piątek, 3 lipca 2020

O tym jak nam zamazali twarze


       Moje felietony, pisane już od ponad pięciu lat dla „Warszawskiej Gazety” – swoją drogą, przypominam, że jedynego medium, które nie dość, że zaproponowało mi współpracę, to jeszcze realizuje owo zaproszenie bez jakichkolwiek cenzorskich ingerencji, pozwalając mi bezkarnie głosić wszystko, co mi przyjdzie do głowy – mają to do siebie, że od samego początku zawierają dokładnie 444 słowa. Czemu tak? Otóż jest to kwestia całkowitego przypadku. Kiedy Piotr Bachurski po raz pierwszy do mnie napisał, wspomniał o felietonie na 400 do 500 słów, ja napisałem co napisałem, zmierzyłem długość, wyszło mi 444 i tak już zostało. Muszę się pochwalić, że od samego początku, owej granicy udało mi się nie przekroczyć ani w jedną ani w drugą stronę i radzę sobie z tym zupełnie dobrze. Wydaje się jednak, że w przypadku dzisiejszego tekstu, choć oczywiście oryginalnie on zawiera wspomniane 444 słowa, będę się musiał nieco rozpisać i przedstawić czytelnikom tego bloga wersję mocno rozszerzoną. Czemu? Bo sprawa jest absolutnie podstawowa i nie sądzę, żebym nawet i dziś cały temat odpowiednio zamknął.
       Otóż oryginalnie felieton ten pisałem w miniony poniedziałek, zaraz po pierwszej turze wyborów i właśnie w związku z tym akurat dniem, uznałem że mam do przekazania parę refleksji. Otóż, jak może część z nas wie, mieszkam w Katowicach, gdzie od zawsze grubo ponad połowa zainteresowanych polityką mieszkańców, przy każdej wyborczej okazji, regularnie stawia na któregoś z kandydatów tak zwanej III RP. Owo szaleństwo sięgnęło szczytu, gdy w roku 2015 w moim lokalu wyborczym Bronisław Komorowski w pierwszej turze wyborów uzyskał aż 64 procent głosów osób, których znam ze spacerów z psem, z uprzejmych pogaduszek w sklepie, czy wreszcie z kościoła.
      Próbowałem wielokrotnie ów problem rozgryźć i przez jakiś czas chodziła mi po głowie myśl, że prawdopodobnie większość z osób biorących udział w wyborach, o polityce nie ma pojęcia i całą swoją polityczną wiedzę opiera na informacjach pozyskanych od swoich znajomych. A to już jest coś, co z pewnością każdy z nas zdążył zaobserwować. Otóż ludzie którzy są nastawieni do Prawa i Sprawiedliwości najbardziej wrogo, to są jednocześnie te same osoby, które – nawet do tego nie zachęcani – swoimi politycznymi opiniami dzielą się najchętniej. Nie ma bowiem takiej możliwości, by którykolwiek z naszych choćby przelotnie znajomych, który nienawidzi PiS-u, przy pierwszej możliwej okazji nas o tym nie poinformował. Mało tego. Nie ma możliwości, by ktoś kogo nawet nie znamy, ale z jakiegoś powodu nawiązaliśmy z nim rozmowę nie uznał za stosowne wspomnieć coś na temat tego, że Kaczyński to idiota. My tak, ze względu na swoją zwykłą delikatność, a oprócz tego, polityczną świadomość, nie postępujemy, a kiedy zostaniemy już w tej sytuacji postawieni, to zwyczajnie nie ragujemy. Znamy to, wiemy że tak jest i inaczej nie będzie i ten stan rzeczy akceptujemy.     
       I oto nadszedł ów powyborczy poniedziałek i ledwo co wyszedłem z psem na spacer zaczepił mnie człowiek, którego znam z widzenia i odezwał się do mnie następującymi słowami: „No i co pan powie na to, że pewnie Dupa wciąż będzie prezydentem?” Chwilę później spotkałem swoją, tym razem bliską, znajomą – serdecznie zaangażowanego w sprawę wyborcę Prawa i Sprawiedliwości – i ona z kolei opowiedziała mi, jak ją bardzo dobra koleżanka z pracy, jeszcze przed wyborami, zaczepiła uwagą, że ona nie może zrozumieć, jak normalny człowiek może chcieć głosować na Dudę. Chwilę potem moja córka opowiedziała mi jak to właśnie jej naprawdę bliska koleżanka wyznała, że ona się wielokrotnie zastanawiała, jak to jest, że ona nie zna nikogo, kto głosuje na PiS i że jedyne wyjaśnienie tego zjawiska jest takie, że ona się nie zadaje z patologią.
      Nie muszę wspominać, że ani ja, ani moja znajoma, ani też córka nawet nie mrugnęliśmy krzywo okiem, ale za to w tej oto sytuacji przyszło mi do głowy, że chyba poznałem odpowiedź na dręczące mnie pytanie, czemu tak wielu mieszkańców dużych miast głosuje przeciwko Prawu i Sprawiedlwości. Otóż jest bardzo możliwe, że największym sukcesem owej czarnej propagandy jest to, że wielu z nich udało się wmówić, że na PiS nie głosuje nikt; że wynik jaki Kaczyński i jego środowisko wciąż uzyskują, to albo skutek oszustwa, albo głosy jakichś mieszkających w zapadłych dziurach dzikusów, których normalny człowiek nie ma szansy w życiu spotkać. Dla wielu osób mieszkających w dużych ośrodkach miejskich, gdzie siłą rzeczy więzi międzyludzkie ograniczają się do wspomnianych pogaduszek w pracy, sklepie czy na ulicy, to co oni wiedzą o świecie to wynik wyłącznie tego, czego się dowiedzieli od przypadkowych znajomych, a to kolei jest wyłącznie wynikiem nadzwyczaj intensywnej i bezwzględnej zewnętrznej propagandy.
       I tu mamy do czynienia z samonapędzającym się mechanizmem. Ponieważ część z tych, którzy nas otaczają, serdecznie nienawidzi Kaczyńskiego i o tej swojej nienawiści nas nieustannie informuje, to znaczy, że my tu nie mamy nic do gadania. Jeśli dodatkowo – jak zresztą widzimy to na co dzień – oni są do tego stopnia pewni swego, że głoszą swoje poglądy otwarcie i zupełnie bezkarnie, to musi oznaczać, że każde nasze słowo sprzeciwu spowoduje wyłącznie ciężką konsternację, z którą jeśli sobie jakoś poradzą, to wyłącznie uznając, że albo jesteśmy pijani, albo nam za popieranie PiS-u PiS płaci. Bo jeśli nie to, to już tylko pozostanie owa świadomość, że ludzi głosujących na PiS w cywilizowanych rejonach świata nie ma, bo  jakiekolwiek zakłócenie tego stanu rzeczy musiałoby doprowadzić do eksplozji podobnej do tej wywołanej wiadomością, że my tu jesteśmy dzikusami wyjadającymi sobie brud spomiędzy palców u nóg i gwałcącymi przypadkowo spotkane dzieci. A skoro tak, to lepiej nam się nie wychylać. No ale znów, skoro tak, to jest bardziej niż pewne, że o tym że my w ogóle istniejemy, oni nie dowiedzą się nigdy i w swoim błogim błędzie będą tkwili już zawsze.
       Wielokrotnie rozmawialiśmy tu o przeróżnych metodach mieszania ludziom w głowach. Dziś jednak mam wrażenie, że wpadłem na coś zupełnie niezwykłego. Otóż wydaje mi się, że najbardziej perfidnym zagraniem antypolskiej propagandy było właśnie owo wmówienie im wszystkim, że nas nie ma. Widzimy to szczególnie pewnie dziś, w dniach gdy zbliżamy się do drugiej rundy wyborów. Niedawno pisarka Maria Nurowska poinformowała, że wyborcy PiS-u mają świńskie mordy; Leszek Miller – swoją drogą, jestem pewien, on doskonale wiedział, że kłamie – ogłosił, że PiS to niewykształcona, biedna wieś u progu ostatecznego zejścia; ktoś inny jeszcze powiedział, że wyborcy PiS-u nie płacą podatków; obok tego wszystkiego, w samej Sieci pojawiło się wiele kolejnych informacji, że jeśli ktoś chce spotkać wyborcę PiS-u powinien najlepiej udać się gdzieś za Kamczatkę, a owa wiadomość została oczywiście zilustrowana szalenie zabawnym obrazkiem. Otóż moim zdaniem oni wszyscy robią to realizując pewien bardzo starannie opracowany plan, który polega na tym, by w ten sposób zbudować polityczną świadomość społeczeństwa tak, by możliwie każdy wiedział, że jeśli mu tylko przyjdzie do głowy myśleć samodzielnie, to natychmiast się znajdzie na marginesie.
       I to właśnie może być powodem, dlaczego żadnemu z nich do głowy nawet nie przyjdzie by się wyłamać. Dla wielu z nich – skoro jest czymś oczywistym, że w ich środowisku na Andrzeja Dudę nikt nigdy nie głosował i nigdy nie zagłosuje – myśl o tego rodzaju ekstrawagancji jest czymś absolutnie niewyobrażalnym. Gdy chodzi akurat o nich – a nie oszukujmy się, to są naprawdę miliony – oni w życiu nie zrobią nic, co by ich usuwało poza nawias.
       A skoro tak, to chciałem oświadczyć, że choć owym oszustem gardzę, to jego skuteczność szanuję. To było naprawdę dobre. Rzekłbym, bardzo dobre. Chętnie bym tego geniusza osobiście spotkał i w nagrodę walnął go po łbie zdechłym montypythonowskim kurczakiem.




1 komentarz:

  1. Para nieszczęść to chyba archetyp, ja poznałem go w wersji dwóch Edwardów (Gierka i Babiucha). Gierek (wysoki) to był Edward na miarę potrzeb, a Babiuch (niski) - na miarę możliwości.
    A Kamczatka to piękne i dzikie miejsce. Niestety, na razie nie dla wyborcy PIS. A co wyjazdów opozycji - chyba też poprzestaną na obrazkach - wulkany są tam prawdziwie niebezpieczne.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...