Dziś przyszła pora na to by przedstawić
tu mój najświeższy tekst przygotowany
dla „Warszawskiej Gazety” i od razu muszę wszystkich przygotować na to, że nie
ma mowy o jakiejkolwiek ironii, bo w rzeczy samej, tak jak na to wskazuje
jego tytuł, rozmawiamy faktycznie o apokalipsie. Jednak zanim przejdziemy do
rzeczy, chciałbym po raz kolejny wspomnieć o tym, że jesteśmy tu na Półwyspie
Helskim i poza zwykłą wakacyjna zabawą, obserwujemy, obserwujemy i obserwujemy.
Pojechaliśmy dziś autobusem do Jastrzębiej Góry tam najpierw chwilę
się porozglądaliśmy po okolicy, na dalszą wędrówkę wypiliśmy piwo, następnie w „Domu Whisky”
zakupiliśmy flaszkę Bunnahabhaina, no i zeszliśmy na dół i ruszyliśmy plażą do
Władysławowa. I powiem zupełnie uczciwie, że od samego początku, przez każdy
etap owej przygody, mogliśmy z czystym zachwytem obserwować jak Polska kwitnie
po najgorszych tygodniach i miesiącach epidemii. Tu dziś wszystko,
jak to mówią piłkarscy komentatorzy, huczy i buczy, a więc handel kwitnie jakby
nic nigdy się nie stało, ludzie kręcą się tam i z powrotem, a na plaży rodziny
z dziećmi, chłopcy z dziewczynami, dziewczyny z dziewczynami i wreszcie starsi państwo, tacy jak my, zachwycają się tym wszystkim, co nam dał dobry Pan Bóg i choćby nie wiadomo jak
się bardzo starali, żaden z nich nie znajdzie jednego najskromniejszego powodu,
by powiedzieć, że coś w tym wszystkim nie gra. Oczywiście, w sklepie, w
pociągu, czy w autobusie, wszyscy – czy może prawie wszyscy – karnie zakładają
maseczki, poza tym jednak, jak mówię, nie dzieje się nic poza kolejnymi
wakacjami, z każdym rokiem coraz bardziej szczęśliwymi.
No i te dzieci. Wszędzie niezliczone
ilości dzieci, oczywiście bez tych idiotycznych maseczek, a ja powiem szczerze, że
to jest widok absolutnie obezwładniający. Sprawdzam więc przede wszystkim swoje
główne źródło wiedzy na temat stanu pandemii na świecie i z niego wynika
jednoznacznie, że choć tu u nas wciąż w skali kraju pojawia się 200 do 300
nowych przypadków, to liczba aktywnych przypadków dramatycznie z dnia na dzień
spada, z czego aktualnie osób w stanie poważnym, a więc, jak rozumiem, chodzi o
osoby z wyraźnymi objawami i pewnie pozostające w szpitalu, mamy zaledwie 65. W
skali kraju.
Zaglądam do Holandii. Oni akurat ani
aktywnych przypadków, ani liczby wyzdrowień nie podają. Jedyna informacja jaką
mamy, to ta, że jest okay. W Szwajcarii liczba aktywnych przypadków jakby nieco
wzrosła. W Belgii liczba aktywnych przypadków idzie lekko w górę i w tej chwili
przekracza 35 tys. (w Polsce mamy poniżej 10 tys.). Szwecja, podobnie jak
Holandia, liczby aktywnych przypadków i wyzdrowień również nie podaje, ale jak
widzę, właśnie zmarło 13 kolejnych osób z tego mikroskopijnego społeczeństwa.
We Francji aktywnych przypadków jest dziś 61 tys. Z Hiszpanii i z Wielkiej
Brytanii brak danych.
No i całkowicie obok tego dowiaduję się,
że według wyliczeń znanych nam europejskich ośrodków, ze wszystkich krajów Unii
Europejskiej, Polska odnotowuje najniższy poziom wywołanej pandemią recesji.
A ja wciąż wracam na te plaże, do tych
rodziców z dziećmi, do tych pasaży handlowych, do tego zatłoczonego pociągu
kursującego co chwilę między Gdynią i Helem, do tych wszystkich kolorowych
żagli na wietrze po Zatoce i nagle słyszę, jak nad tym wszystkim wznosi się
okrzyk „Mamy dość!”
Przepraszam bardzo, ale ja znów staję w
obliczu czegoś, czego nie jestem w stanie zrozumieć. I to jest, jak sądzę,
odpowiedni moment by przedstawić zapowiadany wcześniej felieton dla
„Warszawskiej Gazety”.
No i doszliśmy do momentu, gdy nawet
jeśli nie rozstrzygnie się wszystko, to z pewnością wiele. Oczywiście, nawet
jeśli prezydentem zostanie Trzaskowski – co stało się nagle nadzwyczaj
prawdopodobne – Prawo i Sprawiedliwość wciąż będzie miało większość w Sejmie, a
przez to też zachowa dość istotną część władzy w państwie, natomiast musimy
pamiętać, że z tą chwilą dojdzie w Polsce do wojny, jakiej dotychczas nie oglądaliśmy.
Co ją spowoduje? Odpowiedź jest zupełnie oczywista. Wszelkiej maści lewactwo w momencie
tak spektakularnego zwycięstwa dostanie takiego przypływu mocy – a w ich
wypadku musi to oznaczać czystą agresję – że to co dotychczas uważaliśmy za
nienawiść, stanie się dziecięcą przepychanką. Gdy Andrzej Duda zejdzie ze sceny
pokonany, jestem pewien, że po lewej stronie sceny dojdzie do takiej histerii,
że trudno sobie wyobrazić, że rząd dotrwa końca kadencji. A potem będzie już
tylko gorzej.
Oczywiście, chętnie w tym momencie
powtórzę, że to wciąż nie jest jeszcze wszystko, choćby z tego powodu, że
faktyczna władza wciąż jeszcze pozostanie w rękach Prawa i Sprawiedliwości.
Jednak w tym momencie, owa władza będzie wisieć na nadzwyczaj cienkim włosku i
ja już dziś wiem, kto będzie przy tym włosku majstrował. Otóż nie mam
najmniejszych wątpliwości, że już na drugi dzień po ewentualnej porażce
Andrzeja Dudy wśród polityków Zjednoczonej Prawicy ukonstytuuje się siła,
możliwe, że pod przywództwem Jarosława Gowina, a być może nawet Zbigniewa
Ziobro, czy ich obu, która postawi żądania dla Jarosława Kaczyńskiego nie do
spełnienia, włącznie ze zmianą Premiera, Marszałka Sejmu, Ministra Zdrowia, czy
Diabeł jeden wie kogo jeszcze. Oczywiście, obecny rząd upadnie, powstanie nowy,
po czym, ze względu na naturalne konflikty wewnątrz nowej antypisowskiej
koalicji, i ten upadnie, a to doprowadzi do przedwczesnych wyborów, których
wyniku nikt z nas nie jest dziś w stanie przewidzieć. Ja oczywiście wciąż
pokładam wielkie zaufanie w polityczny instynkt i zwykłą ludzką mądrość
Jarosława Kaczyńskiego, ale powtarzam – wyniku kolejnego rozdania nikt nie zna.
Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z
tego, że w tym momencie przedstawiam scenariusz, na który bardzo liczą politycy
związani dziś z Konfederacją; to bowiem owa nadzieja na błogosławiony chaos
pozwala tym ludziom wierzyć, że oni wreszcie doczekają swojego wielkiego
momentu triumfu. I owszem, to jest ów scenariusz, z tą jednak różnicą, że kiedy
to wszystko się skończy, po Bosaku i jego kolegach nie pozostanie nawet
wspomnienie. Oni tego nie wiedzą, natomiast ja – owszem.
Jak mówię, co będzie po, nie wiemy,
natomiast możemy być pewni, że przez ten czas nasze życie stanie się autentycznie
nie do wytrzymania, a w wyniku owego nieszczęścia frekwencja w kolejnych
wyborach wyniesie jakieś siedem procent i módlmy się tylko o to, by ci co wytrwają, to byli jednak Polacy.
A przede wszystkim módlmy się by ta
moja dzisiejsza gadka okazała się zwykła bzdurą.
Czy w tym scenariuszu,oczywiście bzdurnym,to już ustaliliśmy. widzi Pan miejsce dla Tuska?
OdpowiedzUsuń@Dariusz
UsuńNie. Oni przede wszystkim go tu nie wpuszczą, a poza tym on ma Polskę w dupie. Tam ma wszystko co kocha. Jak Kwaśniewski.