Miał być dziś tekst o Michale
Urbaniaku, Rafale Trzaskowskim i jego ojcu, jednak w ostatniej chwili
wymyśliłem, że on pójdzie najpierw do „Warszawskiej Gazety”, a tu ukaże się w
weekend, natomiast dziś zajmiemy się czymś zupełnie innym, równie ciekawym. Otóż
gdy chodzi o niedawną uroczystość jaka odbyła się w Łagiewnikach z udziałem
Jacka Kurskiego, jego nowej żony, najważniejszych polityków Prawa i
Sprawiedliwości, włącznie z prezesem Kaczyńskim, oraz głównych przedstawicieli
rządowych mediów, ja mam parę refleksji, który chciałbym tutaj jak najkrócej, a
przez to jak najbardziej jednoznacznie, przedstawić. Przede wszystkim, nie
wnikając w żaden sposób w prywatne sprawy Jacka Kurskiego i jego żon, bo nie
jest to mój interes, uważam, że kompromitujące dla tego przedsięwzięcia jest
to, że Kurscy zażyczyli sobie by owa uroczystość odbyła się aż w Łagiewnikach i
przy możliwie dużej obecności mediów. Kompromitujące jest też to, że na miejscu
pojawili się Beata Szydło i Jarosław Kaczyński. Cała reszta tego towarzystwa
mnie nie interesuje, to jednak że przyszły tam własnie te dwie osoby,
doprowadza mnie do prawdziwej rozpaczy. Trzecia rzecz to fakt, że skoro takiemu
wydarzeniu, zorganizowanemu w sposób aż tak demonstracyjny i to w takim miejscu,
nie towarzyszył choćby skromny komentarz ze strony Kościoła, świadczyć musi o
tym, że Episkopat uznał, że tu nie ma czego komentować i to może z tego
wszystkiego być czymś absolutnie najgorszym.
I to mnie prowadzi do refleksji ostatniej. Otóż ja nie mam najmniejszych
pretensji do Jacka Kurskiego i ścieżek, którymi on chadza, z tego choćby
względu, że z relacji osób które go znają osobiście wiem, że to jest ktoś, kto
nie zasługuje nawet na splunięcie. Ale też mam w pamięci słowa ojca Wincentego
Polka z klasztoru w Wąchocku, który mi powiedział, że w jego opinii zdecydowana
większość dziś zawieranych małżeństw jest nieważna, z tego prostego względu, że
tam nie ma śladu świadomości, czym jest małżeństwo, a wygłaszana przez świeżo
upieczonych małżonków przysięga przed ołtarzem to słowa tak puste, jak to tylko
jest możliwe. A zatem, powtarzam, zdaniem ojca Wincentego, owe małżeństwa są z
gruntu nieważne, a tym samym problem leży zupełnie gdzie indziej niż nam by się
wydawał, my na jego rozwiązanie nie mamy żadnego wpływu, a jego rozstrzygnięcie
pozostaje już tylko w rękach Pana Boga.
I to jest coś co chciałem dziś w tym akurat temacie powiedzieć. Aby
jednak nie było tak zwięźle, przypomnę teraz swój tekst sprzed czterech już
lat, na ten właśnie temat i powtarzam: Kurski to pryszcz. Problemem jesteśmy
my.
Akurat wczoraj, kiedy obchodziliśmy tu
100 rocznicę śmierci Henryka Sienkiewicza, dotarła do mnie zamieszczona na
jednym z wielu szalenie pobożnych portali, którego nazwy ani nie pamiętam, ani
pamiętać nie potrzebuję, że 19 września czterech kardynałów: Walter
Brandmüller, Raymond Burke, Carlo Caffarra i Joachim Meisner zwróciło się do
papieża Franciszka z prośbą, by ten im wyjaśnił parę kwestii zawartych w
powstałej w wyniku Synodu o Rodzinie adhortacji apostolskiej „Amoris laetitia”.
Apel ów został sformułowany w postaci pięciu pytań, na które kardynałowie
życzyli sobie otrzymać wyłącznie krótką odpowiedź „tak”, lub „nie”, co dla
mnie, a jestem pewien, że i dla większości choćby próbujących myśleć
obserwatorów, świadczy wyłącznie o czarnych intencjach wspomnianych kardynałów.
No ale nie uprzedzajmy tego, co przed nami.
Jak wspomniałem, pytań z którymi
kardynałowie wystąpili do Franciszka, było pięć, jednak wszystkie one tak
naprawdę dotyczyły jednej tylko kwestii, a mianowicie tego, w jaki sposób
Kościół planuje traktować osoby rozwiedzione i żyjące w nowych związkach. I tu
zatem ja mam kolejne podejrzenie co do brudnych intencji, jakimi kierowali się
wspomniani kardynałowie. Nawet nie trzeba specjalnie analizować ani treści tych
pytań, ani sposobu, w jaki one są zadawane, by widzieć ów podstęp, który ma
doprowadzić do tego, że zakładając iż ten będzie odpowiadał uczciwie i
szczerze, w dodatku wyłącznie „tak” lub „nie”, na samym końcu będzie można
papieżowi zarzucić brak konsekwencji. No ale machnijmy ręką na ową chytrość i
skupmy się na treści problemu. Otóż kardynałowie, mimo że swoje rzekome
wątpliwości zawarli aż w pięciu pytaniach, chcą się tak naprawdę dowiedzieć od
Franciszka jednej rzeczy, a mianowicie tego, czy on, apelując o zastanowienie
się nad stworzeniem sposobu, by osoby żyjące w nowych związkach objąć opieką
duszpasterską, nie występuje przypadkiem przeciwko tezom zawartym w encyklice
Jana Pawła II „Veritatis Splendor”, gdzie wyraźnie jest powiedziane, że czyn z
gruntu zły nie może być usprawiedliwiony okolicznościami.
Otóż ja znam dziś kilka osób, które w
którymś momencie swojego życia nieroztropnie pożeniły się, rozwiodły, a
następnie założyły nowe, szczęśliwe, kochające się rodziny i, co istotne – w
porównaniu zwłaszcza z tym co było wcześniej – rodziny żyjące w wierze i
szczerej pobożności, a ich jedynym nieszczęściem jest to, że przez to, iż ich
poprzednie związki miały pecha być związkami sakramentalnymi, są oni już do
końca życia oderwani od Bożej Miłości rozumianej jako możliwość uczestniczenia
w sakramentach. Oni dzielnie znoszą swój los, regularnie uczestniczą w
nabożeństwach, wychowują dzieci w wierze katolickiej i oczywiście posłusznie i
z pokorą podczas Komunii Świętej pozostają w ławkach.
Słyszałem jednak też o ludziach, których
życie ułożyło się bardzo podobnie do tego co opisałem powyżej, z tą różnicą, że
w swoim pierwszym, drugim, czy trzecim związku, oni albo w ogóle nie zawracali
sobie głowy jakimś ślubem, albo załatwiali sprawę w urzędzie. I kiedy nagle
uznali, że właściwie nie byłoby źle to drugie, trzecie, lub czwarte małżeństwo
autoryzować w Świętym Kościele, poszli grzecznie do spowiedzi, pobożnie
przyjęli Komunię Świętą i zostali przyjęci do owej owczarni z otwartymi
ramionami. I efekt tego jest taki, że często i jedni i drudzy spotykają się
tego samego dnia, na tej samej Mszy, modlą się do tego samego Boga, tyle że
jedni klęczą po przyjęciu Komunii, a ci drudzy siedzą w ławkach i z nadzieją
wpatrują się w ten Krzyż.
Otóż ja oczywiście nie mam pewności, czy
to co tu piszę, trafi do kogokolwiek, a już zwłaszcza do tych, którzy w
ostatnich miesiącach z wielkim zaniepokojeniem pochylają się nad posługą
papieża Franciszka. Mam natomiast podejrzenie, że akurat sam Franciszek, gdyby
mu się zdarzyło czytać moje słowa, wiedziałby dobrze, co pragnę przekazać. A
mając w sobie to przekonanie, chciałbym się już na koniec zwrócić do kardynałów
Brandmüllera, Burke’a, Caffarry i Meisnera, żeby może przestali zawracać głowę
Franciszkowi, zwłaszcza, że z tego co słyszę, jemu ani w głowie poświęcać im
swój czas, i przesłali swoje pytania do mnie. Ja im to wszystko w możliwie
przystępny sposób wytłumaczę. Tylko proszę, niech mi nie każą odpowiadać na
swoje dylematy „tak” lub „nie”, bo jak ja im zadam parę pytań typu tak/nie, to
się nie pozbierają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.