Nowadays many manygers allow workers to take
dogs to work. I will show pluses and minuses of this idea.
To start with, this idea is good. First, dog
needs company so he is very sad when the master go to work and the dog is
alone. Another argument is that the master needs his lovely pet to have a good
time and also work efisiently. Also other people in the office will feel good
when they have a nice dog and will make them happy. Also the master can have a
break to go with the dog for a walk and it is good for him.
On the other hand, there is problem. Dogs
can be a problem. They need company and they make a noise. It can make problems
for the people in the office. Also some people are affraid of dogs and this is
a problem. Also some people have alergy and they can’t be with dogs.
In conclusion, the problem is difficult.
On the one hand, it is good to take dogs to work, on the other hand, it is not
good, because it is a problem.
Ktoś zapyta, co to za cholera, a ja
już odpowiadam. Otóż w tym roku, ze względu na pandemię, zarówno matury jak
cały proces weryfikacji ich wyników, został znacznie przesunięty, w związku z
czym ja sam, jako odwieczny egzaminator, dopiero teraz miałem okazję rzucić
okiem na to, co tam w tym roku się wydarzyło. I również tym razem, moje
refleksje są niezmienne, a dotyczą one tego, że gdyby szkoły i zatrudnieni
przez nie nauczyciele mieli odrobine rozumu w głowie, no i swoją robotą byli
zainteresowani w sposób choćby podstawowy, wszystko stałoby się znacznie
prostsze.
Otóż proszę sobie wyobrazić, że powyższy
tekst, realizujący tegoroczne polecenie: „Niektórzy
dyrektorzy firm pozwalają prawcownikom przyprowadzać do pracy psy. Przedstaw
plusy i minusy owego rozwiązania”, wedle wszelkich aktualnie obowiązujących
zasad oceniana prac maturalnych otrzymuje 10 punktów na 13. Dlaczego? Już
tłumaczę. Otóż to co najważniejsze, a więc stanowiące ponad połowę punktów
dotyczy kwestii technicznych, a zatem maturzysta ma przede wszystkim realizować
polecenie i realizować je w sposób staranny. A zatem ma napisać tekst o tym, że
niektórzy pracodawcy pozwalają przyprowadzać do pracy psy i że owo rozwiązanie
ma swoje plusy i minusy, a nie na przykład pisać, że niektórzy z nas chcieliby
chodzić do pracy ze swoim ulubionym zwierzątkiem i warto by się było
zastanowić, czy to jest możliwe, bo to jest zwyczajnie maturalna klęska. Jeśli tylko
zatem uczeń spełni owe wymagania formalne, już ma gwarantowane 7 punktów z
dostępnych 13. Dalej jest problem z tak zwanym bogactwem językowym, a ja
przyznaję, że to jest, owszem, coś czego przeskoczyć łatwo się nie da. W
podanym wyżej przykładzie bogactwa nie ma, bo być nie może, natomiast, owszem,
jest parę zwrotów, takich jak „to start with”, „on the one hand”, „on the other
hand”, czy „in conclusion”, które dany kandydat mógł sobie wczesniej przygotować,
a w związku z tym ma szansę na jeden skromy punkt na trzy dostępne, zwłaszcza
gdy błędów zbyt wiele nie ma, a sama praca jest czysta i przejrzysta, napisana jest
starannie, co każdwego egzaminatora z góry ustawia w nastroju życzliwym,
zwłaszcza gdy liczba słów jest blisko dolnego marginesu, a nie górnego. Gdy
chodzi o resztę, czyli wspomnianą poprawność, powyższy tekst nie zawiera zbyt
wielu błędów, a zatem, zgodnie z zasadą, że „nieliczne błędy językowe i zapisu”
są dopuszczalne, za poprawność językową otrzymuje się punktów trzy. A w tym
wypadku, jak widzimy bez dłuższego liczenia, ów sprytny maturzysta za powyższe
wypracowanie otrzymuje 11 punktów na 13, no może w najgorszym wypadku 10 na 13.
Jestem egzaminatorem maturalnym od
ponad dziesięciu lat i praktycznie każdy rok przynosi mi prace, gdzie
maturzyści z pracy pisemnej otrzymują jeden, trzy i maksymalnie siedem punktów.
Czemu tak? Otóż odpowiedź mam jedną. Przede wszystkim te dzieci są zwyczajnie
słabe, co się oczywiście zdarza. Ale często jeszcze słabsi od nich są ich
nauczyciele, którzy nie dość że nie są w stanie ich nauczyć języka, to jeszcze
nie potrafią im powiedzieć, jak się należy zachować, by sobie w tej, przyznamy
wszyscy, marnej sytuacji, sobie jakoś poradzić.
Przez ostatnie kilka dni sprawdzałem te
matury i powiem szczerze, że tym razem, chyba po raz pierwszy w całej swojej
historii trafiłem na szkołę naprawdę dobrą. Nie dobrą, tak jak bym sobie
wymarzył, ale, owszem, dobrą. Ale nawet i tu, miałem przykłady tekstów, gdzie
ich autorzy nie mieli bladego pojęcia, jak sobie można poradzić z tak naprawdę
zadaniem najprostszym. I w efekcie oni otrzymywali wspomniane jeden, trzy, czy
pięć punktów na 13. Czemu tak? Bo, jak mówię, nikt ich tego jak pisać, nie
nauczył.
W tej sytuacji, jako odwieczny
nauczyciel języka angielskiego, mam do przekazania pewną wiadomość, i
jednocześnie apel. Poziom nauczania w polskich szkołach – i wcale nie chodzi tu
tylko o język angielski – jest na poziomie bliskim zera. Jest wielu uczniów, którzy stojąc wobec obowiązku wybrania przynajmniej jednego rozszerzenia, decydują się na angielski, bo tu jedynie dostrzegają dla siebie jakąkolwiek szansę, a w momencie, gdy otworzą swój arkusz, wpadają w panikę. Nie mam bladego
pojęcia, co mogą w tej sytuacji zrobić dzieci, które w przyszłym roku pragną
zdawać rozszerzenie z polskiego, biologii, czy historii. Gdy chodzi jednak o
język angielski, zapraszam do siebie. Ja uczę, również przez Skype’a, a mówiąc
„uczę”, mam na myśli to że uczę. I gwarantuję, że wynik będzie wyższy od wymarzonego.
Dzisiejszy tekst, jak widzimy, z
polityką nie ma nic wspólnego, natomiast, owszem, mamy tu do czynienia z
kwestią jak najbardziej polityczną, czyli poziomem naszej polskiej edukacji.
Jest jednak przy tym coś, co jest jak najbardziej polityczne i to nawet w
kontekście aktualnej wyborczej awantury. Otóż proszę sobie wyobrazić, że ile
razy podczas sprawdzania tych matur zachodziłem do kuchni, by sobie zrobić
kawę, czy herbatę, miałem za oknem taki widok. Kto zgadnie, co to takiego?
Kwk Wujek? Jeśli tak to zdjęcie jak najbardziej polityczne
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń