wtorek, 21 lipca 2020

Czy Kościół unieważni ślub państwa Tusków jako wymuszony przez PiS?


Miał być dziś tekst o Michale Urbaniaku, Rafale Trzaskowskim i jego ojcu, jednak w ostatniej chwili wymyśliłem, że on pójdzie najpierw do „Warszawskiej Gazety”, a tu ukaże się w weekend, natomiast dziś zajmiemy się czymś zupełnie innym, równie ciekawym. Otóż gdy chodzi o niedawną uroczystość jaka odbyła się w Łagiewnikach z udziałem Jacka Kurskiego, jego nowej żony, najważniejszych polityków Prawa i Sprawiedliwości, włącznie z prezesem Kaczyńskim, oraz głównych przedstawicieli rządowych mediów, ja mam parę refleksji, który chciałbym tutaj jak najkrócej, a przez to jak najbardziej jednoznacznie, przedstawić. Przede wszystkim, nie wnikając w żaden sposób w prywatne sprawy Jacka Kurskiego i jego żon, bo nie jest to mój interes, uważam, że kompromitujące dla tego przedsięwzięcia jest to, że Kurscy zażyczyli sobie by owa uroczystość odbyła się aż w Łagiewnikach i przy możliwie dużej obecności mediów. Kompromitujące jest też to, że na miejscu pojawili się Beata Szydło i Jarosław Kaczyński. Cała reszta tego towarzystwa mnie nie interesuje, to jednak że przyszły tam własnie te dwie osoby, doprowadza mnie do prawdziwej rozpaczy. Trzecia rzecz to fakt, że skoro takiemu wydarzeniu, zorganizowanemu w sposób aż tak demonstracyjny i to w takim miejscu, nie towarzyszył choćby skromny komentarz ze strony Kościoła, świadczyć musi o tym, że Episkopat uznał, że tu nie ma czego komentować i to może z tego wszystkiego być czymś absolutnie najgorszym.
      I to mnie prowadzi do refleksji ostatniej. Otóż ja nie mam najmniejszych pretensji do Jacka Kurskiego i ścieżek, którymi on chadza, z tego choćby względu, że z relacji osób które go znają osobiście wiem, że to jest ktoś, kto nie zasługuje nawet na splunięcie. Ale też mam w pamięci słowa ojca Wincentego Polka z klasztoru w Wąchocku, który mi powiedział, że w jego opinii zdecydowana większość dziś zawieranych małżeństw jest nieważna, z tego prostego względu, że tam nie ma śladu świadomości, czym jest małżeństwo, a wygłaszana przez świeżo upieczonych małżonków przysięga przed ołtarzem to słowa tak puste, jak to tylko jest możliwe. A zatem, powtarzam, zdaniem ojca Wincentego, owe małżeństwa są z gruntu nieważne, a tym samym problem leży zupełnie gdzie indziej niż nam by się wydawał, my na jego rozwiązanie nie mamy żadnego wpływu, a jego rozstrzygnięcie pozostaje już tylko w rękach Pana Boga.
       I to jest coś co chciałem dziś w tym akurat temacie powiedzieć. Aby jednak nie było tak zwięźle, przypomnę teraz swój tekst sprzed czterech już lat, na ten właśnie temat i powtarzam: Kurski to pryszcz. Problemem jesteśmy my. 


       Akurat wczoraj, kiedy obchodziliśmy tu 100 rocznicę śmierci Henryka Sienkiewicza, dotarła do mnie zamieszczona na jednym z wielu szalenie pobożnych portali, którego nazwy ani nie pamiętam, ani pamiętać nie potrzebuję, że 19 września czterech kardynałów: Walter Brandmüller, Raymond Burke, Carlo Caffarra i Joachim Meisner zwróciło się do papieża Franciszka z prośbą, by ten im wyjaśnił parę kwestii zawartych w powstałej w wyniku Synodu o Rodzinie adhortacji apostolskiej „Amoris laetitia”. Apel ów został sformułowany w postaci pięciu pytań, na które kardynałowie życzyli sobie otrzymać wyłącznie krótką odpowiedź „tak”, lub „nie”, co dla mnie, a jestem pewien, że i dla większości choćby próbujących myśleć obserwatorów, świadczy wyłącznie o czarnych intencjach wspomnianych kardynałów. No ale nie uprzedzajmy tego, co przed nami.
      Jak wspomniałem, pytań z którymi kardynałowie wystąpili do Franciszka, było pięć, jednak wszystkie one tak naprawdę dotyczyły jednej tylko kwestii, a mianowicie tego, w jaki sposób Kościół planuje traktować osoby rozwiedzione i żyjące w nowych związkach. I tu zatem ja mam kolejne podejrzenie co do brudnych intencji, jakimi kierowali się wspomniani kardynałowie. Nawet nie trzeba specjalnie analizować ani treści tych pytań, ani sposobu, w jaki one są zadawane, by widzieć ów podstęp, który ma doprowadzić do tego, że zakładając iż ten będzie odpowiadał uczciwie i szczerze, w dodatku wyłącznie „tak” lub „nie”, na samym końcu będzie można papieżowi zarzucić brak konsekwencji. No ale machnijmy ręką na ową chytrość i skupmy się na treści problemu. Otóż kardynałowie, mimo że swoje rzekome wątpliwości zawarli aż w pięciu pytaniach, chcą się tak naprawdę dowiedzieć od Franciszka jednej rzeczy, a mianowicie tego, czy on, apelując o zastanowienie się nad stworzeniem sposobu, by osoby żyjące w nowych związkach objąć opieką duszpasterską, nie występuje przypadkiem przeciwko tezom zawartym w encyklice Jana Pawła II „Veritatis Splendor”, gdzie wyraźnie jest powiedziane, że czyn z gruntu zły nie może być usprawiedliwiony okolicznościami.
      Otóż ja znam dziś kilka osób, które w którymś momencie swojego życia nieroztropnie pożeniły się, rozwiodły, a następnie założyły nowe, szczęśliwe, kochające się rodziny i, co istotne – w porównaniu zwłaszcza z tym co było wcześniej – rodziny żyjące w wierze i szczerej pobożności, a ich jedynym nieszczęściem jest to, że przez to, iż ich poprzednie związki miały pecha być związkami sakramentalnymi, są oni już do końca życia oderwani od Bożej Miłości rozumianej jako możliwość uczestniczenia w sakramentach. Oni dzielnie znoszą swój los, regularnie uczestniczą w nabożeństwach, wychowują dzieci w wierze katolickiej i oczywiście posłusznie i z pokorą podczas Komunii Świętej pozostają w ławkach.
      Słyszałem jednak też o ludziach, których życie ułożyło się bardzo podobnie do tego co opisałem powyżej, z tą różnicą, że w swoim pierwszym, drugim, czy trzecim związku, oni albo w ogóle nie zawracali sobie głowy jakimś ślubem, albo załatwiali sprawę w urzędzie. I kiedy nagle uznali, że właściwie nie byłoby źle to drugie, trzecie, lub czwarte małżeństwo autoryzować w Świętym Kościele, poszli grzecznie do spowiedzi, pobożnie przyjęli Komunię Świętą i zostali przyjęci do owej owczarni z otwartymi ramionami. I efekt tego jest taki, że często i jedni i drudzy spotykają się tego samego dnia, na tej samej Mszy, modlą się do tego samego Boga, tyle że jedni klęczą po przyjęciu Komunii, a ci drudzy siedzą w ławkach i z nadzieją wpatrują się w ten Krzyż.
      Otóż ja oczywiście nie mam pewności, czy to co tu piszę, trafi do kogokolwiek, a już zwłaszcza do tych, którzy w ostatnich miesiącach z wielkim zaniepokojeniem pochylają się nad posługą papieża Franciszka. Mam natomiast podejrzenie, że akurat sam Franciszek, gdyby mu się zdarzyło czytać moje słowa, wiedziałby dobrze, co pragnę przekazać. A mając w sobie to przekonanie, chciałbym się już na koniec zwrócić do kardynałów Brandmüllera, Burke’a, Caffarry i Meisnera, żeby może przestali zawracać głowę Franciszkowi, zwłaszcza, że z tego co słyszę, jemu ani w głowie poświęcać im swój czas, i przesłali swoje pytania do mnie. Ja im to wszystko w możliwie przystępny sposób wytłumaczę. Tylko proszę, niech mi nie każą odpowiadać na swoje dylematy „tak” lub „nie”, bo jak ja im zadam parę pytań typu tak/nie, to się nie pozbierają.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...