Jak pewnie większość
Czytelników wie, jestem bardzo oddanym miłośnikiem Hollywoodu, czy, mówiąc
szerzej, amerykańskiego kina, i to do tego stopnia, że skłonny jestem
twierdzić, że, przy całym szacunku dla kinematografii brytyjskiej, owo kino nie
ma i, co bardzo prawdopodobne, w przewidywalnej perspektywie nie będzie miało
konkurencji. Przypomniałem więc sobie dziś film – do przyczyn jeszcze wrócę –
który zawsze bardzo lubiłem, a mianowicie „Pokój Marvina”. Nie będę tu wchodził
w szczegóły, zatrzymam się się jedynie na tej części, która nas dziś
interesuje. Otóż Diane Keaton ma ojca, tytułowego Marvina, który jest już
bardzo, bardzo stary, i praktycznie bez kontaktu. Ofiaruje mu ona całe swoje
życie, robi to z radością, poświęceniem i z zupełnie niezwykłą świadomością
spełnienia, by któregoś dnia zachorować na białaczkę, która bezlitośnie
prowadzi ją do śmierci. I oto, jeszcze zanim umrze, wygłasza Keaton zdanie,
które tu zacytuję niedokładnie, ale jak najbardziej trzymając się sensu: „Jakie
to szczęście, jakie wielkie szczęście, że byłam tu przy nim”, na co Meryll
Streep, grająca jej siostrę, odpowiada: „O tak, on miał wielkie szczęście, że miał
cię przy sobie”, na co Keaton mówi: „Nie. Ja mówię o tym, jakie to było
szczęście dla mnie”.
Ja oczywiście mam świadomość,
że za chwilę pojawi się tu ktoś, kto mi zacznie objaśniać – zgodnie ze znaną
nam niestety to tu to tam tradycją – życiorysy zarówno Keaton, jak i Streep, a ci
bardziej docikliwi, również historię życia Roberta De Niro, czy Leonarda Di
Caprio, którzy tam również występują, jednak dziś nie o nich będziemy rozmawiać.
Chodzi mi mianowicie o ów wymiar szczęścia, który nam pokazał autor historii
opowiedzianej we wspomnianym filmie. A ja uległem owej refleksji przy okazji
czegoś tak trywialnego, jak zakończenie sejmowego protestu czworga rodziców
czworga niepełnosprawnych osób, a konkretnie rzecz biorąc, pojawiającego się to
tu to tam stwierdzenia, że czy to sama niepełnosprawność, czy tym bardziej
konieczność opiekowania się osobą niepełnosprawną, stanowi coś, czego nie można
życzyć nawet najgorszemu wrogowi. Właśnie tak. Te bowiem dokładnie zresztą
słowa usłyszałem wczoraj w programie stacji TVP Info z ust jednego z młodych
polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej: „Nikomu nie życzę, największemu
wrogowi, by chował dziecko niepełnosprawne”.
Ktoś powie, że nie należy się
przejmować przemyśleniami jakiegoś komucha w trzecim pokoleniu, moim zdaniem
jednak wcale nie chodzi o owego komucha, ale o całą atmosferę, jaka przez
minione 40 dni towarzyszyła protestowi owych osób niepełnosprawnych i ich
opiekunów, i wcale nie mam też na myśli tych wszystkich wyrazów współczucia dla
ich sytuacji ekonomicznej i zwykłych trudów życia, jakie oni są zmuszeni
ponosić każdego dnia, ale o ową myśl podstawową, która praktycznie przez cały
ten czas, mediów, czy pojedynczych osób komentujących ów protest, nie
opuszczała, taka mianowicie, że nie ma nic gorszego jak być osobą
niepełnosprawną, a jeszcze bardziej kimś skazanym na to by się ową osobą
opiekować. Ja naprawdę starałem się bacznie obserwować to wszystko co się tam
na sejmowym korytarzu przez wszystkie te dni działo i z jednej strony widziałem
grupkę nadzwyczaj przebiegłych osób walczących o odsunięcie Prawa i
Sprawiedliwości od władzy, a jednocześnie przy tej okazji przeżywających coś,
co Anglicy określają pojęciem „time of their lives”, a z drugiej, ową znaną nam
aż nazbyt dobrze ideologię „dobrej śmierci”, wykluczającą z naszego wspólnego
świata tych wszystkich, których owi tak strasznie rzekomo wrażiwi ludzie uważają
za zbyt nieszczęśliwych, byśmy im mieli pozwolić znosić swoje cierpienie.
Rzecz
bowiem w tym, że ów „protest niepełnosprawnych” uświadomił nam, nie tyle to, jak
ciężkie życie mają oni sami i ich rodziny, jak to że największym zagrożeniem
dla tego, co pozostało nam z naszej cywilizacji są oni właśnie, owi ideolodzy
śmierci, dla których współczucie stanowi wartość wtedy jedynie, gdy któryś z
nich odnajdzie w nim szansę na wygranie kolejnych wyborów, choćby na wójta
gminy, albo szansę na otrzymanie roli w kolejnej produkcji filmowej, choćby to
był najnowszy film Pawła Pawlikowskiego.
Przypominam, że
nasze książki można kupować w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl. Bardzo
polecam.
Mnie przeraza tez, nawet u samej Kaji Godek (sic!), przyzwolenie na zabijanie dzieci z gwaltu. Niesprawwnosc ma juz swoja wartosc a dzieci z gwaltu nadal powinny, wg niektorych, ponosic kare za czyn ojca. Juz wiemy, po tym protescie, jak sie czuja osoby niepelnosprawne. Jak sie musza czuc matki, ktore urodzily dzieci z gwaltu, kiedy slysza z usta oborncow zycia, ze mogly zabic. Ja sie czuja te dzieci?
OdpowiedzUsuń@ponponka1
UsuńGodek też? Nie wiedziałem. Jestem pod wrażeniem.
@ponponka1
UsuńPowiem szczerze, że gdybym się dziś dowiedział, że zostałem poczęty w wyniku gwałtu, nawet by mi powieka nie drgnęła.