Zapewne spodziewają się Państwo, że ja dziś zareaguję przede wszystkim
na notkę wybitnego polskiego reżysera filmowego, Tomasza Gwińcińskiego,
poswięconą niespodziewanie mojej osobie, no i proszę sobie wyobrazić, że owe
oczekiwania są jak najbardziej słuszne. Reakcja będzie, jak najbardziej. Otóż
gdybym napisał tekst, w którym zarzuciłbym grupie muzycznej Led Zeppelin, że
ich ostatnia płyta „In Through The Out Door” jest do dupy, a Jimmy Page z
Robertem Plantem wydali oświadczenie, że uważają mnie za idiotę, byłbym w
siódmym niebie. Przy całym szacunku choćby dla jego artystycznego emlopi, z
przykrością muszę poinformować reżysera Gwincińskiego, że jakoś się nie
przejąłem.
Rozumiem również, że część Czytelników
czeka na informacje związane z publikacją wczorajszego tekstu o A-Temie i jego
wesołej internetowej działalności. Otóż proszę sobie wyobrazić, że zaregowała
Roxana oraz – po wielu miesiącach dziwnego milczenia – Chris Horse, informując
mnie, że oni z A-Temem nie mają nic wspólnego. Sam biedny A-Tem, mimo że ma mój
numer telefonu, adres mailowy, no i w ogóle jest sprytny jak jasna cholera,
milczy. Czekajmy więc na dalszy rozwój wypadków.
A tymczasem, ponieważ wiosna się nam tak
rozhulała, że i nawet spadł nam porządny deszczyk, proponuję najnowszy zestaw
kawałków z „Polski Niepodległej”. W końcu nam też się coś od życia należy.
Był taki czas, kiedy wszyscy staraciliśmy już wiarę w to, że po zejściu z
politycznej sceny tak wybitnych polskich aktorów, jak Daniel Olbrychski, Maja
Komorowska, Marek Kondrat, czy wreszcie Krystyna Janda, jeszcze kiedyś
odzyskamy tę radość, której niemal każdego dnia te pajacyji nam dostarczali. I oto okazało się, że również w tym wymiarze
życie nie znosi pustki i na miejsce tych co upadli weszli nowi, wcale nie gorsi
i mniej zabawni. W poprzednim numerze „Polski Niepodległej” mieliśmy okazję
zadumać się nad wstrząsającymi wręcz refleksjami Janusza Gajosa, a tu nagle
pojawia się nie kto inny jak prima balerina świata kultury i sztuki, Agnieszka
Holland i wygłasza coś takiego:
„Kaczyński powiedział,
że ma się odbyć 96 miesiączek. Miesięcznica to brzmi, jak
z jakiejś powieści futurystycznej, to dziwna nowomowa. Mnie się
to również skojarzyło z miesiączką, bo miesiączka to jest
comiesięczne krwawienie płodnej kobiety. A mnie się wydaje,
że te obchody urodziły groźne jajowęże! Coś powstało, co zatruwa
nasz organizm społeczny i narodowy!”
I z tymi krwawiącymi jajowężami to jest wiadomosć absolutnie najlepsza. Czy
mogliśmy bowiem liczyć na to, że oni ani nie zapiją się na śmierć, ani nie
wyjadą do ciepłych krajów, ale zwyczajnie zwariują? Będą się tu dalej kręcić, tragicznie trzeźwi,
ponurzy jak czarna noc i bredzić od rzeczy.
***
Swoją drogą, to naprawdę ciekawe, czemu oni, nawet jeśli stąd pojadą gdzieś
w cholerę, to zaraz wracają jak ćmy do ognia. Wciąż ta sama Agnieszka Holland,
niemal na tym samym oddechu skarży się na to, co przeżywają jej zmysły za
kazdym razem, jak przekracza polską granicę:
„Kiedy przyjeżdżam, uderza mnie fala niedobrego powietrza, coś takiego,
jakby w zamkniętym pomieszczeniu ktoś bez przerwy puszczał bąki. Jest coś
takiego, że jest w Polsce duszno! (…) To jest coś takiego, jak
się jest w toksycznej rodzinie. Człowiek kocha tę rodzinę, ale czuje,
że nie może się rozwinąć, nie może żyć, nie może odetchnąć
pełną piersią.
Pomijając ów oczywisty obłęd, w tym akurat
wypadku uderza co innego. Ja żyję wprawdzie na tym świecie nieco krócej od
Holland, ale nie sądzę, żeby to akurat usprawiedliwiało fakt, że nigdy, choćby jeden marny raz, nie
zdarzyło mi się znaleźć w zamkniętym pomieszczeniu, gdzie ktoś bez przerwy
puszcza bąki, a więc nie mam bladego pojęcia, jak to jest. A może jednak to ma
sens? Może w przypadku Agnieszki Holland dzieje się tak, że kiedy ona spędza
czas z Danielem Olbrychskim, Krystyną Jandą, czy Wojciechem Pszoniakiem, to oni
bez przerwy bździają i stąd to szczególne doświadczenie?
***
Mam oczywiście świadomość, że zgodnie z naszym
zwyczajem, w kolejnej refleksji wypadałoby w jakiś sposób kontynuować temat i
pozostać przy wspomnianych bąkach, ale chyba się jednak nie zdecyduję. Wręcz
odwrotnie, aby skutecznie odciąć się od przygód Agnieszki Holland, proponuję,
byśmy przeszli do towarzystwa, gdzie nie dość, że takie słowa jak „bąk” wręcz
nie śmią padać, to wręcz przeciwnie, tam się przemawia na najwyższym poziomie
elegancji. Oto w telewizji Polsat News wystąpiła grupa wybitnych polskich
polityków, w tym posłanka Joanna Scheuring-Wielgus, która, wspinając się na
szczyty, nomen omen nadzwyczaj nowoczesnej, elokwencji zwróciła się do również
obecnego w studio posła Prawa i Sprawiedliwości, Ryszarda Czarneckiego, z
krótkim, ale jakże dobitnym apelem:
„Proszę mi nie wciskać dziecka z kąpielą w
brzuch”.
Każdy, choćby pobieżny obserwator sceny
poliltycznej zamieszkiwanej przez polityków Nowoczesnej, ma naturalnie
świadomość, że tam konkurencja jest tak silna, że naprawdę nie jest łatwo
zrobić na kimkolwiek szczególnie mocne wrażenie. A trzeba pamiętać, że ambicje
intelektualne polityków wspomnianej partii są tak wielkie, że tam nie ma
praktycznie wypowiedzi, z których nie dowiedzilibyśmy się czegoś naprawdę
interesującego. A tu proszę, taka Joanna Scheuring-Wielgus jednym krótkim
zdaniem pokonała wszystkich swoich kolegów. I jak tu nie wierzyć w coś takiego,
jak naturalny talent?
***
Proszę sobie wyobrazić, że przy okazji kolejnych
ekshumacji ofiar Smoleńskiej Katastrofy, ukazujących bezmiar podłości, jaką źli
ludzie wykazali w stosunku do osób, które tam poległy, głos zabrał mąż śp.
posłanki Jolanty Szymanek-Deresz, niejaki Paweł Deresz i zaapelował do
prokuratora Marka Pasionka, by uszanowawszy jego żałobę, wyłączył z działań
ekshumacyjnych jego zmarłą przed ośmiu laty żonę. Pewnie bym z tym tu nie
wyskakiwał, bo to w końcu nie nasz problem, jednak bezczelność tego człowieka
jest tak powalająca, że nie mogę się powstrzymać. Otóż faktem potwierdzonym
jest to, że kiedy dowiedział się o śmierci swojej żony, pierwsze co ów Deresz
zrobił, to przeprowadził gruntowny remont ich wypasionej willi. Może się nie
znam, ale uważam, że nie ma lepszego sposobu na celebrowanie żałoby, jak
uczczenie śmierci osoby, z którą się wspólnie mieszkało przez całe lata, jak
zniszczenie wszystkiego, co by tę osobę mogło przypominać. Tego typu gest
również, jak sądzę, wymaga talentu baaardzo specjalnego.
***
Inna sprawa, że ostatnio owe naturalne talenty
rosną nam jak grzyby po deszczu. W sztandarowym programie stacji TVP Info
„Minęła dwudziesta” doszło do nadzwyczaj ciekawej wymiany między posłem Prawa i
Sprawiedliwości Łukaszem Schreiberem, a prowadzącym program Adrianem
Klarenbachem. W pewnym momencie poseł Schreiber postanowił poruszyć temat
miezwykle brutalnych prześladowań, jakich z rąk czarnych mieszkańców Republiki
Południowej Afryki cierpią żyjący tam od wielu pokoleń biali farmerzy i w
jednej chwili został przez Klarenbacha wyszydzony za użycie słowa „wielu”. „No
z tymi ‘wieloma’ to pan, panie pośle, chyba mocno przesadził”, zawołał ów
wybitny redaktor. „W końcu zna pan chyba nazwę „Czarny Ląd” i chyba nie chce
pan nam sugerować, że ci farmerzy to tacy biali czarni?” A ja już się tylko
zastanawiam, czy redaktora Klarenbacha nie należałoby przy pierwszej
nadarzającej się okazji zapisać do Nowoczesnej? On by tam z pewnością znalazł
partnerów do poważnych rozważań na jeszcze poważniejsze tematy.
***
Skoro wciąż pozostajemy przy sprawach bardzo
poważnych, to nie można nie zauważyć pojawienia się na publicznej scenie, jak
się zdaje po wielu długich miesiącach – choć tu, nie mając bezpośredniego
kontaktu ze stacją TVN24, pewności mieć nie możemy – wybitnego politycznego eksperta Marka
Migalskiego. Odnosząc się do dominującej aktualnie medialny przekaz sprawy usiłowania
morderstwa małego Alfiego Evansa przez służby Brytyjskiej Korony, ów mędrzec na
Twitterze podzilił się z internautami następującą refleksją:
„Wiecie, że A. Evans nie widzi, nie słyszy,
nie wie, dlaczego i co kłuje go, wprowadza wenflony, cewniki, igły? Nie
rozróżnia matki od lampy. […] Spróbuję wam mniej więcej opisać,
jak dziś wygląda świat tego prawie dwuletniego dziecka. Alfie ma
martwe duże obszary mózgu. Martwe, rozumiecie? To znaczy, że nic
do nich nie wpływa, i nic z nich nie wypływa. Oznacza to, że nie widzi i nie
słyszy. To znaczy – jego oczy funkcjonują, a uszy rejestrują dźwięki, ale nic z
tego nie jest dostarczane do mózgu. A jeśli tak, to tylko jako nieskoordynowane
i nic nie znaczące sygnały. Jeśli widzi, to przesuwające się plamy; jeśli
słyszy, to kakofonię, która jest dla niego szumem”.
Przychodzą mi do głowy dwa sposoby, by
adekwatnie skomentować tę kuriozalną wypowiedź. Jeden poważny bardzo, a drugi
poważny nieco mniej. Otóż, nie ulega dla mnie wątpliwości, że są na świecie
środowiska, nie tylko naukowe, które równie zgrabnie jak Migalski, mogłyby
udowodnić, że to u Migalskiego właśnie oczy wprawdzie funkcjonują, a uszy
rejestrują dźwięki, jednak jeśli cokolwiek z tego jest dostarczane do mózgu, to
wyłącznie w formie nieskoordynowanych i nic nie znaczących sygnałów i jeśli on
cokolwiek widzi, to jedynie przesuwające się plamy, a jeśli słyszy, to jedynie kakofonię,
która jest dla niego szumem. Drugi sposób zabrzmi być może nieco jak żart, ale
również jest jak najbardziej poważny. Otóż nawet gdyby się miało okazać, że
Migalski do swojej mamy zwraca się per „mamo” a nie „lampo”, to jego sytuacja i
tak pozostałaby na pozimie skalistego dna.
***
Tak sobie myślę o tym Migalskim i dochodzę do
wniosku, że tą swoją wypowiedzią on pozostawił daleko w tyle pewnego ministra
indyjskiego rządu z północnowschodniej prowincji Tripura nazwiskiem Biplab Deb,
który jeszcze zanim objawił się nam Migalski, oświadczył, że Internet został
wymyślony przez starożytnych mieszkańców Indii. Jednak Polak potrafi.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są
wyłącznie książki najlepsze. Dalej już szukać nie trzeba.
Swoją drogą,to chyba dobrze,że ta pustka jest wypełniana takimi cwelebrytami,bo z pożytkiem dla naszego zdrowia psychicznego nie są zdolni nas niczym nowym zaskoczyć.
OdpowiedzUsuń