Czemu ona to zrobiła, mogę się
tylko domyślać, a to co mi chodzi po głowie, to to, że ona prawdopodobnie
widząc, jak ja z każdym kolejnym rokiem popadam w coraz większe otępienie,
uznała, że skoro niemal kompletnie zrezygnowałem z czytania książek, to może
jakoś uda się mnie podnieść z tego upadku przy pomocy filmów. No i wtedy
właśnie moje najmłodsze dziecko namówiło mnie, bym obejrzał wszystkie sześć
odcinków prezentowanego na Netflixie dokumentu zatytułowanego „Wild Wild
Country”, co też uczyniłem i w związku z tym mam tu jedną bardzo krótką
refleksję.
Ponieważ gorąco zachęcam do
obejrzenia owego filmu, a jednocześnie nie chcę go spoilerować, powiem bardzo
krótko, że przedstawia on sytuację do jakiej doszło na początku lat 80. w
amerykańskim stanie Oregon, kiedy to w miasteczku, dotychczas zamieszkiwałym
przez 40, słownie czterdzisęci, głównie starszych osób, o nazwie Antelope, osiedliła
się hinduistyczna sekta dowodzona przez
niejakiego Bhagwana Shree Rajneesha i w
pewnym momencie uzyskała taką władzę i taką moc, że pojawiło się
niebezpieczeństwo, że jeśli dojdzie to jakiegoś kryzysu, to co się stało przed
laty w Jonestown z inspiracji niejakiego Jima Jonesa może się okazać zwykłym
żartem. Jak mówię, nie zamierzam tu palić tematu, jednak chciałem się
podzielić jedną drobną refleksją, która z jednej strony być może zachęci część
Czytelników do obejrzenia tego filmu, a z drugiej powie nam coś bardzo ważnego
na temat tego, co nas i dziś tu i teraz otacza. Otóż było tak, że ów Bhwagwan
miał obok siebię sekretarkę, a jednocześnie najbardziej sobie zaufaną osobę zwaną
Ma Anand Sheela, która de facto była mózgiel całej tej operacji i bez której,
jak się miało po latach okazać, cały ten interes zwyczajnie nie był w stanie
funkcjonować. No i kiedy po trwających przez wiele długich lat perypetriach,
oni wszyscy zostają aresztowani i postawieni przed sądem, oglądamy scenę w
której wypowiada się prowadzący sprawę prokurator, człowiek, dzięki któremu
udało się sprawę zakończyć z sukcesem, i opowiada jak to po raz pierwszy miał
okazję się skonfrontować osobiście z ową Sheelą. I mówi mniej więcej coś
takiego: „Byłem wstrząśnięty. Ona była
taka sympatyczna, taka radosna, taka życzliwa. Odpowiadała na wszystkie moje
pytania i choćby jednym słowem nie dała mi powodu do tego, bym uznał, że
kiedykolwiek mogła zrobić coś złego”. Ponieważ oglądałem ten film już od
wielu godzin i byłem odpowiednio już zaangażowany, pomyślałem sobie, jak to na
filmach: „Jasna cholera! No i na koniec
okaże się, że ona jego też opętała”. No i w tym momencie padły kolejne
słowa: „I w tym momencie zrozumiałem, że
nie ma takiej kary, jaka komuś tak zdeprawowanemu mogła oddać sprawiedliwość”.
A zatem, proszę Was wszystkich
miejcie oko na tych, co się uśmiechają. Zwłaszcza wtedy gdy nikomu nie jest do
śmiechu.
Zachęcam
wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl i do
kupowania moich, i nie tylko moich, książek.
O, nareszcie nutka nadziei w tym oceanie niedasiejstwa.
OdpowiedzUsuńNie, nie jestem ponurakiem, ale coś mnie pcha do robienia złego, pierwszego wrażenia. Póki co się na tym nie poślizgnęłam. A na pytanie: co słychać odpowiadam (patent kumpla)-pytasz ogólnie czy szczegółowo? bo jak ogólnie, to świetnie, a jak szczegółowo to... no i tu się rymuje, bez wchodzenia w przeróżne zawiłości. Były w moim życiu osoby, pytające mnie, zawsze z "życzliwym" uśmiechem, jak tam? a co, chcesz mi w czymś pomóc? odpowiadałam - to i po pomocnikach i dobrze.
OdpowiedzUsuńObawiam sie, ze mozgiem operacji jednak byli biale kolnierzyki z o wiele wieksza moca spradwcza nic Sheela :-) siostra Michaela Pawlak ma ciekawe wyklady w internecie na ten temat. O tym tez, kto infekowal Zachod kultami religijnymi z Indii.
OdpowiedzUsuń