Kończy się nam miesiąc maj, a to dla
bardziej ambitnych, a przede wszystkich odważnych, nauczycieli czas sprawdzania
matur, co dla nich akurat oznacza pełne dwa weekendy plus, spędzone od rana do
wieczora na czytaniu tych prac i ocenianiu ich według kryteriów tak ścisłych,
że każdy słabszy umysł zwyczajnie wysiada. Ja akurat, mimo że od lat w szkole
nie pracuję, to ze względu na doświadczenie i odpowiednią historię, od grubo ponad
już dziesięciu lat, rok w rok, jestem wynajmowany przez tak zwaną Okregową
Komisję Egzaminacyjną do tej roboty, z gwarancją, że wszystko zostanie zrobione
szybko i solidnie.
Chętnie bym obowiedział o tym, co tam się
dzieje i wobec jakich wyzwań stają nauczyciele rok w rok, ale ponieważ każda,
choćby wydawało by się najmniej istotna informacja, stanowi ścisłą zawodową
tajemnicę, mowy nie ma bym puścił tu parę. Powiem tylko, że jest to robota
wyjątkowo ciężka, wyczerpująca i, co dla mnie akurat pewnie najbardziej,
istotne, nadzwyczaj odpowiedzialna.
Ponieważ, jak już wspomniałem, ja akurat
jestem tu wyjątkowo sprawny, dziś, po tych niespełna dwóch dniach, to co miałem
zrobić, zrobiłem i mam tak zwany na Śląsku fajrant, a zatem mogę siąść i coś na
dziś napisać, a daje słowo, że tematów jest sporo. Tak się jednak złożyło, że
od razu po powrocie do domu, przeczytałem notkę Coryllusa i uznałem, że muszę
poruszony przez niego temat uzpełnić i w ten sposób też go zamknąć. Otóż, jak być
może część z nas wie, w zakończeniu swojego tekstu wspomniał Coryllus nazwisko
reżysera Pawlikowskiego i honory, jakie złożył mu minister Gliński w związku
odebraniem przez niego na festiwalu filmowym w Cannes nagrody dla najlepszego
reżysera.
Oczywiście mam nadzieje, że każdy z nas
ma swiadomość, że moim zdaniem wszystko na co w związku ze swoją artystyczną, i
nie tylko, posługą zasługuje reżyser Pawlikowski, to tak zwana fanga w nos,
niemniej musimy uznać, że problem jest znacznie poważniejszy. Otóż, kiedy
próbujemy komentować to co się dzieje wokół tej dziwnej osoby i jej twórczości,
nie możemy zapominać, że od pierwszej chwili, kiedy nazwisko Pawlikowski
zaczęło funkcjonować w publicznej przestrzeni, znajdujemy się pod taką presją,
że tak naprawdę jedyne co możemy zrobić, to się zamknąć i pójść na piwo.
Pawlikowski to laureat Oscara za film „Ida” – co, jeśli uwzględnimy, jakość
owej produkcji, stanowiło gest wyłącznie i nadzwyczaj bezczelnie polityczny – a
dziś to już wyłacznie człowiek, który, wyczuwszy odpowiednio starannie aktualne
polityczne trendy, każde swoje słowo, każdy swój gest, każde wręcz mrugnięcie
powieką podporządkowuje jednemu celowi. Chodzi o to mianowicie, by na tyle
wyraźnie zaprezentować się światu jako artysta represjonowany przez
faszystowskie władze Rzeczpospolitej, by mieć gwarancje, że ów świat obejmie go
swoim patronatem na najbliższe lata.
Wyprodukował zatem Pawlikowski swój
kolejny fim, o czym do niedawna pies z kulawą nogą nie miał pojęcia, i oto
wystarczyło, że wspomniał ów cwaniak tu i ówdzie o tym, że jego nazwisko i
twórczość znajdują się w Polsce na czarnej liście, by w jednej chwili okazało
się, że oto powstało kolejne wybitne dzieło i by jury tego śmiesznego
francuskiego festiwalu przyznało Pawlikowskiemu nagrodę dla najlepszego
rezysera. I oczywiście na nic się zdała niemal natychmiastowa reakcja polskiego
Ministerstwa Kultury, z wyjaśnieniem, że nie ma mowy o jakimkolwiek
prześladowaniu Pawlikowskiego, skoro ta nędza najpierw dostała z PISF-u grube
miliony, by to wszystko się mogło w ogóle rozpocząć, a nastepnie kolejne
miliony, by to gówno można było w ogóle skończyć. Pawlikowski, trzymając się ustalonego
wcześniej planu, w każdej kolejnej wypowiedzi potrafił znaleźć dobry powód, by
wyjasnić, że owszem, może i tak było, ale on się wciąż czuje represjonowany.
Nawet potem, kiedy minister Gliński oświadczył, że polski rząd i wszyscy Polacy
– w tym, jak rozumiem, i ja – życzą Pawloikowskiemu samych sukcesów, ten
cwaniak i tak nie mógł się powstrzymać, by odbierając tę nagrodę oświadczyć, że
oto Polska wreszcie odniosła pierwszy sukces od lat.
W czym rzecz? Otóż moim zdaniem, gdy chodzi
o tak zwaną międzynarodową opinię publiczną, polskie władze znalazły się w
sytuacji bez wyjścia. Z jednej strony, przy aktywnym udziale takich osób jak
Pawlikowski, owe władze są z każdej strony w bezwzględny absolutnie sposób,
wykluczający jakąkolwiek dyskusję, czy choćby tylko pytanie, atakowane, a z
drugiej, każda próba obrony przed tą agresją jest tu w Polsce traktowana jako
kolejny przejaw braku godności po stronie tej właśnie władzy. Tymczasem, moim
zdaniem, z punktu widzenia polskiego rządu, fakt, że przeciwko niemu już zostało
otwartych aż tyle różnych frontów – jestem pewien, że nie muszę ich wymieniać –
a kolejnych można się tylko spodziewać, daje im już tylko jeden wybór: albo
przestać reagować i starać się robić swoje, czekając aż wreszcie spadnie im na
łeb coś spod czego się już nie podniosą, albo robić z siebie durnia, tak jak
właśnie zrobił to Gliński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.