Moje felietony, pisane już od ponad
pięciu lat dla „Warszawskiej Gazety” – swoją drogą, przypominam, że jedynego
medium, które nie dość, że zaproponowało mi współpracę, to jeszcze realizuje owo
zaproszenie bez jakichkolwiek cenzorskich ingerencji, pozwalając mi bezkarnie głosić
wszystko, co mi przyjdzie do głowy – mają to do siebie, że od samego początku zawierają
dokładnie 444 słowa. Czemu tak? Otóż jest to kwestia całkowitego przypadku.
Kiedy Piotr Bachurski po raz pierwszy do mnie napisał, wspomniał o felietonie
na 400 do 500 słów, ja napisałem co napisałem, zmierzyłem długość, wyszło mi
444 i tak już zostało. Muszę się pochwalić, że od samego początku, owej granicy
udało mi się nie przekroczyć ani w jedną ani w drugą stronę i radzę sobie z tym
zupełnie dobrze. Wydaje się jednak, że w przypadku dzisiejszego tekstu, choć
oczywiście oryginalnie on zawiera wspomniane 444 słowa, będę się musiał nieco
rozpisać i przedstawić czytelnikom tego bloga wersję mocno rozszerzoną. Czemu?
Bo sprawa jest absolutnie podstawowa i nie sądzę, żebym nawet i dziś cały temat
odpowiednio zamknął.
Otóż oryginalnie felieton ten pisałem w
miniony poniedziałek, zaraz po pierwszej turze wyborów i właśnie w związku z tym
akurat dniem, uznałem że mam do przekazania parę refleksji. Otóż, jak może
część z nas wie, mieszkam w Katowicach, gdzie od zawsze grubo ponad połowa
zainteresowanych polityką mieszkańców, przy każdej wyborczej okazji, regularnie
stawia na któregoś z kandydatów tak zwanej III RP. Owo szaleństwo sięgnęło
szczytu, gdy w roku 2015 w moim lokalu wyborczym Bronisław Komorowski w
pierwszej turze wyborów uzyskał aż 64 procent głosów osób, których znam ze spacerów
z psem, z uprzejmych pogaduszek w sklepie, czy wreszcie z kościoła.
Próbowałem wielokrotnie ów problem
rozgryźć i przez jakiś czas chodziła mi po głowie myśl, że prawdopodobnie większość
z osób biorących udział w wyborach, o polityce nie ma pojęcia i całą swoją polityczną
wiedzę opiera na informacjach pozyskanych od swoich znajomych. A to już jest
coś, co z pewnością każdy z nas zdążył zaobserwować. Otóż ludzie którzy są
nastawieni do Prawa i Sprawiedliwości najbardziej wrogo, to są jednocześnie te
same osoby, które – nawet do tego nie zachęcani – swoimi politycznymi opiniami
dzielą się najchętniej. Nie ma bowiem takiej możliwości, by którykolwiek z
naszych choćby przelotnie znajomych, który nienawidzi PiS-u, przy pierwszej
możliwej okazji nas o tym nie poinformował. Mało tego. Nie ma możliwości, by
ktoś kogo nawet nie znamy, ale z jakiegoś powodu nawiązaliśmy z nim rozmowę nie
uznał za stosowne wspomnieć coś na temat tego, że Kaczyński to idiota. My tak,
ze względu na swoją zwykłą delikatność, a oprócz tego, polityczną świadomość,
nie postępujemy, a kiedy zostaniemy już w tej sytuacji postawieni, to
zwyczajnie nie ragujemy. Znamy to, wiemy że tak jest i inaczej nie będzie i ten
stan rzeczy akceptujemy.
I oto nadszedł ów powyborczy
poniedziałek i ledwo co wyszedłem z psem na spacer zaczepił mnie człowiek,
którego znam z widzenia i odezwał się do mnie następującymi słowami: „No i co
pan powie na to, że pewnie Dupa wciąż będzie prezydentem?” Chwilę później
spotkałem swoją, tym razem bliską, znajomą – serdecznie zaangażowanego w sprawę
wyborcę Prawa i Sprawiedliwości – i ona z kolei opowiedziała mi, jak ją bardzo
dobra koleżanka z pracy, jeszcze przed wyborami, zaczepiła uwagą, że ona nie
może zrozumieć, jak normalny człowiek może chcieć głosować na Dudę. Chwilę potem
moja córka opowiedziała mi jak to właśnie jej naprawdę bliska koleżanka
wyznała, że ona się wielokrotnie zastanawiała, jak to jest, że ona nie zna
nikogo, kto głosuje na PiS i że jedyne wyjaśnienie tego zjawiska jest takie, że
ona się nie zadaje z patologią.
Nie muszę wspominać, że ani ja, ani moja
znajoma, ani też córka nawet nie mrugnęliśmy krzywo okiem, ale za to w tej oto
sytuacji przyszło mi do głowy, że chyba poznałem odpowiedź na dręczące mnie
pytanie, czemu tak wielu mieszkańców dużych miast głosuje przeciwko Prawu i
Sprawiedlwości. Otóż jest bardzo możliwe, że największym sukcesem owej czarnej
propagandy jest to, że wielu z nich udało się wmówić, że na PiS nie głosuje
nikt; że wynik jaki Kaczyński i jego środowisko wciąż uzyskują, to albo skutek
oszustwa, albo głosy jakichś mieszkających w zapadłych dziurach dzikusów,
których normalny człowiek nie ma szansy w życiu spotkać. Dla wielu osób
mieszkających w dużych ośrodkach miejskich, gdzie siłą rzeczy więzi
międzyludzkie ograniczają się do wspomnianych pogaduszek w pracy, sklepie czy na
ulicy, to co oni wiedzą o świecie to wynik wyłącznie tego, czego się
dowiedzieli od przypadkowych znajomych, a to kolei jest wyłącznie wynikiem
nadzwyczaj intensywnej i bezwzględnej zewnętrznej propagandy.
I tu mamy do czynienia z
samonapędzającym się mechanizmem. Ponieważ część z tych, którzy nas otaczają, serdecznie
nienawidzi Kaczyńskiego i o tej swojej nienawiści nas nieustannie informuje, to
znaczy, że my tu nie mamy nic do gadania. Jeśli dodatkowo – jak zresztą widzimy
to na co dzień – oni są do tego stopnia pewni swego, że głoszą swoje poglądy
otwarcie i zupełnie bezkarnie, to musi oznaczać, że każde nasze słowo sprzeciwu
spowoduje wyłącznie ciężką konsternację, z którą jeśli sobie jakoś poradzą, to wyłącznie
uznając, że albo jesteśmy pijani, albo nam za popieranie PiS-u PiS płaci. Bo jeśli
nie to, to już tylko pozostanie owa świadomość, że ludzi głosujących na PiS w cywilizowanych
rejonach świata nie ma, bo jakiekolwiek
zakłócenie tego stanu rzeczy musiałoby doprowadzić do eksplozji podobnej do tej
wywołanej wiadomością, że my tu jesteśmy dzikusami wyjadającymi sobie brud spomiędzy
palców u nóg i gwałcącymi przypadkowo spotkane dzieci. A skoro tak, to lepiej nam
się nie wychylać. No ale znów, skoro tak, to jest bardziej niż pewne, że o tym
że my w ogóle istniejemy, oni nie dowiedzą się nigdy i w swoim błogim błędzie
będą tkwili już zawsze.
Wielokrotnie rozmawialiśmy tu o
przeróżnych metodach mieszania ludziom w głowach. Dziś jednak mam wrażenie, że
wpadłem na coś zupełnie niezwykłego. Otóż wydaje mi się, że najbardziej
perfidnym zagraniem antypolskiej propagandy było właśnie owo wmówienie im
wszystkim, że nas nie ma. Widzimy to szczególnie pewnie dziś, w dniach gdy
zbliżamy się do drugiej rundy wyborów. Niedawno pisarka Maria Nurowska
poinformowała, że wyborcy PiS-u mają świńskie mordy; Leszek Miller – swoją
drogą, jestem pewien, on doskonale wiedział, że kłamie – ogłosił, że PiS to
niewykształcona, biedna wieś u progu ostatecznego zejścia; ktoś inny jeszcze
powiedział, że wyborcy PiS-u nie płacą podatków; obok tego wszystkiego, w samej
Sieci pojawiło się wiele kolejnych informacji, że jeśli ktoś chce spotkać
wyborcę PiS-u powinien najlepiej udać się gdzieś za Kamczatkę, a owa wiadomość
została oczywiście zilustrowana szalenie zabawnym obrazkiem. Otóż moim zdaniem
oni wszyscy robią to realizując pewien bardzo starannie opracowany plan, który
polega na tym, by w ten sposób zbudować polityczną świadomość społeczeństwa tak,
by możliwie każdy wiedział, że jeśli mu tylko przyjdzie do głowy myśleć
samodzielnie, to natychmiast się znajdzie na marginesie.
I to właśnie może być powodem, dlaczego
żadnemu z nich do głowy nawet nie przyjdzie by się wyłamać. Dla wielu z nich –
skoro jest czymś oczywistym, że w ich środowisku na Andrzeja Dudę nikt nigdy
nie głosował i nigdy nie zagłosuje – myśl o tego rodzaju ekstrawagancji jest czymś
absolutnie niewyobrażalnym. Gdy chodzi akurat o nich – a nie oszukujmy się, to
są naprawdę miliony – oni w życiu nie zrobią nic, co by ich usuwało poza
nawias.
A skoro tak, to chciałem oświadczyć, że
choć owym oszustem gardzę, to jego skuteczność szanuję. To było naprawdę dobre.
Rzekłbym, bardzo dobre. Chętnie bym tego geniusza osobiście spotkał i w nagrodę
walnął go po łbie zdechłym montypythonowskim kurczakiem.
Para nieszczęść to chyba archetyp, ja poznałem go w wersji dwóch Edwardów (Gierka i Babiucha). Gierek (wysoki) to był Edward na miarę potrzeb, a Babiuch (niski) - na miarę możliwości.
OdpowiedzUsuńA Kamczatka to piękne i dzikie miejsce. Niestety, na razie nie dla wyborcy PIS. A co wyjazdów opozycji - chyba też poprzestaną na obrazkach - wulkany są tam prawdziwie niebezpieczne.