W momencie gdy już prawie zamykałem
wczorajszy dzień, dotarła do mnie wiadomość, że decyzją Wojewódzkiego Sądu
Administracyjnego w Gliwicach placowi im. Wilhelma Szewczyka w Katowicach, w
ramach niedawnych procesów dekomunizacyjnych przemianowanemu na plac im. Marii
i Lecha Kaczyńskich przywrócona zostaje jego oryginalna nazwa, a to z tego
między innymi powodu, że zdaniem pani sędzi, Wilhelm Szewczyk w żaden sposób
nie może być traktowany jako symbol komunizmu. Pisałem tu o wspomnianym
Szewczyku jeszcze w zeszłym roku, przedstawiając czytelnikom, którzy mieli
szczęście o nim wczesniej nie słyszeć, historię tego ciekawego człowieka, no
ale ponieważ słowa lubią ulegać zapomnieniu, pozwolę sobie przytoczyć tamtą
relację raz jeszcze. Otóż mówimy o człowieku, który
„Po ukończeniu liceum w
Rybniku przeniósł się do Katowic. Działał w Obozie Narodowo-Radykalnym.
Postulował wyeliminowanie Żydów z życia kulturalnego i gospodarczego.
Literaturę i prasę żydowską uznawał za jedną z najgroźniejszych broni ‘żydowskiego państwa eksterytorialnego’. Podczas II wojny
światowej został wcielony do Wehrmachtu. W latach 1941–1942
znajdował się na froncie zachodnim, w Normandii i wschodnim
w Rosji. W sierpniu 1941 został ranny pod Smoleńskiem. Po leczeniu
w Turyngii skierowany na front do Alzacji. Jak sam
twierdził, za demonstrowaną postawę pacyfistyczną oraz krytykę Hitlera miał
zostać aresztowany, wydalony z oddziału, a w 1942 osadzony w więzieniu
w Katowicach. Stamtąd miał zbiec do Generalnego
Gubernatorstwa podczas przepustki, gdzie – jak utrzymywał – uczestniczył w
tajnym nauczaniu do 1945. Będąc w wojsku niemieckim, prezentował jednak
jednoznacznie propolską postawę, m.in. korespondując w tej kwestii z
gauleiterem Fritzem Brachtem.
Po wojnie
wrócił do Katowic i włączył się w tworzenie propagandy komunistycznej. W
latach 1947–1948 był członkiem PPR, a następnie, od 1948 należał do PZPR.
Redagował materiały propagandowe dla tutejszego komitetu
wojewódzkiego PZPR. W 1953 był wśród grona 53 członków krakowskiego
Związku Literatów Polskich, którzy poparli komunistyczne represje wobec
duchowieństwa katolickiego w Polsce. Wspierał działania propagandy
komunistycznej w trakcie głośnego procesu księży kurii krakowskiej. Jednym
z przykładów jego propagandowego zaangażowania jest wydana w latach 60.
książka ‘Z teczki
wspomnień PPR’. Propagował w niej marksizm i leninizm oraz zmiany ustrojowe
Polski. Żołnierzy Armii Krajowej nazwał wrogiem w cywilu, który
popełnił ‘najohydniejsze zbrodnie’ na działaczach
komunistycznych. Polska, według tej publikacji, kierowana była ‘nieomylną
busolą mądrości doświadczonej – nauki marksizmu-leninizmu’. Od 1971 był członkiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach, w
latach 1980–1981 członkiem jego egzekutywy.Wilhelm Szewczyk był także
wielokrotnym posłem na Sejm PRL – pełnił tę funkcję aż 6 kadencji
(II, III, V, VI, VII i VIII kadencja), zasiadał w Sejmie od 1957 z przerwą w
latach 1965–1969 aż do roku 1980”.
No i dziś, jak słyszymy, sąd w
Gliwicach uznał za stosowne wydać Wilhelmowi Szewczykowi świadectwo moralności.
Wbrew temu jednak, czego
czytający tę notkę mogą się spodziewać, to o czym chce opowiedzieć nie dotyczy
Wilhelma Szewczyka, ale pewnego sędziego, no i w ogóle sędziów. Otóż, o czym tu
już parokrotnie miałem okazję wspominać, był czas kiedy praktycznie cała moja
zawodowa działalność była związana z pracą w katowickim EMPiK-u, gdzie
prowadziłem kursy języka angielskiego. Tak się złożyło, że niemal wszystkie
będące pod moją opieką wówczas grupy to byli albo policjanci, albo sędziowie, prokuratorzy,
czy adwokaci, albo wreszcie funkcjonariusze Straży Ochrony Kolei, a więc w ten
czy inny sposób wymiar sprawiedliwości. Wszystko się układało jak najlepiej pod
każdym względem do czasu gdy nagle strzeliło mi coś do głowy, by założyć konto
na Facebooku i tam zareklamować swój blog. Nie minęły dwa tygodniego, jak
niemal z dnia na dzień straciłem praktycznie wszystkie swoje lekcję, a wszystko
pod pretekstem, że „uczniowie są niezadowoleni i żądają zmiany lektora”. I to
był moment, kiedy – co z pewnością pamiętają starsi czytelnicy – wyladowałem
praktycznie na bruku.
Jak już wspominałem, miałem już
okazję o tym pisać, jest jednak coś, co, jak sądzę, nie zostało opowiedziane.
Otóż wspomniana grupa prawników liczyła jakieś 12, a może 14 osób, ławki
zaaranżowane były w tak zwaną podkowę, a dokładnie naprzeciwko mnie siedziała
pewna pani prokurator oraz sędzia z Gliwic właśnie. Gdyby ktoś był ciekawy,
skąd tak dobrze zapamiętalem te Gliwice, to już wyjaśniam, że po latach miałem
okazję tego mojego ucznia oglądać w telewizji TVN24, jak przed kamerą
komentował różnego rodzaju prowadzone przez gliwicki właśnie sąd sprawy.
Pamiętam też tych dwoje, bo do penego momentu oni byli nastawieni do
prowadzonych przeze mnie lekcji wyjątkowo entuzjastycznie. Nie będę tu wchodził
w szczegóły, bo raz że każdy nauczyciel wie, jak tego typu „szkolny” entuzjazm
wygląda, a reszta się może tego domyślić. I oto, proszę sobie wyobrazić jakis
tydzień po tym, jak uruchomił swój profil na Facebooku, w zachowaniu owych
dwojga uczniów nastąpiła wręcz dramatyczna zmiana. Ja ich dalej miałem
dokładnie naprzeciwko siebie, tyle że na ich twarzach, zamiast dotychczasowych rozanielonych spojrzeń, nie widziałem już nic
poza zimną wrogością, a z ich ust nie wychodziło nic poza chamskimi
złośliwościami. I to była moja ostatnia lekcja z ta grupą, bo przed kolejną
usłyszałem, że uczniowie poprosiła o zmianę lektora.
Niestety, nie pamiętam nazwiska
tamtego sędziego z Gliwic, jednak tak naprawdę ono dla nas dziś nie ma
najmniejszego znaczenia, zwłaszcza, że, jak czytam, w składzie, który wydał
decyzję przywracającą dobre imię Wilhelmowi Szewczykowi zasiadały same panie.
Rzecz polega na czymś zupełnie innym. Otóż, kiedy przeglądałem listy z
nazwiskami owych gliwickich sędziów, czy to z Sądu Administracyjnego, czy Sądu
Rejonowego, czy też wreszcie Sądu Okręgowego, w nadziei, że znajdę tam
nazwisko, które przypomni mi „mojego” sędziego, uderzyło mnie, że tam tych
nazwisk są setki. Dosłownie setki. I oto nagle znalazłem też jeszcze coś,
mianowicie taką informację:
„W związku z zapytaniami odnoszącymi się do kandydowania przez Panią
Teresę Kurcyusz - Furmanik, sędziego Wojewódzkiego Sądu
Administracyjnego w Gliwicach, do Krajowej Rady Sądownictwa informuje się,
że zgłoszenie tej kandydatury jest wynikiem osobistej decyzji Pani Sędzi.
W procesie zgłaszania tej kandydatury i wyrażania dla niej poparcia organy
Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gliwicach (Zgromadzenie Ogólne Sędziów,
Kolegium oraz Prezes Sądu) nie brały udziału”.
Ponieważ tak się składa, że ja
sędzię Teresę Kurcyusz jeszcze w dawnych dobrych czasach miałem okazję poznać i
o niej akurat mam wyłącznie dobre zdanie, zadumałem się nad tym dziwnym
komunikatem, który sędziowie z Gliwic uznali za stosowne w specjalnym trybie
ogłosić, no a potem już tylko gapiłem się w te setki nazwisk i nagle sobie
uświadomiłem, że jeśli tam są jakieś wyjątki, to oni, aby nas o tym
poinformować, z całą pewnością nie powstrzymają się od wydania w tej sprawie
odpowiedniego komunikatu. Tymczasem więc, pozostajemy tam w tłumie setek nazwisk
i kiedy je czytamy, musimy nagle dojść do wniosku, że to jest faktycznie bardzo
ściśle zdefiniowana kasta, do której ani my, ani nikt inny nie ma żadnego
dostępu. No może poza świętą pamięcią o Wilhelmie Szewczyku. Oczywiście, możemy
sobie nieco w tej sprawie popyskować, ale choć przykro mi to mówić, ratunku nie
widzę.
Oczywiście, życzę ministrowi
Ziobro wszystkiego dobrego, ale powtarzam: ratunku nie widzę.
Jak to mam
zwyczaj zaznaczać w tym miejscu, moje książki są do kupienia w księgarni na
stronie www.basnjakniedzwiedz.pl.
Serdecznie zachęcam.
Sądzę,że idealnym podsumowaniem Pana felietonu,skierowanym do "kasty",byłoby krótkie stwierdzenie-wszyscy won !
OdpowiedzUsuń