i innych. Wszystko
po to by pokazać, że Prezesa wbrew temu co mówią media, popierają ludzie z
różnych środowisk, także ci, że tak brzydko powiem, „z górnych szczebli drabiny
społecznej”.
Dobra.
Więc dzwonisz.
W trakcie
owego obdzwaniania członków tego komitetu, okazało się że nagle część artystów
zrezygnowała z udziału w wiecu. Okazało się, że ktoś, prawdopodobnie ze sztabu,
ich wszystkich zniechęcił.
Skąd
wiesz, że ze sztabu? I że w ogóle zniechęcił.
Jakubiak
powiedziała, że to ktoś od nas. Padło nawet nazwisko, ale poprzedzone wyrazem
„chyba” więc go tu nie powtórzę. I zaraz potem zaczęła dzwonić do kolejnych,
znanych sobie piosenkarzy i kompozytorów z prośbą, czy oni by nie mogli
ściągnąć na ten wiec innych piosenkarzy, w miejsce tych którzy się wycofali.
A więc
jest wiec…
To była
chyba sobota. I wtedy okazało się, że ktoś wymyślił, że honorowy komitet,
zamiast stać na scenie tuż za Jarosławem Kaczyńskim, zostanie stłoczony tuż
przed sceną, za barierkami, w miejscu gdzie zazwyczaj stawia się młodzieżówkę.
Przyszedłem na plac gdy była już masa ludzi, więc o tym nie wiedziałem ale
powiedziano mi o tym na drugi dzień w sztabie. No więc oni wszyscy – jak mówię,
profesorowie, artyści i inni – stali za barierkami, do których przyciskał ich
zebrany na placu tłum. I pamiętam, jak właśnie wtedy sobie pomyślałem, że
gdybym to ja był w takim komitecie, i gdyby mnie w taki sposób potraktowano, na
kolejny już bym zwyczajnie nie przyszedł.
Słyszałem,
że tam nic nie było w ogóle słychać.
Zero.
Nagłośnienie było tak fatalne, że to co mówił Kaczyński słyszeli tylko ci co
stali 10 metrów przez sceną. Reszta osób które stały albo dalej, albo gdzieś po
bokach, kryjąc się przed upałem, nie słyszała dokładnie nic. Sprawdziłem to
osobiście przemieszczając się w tym celu po placu. Oto jak wyglądała
organizacja inaugurującego spotkania Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami,
zorganizowana przez ludzi pracujących dla niego w sztabie. Nie wiem kto to
zrobił, ale wiem, że ten ktoś to zwyczajnie spaprał. I nie jestem pewien, czy
chcę nawet wiedzieć, jak wyglądały inne wiece.
Z tego co
opowiadasz o sytuacji wewnątrz sztabu, wynika, że inaczej być nie mogło.
Ogólne
wrażenie miałem takie, że nikt tu nie ma żadnego planu. Ciągle widziałem jakiś
ludzi i posłów, którzy łazili po korytarzu i zaglądali do pokoi – jakby wszyscy
wszystkich szukali. Drugie spostrzeżenie to takie, że tam w ogóle nie było
osoby która wyróżniałaby się zdecydowanym działaniem. Brakowało dyrygenta.
Stale miałem wrażenie, że oni wszyscy się tak o siebie ocierają, uważając
tylko, żeby nie nadepnąć komuś na nogę – w końcu nikt do końca nie wiedział,
kto był pod kogo podwieszony. Poza tym, miałem wrażenie, że każdy chciał być na
tyle „mocno” zaangażowany, by w razie sukcesu móc powiedzieć że to w części
dzięki niemu, ale jednocześnie na tyle „powierzchownie”, by w razie porażki
nikt nie mógł zwalić na nich choćby części odpowiedzialności. To oczywiście
było źródłem owej bezdecyzyjności, która każde zadanie czyniła nielogicznym,
częściowym, i ogólnie trudnym do wykonania, jeśli już w ogóle jakieś się
pojawiło.
Dobra.
Lećmy dalej.
Jakoś tak
zaraz po tym wiecu, prace grupy do której należałem, zaczęto stopniowo
przenosić do Hotelu Europejskiego. Wynajętą tam na miesiąc salę podzielono na
sektory, które miały pełnić funkcje kawiarenki, biura, sali debat, no i tego
call center. Salę tę wynajęto za kwotę której nie wymienię, ale z nóg zwalała
nie tyle kwota wynajmu, bo akurat w Warszawie to standard, ale sposób w jaki ją
wynajęto – o dwa tygodnie za wcześnie. I przez te dwa tygodnie stała pusta,
odwiedzana od czasu do czasu przez różnych ludzi pracujących w sztabie, lub dla
sztabu, którzy mieli z niej zrobić wyżej wspomniane centrum... Po prostu stała
pusta, bo ktoś tam nie umiał podjąć decyzji co, jak i kiedy. Ogólnie ciężka
sprawa. Nawet harmonogram przebudowy tej sali wskazywał na to, że osoba która
się tym zajmowała, a była nią owa prawa ręka pani Jakubiak, nie miała ani
wyczucia, ani pojęcia o planowaniu. Ekipa odpowiedzialna za wystrój, montaż
przepierzeń pomiędzy poszczególnymi wspomnianymi częściami została poproszona o
wykonanie tej pracy w czwartek, a już na drugi dzień kazano jej to rozbierać,
bo w sobotę w tej sali miało odbywać się jakieś wesele. Po weselu, znów wezwano
tą ekipę, która ponownie wszystko zmontowała. Gdy zapytałem osobę z mojej
grupy, czy nie można było odłożyć pierwszego montażu na poniedziałek po weselu,
tak by nie robić tego dwa razy, dostałem odpowiedź że nie ma problemu bo najgorzej
montuje się pierwszy raz, potem już idzie szybciej. Dobre!
Salę w końcu
wykończono. Powstał kącik dla dzieci. Żadnych dzieci wprawdzie tam nie
widziałem, za to bardzo spodobało się to dziennikarce z TVN, która będąc w
stanie błogosławionym widocznie dostrzegła w tym jakiś urok. Była kawiarenka z
mapą II RP i stylowymi krzesłami, miejsce dla dziennikarzy, sala gdzie odbywać
się miały debaty, no i sala obok, w której miano wyświetlać to co będzie się
działo w sali debat, gdyby w pierwszej zabrakło miejsca.
No ale,
jak patrzymy na to wszystko z dzisiejszej perspektywy, to jednak wszystko jakoś
działało, i to nawet nie najgorzej. Sam tam byłem, i pomijając opisywane już
przeze mnie zamieszanie z tą naszą debatą, nie wyglądało to najgorzej.
Tak. Jakoś.
Wszystko działało jakoś. Będąc jeszcze na Nowogrodzkiej, zwróciłem uwagę, że na
stronie jarosławkaczynski.info czyli oficjalnej stronie kandydata, godło Polski
nie jest biało czerwone, a biało-niebieskie…
O tak! To
też nasz Antek zauważył. Strasznie się wściekał, że to jest kompletna porażka…
Osoby w
mojej grupie odpowiedziały mi, że oni już to zgłaszali, ale nikt nie reaguje.
Nie wiem komu i gdzie zgłaszali. Ja to zgłosiłem poseł Jakubiak, która
podenerwowana odpowiedziała mi, żeby jej nie zawracać głowy... była tuż przed
jakimś telewizyjnym występem. Pewnie jakimś ważnym. Ale zdziwiło mnie, że mniej
ważnym okazała się ewentualna kompromitacja kandydata na którego rzecz pracuje.
Że nie ma nagle znaczenia, jak kampania Jarosława Kaczyńskiego zostanie przez
ten błąd odebrana przez internautów, albo jak on sam zostanie wyszydzony przez
media.
Media na
to chyba nawet nie zwróciły uwagi…
Nie wiem.
Może ich to zwyczajnie nie obchodziło. Wtedy jednak zrozumiałem, skąd się brały
te wszystkie potknięcia Lecha Kaczyńskiego. Nie jego potknięcia, ale ludzi,
którzy organizowali jego prace. To przyznanie orderu Jaruzelskiemu, wieszanie
flagi do góry nogami itd. Kiedy sobie pomyślałem, że on w swej nieświadomości
mógł się otaczać właśnie takimi ludźmi, po raz pierwszy zrobiło mi się smutno.
Bo przyszło mi nagle do głowy, że tak naprawdę mógł być w tym pałacu zupełnie
sam.
Przesadzasz.
Nie wiem.
Może. Ale tak sobie wtedy pomyślałem. Naszym głównym zadaniem zapoczątkowanym
już na Nowogrodzkiej a potem w hotelu było tworzenie harmonogramu debat. No i
rzecz jasna wymyślanie tych debat i dobieranie do nich prelegentów. No więc
wymyślała nasza grupa temat, np. sprawy zagraniczne, i jako prelegenta
dobierała posła Kowala. Albo debatę na temat wojska, i wpisywała w rubryce
obok, że poprowadzi to ktoś tam równie znany. Tym mniej więcej zajmowała się sześcioosobowa
grupa, poza przenoszeniem od czasu do czasu krzeseł z miejsca na miejsce pod
dyktando prawej ręki Jakubiak, która to ręka najwyraźniej czuła się dzięki
takim pustym zadaniom spełniona. To naprawdę było wyjątkowe. Tam nie działo się
w tych dniach nic, a on ciągle chodził to tu to tam, gdzieś jeździł, wracał,
wydawał nic nieznaczące polecenia... Na moją prośbę, by mi powierzył adaptację
kawiarni Batida…
Co to
jest Batida?
No, tam obok
jest taka kawiarnia i był plan, żeby ją wykorzystać na rzecz kampanii. No więc,
kiedy mu powiedziałem, że Jakubiak zgodziła się bym się tym zajął, on się
normalnie obraził…
O co?
No nie wiem.
Że coś załatwiam z Jakubiak za jego plecami, chyba. No i odpowiedział, że nie
dam sobie rady, bo to duża operacja logistyczna. Wiesz, że ja jestem inżynierem
na budowie. Ogarnięcie budowy, zorganizowanie pracy robotników, podwykonawców,
dostawców materiałów tak by zmieścić się w wyznaczonym czasie, można nazwać
operacją logistyczną. Umówienie się z projektantem wnętrz, który zaprojektuje
wystrój kawiarni i go wykona nie mogło być czymś dużym, a już na pewno żadną
tam logistyką. Najwyraźniej jednak dla prawej ręki posłanki Jakubiak to było
coś. Wspominam o tym z dwóch powodów. Od tej chwili wzrastała we mnie niechęć
do pracy w sztabie, do tego ciągłego udawania, robienia sztucznego tłumu, i
wszystkiego tego co nie miało nic wspólnego z pracami sztabu jako takimi.
Cholera! Cała para szła w gwizdek. Drugi powód dla którego ci o tym mówię, to
ten, by pokazać jacy ludzie pracowali na rzecz Jarosława Kaczyńskiego, także na
poziomie niższym. Nie tym poselskim, ale tu gdzie przekazywane były gdzieś tam
wyżej wypracowane, jeśli już, zadania. I że to wszystko w związku z tym nie mogło
się udać. No i jeszcze taka wstawka.... ta Batida. W końcu z niej nic nie
wyszło. Stała pusta, bo kawiarnia przeniosła się do budynku obok. I każdy kto
przechodził obok mógł zobaczyć mizernotę tego co powstało... na zewnątrz nad
witryną wisiały dwa małe głośniczki, osłonięte przed deszczem folią, przez
które w kółko leciały przemówienia Kaczyńskiego. Leciały, ale nikt nic nie
rozumiał, nie mógł zrozumieć, bo hałas przy Krakowskim, przejeżdżające
autobusy, gwar uliczny skutecznie te głośniki zagłuszał. A to były takie
najgorsze, beznadziejne pudła. Nawet gdyby tam była cisza, też pewnie słychać
by było wyłącznie jakieś bełkotanie.
Potwierdzam.
Byłem, słyszałem.
No i jeszcze
ten smutny plakat z Jarosławem, w szybie pustego lokalu. Wtedy zrozumiałem że
przegramy. Bo wiesz, nawet te debaty były tworzone ot tak dla tworzenia. A
potem i tak najczęściej okazywało się, że z jakiś tam powodów debata musi się
odbyć w innym terminie, albo godzinę wcześniej, albo dwie później. Ja
dwukrotnie przyszedłem na koniec, nie wiedząc nawet, że debata została
przeniesiona. Wiedzieli tylko ci, co zmiany wprowadzali, media które były o tym
informowane, i nikt więcej. Siłą więc rzeczy najczęściej była na nich garstka
osób.
Co się
dziwisz? Nasza debata blogerów miała się zacząć o 15.30, zaczęła się o 16, ale
i tak cud, że do niej doszło.
Szkoda że
nie podchodzono do tych debat jako elementu konsolidującego wyborców, albo ich
edukującego. Wystarczyło, że były media. Sala mogła być pusta, byle w
pierwszych rzędach ktoś siedział, byle w kadrze wszystko dobrze wyglądało.
O ile
wiem, ich nawet i tak za bardzo w telewizji nie pokazywali.
No bo to
wszystko nudne i bezsensowne było... na tyle, że w tym czasie nosiłem się z
zamiarem zrezygnowania z pracy w sztabie. Nie mam w sobie tyle fałszu, by stale
chodzić wśród takich ludzi i udawać, że wszystko gra. I nie ma we mnie zgody na
to by uprawiać taką fikcję, i to z takim zaangażowaniem, że gdyby którąkolwiek
z tych osób zapytać w tych dniach dlaczego nic nie robimy, pewnie by się
obraziła. Ja tak nie umiem. Strasznie mnie wtedy nosiło, i coś się we mnie
gotowało. Bo to nie były zwykłe wybory. Najpierw wygrana PO w wyborach
parlamentarnych, a potem ta sprawa ze Smoleńskiem..., to były wybory wyjątkowe.
To była walka o przyczółek w postaci Pałacu Prezydenckiego, reduty która mogła
pomóc w odtworzeniu silnie zranionej prawicy, ale już na bazie młodszego
pokolenia. A tu, dosłownie, takie byle co. Dlatego po raz kolejny zwróciłem się
do pani Jakubiak z prośbą o przydzielenie mi konkretnego zadania. Zaproponowałem
jej że zrobię własną debatę, i będzie to pierwsza debata blogerów w Polsce.
To ta
nasza.
Tak. Pomysł
wydawał mi się ciekawy. Jest tak, że każdy kto wpisze w google hasło „debata
blogerów”, na pierwszym miejscu wśród wyników otrzyma link do debaty
Komorowskiego z blogerami, ale to była debata video, poprzez Internet. Moja
debata miała być debatą blogerów z blogerami, na żywo. Po raz pierwszy w
Polsce. I to wydarzenie miało kojarzyć się i być już na zawsze przypisane
Jarosławowi Kaczyńskiemu, któremu zarzuca się wstecznictwo i niezrozumienie
tego co nowoczesne. Jakubiak powiedziała, żebym to robił. To było w biegu. Ona
od jakiegoś czasu nie odbierała ode mnie telefonów, więc gdy spotkałem ją w
sztabie po prostu poleciałem za nią, przedstawiałem swój pomysł, a ona
wsiadając do auta powiedziała żeby robić. Tak całkiem bez zgłębiania się w to
co mówię, miałem wrażenie że na odczepnego. Ale to wtedy nie było ważne. Ważne
było to, że powiedziała tak, i że miałem się z tym zgłosić do tego jej Michała.
Zgłosiłem się. Wyznaczył mi czwartek tuż przed wyborczym weekendem pierwszej
tury o godzinie 15.30. Zapytałem jednego z tych studentów z Krakowa, czy
chciałby mi pomóc i się tym zająć. Powiedział, że okay, i od razu przedstawił
mi listę swoich blogerów. W momencie gdy mu powiedziałem, że mam swoje plany,
napisał mi że nie jest zainteresowany, że swoją rolę widział tylko w
zaproponowaniu tych blogerów. Ale skoro wybrałem innych, to jego to przestaje
interesować. Poprosiłem go więc przynajmniej o umieszczenie informacji o tej
debacie na stronie www. Powiedział, że to nie z nim trzeba gadać, ale z
Marysią. Miał mi w związku z tym przesłać jej numer, ale na tym się zakończyło.
Zresztą wiedział o niej Michał, i też nic. Informacji o debacie, o tak
pionierskiej debacie, nie umieszczono na jaroslawkaczynski.info. I
wtedy zrozumiałem, że oni tej debaty nie chcą.
Wiedziałem,
że tam się coś niedobrego dzieje. Ale rozmawiałem z Kluzik i ona obiecała, że
będzie miała na wszystko oko.
Ona nie
mogła mieć na nic „oka”, bo była wciąż umordowana swoją pracą, i tyle tylko, że
w tamten czwartek pokazała się w sztabie i oni pewnie uznali, że skoro ona się
z nami zna, to lepiej nie robić kłopotów. Zresztą sam widziałeś. Ona była
zmęczona i przygnębiona. Rozmawiała z nami, patrząc od niechcenia w komórkę.
Nie bardzo obchodziło mnie co mówi, miałem co innego na głowie, ale
zapamiętałem coś co zrobiło na mnie duże wrażenie. Ona powiedziała ci na koniec
tej rozmowy, że ma już dość, że jest zmęczona, i że już nie może się doczekać,
aż znów wróci do domu o normalnej porze i zrobi dzieciom kolację... zresztą
wciąż teraz o tym gada w telewizji. Zapamiętałem to, bo gdyby padło to z ust
„zwykłej” kobiety, to byłaby to bardzo piękna, i zdrowa reakcja. Ale
powiedziała to szefowa sztabu! Demonstrując tak całkowicie psychiczne i
motywacyjne rozbicie i to w połowie drogi, bo wciąż jeszcze przed drugą turą,
utwierdziła mnie w przekonaniu, że to nie może się udać. No i jeszcze ten
Poncyliusz. Pamiętasz, jak on do nas podszedł i bez zwykłego „dzień dobry” czy
„przepraszam” zapytał ją o coś, i bez słowa poszedł. Ty mu nawet powiedziałeś
„dzień dobry” i wysunąłeś dłoń, a on nic. Polityk, cholera. Przecież jego
pierwszym, i najprostszym obowiązkiem jest się uśmiechać do nieznanych sobie
ludzi i ściskać im te dłonie. Tak po prostu. Zresztą nieważne...
Był
zajęty. Miał sprawy.
Jasne, że
miał sprawy. Tyle że my to rozumiemy, ale ludzie, których on spotyka na co
dzień mogą mieć to w nosie. A skąd wiesz, czy to nie jest jego stały styl? I
skąd wiesz, co sobie o tego typu stylu myślą ci, którzy są mniej wyrozumiali?
Niech ci
będzie.
Wyście się
rozglądali ciekawie po sali, podczas gdy ja siedziałem wkurzony i napięty.
Pierwszy rzut oka na salę debat uświadomił mi zaraz po wejściu, że ludzie od
Jakubiak zbojkotowali nie tylko umieszczenie debaty na stronie www, ale i samą
debatę. Sala nie była w ogóle przygotowana…
To już
kiedyś opowiadałem.
No to ja
jeszcze dodam parę obrazków. Nie było foteli dla prowadzących, nie było
nagłośnienia. Zdjąłem z podium mównicę, postawiłem na niej fotele, poprosiłem
chłopaków od nagłośnienia o podłączenie i rozdanie mikrofonów. Wszystko na
szybko. Gdy skończyłem była prawie 16, czyli po czasie. Trzeba było zaczynać.
Tuż przed rozpoczynającą debatę mową prowadzącego, podszedł do mnie jakiś
wyraźnie zdenerwowany pan z pytaniem co tu się dzieje. Zdezorientowany
twierdził, że pytał kogoś ze sztabu (to był człowiek z grupy w której
pracowałem), co to za debata teraz będzie, i otrzymał odpowiedź że to nic
takiego. Żeby przyszedł o 17.
Obrazili
się i tyle.
Niech się
obrażają, ale tu chodziło nie o nich. Ja myślę, że im tak naprawdę w ogóle nie
zależało na wyniku tych wyborów. Że on był gdzieś tam daleko na horyzoncie
myśli, a tymczasem ważniejsze na co dzień było to całe łażenie i lansowanie
się. Ale Piotr Pałka – ten który debatę
prowadził – chłopak też jakoś w moim wieku był rewelacyjny. Naturalny,
niezepsuty, młody dziennikarz.... no i blogerzy, każdy na swój sposób ciekawy i
oryginalny. Na debatę przyszło około 20 osób…
Było więcej.
Niech
będzie, że więcej. Ale i tak, zważywszy na brak informacji na stronie www, na
wczesną godzinę (w Warszawie pracuje się zwyczajowo do 17tej) było świetnie. Po
części w której pytania zadawał Prowadzący...
Dobra. O
tym ja już pisałem na blogu. Opowiadaj dalej.
To był mój
ostatni raz w sztabie. Więcej tam nie byłem.
Powiedz
mi tylko, czemu ci tak zależało, żeby w ogóle dziś zacząć o tym mówić?
Rozmawialiśmy przecież wiele razy wcześniej, i zawsze zgadzaliśmy się, że nie
ma co w tej kampanii więcej grzebać.
Gdy
zrezygnowałem z pracy w sztabie, obiecałem sobie że to co tam widziałem nie
ujrzy światła dziennego. Wstyd, więc nie ma o czym opowiadać. I tak było do
chwili gdy Marek Migalski swym otwartym listem rozpoczął jeden z najcięższych
ataków medialnych na osobę Jarosława Kaczyńskiego jakie pamiętam. Na człowieka
bez którego PiS nie przetrwa roku. Atak o tyle wyjątkowy, że już właściwie nie
na to co on mówi, ale jak mówi i że w ogóle mówi. Atak w którym chodzi o
pokazanie, że to jest człowiek szalony, opętany nienawiścią, wynikającą z
głębokiej depresji po stracie brata. I gdyby zasadę „o rodzinie tylko w
rodzinie” złamał sam Migalski, mimo wszystko, poseł niższej rangi, zdania bym
nie zmienił. Ale nie mogłem zachować się inaczej, gdy pożywki dla mediów swymi
komentarzami dostarczyła i Elżbieta Jakubiak, która przedłużyła atak na Prezesa
tekstami o konieczności debaty wewnętrznej – ciekawe, że prowadzonej na
zewnątrz. Na pomoc, niestety nie Prezesowi, a zawieszonej za nielojalność
koleżance, przybyła posłanka Kluzik, podważając u Olejnik, stanowisko Prezesa w
sprawach tak fundamentalnych jak współpraca rosyjsko-niemiecka. To ich
nielojalność każe mi dziś mówić. Po to bym mógł pokazać, kim są ludzie, którzy
dali przyzwolenie mediom by uderzyć w ich szefa. Chciałem pokazać, że ci co
dziś błyszczą w mediach, mając się za pokrzywdzonych, są autorami porażki
Jarosława Kaczyńskiego, który przez takich ludzi mógł wygrać tylko dzięki bożej
pomocy i wbrew swemu sztabowi.
No ale
przecież Jarosław Kaczyński osiągnął wspaniały wynik. Porównaj to z prognozami
z czasów jeszcze sprzed paru miesięcy. Porównaj to z notowaniami samego PiS-u.
Posłuchaj.
On miał wygrać. Popatrz na Komorowskiego i przypomnij sobie, co sam mówiłeś
jeszcze wiosną. Że taką miernotę pokona każdy. A z tą całą siłą, jaką nam dało
to, co powszechnie nazywamy Solidarnymi 2010, on miał być rozniesiony w
pierwszej turze. Przypomnij to sobie. I popatrz dziś, jak oni z tą ohydna
satysfakcją pokazują te migawki z czasu kampanii, te z gibającym się Migalskim,
z tym idiotycznym kwiatkiem w zębach. Ty myślisz, że komu się to spodobało? Ilu
ludzi uznało, że to jest to czego oni chcą. Jakieś, przepraszam dziwadło w
kolorowych szmatkach żrące kwiatki?
No ale ty
nie narzekałeś na Migalskiego, ale na tych studentów w sztabie w Hotelu.
No ale to
wszystko to był sztab. I ci studenci i Jakubiak i Migalski. To właśnie ten
sztab organizował kampanię. To sztab wymyślał strategię. Przecież nie możemy
wymagać od Kaczyńskiego, żeby on sobie to wszystko sam ułożył. Wybory
prezydenckie to wielkie przedsięwzięcie, którego prowadzenie kandydaci na całym
świecie zlecają osobom zaufanym, i które to osoby w razie wygranej kontynuują
swoją pracę na wysokich stanowiskach u boku zwycięzcy. To wszystko działa jak
naczynia połączone. Nawet nie chce mi się tego tłumaczyć.
No ale
chyba widział co się dzieje?
Wcale nie
musiał widzieć. Każdy ma swoje zadanie. A jeśli idzie o Kaczyńskiego, to nie
zapominajmy, że to że on w ogóle wystartował w tych wyborach, to był gest wręcz
nieludzki. Wygranie tych wyborów to był ich
obowiązek. A jeśli chcesz mówić o jego winie, to ona mogłaby się ewentualnie
sprowadzać tylko do tego, że akurat im kazał poprowadzić tę kampanię. Mówię ci
to wszystko, żeby każdy kto to przeczyta, wiedział jak słuszną decyzję podjął
Kaczyński zawieszając Jakubiak i wyrzucając Migalskiego... ale też właśnie jak
bardzo się z tą decyzją spóźnił. Mówię ci to, by pokazać że ponad interes
partii, i lojalność wobec lidera, oni wybrali swój interes, swoje ambicje i
wzajemną lojalność względem siebie. I że to kryterium koleżeństwa w przypadku
posłanki Kluzik, już teraz doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, że zamiast
lojalności względem prezesa własnej partii, wybrała lojalność względem
wiceprezesa partii opozycyjnej, Grzegorza Schetyny! Mówię ci to żeby pokazać,
że w kontaktach z PO podczas prac sztabowych, osoby te najwyraźniej przejęły
sposób myślenia i zachowania tych pierwszych. Poprosiłem cię też wreszcie o tę
rozmowę, by ten kto to czyta, zrozumiał, że względem PiS-u media stosują zasadę
kija i marchewki. Bo gdy podczas kampanii PiS szedł w złą stronę, mówiono o
świetnych wynikach Kaczyńskiego... aż w końcu przegrał wybory. Teraz gdy
Kaczyński wrócił na dobrą drogę, i stara się wszystko poukładać i odbudować
dawną pozycję, gdy PiS zwiera szeregi, próbuje się go z tej drogi odwieść,
insynuując załamanie nerwowe depresje, niepoczytalność – tłumacząc tym
wszystkim aktualnie słabe wyniki w sondażach. I oni wiedzą co robią. Bo gdy w
PiS pierwsze skrzypce grał Kurski, Ziobro, czy Macierewicz, partia ta miała i
Rząd i Sejm i Prezydenta. Ale wtedy ktoś wymyślił, że tych ludzi trzeba wysłać
do Brukseli, tak by nie było komu pilnować polskiego podwórka. Wyjechali, a ich
miejsce zajęli ludzie, którzy dobrze bawili się w czasie kampanii... Jasna
cholera, popatrz, oni przebrani za dzieci kwiaty grali na gitarach i śpiewali
piosenki podczas gdy pisowscy wyborcy wciąż byli pogrążeni w żałobie i szoku po
utracie swego Prezydenta! Potrafisz to pojąć?! A teraz zbratani tą wspólną
dobrą zabawą, uderzyli w Kaczyńskiego w sposób absolutnie bezprecedensowy.
Dla takich ludzi nie ma miejsca w pierwszych szeregach tej partii, bo ona przez
takich ludzi słabnie, i traci zdezorientowanych takim zachowaniem wyborców. Nie
ma w nich szczególnie miejsca dla polityków, którzy, choćby jak Joanna
Kluzik-Rostkowska, publicznie oznajmiają, że nie widzą wielowiekowej już
przecież współpracy rosyjsko - niemieckiej. I że jeśli Jarosław Kaczyński tak twierdzi
to dlatego, że wpadł w jakieś niedobre psychiczne kłopoty. Bo to jest groźne
już nie tylko dla samego PiS-u, ale jak pokazuje historia jest groźne dla
Polski.
Tośmy
sobie pogadali.
Owszem.
Dziękuję.
To ja ci
dziękuję
Ktoś być może zapyta, czy po tych wszystkich latach, z tego cośmy właśnie
przeczytali płynie dla nas jakaś owa nauka. Odpowiedź jest prosta. Nie. Z tego
nie płynie żadna nowa nauka. Nauka jest wciąż ta sama. Dokładnie ta sama, co
latem roku 2010. Ona nigdy nie była inna, już nigdy inna nie będzie.
Na razie doczytałem do tego miejsca:
OdpowiedzUsuń"No więc wymyślała nasza grupa temat, np. sprawy zagraniczne, i jako prelegenta dobierała posła Kowala" i przypomniało mi się bardzo świeże zdjęcie tegoż oto Kowala, które bardzo pasuje do smutnego wydźwięku tej rozmowy:
https://pbs.twimg.com/media/EdyS9uSWsAAQv4q.jpg
Przeczytałem. Dzięki. Przypomniało mi się jeszcze to:
OdpowiedzUsuńhttps://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103087,8099822,Nowak_wreczyl_Kluzik_Rostkowskiej_bukiet_roz_i_podziekowal.html