Jak już miałem okazję poinformować,
spędzam aktualnie czas nad naszym morzem, w Kuźnicy na Półwyspie Helskim i siłą
rzeczy w okolicznych wsiach, przez co bardzo wyraźnie, mogę obserwować – co w
miejscu takim jak Katowice jest znacznie bardziej utrudnione – w jaki sposób
rozkłada się poparcie między oboma kandydatami w kolejnych, kończących w
najbliższą niedzielę swoją kolejną przygodę, wyborach prezydenckich. Pisałem o
tym wczoraj, a dziś tylko mogę potwierdzić, że wnioskując z wywieszanych na okolicznych
posesjach banerach wynika, że obaj kandydaci idą łeb w łeb... przynajmniej tu
na Kaszubach.
Nie to jednak najbardziej mnie dziś
zajmuje. To co chodzi mi po głowie, to ów wyborczy portret Rafała
Trzaskowskiego, na którym widzę jakiegoś kompletnie przeciętnego pracownika
kompletnie przeciętnej korporacji z owym kompletnie przeciętnym i owych
tandetnym parodniowym zarostem – z którego swoją drogą, w świecie zachodnim, w
stronę którego on z takim utęsknieniem spogląda, szydzono jakieś 40 lat temu –
i zastanawiam się, jak to jest w ogóle możliwe, że, abstrahując od braku
ewentualnych faktycznych dokonań, ktoś o tego typu aparycji jest w stanie w
ogóle kogokolwiek uwieść na poziomie ogólnopolskiej polityki. Ale tu nie chodzi
tylko o ową twarz. Popatrzmy bowiem, z kim mamy do czynienia w wymiarze czysto
publicznym. Oto ktoś kto, jak sam uznał za stosowne wyznać, paręnaście lat
temu, jako rzekomo młody naukowiec, udał się do Małgorzaty Kidawy Błońskiej i
poprosił ją, by mu załatwiła miejsce na listach Platformy Obywatelskiej w wyborach
do Parlamentu Europejskiego i dzięki, jak rozumiem, swojemu osobistemu urokowi,
na owych listach się znalazł. Po upływie owej kadencji, został na jeden rok
ministrem cyfryzacji w rządzie Donalda Tuska, zastępując Michała Boniego i
poprzedzając Andrzeja Halickiego, by w końcu osiągnąć swój największy życiowy
sukces, zostając w owych kompletnie obłąkanych wyborach roku 2018 Prezydentem
Warszawy.
Oto portret człowieka z całym
prezentowanym przez niego bagażem osiągnięć, który dziś stara się o pozycję
Prezydenta RP i jak wiele na to wskazuje, jest bardzo bliski sukcesu. A ja,
widząc, jak wiele osób jest gotowych do tego, by sobie go przygarnąć do serca,
zastanawiam się, czemu tak? Jak to się dzieje, że w niemal czterdziestomilionowym
narodzie aż tyle osób zdecydowało się oszaleć. I w tym momencie przychodzi mi
do głowy żółty pies, o którym tu już stosunkowo niedawno była mowa. Przypomnę
może. Oto podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w roku 1928, Demokraci
z głębokiego Południa byli tak zaczadzeni nienawiścią do Republikanów, że
zdecydowali oddać swój głos na katolika Ala Smitha, byleby prezydentem nie
został Herbert Hoover. A każdy kto mniej więcej orientuje się w społecznej
historii Stanów Zjednoczonych wie, że ów wybór świadczył o tym, że skoro
zgodzili się na katolika, to byliby też gotowi zgodzić się choćby i na Murzyna.
Murzyna? Nawet na żółtego psa, byleby tylko prezydentem nie został Hoover.
No i teraz mamy choćby tych wszystkich
polskich katolików, ludzi często naprawdę bardzo pobożnych, dla których Wiara
jest czymś czym żyją na co dzień i czego gotowi są bronić cały swoim sercem,
którzy w najbliższą niedzielę zagłosują na Rafała Trzaskowskiego, nie dość że
człowieka, z którego twarz fałszem śmierdzi na kilometr, który politycznie jest
zupełnie nikim, to jeszcze w sposób zupełnie otwarty występuje przeciwko
Kościołowi; tak otwarty i tak zażarty, że na tego typu demonstrację nie odważył
się nikt przed nim: ani Tusk, ani Komorowski, ani nawet Kwaśniewski. Jak to się
stało, że od wielu już lat – i to, jak się okazuje, nie tylko tu u nas w Polsce
– tu i ówdzie mamy do czynienia ze społecznym zjawiskiem, gdzie o wyborach tak
ważnych dla naszego życia podstawową rolę odgrywa czysta nienawiść. Jak to jest,
że tak wielu ludzi gotowych jest by w tak ważnych momentach w życiu kierować
się nie pragnieniem, by zwyciężyło dobro, ale by niszczyć zło? Przecież to jest
tak, jakbyśmy tu, siedząc w tej Kuźnicy, szli na obiad nie do miejsca, gdzie
jest najlepiej, ale tam gdzie jest choćby i najgorzej, byle nie dać zarobić
komuś, kogo z jakiegoś powodu nienawidzimy. To jest tak, jakbyśmy, chcąc sobie
kupić lody, nie kupowali tych najsmaczniejszych, ale każde, nawet najbardziej
obrzydliwe, byleby nie te, które sprzedaje jakiś Duda.
Niedawno w Sieci pewną karierę zrobił
film, nakręcony przez jedną z drobnych internetowych telewizji, gdzie
wychodzącą z lokalu wyborczego panią dziennikarz pyta na kogo głosowała i
dlaczego. Odpowiada mu więc owa pani, że oczywiście na Trzaskowskiego i ani
jednym słowem nie wspomina o tym, czemu akurat na niego, tylko cały czas próbuje
opowiedzieć, czemu nie na Dudę. A ponieważ argumentów, poza tym jednym, że Duda
jest straszny i jeśli wygra, to będzie tragedia, nie umie znaleźć, w pewnym
momencie tak się zakręca, że kiedy przychodzi jej coś powiedzieć na temat
Trzaskowskiego, zaczyna pluć i na niego, z tym samym argumentem, że on
absolutnie najgorszy i jeśli wygra, Polska popadnie w ruinę. I w pewnym
momencie, ona już nie wie, kto jest ten zły i tak skacze z jednego na drugiego.
Ktoś mi powie, że to pewnie jakaś
wariatka. Otóż nic podobnego. Ona wygląda zupełnie normalnie, mówi normalnym
głosem, nawet niekiedy się ładnie uśmiecha. Jej jedyny problem polega na tym,
że ona, mówiąc o polityce, nie jest w stanie wyrazić jednej pozytywnej emocji.
A ja w tym momencie wracam do mojego starego dylematu: kto tych ludzi tak
nastawił i jakim skutecznym sposobem, że, jak się okazuje, to już działa od
stuleci?
Ja dziś miałam właśnie taką bardzo dziwną rozmowę z osobą opisywaną przez Ciebie: wykształcona, z poukładanym życiem, wierząca katoliczka, doświadczona, życiowo, zawodowo, ogólnie. Dawna działaczka opozycji. W niedziele idzie zagłosować na Trzaskowskiego. Poprosiłam, żeby mi podała jeden, ale konkretny argument dlaczego. Otrzymałam w zamian stek komunałów , który idealnie streszcza się w Twoim opisie: "przecież to jest tak, jakbyśmy szli na obiad nie do miejsca, gdzie jest najlepiej, ale tam gdzie jest choćby i najgorzej, byle nie dać zarobić komuś, kogo z jakiegoś powodu nienawidzimy". A spuentowała to zdaniem" PiS podzielił społeczeństwo". Pisać, że ręce mi opadły, to nic nie napisać, to jest jakieś zbiorowe szaleństwo, jakiś prawdziwy wirus, bardziej niebezpieczny niż kilka covidów razem wziętych. Nie umiem powiedzieć, dlaczego tak się dzieje, widocznie taki jest dziwny człowiek, a nienawiść łatwo jest wzbudzać, ludzie są zakompleksieni a przy tym napompowani zwyczajną ludzką pychą. Taka mieszanka to psychiczny koktajl Mołotowa.
OdpowiedzUsuń@bozenan
Usuń"Nie umiem powiedzieć, dlaczego tak się dzieje..."
Ja chyba wiem dlaczego i moją koncepcje starałem się opisać w komentarzu pod tekstem z 5.07 i póki co nikt lepszego wytłumaczenia mi nie dał.
@bozenan
UsuńTo jest jakiś przedziwny dramat z tym: "PiS podzielił społeczeństwo". Jaka, mianowicie, jest podstawa tego osądu, że jest powtarzany i to z napięciem wiary godnym ewangelii? Kiedy i skąd się to wzięło?
Bezspornie do wyborów w 2005r. istniał projekt tzw. PO-PiS'u. Szukać wcześniej nie ma więc po co. Ale bezspornie w wyniku tych wyborów projekt ten został zarzucony. Gdyby zaś przetrwał, to nie byłoby "podziału społeczeństwa", a przynajmniej aż tak radykalnego podziału.
Powyższa forma bezosobowa (projekt został zarzucony) prowadzi do twardego pytania: konkretnie KTO projekt PO-PiS zarzucił, czyli konkretnie który z partnerów in spe drugiemu po wyborach odmówił udziału w tym projekcie?
Bezspornie odmówiła PO. Motywacja, czy cel odmowy są na razie obojętne. Nie szukamy bowiem odpowiedzialności za fakt, ale faktu jako takiego.
Nie jest natomiast obojętny sposób, którym PO sparaliżowała projekt PO-PiS, aby wkrótce projekt ten pogrzebać.
Otóż sposobem tym było wykreowanie publicznej pretensji do PiS, że we wrześniu 2005r. osiągnęła najlepszy wynik wyborczy do parlamentu, a mimo to (sic!) nie chciała oddać uformowania rządu do wyłącznej dyspozycji PO w osobie tzw. "premiera z Krakowa", niejakiego, dziś już słusznie pozapolitycznego J. Rokity.
Może PO doszłaby jednak do jakiejś tam równowagi nastrojów, ale zaraz później (październik 2005r.) przyszły krul D.Tusk (~46%) znacząco przegrał wybory prezydenckie z L.Kaczyńskim (~54%). W PO nieszczęścia chodzą bowiem co najmniej parami, albo jeszcze częściej.
Wybory te przebrały miarkę "pisofskiej bezczelności" i D. Tusk poprowadził PO w kierunku iście histerycznej nienawiści do PiS.
Najwyraźniej ten, który odkrył, iż "piekło nie zna furii takiej jak kobieta wzgardzona" nie zdążył był poznać D.Tuska i tylko dlatego niestosownie obraził nasze panie.
Mamy oto efekt poszukiwań: pierwotnie odpowiedzialnymi za podzielenie społeczeństwa są wyborcy w 2005r. Gdyby nie ich niesprawiedliwość wyborcza, to PO i D.Tusk już od 2005r. rządziliby i według siebie wyrządzaliby Polsce.
Tu niestety dochodzimy do rosyjskiego śladu nienawiści. Otóż rosyjska nienawiść do Polaków tkwi (przynajmniej wg Sołżenicyna, Dostojewskiego i podobnych badaczy) w tym, że Polaków można bez końca pokonywać, a i tak ruskich butów całować nie będą. Gdy więc w 2007r. PO wygrała wybory parlamentarne, a potem znanym sobie sposobem objęła także prezydenturę, doszło do okropnego nieporozumienia!
Oto PiS i ten Kaczyński, który został nie tylko nie zgięli karku, ale nie wyrzekli się odbudowy zaufania wyborców w oparciu o ich program. To dopiero zbudowało podział według ruskiej pretensji: "jak oni mogą!". Nieporozumienie polega zaś na tym, że w międzyczasie D.Tusk postawił na same nitrasy usuwając sensownych działaczy PO. Może coś z tego miał, ale na pewno stracił doradztwo w zrozumieniu Polski. Osobiście nie posiada i nie chce posiadać zrozumienia dla tej "nienormalności".
Ostatecznie za podział społeczeństwa odpowiadają wyborcy, bo względem potrzeb PO nienormalnie głosują oraz PiS, bo względem potrzeb PO istnieje nienormalnie.
Gdyby PiS w ogóle nie było, to Polska stałaby się normalna według tego, do czego Polska jest tej PO potrzebna, czyli według tego, do czego przedtem D.Tusk a dziś R.Trzaskowski nie chce się przyznać.
Uff ... wreszcie to spisałem. Może z pożytkiem dla młodzieży.
@bozenan
UsuńMy tu o owym "podzielonym społeczeństwie" mało rozmawiamy, ale skoro temat się pojawił, to ja myślę że to jest poważna rzecz. Moim zdaniem to jest tak niezwykle trudne do ogarnięcia zjawisko, że wiele osób się w tym zwyczajnie gubi. My tu wiemy, skąd to się wzięło, ale w ich przypadku uznanie tej prawdy wymagałoby nieprawdopobnej wręcz odwagi. Wybierają więc odpowiedź z ich punktu widzenia najprostszą.
Mam znajomego, w sumie pisowca z lekkim odchyleniem w stronę narodową I on w pierwszej turze głosował na Holownię, w przekonaniu, że może jemu uda się "zakopać te podziały".
Do orjan: Piękna pigułka, świetnie Pan spisał.
Usuń'Podzielone społeczeństwo' to jest mantra, już wdrukowana. Argumenty za Trzaskowskim są np takie, że nie może być znowu władza oddana w jedne ręce. W zasazdie nie wiadomo, co odpowiedzieć. Zauważyłem ciekawą rzecz; nie wdawanie się w dyskusję, przy jednoczesnym jasnym swoim stanowisku powoduje tylko narastanie irytacji, czasami nawet agresji u rozmówcy. Z kolei, jak się już zacznie jest czasami jeszcze gorzej, nawet jakbyś postępował jak z jajkiem . Tak źle i tak niedobrze bo wiadomo, że jesteś tym faszystą/burakiem/ moherem/ itd, itp.
https://dorzeczy.pl/kraj/146394/niepelnosprawna-kobieta-wykluczona-z-fundacji-za-poparcie-dudy.html
OdpowiedzUsuńFundacje (w odróżnieniu np od stowarzyszeń) nie są organizacjami członkowskimi. To po prostu majątek przeznaczony na określone statutem cele. Dlatego absolutnie sprzeczne z prawem jest dokonywanie ocen osób, do których kieruje się środki. Przedmiotem oceny może być tylko WYSTĘPOWANIE u danej osoby celu, któremu dana fundacja jest statutowo poświęcona. Kryterium nie jest więc podmiotowe, lecz wyłącznie przedmiotowe.
UsuńPowyższe ma zastosowanie bez względu, czy środki fundacji pochodzą od osób prywatnych, publicznych, od państwa, z kraju, czy z zagranicy.
@toyah
OdpowiedzUsuńMusze się poskarżyć, że ten R.Trzaskowski sprawił mi przykrość. Oto kilka felietonów wstecz u Ciebie wyraziłem przekonanie, że walczyć będzie schludnie ogolony. Nic z tego! Na tych platformersów liczyc nie można.
Najpierw Kidawa nie miała czasu porządnie myc włosy przed występami. To mi, jako łysemu sprawiało przykrość, że cudzy skarb jest zaniedbany.
A teraz ten nie ma ciekawości się ogolić i przyjrzeć się sobie. Kamuflaż jakiś, czy co? Im bliżej wyborów, tym bardziej wygląda jak jakiś niedomyty.
Ja rozumiem, że to krępujące, ale czy nieskrępowany Nitras nie może mu coś podpowiedzieć?
Dzięki, dla mnie najważniejszy tekst przedwyborczy
OdpowiedzUsuńZa pierwszej Solidarności znajomy aparatczyk zawsze tłumaczył mi, jak ta Solidarność podzieliła społeczeństwo. No cóż, historia powtarza się jako parodia w wykonaniu wnuków.
OdpowiedzUsuń@SilentiumUniversi
UsuńWarunek kainowy: "bądź moim bratem, albo cię zabiję".