piątek, 10 lipca 2020

Czy ktoś planuje urządzić nam apokalipsę?


       Dziś przyszła pora na to by przedstawić tu mój  najświeższy tekst przygotowany dla „Warszawskiej Gazety” i od razu muszę wszystkich przygotować na to, że nie ma mowy o jakiejkolwiek ironii, bo w rzeczy samej, tak jak na to wskazuje jego tytuł, rozmawiamy faktycznie o apokalipsie. Jednak zanim przejdziemy do rzeczy, chciałbym po raz kolejny wspomnieć o tym, że jesteśmy tu na Półwyspie Helskim i poza zwykłą wakacyjna zabawą, obserwujemy, obserwujemy i obserwujemy. Pojechaliśmy dziś autobusem do Jastrzębiej Góry tam najpierw chwilę się porozglądaliśmy po okolicy, na dalszą wędrówkę wypiliśmy piwo, następnie w „Domu Whisky” zakupiliśmy flaszkę Bunnahabhaina, no i zeszliśmy na dół i ruszyliśmy plażą do Władysławowa. I powiem zupełnie uczciwie, że od samego początku, przez każdy etap owej przygody, mogliśmy z czystym zachwytem obserwować jak Polska kwitnie po najgorszych tygodniach i miesiącach epidemii. Tu dziś wszystko, jak to mówią piłkarscy komentatorzy, huczy i buczy, a więc handel kwitnie jakby nic nigdy się nie stało, ludzie kręcą się tam i z powrotem, a na plaży rodziny z dziećmi, chłopcy z dziewczynami, dziewczyny z dziewczynami i wreszcie starsi państwo, tacy jak my, zachwycają się tym wszystkim, co nam dał dobry Pan Bóg i choćby nie wiadomo jak się bardzo starali, żaden z nich nie znajdzie jednego najskromniejszego powodu, by powiedzieć, że coś w tym wszystkim nie gra. Oczywiście, w sklepie, w pociągu, czy w autobusie, wszyscy – czy może prawie wszyscy – karnie zakładają maseczki, poza tym jednak, jak mówię, nie dzieje się nic poza kolejnymi wakacjami, z każdym rokiem coraz bardziej szczęśliwymi.
       No i te dzieci. Wszędzie niezliczone ilości dzieci, oczywiście bez tych idiotycznych maseczek, a ja powiem szczerze, że to jest widok absolutnie obezwładniający. Sprawdzam więc przede wszystkim swoje główne źródło wiedzy na temat stanu pandemii na świecie i z niego wynika jednoznacznie, że choć tu u nas wciąż w skali kraju pojawia się 200 do 300 nowych przypadków, to liczba aktywnych przypadków dramatycznie z dnia na dzień spada, z czego aktualnie osób w stanie poważnym, a więc, jak rozumiem, chodzi o osoby z wyraźnymi objawami i pewnie pozostające w szpitalu, mamy zaledwie 65. W skali kraju.
      Zaglądam do Holandii. Oni akurat ani aktywnych przypadków, ani liczby wyzdrowień nie podają. Jedyna informacja jaką mamy, to ta, że jest okay. W Szwajcarii liczba aktywnych przypadków jakby nieco wzrosła. W Belgii liczba aktywnych przypadków idzie lekko w górę i w tej chwili przekracza 35 tys. (w Polsce mamy poniżej 10 tys.). Szwecja, podobnie jak Holandia, liczby aktywnych przypadków i wyzdrowień również nie podaje, ale jak widzę, właśnie zmarło 13 kolejnych osób z tego mikroskopijnego społeczeństwa. We Francji aktywnych przypadków jest dziś 61 tys. Z Hiszpanii i z Wielkiej Brytanii brak danych.
       No i całkowicie obok tego dowiaduję się, że według wyliczeń znanych nam europejskich ośrodków, ze wszystkich krajów Unii Europejskiej, Polska odnotowuje najniższy poziom wywołanej pandemią recesji. 
       A ja wciąż wracam na te plaże, do tych rodziców z dziećmi, do tych pasaży handlowych, do tego zatłoczonego pociągu kursującego co chwilę między Gdynią i Helem, do tych wszystkich kolorowych żagli na wietrze po Zatoce i nagle słyszę, jak nad tym wszystkim wznosi się okrzyk „Mamy dość!”
       Przepraszam bardzo, ale ja znów staję w obliczu czegoś, czego nie jestem w stanie zrozumieć. I to jest, jak sądzę, odpowiedni moment by przedstawić zapowiadany wcześniej felieton dla „Warszawskiej Gazety”.

No i doszliśmy do momentu, gdy nawet jeśli nie rozstrzygnie się wszystko, to z pewnością wiele. Oczywiście, nawet jeśli prezydentem zostanie Trzaskowski – co stało się nagle nadzwyczaj prawdopodobne – Prawo i Sprawiedliwość wciąż będzie miało większość w Sejmie, a przez to też zachowa dość istotną część władzy w państwie, natomiast musimy pamiętać, że z tą chwilą dojdzie w Polsce do wojny, jakiej dotychczas nie oglądaliśmy. Co ją spowoduje? Odpowiedź jest zupełnie oczywista. Wszelkiej maści lewactwo w momencie tak spektakularnego zwycięstwa dostanie takiego przypływu mocy – a w ich wypadku musi to oznaczać czystą agresję – że to co dotychczas uważaliśmy za nienawiść, stanie się dziecięcą przepychanką. Gdy Andrzej Duda zejdzie ze sceny pokonany, jestem pewien, że po lewej stronie sceny dojdzie do takiej histerii, że trudno sobie wyobrazić, że rząd dotrwa końca kadencji. A potem będzie już tylko gorzej.
Oczywiście, chętnie w tym momencie powtórzę, że to wciąż nie jest jeszcze wszystko, choćby z tego powodu, że faktyczna władza wciąż jeszcze pozostanie w rękach Prawa i Sprawiedliwości. Jednak w tym momencie, owa władza będzie wisieć na nadzwyczaj cienkim włosku i ja już dziś wiem, kto będzie przy tym włosku majstrował. Otóż nie mam najmniejszych wątpliwości, że już na drugi dzień po ewentualnej porażce Andrzeja Dudy wśród polityków Zjednoczonej Prawicy ukonstytuuje się siła, możliwe, że pod przywództwem Jarosława Gowina, a być może nawet Zbigniewa Ziobro, czy ich obu, która postawi żądania dla Jarosława Kaczyńskiego nie do spełnienia, włącznie ze zmianą Premiera, Marszałka Sejmu, Ministra Zdrowia, czy Diabeł jeden wie kogo jeszcze. Oczywiście, obecny rząd upadnie, powstanie nowy, po czym, ze względu na naturalne konflikty wewnątrz nowej antypisowskiej koalicji, i ten upadnie, a to doprowadzi do przedwczesnych wyborów, których wyniku nikt z nas nie jest dziś w stanie przewidzieć. Ja oczywiście wciąż pokładam wielkie zaufanie w polityczny instynkt i zwykłą ludzką mądrość Jarosława Kaczyńskiego, ale powtarzam – wyniku kolejnego rozdania nikt nie zna.
Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w tym momencie przedstawiam scenariusz, na który bardzo liczą politycy związani dziś z Konfederacją; to bowiem owa nadzieja na błogosławiony chaos pozwala tym ludziom wierzyć, że oni wreszcie doczekają swojego wielkiego momentu triumfu. I owszem, to jest ów scenariusz, z tą jednak różnicą, że kiedy to wszystko się skończy, po Bosaku i jego kolegach nie pozostanie nawet wspomnienie. Oni tego nie wiedzą, natomiast ja – owszem.
Jak mówię, co będzie po, nie wiemy, natomiast możemy być pewni, że przez ten czas nasze życie stanie się autentycznie nie do wytrzymania, a w wyniku owego nieszczęścia frekwencja w kolejnych wyborach wyniesie jakieś siedem procent i módlmy się tylko o to, by ci co wytrwają, to byli jednak Polacy.
A przede wszystkim módlmy się by ta moja dzisiejsza gadka okazała się zwykła bzdurą.




2 komentarze:

  1. Czy w tym scenariuszu,oczywiście bzdurnym,to już ustaliliśmy. widzi Pan miejsce dla Tuska?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dariusz
      Nie. Oni przede wszystkim go tu nie wpuszczą, a poza tym on ma Polskę w dupie. Tam ma wszystko co kocha. Jak Kwaśniewski.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...