Ja
oczywiście od dawna wiem, czego, gdy chodzi o politykę, mogę się spodziewać po
ludziach prostych, zajętych sprawami dnia codziennego, a zatem nie dziwi mnie
też zupełnie to, gdy oni przy każdej kolejnej próbie analizy tego co się dzieje
na tej naszej politycznej scenie, wygłaszają opinie, które nijak się mają do
rzeczywistości. Nie mam zresztą do nich o to pretensji, bo wiem, że gdy chodzi
o bezpośrednie podejmowanie wszelkich życiowych decyzji, oni radzą sobie
znakomicie, a to, że w sytuacji gdy trzeba się wypowiedzieć na temat owych
zawiłości, jakich nam dostarcza życie, sobie zwykle nie radzą. I nic nie
szkodzi. To bowiem jest zajęcie dla nas, wariatów, dla których i tak już nie ma
miejsca w tym świecie.
A zatem, jak mówię, nie oczekuję tu
jakichś demonstracji szczególnej przenikliwości z tej akurat strony, natomiast
wydaje mi się, że mam prawo liczyć na to, że durniami nie okażą się ludzie, którzy zajmują się
polityką zawodowo. O co chodzi? Otóż – nie po
raz pierwszy zresztą w naszej najświeższej historii – po niedzielnych wyborach pojawiły
się przeróżne wyliczenia, prezentowane po wszystkich możliwych stronach jak
najbardziej profesjonalnej politycznej sceny, z których mieliśmy się
dowiedzieć, że Andrzej Duda wygrał wyłącznie dzięki głosom albo tak zwanej
„ściany wschodniej”, albo rolników, albo wieśniaków, albo ludzi bez
wykształcenia, albo bezrobotnych mieszkańców małych miasteczek, albo wreszcie –
a to jest coś co na mnie zrobiło wrażenie szczególne – głosom wyborców Konfederacji,
która w związku z tym sukcesem oczekuje dziś od Prawa i Sprawiedliwości jakichś
szczególnych gratyfikacji.
Ja oczywiście rozumiem to myślenie.
Gdyby je odwrócić, to w roku 2007, 2011, czy w owym strasznym roku 2010,
moglibyśmy powiedzieć, że Platforma Obywatelska, czy sam Bronisław Komorowski
odnieśli zwycięstwo dzięki wsparciu wyborców SLD, świeżej emigracji, czy
aspirujących pracowników wielkich miejskich korporacji. Tymczasem prawda
wówczas wyglądała tak, że zarówno Platforma Obywatelska jak i Bronisław
Komorowski – choć gdy chodzi o niego mamy, jak wiemy, wciąż pewne kwestie do
wyjaśnienia – wygrali dlatego, że dostali więcej głosów niż strona przeciwna, a
owe głosy nie pochodziły ani wyłącznie od komuchów, ani od młodych
wykształconych z wielkich ośrodków. Nie tylko.
Podobnie też dziś, kiedy słucham choćby
przedstawicieli środowisk narodowych, którzy mi tłumaczą, że jeśli Andrzej Duda
jest dziś prezydentem, to wyłącznie dzięki temu, że część z nich w pewnym
momencie się ogarnęła i przypomniała sobie o tym, czym jest Polska, to ogarnia
mnie z jednej strony autentyczne niedowierzanie, a z drugiej bierze jasna
cholera, bo wiem, że za tym szaleństwem musi stać metoda. Przepraszam bardzo,
ale sprawy mają się tak, że Andrzej Duda został prezydentem ponieważ
zagłosowało na niego niemal 10,5 miliona Polaków i doprawdy naprawdę niewielka
ich część to byli ci wyborcy Konfederacji, którzy niemal w ostatniej chwili
zdecydowali się oprzytomnieć, czy też owi symboliczni już rolnicy, a to z tego
prostego powodu, że 10,5 miliona to nie w kij dmuchał. I jeśli mamy stosować
logikę, którą stosują ci durnie, to ja równie dobrze mogę oświadczyć, że
Andrzej Duda został prezydentem wyłącznie dzięki mojemu poparciu, poparciu
mojej rodziny i poparciu moich znajomych, ludzi wykształconych, płacących
podatki i zamieszkujących duże miasta, ale również dzięki poparciu tych 15
procent osób które w pierwszej turze zagłosowali na Roberta Biedronia. To my i
oni daliśmy zwycięstwo Andrzejowi Dudzie, a nie Krzysztof Bosak ze swoimi
kompleksami. A gdy chodzi natomiast o rolników i mieszkańców wiosek na
wschodzie Polski, to ich zasługa dla zwycięstwa Andrzeja Dudy jest równie ważna
jak głos mojej młodszej córki. Bo tak wygląda demokracja, że każdy głos ma taka
samą moc, a to co się w ostatecznym rozrachunku liczy to zwykła przytomność
umysłu, która ma oczywiście swoje szczególne ścieżki, ale nikomu nie odbiera
szansy na opamiętanie.
I powiem uczciwie, że to jest coś co
mnie zwyczajnie obezwładnia. Kiedy słyszę te wszystkie głosy na temat tego, kto
konkretnie doprowadził Andrzeja Dudę do tego zwycięstwa, chce mi się wyć. I
autentycznie nie potrafię uwierzyć, że ci wszyscy eksperci, rozdzielający owe
zasługi to tu to tam, są naprawdę szczerzy. Jak bowiem możemy twierdzić, że
jesteśmy w stanie autorytatywnie stwierdzić, skąd konkretnie pochodziły owe pół
miliona głosów, które dały Andrzejowi Dudzie drugą kadencję? Od rolników, od
Bosaka, od małomiasteczkowej hołoty? Przepraszam bardzo, ale czemu nie ode
mnie? Czy ja przypadkiem może nie głosowałem?
I to jest moim zdaniem problem naszej
elity intelektualnej – zamieszkującej zresztą najróżniejsze części tej naszej
przestrzeni – że oni kompletnie nie są w stanie pojąć, czym jest demokracja. Tymczasem
ona sprowadza się do tego, że każdy głos ma tę samą wagę i każdy jest tak samo
ważny dla ostatecznego wyniku jakiejkolwiek rozgrywki. To jest tak oczywiste,
że przyznam, że jest mi autentycznie wstyd, że muszę to wyjaśniać. Jest mi
autentycznie wstyd tłumaczyć ludziom, wydawałoby się bardziej ode mnie
autoryzowanych do tego by komentować sprawy publiczne, że gdyby nie głosy moje,
mojej rodziny, moich znajomych i milionów zwykłych obywateli od morza do tatr i od Bugu do Odry – często
obrzydliwie bogatych i wykształconych – rolnicy spod
Włodawy, Nowego Targu i Ropczyc, ale również ta nędza od Korwina Mikkę i
Brauna zwyczajnie nie mieliby nic do gadania i dziś prezydentem byłby Rafał, a pierwszą damą niejaka Gośka.
@toyah
OdpowiedzUsuńJacyś dobrzy ludzie z właściwym sobie esprit d'escalier rozwijają akcję, żeby nie kupować płodów rolnych od rolników z Podkarpacia. Za karę, że A.Duda tam wysoko wygrał.
To wspaniale, ale to narusza moje interesy. Otóż złożyło się, że od stycznia jeżdżę autem z leasingu i niestety auto to ma rejestrację warszawską. Do tej pory mi to nie przeszkadzało. Ale w Warszawie wygrał R.Trzaskowski, gdy w mojej wiejskiej gminie dostał tęgie baty.
Stawiam więc ultimatum, albo te dobre ludzie odczepią się od Podkarpacia, albo na podstawie klauzuli rebus sic stantibus żądać będę rozwiązania tego leasingu, bowiem warszawska rejestracja auta naraża moje dobra osobiste, a może i stanowi ryzyko dla mojej nietykalności cielesnej, czego przy zawieraniu umowy strony nie przewidywały.
To mi bowiem przypomina moje włóczęgi autostopem po kraju za schyłkowego Gomułki, gdy podejrzenie warszawskiego pochodzenia gwarantowało przeszkody w dalszej podróży.
Jak zabawa, to zabawa. Strategów z byłej wsi Wilanów ostrzegam jednak, że już na dzień dobry pisofcuf jest circa pół miliona więcej i raczej ich przybędzie.
@orjan
UsuńPrzyznaję, Twoja rejestracja to zdecydowany obciach. Co do tego bojkotu, to oni jednak nie potrafią od pięciu lat niczego nowego. Wtedy akurat apelowali o to, by nie jeździć w Bieszczady na wakacje. Teraz te kartofle. No cóż mam powiedzieć?
Usuń@toyah
Obciach, jak cholera. Z drugiej jednak strony w warunkach mam opłacone, że gdyby ktoś np. porysował to auto, to natychmiast dostanę nowy egzemplarz.
Nie chcę czarnowieszczyć, że skutkiem platfusich wybryków powyborczych warszawiak wyjeżdżający poza rogatki od razu ryzykować będzie lakierem, czy szybą własnego auta. Ostatnio coraz mocniej zarysowuje się bowiem cywilizacyjna przewaga polskich wsi, tym mocniejsza, im bardziej w stronę Podkarpacia.
Mimo to, na wszelki wypadek, ktoś powinien produkować ochronne naklejki na warszawskie zderzaki np.: "Subcarpathian potatoes on board".
Narzekasz, ale nie wspominasz, że taka rejestracja dodaje - lekko licząc - 20 punktów IQ. Wprawdzie tylko domniemanego i wyłącznie w oczach ludzi u których ilorazu wyższego od 80 nie sposób podejrzewać, ale dla porządku warto jednak odnotować.
Usuń@przemsa
UsuńJak warszawska rejestracja ma dodawać punkty IQ, skoro wszystko na to wskazuje, że do Warszawy jeszcze nie dotarła wiadomość o trzeciej zasadzie dynamiki Newtona?
PS.: Jechałem dzisiaj A8 i S8 i naprawdę kusiło, żeby na cudzy koszt robić za autostradowego chama. Ale bohatersko oparłem się POkusie.
@orjan
UsuńChętnie za ten komentarz dałbym Ci lajka, ale nie wiem jak.