środa, 22 lipca 2020

O czym myśli Rafał Ziemkiewicz, kiedy jest w pracy?


      Dzisiejszy tekst siłą rzeczy musi być po części poświęcony kwestii języków obcych – które, jak wspomnieliśmy niedawno, taki Rafał Trzaskowski  na przykład „posiada” – proszę się jednak nie obawiać, ponieważ głównym tematem jak zawsze pozostaje to, co stanowi nasze największe zmartwienie, a które moglibyśmy wyrazić przy pomocy owego aż nazbyt niekiedy popularnego hasła: „I zobaczcie tylko, z kim ja muszę pracować”.
      Otóż, jak wiemy, wczoraj nad ranem polska delegacja rządowa odniosła ostateczny sukces, uzyskując dla Polski na brukselskim szczycie niespotykaną dotychczas w europejskich budżetach sumę 750 miliardów złotych, ale też gwarantując sobie jednocześnie to że w ciągu najbliższych siedmiu lat jakiekolwiek ataki na naszą tak zwaną „praworządność” już dziś oni mogą sobie odłożyć na półkę z napisem „sprawy przegrane”. Ja zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że nikt z nas nawet przez chwilę nie mógł liczyć na to, że totalna jak najbardziej opozycja w tej sytuacji położy uszy po sobie i przyzna, że ten Morawiecki to jest jednak gość, a więc nie jestem też w żaden sposób zaskoczony, że oni dziś ogłaszają, że w Brukseli doszło oto właśnie do ciężkiej porażki rządu Prawa i Sprawiedliwości, i teraz to już na pewno za nieprzestrzeganie Konstytucji nie dostaniemy od Unii ani grosza. Inaczej być nie mogło.
       Oczywiście, w odpowiedzi na tę histerię, rządowe media uruchomiły wielką akcję objaśniającą nam stan rzeczy i publikując między innymi liczne opinie nadchodzące tu z najważniejszych światowych mediów, w których w sposób jednoznaczny mówi się o bezdyskusyjnym sukcesie Węgier i Polski. I oto, proszę sobie wyobrazić, że wczoraj w wieczornym programie TVP Info „W tyle wizji” redaktorzy Ziemkiewicz oraz Wolski zaprezentowali całą serię odpowiednich przykładów, a wśród nich pokazał się też tekst z „New York Timesa” o następującej treści:
But the deal came at a heavy price in progressive goals attached to E.U. values and norms. To bring Hungary and Poland on board, E.U. leaders decided  to water down the caveat making funding conditional on the rule-of-law benchmark that the two nations’ illiberal government are violating”.
       Do tego momentu oczywiście wszystko jest jak najbardziej w porządku, jednak w tym momencie informacja ta zostaje najpierw przetłumaczona, a następnie odczytana przez lektora w języku polskim i sprawy nagle przybierają nowy obrót. Proszę spojrzeć:
Ale transakcja ta miała wysoką cenę w postaci progresywnych celów związanych z wartościami i normami Unii Europejskiej. Aby zaangażować Węgry i Polskę, przywódcy Unii Europejskiej postanowili złagodzić zastrzeżenie, uzależniając finansowanie od kryteriów praworządności, które rządy obu narodów naruszają”.
      Czy Państwo to widzą? Państwo to słyszą? Otóż ostatecznie dowiadujemy się, że przywódcy UE postanowili złagodzić swoje stanowisko i w ten sposób uzależnić finansowanie Polski od przestrzegania przez nią praworządności. Co to oznacza dla nas? Wszyscy rozumiemy. Oznacza to mianowicie, że od dziś Polska nie dostanie eurocenta z Unii do czasu jak uzna, że LGBT to ludzie a nie ideologia. I że to jest ów rzekomy polski sukces. Absurd? Jasne, tylko kogo to obchodzi? Na pewno nie redaktorów z TVP Info. A ja też na szczęście przypuszczam, że również większość telewidzów, którzy, gdy chodzi o kompetencje, wprawdzie stoją o wiele niżej od tych dwóch bałwanów, ale niestety ich szczególnie jakoś nie przewyższają. A to pozwala mi wierzyć, że nikt nic nie zauważył i jeszcze jakiś czas pociągniemy.
      W tym momencie przejdę do języka obcego, który ja akurat w tym wypadku, owszem, posiadam. Otóż tekst zamieszczony w „New York Timesie” jest bez zarzutu. Tam wszystko jest przedstawione nie tylko zgodnie z prawdą, ale w dodatku bardzo przejrzyście. Tam ów redaktor zadbał nawet o to, by między „caveat” and „making” nie wrzucać tego nieszczęsnego przecinka, co w sposób jednoznaczny wskazuje na fakt, że jemu chodziło o zastrzeżenie uzależniające, a nie o decyzję, która uzależnia. A to jest, jak wszyscy pewnie rozumiemy, nie to samo. Wręcz przeciwnie. Ów przecinek zmienia wszystko i ja daję słowo, że mi nie chodzi o tego nieudacznika, którego TVP zatrudnia na stanowisku podręcznego – w końcu podobne historie ja mogę opowiadać cały Boży dzień – ale o tych dwóch durni, którzy przedstawili tekst pozbawiony najmniejszego sensu i nawet przez ich tępą myśl nie przeszło, że oto prezentują czystą, nomen omen, bezmyślność.
       Pamiętam jak dawno dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami wspólnie z Kamiuszkiem, Gabrielem Maciejewskim, Andrzejem Nowakiem, oraz Grzegorzem Braunem wystąpiłem w warszawskim klubie Hybrydy i tam, patrząc w prosto w oczy Rafałowi Ziemkiewiczowi, opowiedziałem mu o tym, jak moja córka, w momencie gdy usłyszała że Jarosław Kaczyński przegrał prezydenturę z Komorowskim się rozpłakała i zapytałem go szyderczo, czy on się wtedy również rozpłakał. On oczywiście nawet nie oderwał się od sączonego akurat przy barze drinka, natomiast ja, tak samo jak wtedy, wiem też i dziś, że on na tamten wynik zwyczajnie ziewnął. Ale wiem też coś jeszcze. Otóż zarówno on, jak cała reszta tego towarzystwa, mają głęboko w nosie to co się dziś dzieje. Oni są skupieni wyłącznie na karierze, jaką robią uczepiwszy się aktualnej władzy, a cała reszta ich w żaden sposób nie porusza. A o tym świadczy znakomicie ów wybryk, kiedy to oni na ekranie naszych telewizorów najpierw zaprezentowali, następnie odczytali, a w końcu skomentowali komunikat nie dość że kompletnie pozbawiony sensu, to jeszcze wymierzony bezpośrednio w sprawę, której oni rzekomo bronią. Ja  dziś nie mam najmniejszych wątpliwości, że oni, siedząc tam w tym studio, nie dość że nie myślą o Polsce, to w dodatku pogrążeni są w kompletnej bezmyślności, a wszystko co robią robią na zasadzie wyuczonych odruchów.
      Wydaje mi się, że kwestię tego przecinka przedstawiłem odpowiednio jasno, jednak jeśli ktoś wciąż nie wie, w czym rzecz, polecam prowadzone przez siebie lekcje angielskiego. Również na Skypie. Tam jest wszystko co człowiek z poczuciem  niespełnienia potrzebuje.

 
     


4 komentarze:

  1. Skoro mądrzejsi w językach milczą, to ja się odważę.

    Rzecz w tym, iż w opisie spraw prawniczych (jak ten tekst w NYT), znaczenie określenia "caveat making" zależy od kontekstu podmiotowego, albo przedmiotowego.

    Wypowiedź NYT odnoszącą się do stanowiska negocjujących podmiotów: "to water down the caveat making coś tam" wypada tłumaczyć: "aby rozwodnić wywołujące sprzeciw [podmiotów] coś tam". W odniesieniu podmiotowym NYT mówi więc o ustępstwie w negocjacjach wobec Polski i Węgier posiadających podmiotowe prawo sprzeciwu.

    W postanowieniach, czy w normach prawnych określenie caveat używa się też w odniesieniu przedmiotowym. Wtedy caveat tłumaczy się na polski jako "zastrzeżenie", czyli uprzedzające ostrzeżenie, albo wyjaśnienie granic, czy sposobu stosowania danego postanowienia, czy normy.

    Wypowiedź NYT jest przede wszystkim bezczelna, bowiem w krytycznym zdaniu składa się dwóch lewackich insynuacji z informacją pośrodku. Nikt Polski i Węgier nie zabierał na żaden pokład, bo w tym przypadku same zajęły miejsce na pokładzie rufowym (decyzyjnym!). Stamtąd, z resztą załogi pracowali, aby usunąć PRZYCZYNĘ ich sprzeciwu. O tym, czy przyczyny zostały w końcu wystarczająco usunięte Polska i Węgry decydowały samodzielnie. W tym zakresie kontrolowały zawarcie porozumienia.

    Jak coś takiego może się w tym NYT podobać skoro Polska i Węgry z definicji są tam be?

    OdpowiedzUsuń
  2. @orjan
    Trochę tak, a trochę nie. Otóż przede wszystkim owo "bring on board" w tym wypadku oznacza spowodowanie by Węgry i Polska pozostała w negocjacjach, więc to nie jest to samo, co wzięcie na pokład. Druga rzecz to ta, że moim zdaniem tekst z NYT brzmi dokładnie tak: "By Węgry i Polska pozostały w negocjacjach, europejscy przywódcy zdecydowali się rozwodnić punkt uzależniający przyznawanie funduszy od przestrzegania prawa". I to jest, moim zdaniem, okay, w odróżnieniu od przedstawionego przez tych bałwanów tłumaczenia, w którym słowo "uzależniający" zastąpili przez "uzależniając". Czemu to zrobili? Wbrew pozorom nie przez to, że nie znają języka, bo pewnie znają, ale przez kompletny brak myślenia.
    Natomiast owszem, oni są bezczelni co pokazują w dalszej części tego artykułu, sugerując że polski rząd odbiera Polakom wolność, prawo i sprawiedliwość, a jest przy tym tak zażarty, że w imię jedności trzeba im wciąż ustępować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @toyah

      Sprawa może być dyskusyjna, bowiem badany tekst pochodzi od dziennikarza i to wyraźnie usiłującego nam przysrać. Precyzja słowa służy tu czemuś innemu niż rzetelna informacja.

      Po drugie, ów pismak pisze o przebiegu negocjacji, a nie o efekcie wynegocjowanym.

      Gdyby więc dane zdanie pochodziło z protokołu negocjacji (lub protokołu rozbieżności), gdzie niuanse słowne są kontrolowane (i m.in. dlatego często schodzi się wtedy do łaciny), to obstawiam 100%, iż owo "rozwodnić the caveat making ..." miałoby znaczenie "rozwodnić wywołujące sprzeciw ...".

      Jednak dane zdanie nie pochodzi od negocjatorów, tylko od poczucia wolności słowa u przysrywającego Polsce kolegi pani Jabłońskiej.

      To z kolei implikuje także intencję użycia owej marynistyki "to bring on board", które w odniesieniu do ludzi może znaczyć "przyprowadzić na pokład" stosowanego m.in. do przypadku niewolników wiezionych w ładowni. Tymczasem Polska i Węgry cały czas były na pokładzie negocjacji, a nawet w danym zakresie rządziły wysiłkiem pracy tego pokładu.

      Dlatego pokornie obstaję przy swoim, co jest jeszcze gorszą oceną pod adresem tych, którzy wprawdzie język znają, ale nie rozumieją, o czym się mówi.

      Zdaje mi się, że w Ewangelii języki zostały dane jako narzędzie, a nie jako wiara, czy rozum.


      Usuń
    2. @orjan
      Ja oczywiście wiem, że pokornie, niemniej jednak to jest oczywisty idiom. Nawet Cambridge Dictionary pisze tak: "ON BOARD - as part of a group or team, especially for a special purpose". I przykład: "Let's bring Rob on board for the Saudi deal - he's the expert".
      W tym wypadku, Rob zdecydowanie nie jest traktowany jako niewolnik.
      Co do reszty, w dalszym ciągu zgoda, no może z wyjątkiem tłumaczenia tej frazy z "caveat".

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...